czwartek, 13 lutego 2014

Rozdział XL

XL

Nieustannie przychodzi nam mierzyć się z niesprawiedliwością. Niekiedy doszukujemy się w niej głębszego sensu, ale gdy go nie znajdujemy narzekamy na nasz los.
Ja zawsze wierzyłam, że świat tak jest skonstruowany, że każdy z nas żyje w jakimś konkretnym celu. Wierzyłam, że zarówno niepowodzenia, jak i odnoszenie sukcesów, jest częścią naszego życia, które tak naprawdę sami poniekąd sobie układamy.
Kolejne tygodnie upłynęły na opracowywaniu szczegółowych planów. Macki desperata sięgały dosłownie wszędzie. W życiu nie sądziłam ,że korupcja może być aż tak rozprzestrzeniona w tak dobrze znanych mi kręgach. Najważniejszym zadaniem było wyeliminowanie tak zwanego kreta, którego jak sądził Thorne mieliśmy w naszym „gnieździe”. Wszyscy bez wyjątków zostaliśmy prześwietleni przez naszą specjalną, wewnętrzną służbę, która zajmowała się tego typu problemami. Dopóki mieliśmy u siebie wtyczkę, nie było mowy o ruszeniu do przodu. To na pozór łatwe zadanie zajęło ponad dwa miesiące żmudnej pracy. W końcu po kolejnej akcji – udało się. Nikt z nas nie domyślał się, że mamy tą osobę tak blisko siebie na co dzień. Była to Alice Cagney, którą Colin uczył planowania informatycznego. Podejrzewałam nawet, że spotykał się z nią po kryjomu, ale nie obnosił się z tym z bardzo jak dla mnie oczywistych względów. Colin na swoją renomę poświęcił wiele lat ciężkiej pracy i zaangażowania. Za nic w świecie nie chciał stracić swojej pozycji.
 W naszych kręgach zdrada karana jest tylko w jeden sposób – śmiercią.
Ile warte było dla nas ludzkie życie? Czy mieliśmy prawo do tak wyrachowanych metod?
Byliśmy dla większości sędziami i wykonawcami wyroków zarazem, ale jak twierdził Rolly, po to właśnie nas stworzono, początki zawsze bywają trudne, ale z czasem, człowiek nie potrafi już myśleć inaczej niż jak rządowy agent tajnych służb specjalnych.
Wśród nas niewielu było, którzy mieli wysoki staż, nie każdy nadawał się na taki styl życia, bo ten toczył się z dala od codziennego świata. Wymagał od nas wykształcenia, sprawności, znajomości języków, ogłady, chłodnej oceny każdej sytuacji. Musieliśmy być perfekcyjni, wysyłano nas tam, gdzie zwykły żołnierz, nawet odpowiednio przeszkolony, nigdy by nie dotarł.
W czasie tych naszych wszystkich prac, wzmożyliśmy intensywne szkolenie treningowe. Żaden z nas nie oszczędzał się, w różnych zakątkach świata dostawaliśmy informacje o likwidowaniu agentów, przez nieznaną organizację. Naszym zadaniem było połączyć siły i stworzyć jednostkę doskonałą.
Tak naprawdę to nie zależało mi na schwytaniu desperata, bo dopóki go ścigaliśmy byłam z Rolly’m. Od jakiegoś czasu żyłam w przeświadczeniu, że zbliża się nieuchronny koniec kolejnego etapu mojego życia. Na siłę próbowałam odpędzić od siebie te myśli, ale one powracały niczym zły sen. Prześladowało mnie to, że będę musiała rozstać się z moim ukochanym, choć nie chciałam tego. Rolly nie potwierdzał moich przypuszczeń, ale też nie zaprzeczał. W końcu kiedyś ostrzegał, że stanie się coś, o co będę miała do niego żal, nie sądziłam jednak, że nastąpi to w tak krótkim dla mnie czasie. Ilekroć moje życie zaczynało nabierać normalnego rytmu, zawsze zdarzało się coś, co na nowo zamieniało wszystko w chaos. Być może się myliłam, chciałam się mylić, a jednak nieuchronnie zbliżałam się do czegoś, co moim zdaniem miało być mierne w skutkach moich kolejnych dni.
Któregoś dnia weszłam na oddział, z gabinetu Daniels’a dochodziły głośne krzyki, wszyscy siedzieli w skupieniu, podeszłam do Colin’a, który miał niewyraźną minę.
- Co się dzieje?
- Zginęło sześciu agentów.
To już nie były żarty, tkwiliśmy w martwym punkcie a niewinni ludzie ginęli, podeszłam bliżej gabinetu by dokładniej słyszeć co się dzieje, Daniels krzyczał głośno:
- To nie jest zabawa! On wytoczył nam wojnę!  Ilu ludzi jeszcze będzie musiało za nią zginąć?!
Po raz pierwszy odkąd znam Daniels’a, musiałam w duchu przyznać mu rację. Desperat chciał mnie, chciał ukarać Rolly’ego, którego winił za swoją stratę. Gdyby mu mnie wystawili, prawdopodobnie przestałby zabijać.
- Nie wystawię jej.
Usłyszałam odpowiedź Rolly’ego. Musiałam przerwać ten stan, musiałam zrobić coś, aby w końcu skończył się ten koszmar, nie mogłam czekać, aż zaczną ginąć bliscy mi ludzie albo rodzina. Bałam się, ale nie było innego wyjścia. Jeśli poświęca się własne życie za kogoś kogo tak bardzo się kocha, to chyba dobrze prawda? Chroniąc ukochane ci osoby działamy w imię dobra ogółu, czy nie tego nas uczono?
Weszłam do środka z poważną miną i spojrzałam na obydwóch, Daniels jakby się zmieszał moim widokiem po tym co powiedział, Rolly nie był zadowolony, że weszłam akurat w takim momencie:
- Co tu robisz?
Zapytał w nadziei, że usłyszy co innego niż miałam do powiedzenia. Ten tak zwany „program ochronny” roztoczony nade mną, musiał wreszcie się skończyć.
- Myślę, że powinnam sama zdecydować jak dalej postąpić.
Daniels spojrzał na mnie ale tak łagodnie jak nigdy dotąd.
- Nie wiesz co mówisz, nie wtrącaj się.
Ale Daniels widząc moją rację w tym wszystkim, przerwał Rolly’emu i kazał mi mówić.
- Musimy to zakończyć, zginęło za dużo ludzi, jeśli taka jest jego wola…,
Rolly kiwał przecząco głową, nie mógł pogodzić się ze słowami, które tak po prostu wypowiadałam. Do tej pory walczył niczym lew w mojej obronie, a teraz ja słaba zwierzyna, postanowiłam poddać się sama.
- Już czas.
Powiedziałam, stojący w drzwiach Thorne spuścił głowę jakby zabolało go to równie mocno co Rolly’ego.
- Nie mogę tego słuchać.
Rolly wyszedł szybkim krokiem z gabinetu trącając po  drodze ramieniem Thorne’a. Daniels chciał najwyraźniej wyrazić swoją aprobatę co do mojej decyzji, stanął naprzeciwko mnie:
- Podjęłaś słuszną decyzję.
Takie słowa w jego ustach naprawdę brzmiały jak najdoskonalszy komplement, ale wiedziałam, że nie był ze mną szczery, nienawidził mnie tak samo mocno jak ja jego.
- Dla ciebie bym tego nie zrobiła.
- Domyślam się.
- Dobrze, że sobie to wyjaśniliśmy, poinformuj mnie o szczegółach, będę pod telefonem.
Powiedziałam najbardziej oficjalnie jak potrafiłam, aby nie dostrzegł mojego strachu, wówczas miałby nade mną przewagę, a nie mogłam do tego dopuścić. Wyszłam bez słowa, za mną wyszedł Thorne.
- Kylie zaczekaj.
Spojrzałam na niego, nie chciałam być teraz sama, Rolly gdzieś zniknął zapewne aby ochłonąć, a ja potrzebowałam męskiego ramienia, by móc się na nim oprzeć.
- Pojedziemy do mnie na drinka?
Thorne był teraz tak bardzo na miejscu i w odpowiednim czasie, że cała moja wcześniejsza złość na niego gdzieś uleciała.
- Miałam nadzieję, że to zaproponujesz.
Uśmiechnął się do mnie i wyszliśmy z oddziału.
Dochodził wieczór, siedzieliśmy z Thorne’m na tarasie, po raz kolejny wybrałam numer do Rolly’ego, ale nie odpowiadał, Thorne spojrzał na mnie:
- Odezwie się.
Kiwnęłam głową, znał go lepiej ode mnie więc chyba wiedział co mówi, odłożyłam telefon i wzięłam do ręki lampkę wina. Thorne patrzył na mnie przez cały ten czas. Jego wzrok był żądny mnie jak kiedyś, miałam wrażenie, że nic się nie zmieniło, zupełnie tak jakbym cofnęła się w czasie. Uśmiechnęłam się do niego nieśmiało a on pokiwał głową.
- Co?
Roześmiałam się, bo zaczynało się robić niezręcznie.
- Pusto się tu bez ciebie zrobiło.
Chyba się zarumieniłam, bo zaczęłam czuć pieczenie na policzkach. Czy to naprawdę możliwe, żeby facet taki jak on, przez cały ten czas dalej o mnie myślał i tęsknił?
Na to wychodziło, choć z trudem to ogarniałam, z drugiej jednak strony było mi miło. Mimo krzywdy jaką mu wyrządziłam potrafił dalej ciepło się do mnie odnosić, nie krył też sympatii, którą mnie darzył.
- Tylko mi nie mów, że zatęskniłeś.
- Aż trudno uwierzyć co?
- Żebyś wiedział. Nie jest to dla ciebie niezręczna sytuacja?
- Mówisz o swoim związku z Rolly’m?
Kiwnęłam głową na tak a on uśmiechnął się, ale jakoś tak smutno.
- Wiem, że przy nim jesteś szczęśliwa.
- Nie odpowiedziałeś.
- Bo nie chcesz znać prawdy.
- A jeśli chcę?
- To wówczas sprawy nieco by się pokomplikowały, zostawmy to tak jak jest.
Mówił bardzo zagadkowo, czy byłam z Rolly’m szczęśliwa? Na swój sposób na pewno, ale czy do końca? Po ostatnich wydarzeniach miałam chwilami wątpliwości. Jakikolwiek związek musi być oparty na partnerstwie ale przede wszystkim, na szczerości i zaufaniu. Tego ostatniego nieco zabrakło.
To był miły wieczór, ale rzeczywiście dalej nie drążyłam niezręcznych dla obojga tematów.
Do pierwszej rozmawialiśmy dosłownie o wszystkim, mimo, że zaproponował bym u niego została, postanowiłam wrócić. Bałam się chyba, że odezwą się we mnie jakieś chęci do powrotu tych prostszych dni spędzonych u boku Thorne’a, a później żałowałabym przez resztę życia chwili zapomnienia.
Kiedy podjechałam pod dom, dochodziła druga, padałam ze zmęczenia. Włożyłam klucz do zamku i wtedy usłyszałam za sobą jakiś szmer. Obróciłam się nerwowo i po chwili odetchnęłam z ulgą. To był Rolly, wydawało mi się, że w towarzystwie Thorne’a zapomniałam o Bożym świecie, ale kiedy go zobaczyłam, wiedziałam, że to było złudzenie, po prostu chciałam w to wierzyć.
Rzuciłam mu się na szyję i mocno do niego przywarłam. Zacisnął na mnie swoje dłonie i zaczął całować po włosach. Nie sposób opisać ulgi jaką poczułam na jego widok. Wiedziałam, że gdzieś w środku jest na mnie zły za dzisiejszy dzień, bo nie chciał mnie stracić, ja też tego nie chciałam, ale w życiu, trzeba nauczyć się dokonywania wyborów, należy wyważać co jest ważne a co ważniejsze. Dla mnie życie Rolly’ego i wszystkich , których kochałam, było ważniejsze od mojego życia. Choć nie chciał się z tym zgodzić wiedział, że na moim miejscu podjąłby tą samą decyzję.

Całą noc spędziliśmy w objęciach kochając się. Wyglądało to tak jakbyśmy próbowali na zapas nasycić się sobą w obawie, że ta noc jest naszą ostatnią.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz