piątek, 21 lutego 2014

Rozdział XLIX

XLIX

Z samego rana na oddział weszła Kim w asyście Rolly’ego. Zachowywała się bardzo naturalnie, on zresztą też. Colin również wrócił do pracy, choć jak na moje to nie był jeszcze w pełni sił. Wstrząs jaki przeżył, był dla niego za silny i jego psychika po prostu nie wytrzymała. Kim od razu podeszła do Colin’a a po chwili i ja doszłam wręczając jej tablet. Spojrzała:
- Szkolenie w terenie?
- Tak, ale bądź czujna, to prawdziwa elita, nie przebierają w środkach.
Kim skinęła głową i zaczęła palcem przesuwać po ekranie tableta. Celowo nie poruszałam tematu ciąży i Sam’a, gdyż doszłam do wniosku, że jeśli będzie miała ochotę na ten temat rozprawiać, to na pewno o tym powie. Po chwili dołączył do nas Rolly i spojrzał Kim przez ramię w tablet. To przykuło moją uwagę, ale nie odezwałam się.
- Ktoś godny uwagi?
Spojrzał na mnie pytająco:
- Na pewno jedna – Carrie Thomas, oczko w głowie Cole’a, ta z kolei…
Wskazałam palcem na Gini w tablecie:
- Bardzo się stawia, jak na razie sprawia same kłopoty, co do reszty to jeszcze nie miałam okazji ich sprawdzić.
- Dlaczego?
- Bo byłam zajęta.
- Czym?
Teraz myślałam, że śnię, czy on jeszcze spał czy to ze mną było coś nie tak. Spojrzałam na niego oburzona:
- Możemy porozmawiać na osobności?
Nie odpowiedział ale w końcu ruszył za mną. Weszliśmy do pokoju przesłuchań i zamknęliśmy drzwi, tam ściany były wygłuszone specjalnymi styropianami:
- Czy ty o czymś przypadkiem nie zapomniałeś?
- Oświeć mnie.
- Przejęłam wszystkie twoje obowiązki, oprócz tego biorę udział w akcjach i jeszcze nadzoruje większość grup rekrutacyjnych a ty pytasz dlaczego się nie wyrobiłam?
- Po co te nerwy?
- Bo mam tego dosyć, pomagałeś mojej przyjaciółce i szanuję to, ale to nie oznacza, że wykonując czarną robotę za ciebie, mam jeszcze słuchać komentarzy na swój temat.
- Posłuchaj, jeśli ktoś tu wykonuje czarną robotę za kogoś, to chyba jestem to ja, gdybyś nie zaparła się, że chcesz utrzymać w tajemnicy swoją pozycję musiałabyś to wszystko robić z zamkniętymi oczami a ja tylko podrzucałbym ci raporty, więc może odrobina wdzięczności?
- Będziesz miał wdzięczność jak sobie ją narysujesz i wytniesz, w jednym Linda miała rację, w bezczelności zacząłeś wszystkich bić na łeb i szyję.
Chwyciłam za klamkę a ten zawołał mnie:
- Kylie, wypiję za to dzisiaj wieczorem.
Pokręciłam głową w geście oburzenia i poszłam prosto do szatni przebrać się. Gdy z niej wyszłam, podeszłam prosto do J.T. Od razu zwrócił uwagę, że jestem bojowo nastawiona do świata:
- Co tam słonko?
- Stara bieda, nie wydaje ci się, że Rolly się zmienił?
- To prawda, ale chyba na lepsze.
- Tak sądzisz?
- Ty nie?
- Nie wiem, przestałam się z nim dogadywać, nie wiem czy wolę go jako aroganta, czy jako romantycznego rycerza jakim był.
- Dowodzenie – to nie łatwa fucha.
Spojrzałam na niego poważnie.
- Wiem, nie wiem tylko czy te zmienne nastroje wytrzymam.
- Dasz radę.
Uśmiechnęłam się:
- Ty masz wszystko czego potrzebujesz.
- Żebyś ty wiedział czego ja potrzebuję.
- Może nam uchylisz rąbka tajemnicy?
Spojrzałam w bok i zobaczyłam Asir’a. Uśmiechał się a J.T popatrzył na nas oboje i poszedł na zaplecze swojego magazynu.
- Nie rozmawiamy ze sobą?
- Przecież rozmawiamy.
- Może byłoby prościej gdybyś wyrzuciła wszystko z siebie co?
- Myślę, że tego nie chcesz.
- Bardzo chcę, przynajmniej będę wiedział co się dzieje!
Podniósł głos i wówczas wszyscy spojrzeli w naszą stronę, również Rolly który schodził akurat z góry.
- Porozmawiamy, ale dopiero wtedy kiedy zaczniesz nad sobą panować.
Wyszłam w stronę wind.
Pojechaliśmy do odległego o trzydzieści kilometrów lasu. To były nasze tereny i mieliśmy pewność, że żaden cywil się tutaj nie dostanie. Rekrutki w czarnych uniformach wyszły z wielkich busów. Ja, Asir, Cole, Rolly, Jesse, Kim, Gino, Brad i Red, nadzorowaliśmy szkolenie. Po chwili doszła też Linda, którą celowo umieściłam na liście szkolących. Doszłam do wniosku, że albo zacznie coś w swoim życiu działać, albo zginie razem z rekrutami w czasie szkolenia. Resztę ludzi rozlokowaliśmy po całym terenie na wypadek gdyby komuś coś głupiego strzeliło do głowy. Dziewczyny zostały podzielone na grupy i wysłane w las. Spojrzałam na Asir’a, ale ten ruszył razem z Kim. Rolly stał jeszcze przez moment, w końcu spojrzał na mnie:
- Idziemy?
- Tak.
Poszliśmy brzegiem lasu obserwując co będzie się dalej działo. Ogólnie panował spokój. W między czasie tak się niefortunnie złożyło, że Gini była w grupie Lindy, tak samo jak Carrie. Sześć dziewczyn szło przodem, gdy nagle jedna z nich wpadła w głęboką dziurę. Wrzasnęła:
- Pomóżcie mi!!
Krzyknęła, ale gdy Carrie chciała jej pomóc, Linda zatrzymała ją:
- Idziemy dalej.
- Ale…
- Nie ma ale, wyjdzie sama albo zginie, na akcji nikt by jej nie pomógł, musicie się tego nauczyć, albo zginiecie przy pierwszej lepszej okazji.
Opornie, ale w końcu grupa ruszyła dalej. Znienacka wyskoczyła kłoda, w której wystawały metalowe bolce. Przydepnięty przez jedną z rekrutek sznurek rozłożony na ziemi i przysypany liśćmi, zwolnił blokadę kłody a ta wbiła się prosto w brzuch dziewczyny. Zaczęła mocno krwawić, w normalnych okolicznościach, Linda starałaby się jej pomóc słysząc jak skomli niczym ranny pies, ale wiedziała, że jeśli to zrobi, zapłaci za to głową. W którymś momencie Gini nie wytrzymała:
- Ty cholerna, wredna suko!! Posłaliście nas na trening czy na rzeź?!
- Wykonuj polecenia i nie dyskutuj.
- Ja mam nie dyskutować? Zaraz nauczę cię porządku.
Ruszyła w stronę Lindy a za nią pozostałe. Wszystkie oprócz Carrie, która stała z boku. Linda poczuła się bardzo niepewnie, chciała wyjąć pistolet zza paska, ale nie zauważyła, że dziewczyna o imieniu Meredith – wyjęła go jej. Linda obejrzała się za siebie:
- Tego szukasz?
- Oddaj broń.
- Poproś ładnie.
- Oddawaj powiedziałam!
Podeszła bliżej Meredith, ale wtedy dostała cios w plecy od Gini, która trzasnęła ją grubą gałęzią. Linda upadła, ale zdążyła przewrócić się na plecy:
- O teraz powiesz paniusiu? Może teraz dla odmiany to my nauczymy cię jak należy wykonywać rozkazy?! Masz się czołgać do tamtego drzewa.
Wskazała drzewo znajdujące się jakieś dwa metry od grupy. Linda jednak nie miała siły się poruszyć, ból pleców był tak silny, że była to dla niej odległość nie do pokonania. Popatrzyła na swoją sprawczynię:
- Zdechniesz jak pies, nie wyjdziesz żywa z tego lasu.
- Jeszcze śmiesz mi grozić?!
Pochyliła się nad Lindą i wyszarpnęła zza jej paska nóż, przyłożyła jej ostrze do twarzy i uśmiechnęła się arogancko:
- Jak ci potnę gębę, to może przestaniesz być taka pyskata.
Linda resztką sił kopnęła Gini, ale gdy ta upadła, podniosła się w moment i powaliła Lindę na ziemię, po czym gdy ta chciała zacząć czołgać się by uciec, Gini z rozmachu wbiła jej nóż między żebra. Linda zawyła z bólu i w tym momencie Carrie nie wytrzymała rozumiejąc, że jeśli czegoś nie zrobi, za moment dojdzie do tragedii a być może ona będzie jej kolejną ofiarą. Podbiegła do Meredith i wyszarpnęła jej broń, wystrzeliła pistoletem w górę dwa razy, po czym wycelowała w Gini. Gdy usłyszeliśmy strzał błyskawicznie wezwaliśmy do meldunku wszystkie jednostki. Zgłosili się wszyscy instruktorzy oprócz Lindy. Spojrzałam na Rolly’ego:
- Linda.
Ruszyliśmy biegiem w stronę wschodniej części lasu, do której wiedzieliśmy, że się udała. Przez słuchawkę Rolly mówił do Asir’a:
- Asir gdzie jesteś?
- Dobiegam do grupy Lindy, ale jeszcze jej nie widzę.
- Pospiesz się, jesteśmy w drodze.
Tymczasem Gini odsunęła się nieco od Lindy:
- Odejdź od niej.
Powiedziała Carrie zdecydowanym tonem, Gini uśmiechnęła się:
- Przecież mnie nie zabijesz, jesteśmy kumpelami czyż nie?
Ruszyła powoli w stronę Carrie a tej zaczęły drżeć ręce:
- Stój tam gdzie stoisz.
- Bo co?
- Zatrzymaj się!!
Ale Gini ruszyła pewnie na Carrie i powaliła ją na ziemię, chciała za wszelką cenę wyrwać jej pistolet. Siłując się, kulały się złączone po ziemi, gdy nagle padł strzał. Asir jako pierwszy dobiegł do nich, gdyż zobaczył, że żadna się nie rusza, pociągnął za kurtkę Gini i ściągnął ją z Carrie, spojrzał na zakrwawiony brzuch Carrie:
- Nic ci nie jest?
- Nie, to nie moja krew.
Po chwili zbiegła reszta dowodzących, a grupy pilnowane były przez pozostałych agentów, dobiegłam do Lindy i zabrałam jej rękę z rany, którą trzymała. Dotknęłam swoją:
- Możesz się ruszać?
- Nie.
Jęczała, spojrzałam na Gina:
- Gino.
Ten pochylił się nad Lindą, a po chwili był też przy niej Asir i Rolly, Cole dobiegł do Gini i zmierzył jej puls, spojrzał na Red’a:
- Nie żyje.
Gdy Carrie to usłyszała, wpadła w amok, zaczęła płakać i cofać się do tyłu po pośladkach, odpychając się nogami, przy tym cały czas kiwając głową na nie, Cole ją zatrzymał:
- Już dobrze, jestem tu, uspokój się.
- Zabiłam ją? Ja nie chciałam, ona zaatakowała naszego dowódcę…
Carrie tak się dławiła, że w którymś momencie aż się zapowietrzyła, Gino opatrując Lindę, zerknął na Carrie, wyciągnął z torby strzykawkę i zerknął na mnie pokazując głową, że mam jej zrobić zastrzyk z leku uspokajającego. Wzięłam strzykawkę i podeszłam do Carrie i Cole’a, który ściskał ją w ramionach nie rozumiejąc skąd u niej taka rekcja:
- Przytrzymaj ją.
Cole ścisnął mocniej.
- To ci się pozwoli uspokoić.
Ale Carrie na widok igły wpadła w panikę:
- Co to jest? Narkotyki? Ja nie mogę, ja nie chcę.
- To nie narkotyk.
Spojrzałam porozumiewawczo na Cole’a, po czym podciągnęłam jej rękaw i wstrzyknęłam lek na uspokojenie. Po chwili dostała mętnych oczu i jej głowa opadła na ramieniu Cole’a. Obróciłam się i spojrzałam jak Asir podnosi Lindę by przenieść ją na nosze, które przynieśli sanitariusze, zawiadomieni po pierwszym strzale. Zawsze przy takich akcjach na skraju lasu mieliśmy w pogotowiu karetkę z lekarzem i sanitariuszami bo bywało różnie.
Położył ją ostrożnie na noszach i sanitariusze ruszyli z miejsca. Rolly popatrzył na Red’a:
- Zbieraj wszystkich i wezwij oddział sprzątający.
Red kiwnął głową i już po chwili wszyscy zaczęli kierować się do busów.

Asir stał jeszcze przez moment przyglądając się martwej Gini, po czym spojrzał na mnie i ruszył za innymi. Przetarłam twarz dłońmi i poszłam za nim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz