XLIX
Z samego rana na
oddział weszła Kim w asyście Rolly’ego. Zachowywała się bardzo naturalnie, on
zresztą też. Colin również wrócił do pracy, choć jak na moje to nie był jeszcze
w pełni sił. Wstrząs jaki przeżył, był dla niego za silny i jego psychika po
prostu nie wytrzymała. Kim od razu podeszła do Colin’a a po chwili i ja doszłam
wręczając jej tablet. Spojrzała:
- Szkolenie w terenie?
- Tak, ale bądź
czujna, to prawdziwa elita, nie przebierają w środkach.
Kim skinęła głową i
zaczęła palcem przesuwać po ekranie tableta. Celowo nie poruszałam tematu ciąży
i Sam’a, gdyż doszłam do wniosku, że jeśli będzie miała ochotę na ten temat
rozprawiać, to na pewno o tym powie. Po chwili dołączył do nas Rolly i spojrzał
Kim przez ramię w tablet. To przykuło moją uwagę, ale nie odezwałam się.
- Ktoś godny uwagi?
Spojrzał na mnie
pytająco:
- Na pewno jedna –
Carrie Thomas, oczko w głowie Cole’a, ta z kolei…
Wskazałam palcem na
Gini w tablecie:
- Bardzo się stawia,
jak na razie sprawia same kłopoty, co do reszty to jeszcze nie miałam okazji
ich sprawdzić.
- Dlaczego?
- Bo byłam zajęta.
- Czym?
Teraz myślałam, że
śnię, czy on jeszcze spał czy to ze mną było coś nie tak. Spojrzałam na niego
oburzona:
- Możemy porozmawiać
na osobności?
Nie odpowiedział ale w
końcu ruszył za mną. Weszliśmy do pokoju przesłuchań i zamknęliśmy drzwi, tam
ściany były wygłuszone specjalnymi styropianami:
- Czy ty o czymś
przypadkiem nie zapomniałeś?
- Oświeć mnie.
- Przejęłam wszystkie
twoje obowiązki, oprócz tego biorę udział w akcjach i jeszcze nadzoruje
większość grup rekrutacyjnych a ty pytasz dlaczego się nie wyrobiłam?
- Po co te nerwy?
- Bo mam tego dosyć,
pomagałeś mojej przyjaciółce i szanuję to, ale to nie oznacza, że wykonując
czarną robotę za ciebie, mam jeszcze słuchać komentarzy na swój temat.
- Posłuchaj, jeśli
ktoś tu wykonuje czarną robotę za kogoś, to chyba jestem to ja, gdybyś nie
zaparła się, że chcesz utrzymać w tajemnicy swoją pozycję musiałabyś to
wszystko robić z zamkniętymi oczami a ja tylko podrzucałbym ci raporty, więc
może odrobina wdzięczności?
- Będziesz miał
wdzięczność jak sobie ją narysujesz i wytniesz, w jednym Linda miała rację, w
bezczelności zacząłeś wszystkich bić na łeb i szyję.
Chwyciłam za klamkę a
ten zawołał mnie:
- Kylie, wypiję za to
dzisiaj wieczorem.
Pokręciłam głową w
geście oburzenia i poszłam prosto do szatni przebrać się. Gdy z niej wyszłam,
podeszłam prosto do J.T. Od razu zwrócił uwagę, że jestem bojowo nastawiona do
świata:
- Co tam słonko?
- Stara bieda, nie
wydaje ci się, że Rolly się zmienił?
- To prawda, ale chyba
na lepsze.
- Tak sądzisz?
- Ty nie?
- Nie wiem, przestałam
się z nim dogadywać, nie wiem czy wolę go jako aroganta, czy jako romantycznego
rycerza jakim był.
- Dowodzenie – to nie łatwa
fucha.
Spojrzałam na niego
poważnie.
- Wiem, nie wiem tylko
czy te zmienne nastroje wytrzymam.
- Dasz radę.
Uśmiechnęłam się:
- Ty masz wszystko
czego potrzebujesz.
- Żebyś ty wiedział
czego ja potrzebuję.
- Może nam uchylisz
rąbka tajemnicy?
Spojrzałam w bok i
zobaczyłam Asir’a. Uśmiechał się a J.T popatrzył na nas oboje i poszedł na
zaplecze swojego magazynu.
- Nie rozmawiamy ze
sobą?
- Przecież rozmawiamy.
- Może byłoby prościej
gdybyś wyrzuciła wszystko z siebie co?
- Myślę, że tego nie
chcesz.
- Bardzo chcę,
przynajmniej będę wiedział co się dzieje!
Podniósł głos i
wówczas wszyscy spojrzeli w naszą stronę, również Rolly który schodził akurat z
góry.
- Porozmawiamy, ale
dopiero wtedy kiedy zaczniesz nad sobą panować.
Wyszłam w stronę wind.
Pojechaliśmy do
odległego o trzydzieści kilometrów lasu. To były nasze tereny i mieliśmy
pewność, że żaden cywil się tutaj nie dostanie. Rekrutki w czarnych uniformach
wyszły z wielkich busów. Ja, Asir, Cole, Rolly, Jesse, Kim, Gino, Brad i Red,
nadzorowaliśmy szkolenie. Po chwili doszła też Linda, którą celowo umieściłam
na liście szkolących. Doszłam do wniosku, że albo zacznie coś w swoim życiu
działać, albo zginie razem z rekrutami w czasie szkolenia. Resztę ludzi
rozlokowaliśmy po całym terenie na wypadek gdyby komuś coś głupiego strzeliło
do głowy. Dziewczyny zostały podzielone na grupy i wysłane w las. Spojrzałam na
Asir’a, ale ten ruszył razem z Kim. Rolly stał jeszcze przez moment, w końcu
spojrzał na mnie:
- Idziemy?
- Tak.
Poszliśmy brzegiem
lasu obserwując co będzie się dalej działo. Ogólnie panował spokój. W między
czasie tak się niefortunnie złożyło, że Gini była w grupie Lindy, tak samo jak
Carrie. Sześć dziewczyn szło przodem, gdy nagle jedna z nich wpadła w głęboką
dziurę. Wrzasnęła:
- Pomóżcie mi!!
Krzyknęła, ale gdy
Carrie chciała jej pomóc, Linda zatrzymała ją:
- Idziemy dalej.
- Ale…
- Nie ma ale, wyjdzie
sama albo zginie, na akcji nikt by jej nie pomógł, musicie się tego nauczyć,
albo zginiecie przy pierwszej lepszej okazji.
Opornie, ale w końcu grupa
ruszyła dalej. Znienacka wyskoczyła kłoda, w której wystawały metalowe bolce.
Przydepnięty przez jedną z rekrutek sznurek rozłożony na ziemi i przysypany
liśćmi, zwolnił blokadę kłody a ta wbiła się prosto w brzuch dziewczyny.
Zaczęła mocno krwawić, w normalnych okolicznościach, Linda starałaby się jej
pomóc słysząc jak skomli niczym ranny pies, ale wiedziała, że jeśli to zrobi,
zapłaci za to głową. W którymś momencie Gini nie wytrzymała:
- Ty cholerna, wredna
suko!! Posłaliście nas na trening czy na rzeź?!
- Wykonuj polecenia i
nie dyskutuj.
- Ja mam nie
dyskutować? Zaraz nauczę cię porządku.
Ruszyła w stronę Lindy
a za nią pozostałe. Wszystkie oprócz Carrie, która stała z boku. Linda poczuła
się bardzo niepewnie, chciała wyjąć pistolet zza paska, ale nie zauważyła, że
dziewczyna o imieniu Meredith – wyjęła go jej. Linda obejrzała się za siebie:
- Tego szukasz?
- Oddaj broń.
- Poproś ładnie.
- Oddawaj
powiedziałam!
Podeszła bliżej
Meredith, ale wtedy dostała cios w plecy od Gini, która trzasnęła ją grubą
gałęzią. Linda upadła, ale zdążyła przewrócić się na plecy:
- O teraz powiesz
paniusiu? Może teraz dla odmiany to my nauczymy cię jak należy wykonywać
rozkazy?! Masz się czołgać do tamtego drzewa.
Wskazała drzewo
znajdujące się jakieś dwa metry od grupy. Linda jednak nie miała siły się
poruszyć, ból pleców był tak silny, że była to dla niej odległość nie do
pokonania. Popatrzyła na swoją sprawczynię:
- Zdechniesz jak pies, nie wyjdziesz żywa z tego lasu.
- Zdechniesz jak pies, nie wyjdziesz żywa z tego lasu.
- Jeszcze śmiesz mi
grozić?!
Pochyliła się nad Lindą
i wyszarpnęła zza jej paska nóż, przyłożyła jej ostrze do twarzy i uśmiechnęła
się arogancko:
- Jak ci potnę gębę,
to może przestaniesz być taka pyskata.
Linda resztką sił
kopnęła Gini, ale gdy ta upadła, podniosła się w moment i powaliła Lindę na
ziemię, po czym gdy ta chciała zacząć czołgać się by uciec, Gini z rozmachu
wbiła jej nóż między żebra. Linda zawyła z bólu i w tym momencie Carrie nie
wytrzymała rozumiejąc, że jeśli czegoś nie zrobi, za moment dojdzie do tragedii
a być może ona będzie jej kolejną ofiarą. Podbiegła do Meredith i wyszarpnęła
jej broń, wystrzeliła pistoletem w górę dwa razy, po czym wycelowała w Gini.
Gdy usłyszeliśmy strzał błyskawicznie wezwaliśmy do meldunku wszystkie
jednostki. Zgłosili się wszyscy instruktorzy oprócz Lindy. Spojrzałam na
Rolly’ego:
- Linda.
Ruszyliśmy biegiem w
stronę wschodniej części lasu, do której wiedzieliśmy, że się udała. Przez
słuchawkę Rolly mówił do Asir’a:
- Asir gdzie jesteś?
- Dobiegam do grupy
Lindy, ale jeszcze jej nie widzę.
- Pospiesz się, jesteśmy
w drodze.
Tymczasem Gini
odsunęła się nieco od Lindy:
- Odejdź od niej.
Powiedziała Carrie
zdecydowanym tonem, Gini uśmiechnęła się:
- Przecież mnie nie
zabijesz, jesteśmy kumpelami czyż nie?
Ruszyła powoli w
stronę Carrie a tej zaczęły drżeć ręce:
- Stój tam gdzie
stoisz.
- Bo co?
- Zatrzymaj się!!
Ale Gini ruszyła
pewnie na Carrie i powaliła ją na ziemię, chciała za wszelką cenę wyrwać jej
pistolet. Siłując się, kulały się złączone po ziemi, gdy nagle padł strzał.
Asir jako pierwszy dobiegł do nich, gdyż zobaczył, że żadna się nie rusza,
pociągnął za kurtkę Gini i ściągnął ją z Carrie, spojrzał na zakrwawiony brzuch
Carrie:
- Nic ci nie jest?
- Nie, to nie moja
krew.
Po chwili zbiegła
reszta dowodzących, a grupy pilnowane były przez pozostałych agentów, dobiegłam
do Lindy i zabrałam jej rękę z rany, którą trzymała. Dotknęłam swoją:
- Możesz się ruszać?
- Nie.
Jęczała, spojrzałam na
Gina:
- Gino.
Ten pochylił się nad
Lindą, a po chwili był też przy niej Asir i Rolly, Cole dobiegł do Gini i
zmierzył jej puls, spojrzał na Red’a:
- Nie żyje.
Gdy Carrie to
usłyszała, wpadła w amok, zaczęła płakać i cofać się do tyłu po pośladkach,
odpychając się nogami, przy tym cały czas kiwając głową na nie, Cole ją
zatrzymał:
- Już dobrze, jestem
tu, uspokój się.
- Zabiłam ją? Ja nie
chciałam, ona zaatakowała naszego dowódcę…
Carrie tak się
dławiła, że w którymś momencie aż się zapowietrzyła, Gino opatrując Lindę,
zerknął na Carrie, wyciągnął z torby strzykawkę i zerknął na mnie pokazując
głową, że mam jej zrobić zastrzyk z leku uspokajającego. Wzięłam strzykawkę i
podeszłam do Carrie i Cole’a, który ściskał ją w ramionach nie rozumiejąc skąd
u niej taka rekcja:
- Przytrzymaj ją.
Cole ścisnął mocniej.
- To ci się pozwoli
uspokoić.
Ale Carrie na widok
igły wpadła w panikę:
- Co to jest?
Narkotyki? Ja nie mogę, ja nie chcę.
- To nie narkotyk.
Spojrzałam
porozumiewawczo na Cole’a, po czym podciągnęłam jej rękaw i wstrzyknęłam lek na
uspokojenie. Po chwili dostała mętnych oczu i jej głowa opadła na ramieniu
Cole’a. Obróciłam się i spojrzałam jak Asir podnosi Lindę by przenieść ją na
nosze, które przynieśli sanitariusze, zawiadomieni po pierwszym strzale. Zawsze
przy takich akcjach na skraju lasu mieliśmy w pogotowiu karetkę z lekarzem i
sanitariuszami bo bywało różnie.
Położył ją ostrożnie
na noszach i sanitariusze ruszyli z miejsca. Rolly popatrzył na Red’a:
- Zbieraj wszystkich i
wezwij oddział sprzątający.
Red kiwnął głową i już
po chwili wszyscy zaczęli kierować się do busów.
Asir stał jeszcze
przez moment przyglądając się martwej Gini, po czym spojrzał na mnie i ruszył
za innymi. Przetarłam twarz dłońmi i poszłam za nim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz