sobota, 22 lutego 2014

Rozdział I

I

Powinnam była domyśleć się, że ten spokój wokół mojej osoby był tylko pozorny i tymczasowy. W tej chwili nie dość, że musiałam liczyć się z najgorszym, to jeszcze byłam z tym zupełnie sama.
Zanim dotarłam na oddział, zdążyłam zadzwonić do Colin’a. Od razu przysłał po mnie samochód i poinformował kogo było trzeba.
Gdy wkroczyłam w końcu na dużą salę w asyście Ray’a, Brad’a i Gina, Daniels nie był specjalnie przejęty moim losem, ba mogłam nawet stwierdzić, że był niezadowolony iż bomba wybuchła w pustym samochodzie a nie ze mną w środku. Wzrok wszystkich był wbity we mnie, ale nie chciałam się na tym skupiać. Colin zdążył tylko rzucić w biegu:
- Czekają na ciebie w sali konferencyjnej.
Ruszył ze mną schodami na piętro, gdzie zwykle gromadził się cały zarząd naszej jednostki. Weszliśmy do środka, gdzie już w rzędzie siedzieli wszyscy starzy wyjadacze, a oprócz nich był też Rolly i nie kto inny tylko Asir. Na widok tego ostatniego omal nie zemdlałam. Czy tylko mnie się wydawało czy historia lubi się powtarzać?
Ciągle pamiętam jak po raz pierwszy weszłam do tej oto sali, a poza tym samym składem zobaczyłam Daniels’a, Rolly’ego i Thorne’a. Teraz wydawało mi się, że dostałam jakiejś retrospekcji.
Choć z trudem mi to przychodziło, a jednak usiadłam na pustym krześle przed nimi a pomiędzy resztą ludzi ze sztabu, zaraz obok mnie usiadł Colin a po dosłownie dwóch minutach wszedł również Daniels. Generał Herlow spojrzał na wszystkich i powiedział:
- W takim razie zaczynajmy.
Powiedział, po czym oddał głos, tzw. przywódcy sztabu:
- Wszyscy wiemy z jakiego powodu zebraliśmy się w tak ścisłym gronie.
Mój wzrok błądził gdzieś po sali, oddałabym wszystko bym tylko nie musiała siedzieć w jednym pomieszczeniu z Asir’em.
- Liczyliśmy, że jako pierwsi uderzymy, niestety uprzedzono nas. Siły Omally’ego są tak potężne, że na chwilę obecną nie mamy szans go zwyciężyć. Przyjmując teoretycznie, ponieważ to my mamy głównego asa w rękawie i dopóki go mamy, mamy przewagę.
Spojrzałam na niego, po czym na Colin’a:
- Mówi pan o mnie?
- Tak.
Tu wtrącił się Colin:
- Udało mi się ustalić ze wszystkich zgromadzonych danych, że Omally chce mieć cię żywą. Obojętnie ilu jego ludzi przy tym polegnie, chce żebyś umierała powoli , ale najpierw…
- Najpierw co?
- Zrobi wszystko żeby cię wykończyć psychicznie, tak przynajmniej twierdzi ostatni z wysłanników.
- Może kłamać.
- To dlaczego facet z ulicy cię nie zabił tylko wysadził twój samochód?
Uśmiechnęłam się:
- Jezu, to jakiś obłęd, mam znowu przechodzić przez to samo? To taka sama plaga jak Al-Kaida, wytępimy jednego a odrodzi się trzech. To może zająć lata.
- Wiemy o tym, ale nie mamy innego wyjścia.
Oparłam się bezsilnie na fotelu i spojrzałam na niego, po czym na szefa sztabu. Westchnęłam ciężko a wtedy przemówił Asir:
- Co z rekrutami?
- Musimy przeszkolić ich tylu ilu tylko się da i to jak najszybciej, na jakim etapie jest eksperymentalna grupa?
- Całkiem nie złym, jutro idą w teren.
- Zatem bierzcie się do roboty, to od was w tej chwili zależy przyszłość narodu, my nie wiele możemy już zdziałać.
Asir kiwnął głową. Wszyscy podnieśli się z foteli i wyszli, ja również, Herlow zawołał Asir’a:
- Asir zaczekaj.
Wszyscy wyszli a on spojrzał na Herlow’a:
- Nie wiem co aktualnie dzieje się między tobą a Kylie, ale radzę ci to szybko zakończyć.
- To niestety nie będzie proste.
- To nie jest prośba, masz myślę wystarczające uprawnienia by wykorzystać je w rozwiązaniu problemu, a kiedy już się z nim uporasz, a wierzę, że tak się stanie, masz zadbać o to żeby Kylie Santadio była bezpieczna.
- Dlaczego Rolly nie może?
- Bo jego czas już się skończył, poza tym wydajność Kylie jest najwyższa kiedy razem współpracujecie.
Asir ciężko wypuścił powietrze.
- Posłuchaj, jesteś najlepszym agentem jakiego kiedykolwiek miał Mosad i jednym z najlepszych jakich miałem ja, potrzebuję waszej współpracy, więc zrób o co proszę i uporaj się z tym wreszcie.
Asir spojrzał na Herlow’a z ciężkim bólem serca, po czym wyszedł z sali. Udał się prosto do Colin’a i by nie wzbudzać podejrzeń, usiadł przy nim i powiedział, wcześniej zapisując coś na kartce:
- Masz.
- Co to jest?
- Numery kartotek i materiałów jakie potrzebuję.
- To bardzo stara sprawa.
- Wiem o tym, chcę żebyś to jak najszybciej dla mnie ściągnął, masz tam nazwisko mojego człowieka z Mosad’u, przekaże ci wszystko co potrzebne tylko się na mnie powołaj.
- Dobra, spróbuję.
Asir wstał i spojrzał na niego:
- Colin, to ma być na wczoraj.
Ten kiwnął głową a Asir poszedł w stronę sali treningowej.
W tym samym czasie w moim dawnym domu Sam negocjowała z Brian’em.
- Rolki? Czyś ty zmysły kobieto postradała? Co cię ostatnio napadło?
- Nic, ale to bardzo modne i zdrowe.
- Modne? Nie musisz być modna, wystarczy, że się ze mną umówisz.
- Nie jestem z tych co od razu…
- Ludzie, ty naprawdę masz kompleksy i do tego te wszystkie twoje eksperymenty naukowe, chcesz sprawdzić czy się kwalifikuję na twojego chłopaka?
- Jesteś niepoważny, koleżanka Penny non stop coś ćwiczy i uprawia różne sporty, ma figurę modelki a jaką ma kondycję, żebyś ty to widział.
Brian popatrzył na nią bez przekonania.
- Posłuchaj, na rolkach to ja jeździłem kiedy ty, wchodziłaś na dywan po drabinie, teraz jeżdżę motorem i właśnie mam zamiar cię nim porwać, bo inaczej sfiksujesz do reszty.
Pociągnął ją za rękę:
- Ale…
- Żadnego ale, koniec dyskusji, zakładaj kask i w drogę.
Dał jej do ręki kask, po czym wyszli z domu. Podeszli do motoru a Sam włożyła na głowę kask. Brian wsiadł i spojrzał na nią odpalając silnik:
- No, wskakuj.
- A jak mnie zrzucisz?
- To się po ciebie cofnę.
- To ja nie jadę.
- Żartowałem, wsiadaj, pojadę powoli, nigdzie nie dostaniesz większej ilości tlenu niż na motorze.
W końcu wsiadła i chwyciła się rączki z tyłu.
- Mnie masz się trzymać!
Chwyciła go niepewnie:
- Jakoś nie mam przekonania.
- Wiesz co? Ty za dużo myślisz, a za mało robisz, chwyć się wreszcie mocno i jedziemy.
Wreszcie uczepiła się go w pasie a Brian podśmiechnął się pod nosem i odjechał z piskiem opon, Sam zaczęła kwiczeć. Trwało to jednak tylko chwilę, bo gdy w końcu wjechali na drogę szybkiego ruchu i poczuła jak wiatr owiewa jej delikatnie nogi, przywarła do niego mocniej i chyba zapomniała dokąd i z jaką prędkością pędzą.
Po południu podjechałam pod dom Vicky. Minęło kilka minut zanim mi otworzyła, uśmiechnęła się na mój widok:
- Kylie? Wejdź, byłam w ogrodzie, nie słyszałam dzwonka.
Weszłam do środka i rozejrzałam się po salonie:
- Jesteś sama?
- Tak, Seth jeszcze nie wrócił a Willy już wyszedł. Ponoć organizują jakieś ognisko.
Zamknęła drzwi.
- Tak, Brian coś wspominał.
- Chodź, zrobię kawę.
Weszłyśmy do kuchni i usiadłam przy stole. Zapaliłam papierosa a Vicky wstawiła wodę i spojrzała na mnie.
- Co tam?
- Nijak.
- Masz rozterki sercowe?
- Nie, to nie to.
- Więc co cię męczy?
Spojrzałam jej w oczy, bo nie wiedziałam jak zdobyć się na odwagę by powiedzieć co się dzieje, po chwili namysłu jednak uznałam, że kłamstwo już nic nie da, a może jedynie pogorszyć sytuację.
- Wbrew pozorom, ostatnimi czasy dużo się wydarzyło.
Popatrzyła nam mnie przez moment tak jakby doskonale wiedziała co jej powiem.
- To ma związek z waszą pracą prawda? Coś ci grozi.
Stwierdziła jednoznacznie.
- Tu nawet nie chodzi o mnie, ale ludzie którzy chcą mnie złapać…, jeśli będziemy się widywać to może zagrozić tym, na których mi zależy, a tego bym nie chciała.
- Przecież cię ochronią.
- Wierz mi, że nie są w stanie. Przyszłam żeby ci to powiedzieć, bo nie chcę żebyś pomyślała, że coś jest między nami nie tak, mam też do ciebie prośbę.
- Mów…
- Chodzi o Penny, Samantę, Brian’a, Michael jest teoretycznie bezpieczny, gdybyś mogła czasami…
- O to nie musisz się martwić.
- Ja chcę żyć normalnie, nie odsunę się od nikogo, ale chcę żebyś wiedziała to wszystko na wypadek gdyby jednak zaszła taka potrzeba.
- Wiesz, że możesz na mnie liczyć.
Uśmiechnęłam się. Prosto od Vicky pojechałam do siebie. Tak ciężko czasami jest wracać do pustego domu, kiedy nikt na ciebie nie czeka. Do tej pory tak na to nie patrzyłam, ale teraz….
Przebrałam się w strój sportowy i postanowiłam iść pobiegać. Potrzebowałam czegoś na uspokojenie nerwów. Po schwytaniu Desperata myślałam, że już nigdy więcej nie będę musiała mierzyć się z czymś takim. Myliłam się. Długo biegłam przez las, aż zatrzymałam się na swojej polanie. Zatrzymałam się by uspokoić oddech. Nagle usłyszałam trzask łamanej gałęzi. Chwyciłam się za pasek – cóż za nierozwaga, wiedząc co mi grozi zostawiłam go w domu, nie wiem jak mogłam zrobić coś takiego. Nie miałam też pewności co powinnam zrobić. Odwrócić się? Odskoczyć? Położyć? Tysiąc myśli tłukło mi się w głowie. Wreszcie podjęłam decyzje i powoli obróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni. Nikogo nie zobaczyłam, za to usłyszałam jeszcze kolejny trzask. Na ziemi zobaczyłam grubą gałąź, schyliłam się po nią powoli i gdy się wyprostowałam, poczułam, że tuż za mną ktoś stoi. Już miałam się zamachnąć, kiedy usłyszałam:
- Nie radziłbym.
Obróciłam się i zobaczyłam Asir’a.
- Asir?
Byłam zaskoczona i szczerze mówiąc niepocieszona.
- Co ty tu robisz?
- Nie patrz tak, też nie jestem zadowolony, że mnie przypadła ta zaszczytna rola pilnowania ciebie, ale nie mam wyboru, więc mogłabyś łaskawie nie utrudniać mi zadania?
- Ja?!
- A może ja? To na ciebie polują i to ty tułasz się bez celu po lesie!
- To mnie uspokaja!
- To znajdź sobie jakiś środek zastępczy!
- Trujesz i tyle, nikt ci nie każe mnie pilnować, poradzę sobie bez ciebie.
- Oczywiście, celując komuś  w serce?
- Dla ciebie nie byłabym tak litościwa.
- Domyślam się.
Powiedział a ja spojrzałam mu w oczy, błyszczały z gniewu a jednak dojrzałam w nich coś, co tak bardzo starał się ukryć. Pokorniał, ale jak tylko się zreflektował, że to robi, na nowo wyszła z niego złośliwa bestia.
- A teraz bądź tak miła i skieruj się w stronę domu.
- Kto ci powiedział, że jestem miła?
Uśmiechnęłam się złośliwie i skierowałam w drogę powrotną.
Szliśmy obok siebie nie mówiąc nic, ale po chwili zauważyłam ,że Asir z niezadowoleniem kręci głową:
- No…
Przystanęłam naprzeciwko niego:
- Mów, co znowu ci się nie podoba?
- W tobie? Aktualnie wszystko.
- Świetnie, to może zaczniesz mnie na nowo lubić kiedy nabiorę ogłady jak twoja partnerka łóżkowa, a wtedy z pewnością wrócimy do tej rozmowy.
Zatkało go, chyba nie spodziewał się takich słów a przede wszystkim zdawało się, że żył w przekonaniu iż jego tajemnica jest pilnie strzeżona. Nic nie odpowiedział, za to ja wypaliłam:
- Nie będzie komentarza?
- Tłumaczą się winni.
- Tak sobie wmawiaj.
Ruszyłam przodem i nawet nie spoglądałam za siebie by upewnić się, że Asir nadal tam jest.
Kiedy doszłam do domu, naokoło roiło się od agentów, aż mdliło mnie na ich widok. Asir twardo szedł za mną, chociaż na kilometr było widać jego niezadowolenie. Gdy dotarłam na werandę obejrzałam się na niego:
- Dalej już sobie poradzę, instrukcje obsługi domu opanowałam.
- Aż dziw bierze.
Pokręciłam głową z niezadowoleniem i weszłam do środka zatrzaskując drzwi i zostawiając Asir’a na zewnątrz. Ledwo drzwi trzasnęły a ze ściany spadł obraz. Zza drzwi usłyszałam kolejny złośliwy komentarz:
- A nie mówiłem?
- Wypchaj się.
Pomyślałam głośno i poszłam do góry. Tak jak stałam ubrana, położyłam się w ubraniu na łóżko i nawet nie wiem kiedy usnęłam.
Kiedy się obudziłam, na dworze było już ciemno. Nie miałam co prawda tego w zwyczaju, ale jakoś naszła mnie ochota na to by wyjść na werandę i posiedzieć na huśtawce. Wyszłam na zewnątrz, teraz agentów już nie było widać, najwyraźniej się pochowali. Spojrzałam na ławkę – siedział na niej Asir.
- A miało być tak przyjemnie.
Nie zniechęciłam się jednak i usiadłam na huśtawce delikatnie się bujając. W końcu spojrzałam na niego:
- Dlaczego tu jeszcze jesteś?
- Bo płacą mi premię i nadgodziny.
Przyjemniaczek – pomyślałam, ale chociaż był szczery. Bo oboje wiedzieliśmy, że wcale nie chciał tam być. Przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Zamyśliłam się a po chwili podjechał Cole. Wysiadł z samochodu i podszedł do nas, Asir od razu sprostował :
- Nareszcie.
Wstał i skierował się do swojego samochodu, który zaparkowany był niedaleko mojego domu. Nawet się nie pożegnał a Cole usiadł na jego miejscu i popatrzył na mnie, uśmiechnęłam się:
- Wszystko gra?
- Tak, w życiu nie było lepiej.
Skłamałam, wiedzieliśmy to oboje, ale przemilczał to podobnie jak ja.

Niektóre rany nie goją się nigdy. Sprawa Noe  Kasid’a – przyjaciela Asir’a, była jedną z nich. Czasami znamy kogoś parę minut i chcielibyśmy powierzyć mu swoje życie. Innym razem- znamy kogoś całe życie i okazuje się, że nigdy tak naprawdę go nie poznaliśmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz