niedziela, 23 lutego 2014

Rozdział VIII

VIII

Nad ranem przebudził mnie piekielny ból. Chwyciłam głowę oburącz i ścisnęłam, w nadziei, że to jakiś tik nerwowy. Ból jednak nie ustąpił, a przynajmniej nie od razu, bo po kilku minutach stopniowo zaczął się jednak rozchodzić. Gdy podnosiłam się z łóżka, Asir spojrzał na mnie karcąco, ale zlekceważyłam to. Weszłam do łazienki nie mówiąc kompletnie nic, a gdy z niej wyszłam, Asir siedział dalej w tej samej pozycji. To mogło oznaczać tylko jedno: był wściekły do granic możliwości choć starał się tego nie okazywać tak, jak miał to w zwyczaju robić. Usiadłam na kanapie i zapaliłam papierosa spoglądając na niego ukradkiem:
- No…
Powiedziałam.
- Czekam.
- Za czym?
Zapytał jakbym urwała się z księżyca.
- Za kazaniem, wiem, że jesteś na mnie zły, ale ja muszę żyć normalnie.
- Nawet jeśli ta normalność zagraża twojemu życiu?
- Zwłaszcza kiedy zagraża mojemu życiu, kiedyś mi powiedziałeś, że nad strachem można zapanować i ja właśnie staram się to zrobić. Boję się, boję się jak nigdy, ale jeśli Barodo to zauważy – wygra i zniszczy mnie.
Asir popatrzył na mnie poważnie.
- Obiecaj mi, że nie będziesz odtrącać mojej pomocy.
- Jeśli będziesz mi pomagał, będziesz w takim samym niebezpieczeństwie jak ja.
- Mi nic nie zrobi.
- Skąd ta pewność?
- Po prostu to wiem.
- Co ty ukrywasz?
- Zaufaj mi, możesz?
Teraz to ja spojrzałam poważnie na niego, bardziej poważnie niż kiedykolwiek.  Nie wiedziałam co ukrywał ani co chował w zanadrzu, ale rzeczywiście czułam się przy nim pewnie. Dlaczego? Nie wiedziałam, lecz nie miałam nawet zamiaru się nad tym zastanawiać. Może zbyt wiele rzeczy w tej chwili mnie absorbowało, ale tyle było niewyjaśnionych spraw, które działy się wokół mnie, że bałam się czegokolwiek przegapić. Po chwili namysłu odpowiedziałam:
- Spróbuję, tyle mogę ci obiecać.
- To kiedy się wprowadzasz?
Uśmiechnął się szeroko.
- Nie przeginaj pały. Idę się ubrać.
- Nie krępuj się, zasłonię oczy.
- Akurat.
Wstałam i poszłam do łazienki się ubrać.
Od samego rana Cole ćwiczył już na sali z Carrie. Pokazywał jej nowe chwyty i trzeba przyznać, że bardzo szybko to łapała. Może jej ruchy nie były jeszcze tak precyzyjne jak tego oczekiwaliśmy od agentów, ale widać było, że się stara i bardzo jej na tym zależy. W którymś momencie Cole zauważył, że Carrie walczy ze zmęczeniem, spojrzał na nią:
- Przerwa.
- Poradzę sobie.
- Wiem, ale to nie obóz koncentracyjny, tylko trening.
Wystawił w jej kierunku butelkę z wodą, którą wziął z ławki. Otworzyła butelkę, wzięła łyka i popatrzyła mu w oczy:
- Dlaczego Kylie mnie wybrała?
- Ją zapytaj.
- Przecież mi nie powie.
- Jeśli cię wybrała, musiała mieć powód, czego ty się boisz?
- Tego, że tym powodem jesteś ty, przyjaźnicie się.
Cole uśmiechnął się:
- Jeśli sądzisz, że Kylie naraziła by swoją reputację i twoje życie, tylko dlatego, że się przyjaźnimy, to znaczy, że nie znasz jej wcale.
- Przyjaźń nie jest ważna?
- Jest, do momentu, kiedy nie przekraczamy progu drzwi siedziby, tu nie ma na to ani miejsca, ani czasu.
Popatrzył na nią a ta nieśmiało uśmiechnęła się:
- Ulżyło ci?
- Uśmiejesz się, ale tak.
- Posłuchaj Carrie, tutaj nie jest ważne co myślą o tobie inni, ważne jest to co ty myślisz o sobie i to, co potrafisz osiągnąć, musisz w to tylko uwierzyć.
Kiwnęła głową, ale z lekkim niedowierzaniem, po czym odstawiła butelkę i znowu spojrzała na niego wzrokiem, który tak bardzo go rozczulał:
- To co? Ćwiczymy dalej?
- Nie masz dosyć?
- Nie, jeśli mam uwierzyć w siebie, muszę być twarda.
- W takim razie, pokaż co potrafisz.
I znowu zaczęli walczyć między sobą stosując nowe uderzenia, które pokazał jej Cole, aż w końcu Carrie udało się położyć Cole’a na łopatki, krzyknęła z radości:
- Jestem boska!!
I roześmiała się, na co Cole zrobił to samo:
- No to akurat to trzeba ci przyznać.
Widać było błysk szczęścia w jej oku, a to z kolei dało olbrzymią satysfakcję Cole’owi.
W tym samym czasie Rolly stał nad Colin’em i oboje patrzyli w monitor:
- Nie jest dobrze, kręcimy się w kółko, do tego sypie się akcja na Bałkanach, Daniels kazał tymczasowo wstrzymać wszystkich najlepszych agentów a ja mam związane ręce, zrób coś, jeśli nie wyślemy im oddziału wsparcia, nie wyjdą stamtąd żywi, a przechwycili dysk głównego komputera BIAŁEJ LEGII.
- Biała Legia nie ma związku z Omally’m.
- Cholera!!
W momencie kiedy Colin krzyknął, wszystkie oczy skierowały się na niego, Jesse i Kim aż zaniemówiły:
- To wszystko musi mieć związek z Omally’m albo Barodo inaczej nasi ludzie mogą ginąć?!
Rolly spojrzał na Colin’a, a gdy ten się zorientował jaką wzbudził sensację, usiadł z powrotem na krześle z którego się podniósł i pokornie spuścił głowę:
- Przepraszam, poniosło mnie.
Rolly uśmiechnął się lekko, jakby pod nosem:
- Nikt z nas nie lubi patrzeć kiedy giną ludzie, oby tak dalej, wyślij jedynkę.
Colin myślał, że śni.
- Kylie? Myślałem, że nie wolno…
Nie zdążył dokończyć, bo Rolly zrobił to za niego poklepując go po ramieniu:
- Dobrze jej to zrobi, poza tym mówiłeś, że bez naszych najlepszych agentów zginą pozostali. Chcę widzieć plan akcji na biurku najpóźniej za piętnaście minut.
- Ja…
Zaczął się jąkać:
- Ja już przygotowałem.
- W takim razie na co czekasz? W drogę.
Colin wyraźnie się ożywił i szybko chwycił za słuchawkę.
Po pół godzinie już byliśmy gotowi. Kim jako ostatnia wychodziła z szatni. Miała pochyloną głowę, bo zapinała sprzączkę od paska, na którym miała broń. Wpadła głową prosto w Rolly’ego:
- Rolly…, nie zauważyłam cię.
Uśmiechnęła się, on też.
- Poczułem, gotowa?
- Tak sądzę.
Spojrzała na niego, ale gdy ten spojrzał na nią, speszyła się:
- Chciałaś coś powiedzieć?
- Tylko tyle, że to była dobra decyzja, naprawdę.
Kiwnęła głową a on znowu przeszył ją wzrokiem, bo Kim nie zrobiła ani kroku.
- Na pewno nic więcej?
- Nie, znaczy…, chyba nie.
Kiwnął głową, ona też, zrobiła krok naprzód i wtedy Rolly ją zawołał przeczuwając jakby jej myśli:
- Kim…
- Tak?
Spojrzała na niego, a ten podszedł do niej bliżej, chwycił jej głowę w swoje dłonie i pocałował namiętnie, po czym odsunął ją od siebie:
- Zrób coś dla mnie i wróć w jednym kawałku.
Mrugnął do niej i odszedł kierując się w stronę Colin’a ale Kim jeszcze nie mogła złapać równego oddechu. Wtedy podeszła Jesse i niespodziewanie wstrząsnęła jej ramionami, Kim momentalnie się obróciła i jakby odzyskała świadomość:
- Tu Jesse do Kim, hello! Akcja, strzelanie, uwalnianie ludzi…, coś ci to mówi?
- Bałkany?
- Jest dobrze, nie straciłaś poczucia rzeczywistości, a już się bałam.
Roześmiała się:
- Walnięta jesteś.
Uśmiechnęły się obydwie:
- No przecież wiem, a teraz chodź, pomarzysz jak przeżyjesz.
- Podniosłaś mnie na duchu.
- Polecam się na przyszłość.
Kim potrząsnęła głową jakby sama siebie chciała przywołać do porządku, po czym ruszyła w stronę windy, w której byli już wszyscy łącznie ze mną i Asir’em. Kim weszła do środka, ja nic nie powiedziałam czując, że jest to krępująca dla niej sytuacja, za to Asir, jak to Asir, nie mógł się powstrzymać:
- To jak słoneczko? Obmyślasz już romantyczną kolację w stylu Belli i Edwarda Cullen’ów? Założę się, że będzie bajecznie, wiesz coś w stylu: on kocha ją, ona nie kocha jego…
Spiorunowałam go wzrokiem, ale już i tak cała winda dławiła się ze śmiechu, Kim spojrzała na niego oburzona:
- Mówiłam ci już , że jesteś idiotą?
- A wiesz, że nie? Ale już to gdzieś słyszałem.
Uniósł brwi i uśmiechnął się:
- Jestem pewna, że nie raz.
Winda się otworzyła i wyszliśmy na lądowisko, skąd black hawki zabrały nas prosto na Bałkany. Sytuacja tam była naprawdę poważna. To jedno z takim miejsc na ziemi, gdzie wojna nigdy się nie kończy. Gdy wylądowaliśmy, rozejrzałam się, widok był porażający, chowające się w bocznych uliczkach dzieci z przerażonym wzrokiem, kobiety uciekające przed żołnierzami w obawie o wykorzystanie seksualne, wszędzie wojskowe samochody przemykające po ulicach z uzbrojonymi żołnierzami. Asir spojrzał na ulicę, po czym na mnie:
- Kylie, możemy ruszać?
Zapytał, ocknęłam się.
- Możemy, Colin, jesteśmy na miejscu.
- Nasze oddziały są w północno wschodnim rejonie, musicie się do nich przedostać.
Spojrzałam na Cole’a i pokiwałam głową:
- Jesteśmy po przeciwnej stronie.
- Wiem, ale tam nie moglibyście wylądować, cały teren jest obstawiony, nasi ludzie są w bunkrach na skraju miasta.
- Mamy z nimi łączność?
- Cały czas próbuję, na razie jest głucho.
- Próbuj dalej a my ruszamy.
- Zrozumiałem,
Wtedy w słuchawce odezwał się Rolly:
- Kylie…
- Tak?
- Przechodzimy na zsynchronizowany kanał beta, przestawcie parametry.
- Przyjęłam.
Kiwnęłam do wszystkich głową by przełączyli łączność, co zrobili od razu. To właśnie sprawiało, że tak była dograna nasza grupa, wystarczył jeden gest głową czy ręką a już wszyscy wiedzieli co należy robić. Udaliśmy się w kierunku małej wioski by obejść centrum miasta. Szliśmy powoli i ostrożnie, gdyż w każdej chwili mogły nas zaatakować wrogie jednostki, a z uwagi na ich liczebność, nie mogliśmy ryzykować. Naszym zadaniem było jak najszybsze wydostanie się z tego miejsca wraz z dwoma uwięzionymi w bunkrach oddziałami. Zawsze działaliśmy z ukrycia i staraliśmy się bez potrzeby nie rzucać w oczy, jednak sytuacja, która zaistniała w mijanej przez nas wiosce, po prostu doprowadziła Asir’a do szaleństwa. Przy jednym z domów zaparkowany był samochód a z głębi domu słychać było przeraźliwy krzyk kobiety. Jej głos był tak rozdzierający jakby ją ktoś ćwiartował. Przy drzwiach stali żołnierze i trzymali dwójkę małych dzieci. Chłopiec miał około dwunastu lat, dziewczynka może z dziesięć. Żołnierze przytrzymywali płaczące dzieci, które na siłę próbowały się przedostać do gwałconej przez innych matki. Mężczyzna – prawdopodobnie mąż, leżał na ziemi zadźgany nożem. To był impuls, kiedy nagle Asir wyrwał się do przodu i zbiegł z małego urwiska prosto w stronę domu. Gino i Red ruszyli za nim nie pytając nawet o zgodę, jedynie Cole spojrzał odruchowo na mnie, ale wtedy kiwnęłam głową. Pobiegł za nimi, w końcu i ja pobiegłam razem z Kim, bo Jesse z resztą grupy została na czatach, na wypadek, gdyby miało się pojawić więcej wojska. Asir bez zastanowienia zastrzelił tych, którzy trzymali dzieci, Kim szarpnęła chłopca i dziewczynkę w swoją stronę a Asir wydobył z pokrowca jednego z żołnierzy wielką maczetę. Ta broń nie była w prawdzie mi obca, bo samej zdarzyło mi się użyć jej w starciu z Desperatem, nie mniej nigdy w życiu nie widziałam, by ktoś władał w tak doskonały sposób tym olbrzymim mieczem, tymczasem on wpadł w tak dziki szał, że Gino i Red odsunęli się na bok a ja stanęłam jak wryta. Widok gwałconej kobiety tak bardzo go rozwścieczył, że miałam poważne obawy czy w ogóle wie co robi. Wyglądało to jak jakiś amok, kiedy w jednej chwili, za pomocą może dwóch cięć, na ziemię spadły cztery głowy. Tego, którego Cole ściągnął z kobiety, by odciągnąć ją na bok i rzucił na ziemię, przebił maczetą na wylot, ale gdy ten jeszcze dychał, Asir po prostu bezceremonialnie odciął mu całe przyrodzenie i zostawił by ten się wykrwawił. Rzucił maczetę i podszedł do kobiety, która zaczęła przykrywać ciało rozdartym ubraniem. Skłoniła mu się tak nisko jak tylko potrafiła, po czym uklęknęła przed nim całując jego ręce i płacząc. Oczy naszły mi łzami, gdy zobaczyłam jak ją podnosi z ziemi i wyprowadza na zewnątrz, by ta mogła dołączyć do dzieci. W pośpiechu uciekli prawdopodobnie gdzieś w lesie kryła się ich reszta rodziny, która zdołała uciec, bo biegli tak jakby doskonale wiedzieli dokąd zmierzają. Asir w końcu oderwał od nich swój wzrok, gdy całkowicie zniknęli z pola widzenia, podszedł do mnie i odruchowo pociągnął mnie za rękę. W normalnych okolicznościach pewnie bym zaprotestowała, ale po tym co zobaczyłam, wolałam nie prowokować bez potrzeby. W końcu udało nam się dotrzeć na miejsce, z krótkim co prawda opóźnieniem, ale wyglądało na to, że ilość chroniących wejście do bunkra nie jest tak ogromna jak sądziliśmy.  Nasi ludzie zabarykadowali się tam, a ponieważ bałkańskim władzom zależało na dysku równie mocno co rządowi Stanów Zjednoczonych, nie mogli sobie pozwolić na użycie materiałów wybuchowych. Postanowili zatem czekać tak długo aż nasi ludzie umrą z głodu i pragnienia. Wyeliminowanie pilnujących zajęło nam ledwo kilka minut, ale pojawił się następny problem. Dowódca uwięzionej jednostki, nie chciał wyjść ze środka z prostej przyczyny – obawiał się, że to podstęp. Zaczął wykrzykiwać, że nie otworzy i żąda dowodów, próbowałam z nim negocjować, ponieważ zdawałam sobie sprawę z tego, że nie zostało im zbyt wiele czasu zanim po prostu opadną całkowicie z sił:
- Posłuchaj, nazywam się Kylie Santadio, jestem dowódcą pierwszej grupy, kończy wam się czas, nie bądź niemądry.
- Nie wierzę wam! Już tego próbowali!
Spojrzałam na Asir’a bezradnie.
- Za parę minut wszyscy tam zginiecie do diabła!
- Podaj kryptonim misji!
- TASMANIA!
Krzyknęłam bez zastanowienia.
- Podaj kryptonim najbardziej utajnionego agenta w jednostce!
- NINA!
Wszyscy spojrzeli na mnie, ale nie miałam wyboru podając te dane, bo za chwilę nie mielibyśmy z czym wrócić. Usłyszeliśmy jak coś ciężkiego zostaje zdjęte z kamiennych drzwi i po chwili właz ustąpił. Ujrzeliśmy kilku naszych agentów, dowódca z którym rozmawiałam był mocno zarośnięty i widać wymęczony ciągłym czuwaniem, popatrzyłam na niego a on resztką sił podał mi swoją dłoń i z poważnym wyrazem twarzy ścisnął mi ją:
- Nie wierzyłem, że kiedykolwiek nas uratujecie, Daniels by tego nie zrobił, to dla mnie zaszczyt poznać panią.
W przeciwieństwie do reszty agentów z mojego oddziału, on doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak ważną rolę odgrywam, nie mniej nie zdradził żadnego szczegółu, który pozwoliłby reszcie na zorientowanie się jaka jest prawda. Ludzie, których tu wysłano, byli wysyłani do tak zwanej „brudnej roboty”, nikt nie martwił się o to czy przeżyją i kiedykolwiek wrócą. Nazywaliśmy ich oddziałami STRACEŃCÓW. Dla kogoś takiego jak dowódca tego oddziału, poznanie mnie i udzielona przez mój oddział pomoc, była na miarę wagi państwowej i największego zaszczytu jakiego mogli dostąpić.
- Mi też pana miło poznać.
Spojrzał na mnie mętnym wzrokiem, jakby nie mógł uwierzyć w to co mówię.
- Mamy mało czasu, śmigłowce ruszają.
Po kolei następni agenci wychodzili z bunkra a nasi agenci uformowali tak zwany szyk obronny, by bezpiecznie przetransportować ich na lądowisko. Gdy tylko udało nam się dotrzeć do helikopterów, te od razu poszybowały w górę i to dosłownie w ostatnim momencie, bo z góry już widzieliśmy konwój samochodów wojskowych, które zdążały z odsieczą.
Gdy wylądowaliśmy w bazie, skinęłam głową do dowódcy odbitego oddziału i skierowałam się drzwiami na lewo jak pozostali. Ci, którzy zostali odbici, skręcili w drzwi na prawo, gdyż właśnie w osobnym skrzydle szkolili się i doskonalili swoje umiejętności.
Zaraz po wejściu na oddział skręciłam do J.T by zdać broń, popatrzył na mnie i uśmiechnął się, odwzajemniłam mu uśmiech:
- Z czego jesteś taki zadowolony?
- Mówiłem ci już kiedyś, że masz wspaniałą duszę?
Roześmiałam się:
- Kilka razy wielkoludzie.
- Dbaj o nią, takich ludzi jak ty…
Pokręcił głową i przez chwilę miałam wrażenie, że posmutniał.
- Hej J.T, co z tobą?
- Chyba się wzruszyłem.
- Akcją?
- Nie, tym, że nie dałaś za wygraną i wyciągnęłaś ich stamtąd.
- To takie niezwykłe? Po to tam pojechaliśmy prawda?
- Nie nabierzesz mnie, w przeciwieństwie do bośniackich żołnierzy, wiedziałaś, że dysk jest zabezpieczony specjalną powłoką ognioodporną, żaden wybuch by go nie zniszczył, mogliście śmiało wysadzać bunkier.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Pewnie nie doczytałam.
- Czego?
Zapytał Rolly, który pojawił się nagle za mną, uśmiechnęłam się do niego.
- Gratuluję.
- A dziękuję bardzo.
Uśmiechnęłam się, po raz pierwszy od pewnego czasu odczułam satysfakcję z tego co zrobiłam. Rzeczywiście wiedziałam ,że dysk został pokryty specjalną powłoką zabezpieczającą zaraz po wyjęciu z komputera. Colin powiedział mi to w zaufaniu, krótko przed startem, ale jak to mawiał ostatnimi czasy Rolly, są rzeczy ważne i mniej ważne. Kiedy działamy pod presją i musimy dokonać wyboru nie jednokrotnie narażając swoje życie, zdarza się, że pojawia się impuls. Spojrzałam na J.T i uśmiechnęłam się:
- Dzięki J.T.
- Nie ma za co słonko, to ja dziękuję.
Skierowałam się w stronę wyjścia, kiedy Rolly krzyknął:
- Kylie…
- Tak?
Spojrzałam na niego.
- Zdjęto powłokę zabezpieczającą, dysk jest nienaruszony.

Uśmiechnął się do mnie a ja udałam, że nie wiem o co chodzi. Więc i on wiedział, zatem wyglądało na to, że nie tylko ja miałam duszę, bo i Rolly tak do końca, w tym całym naszym chaosie nie zatracił swojej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz