VIII
Nad ranem przebudził
mnie piekielny ból. Chwyciłam głowę oburącz i ścisnęłam, w nadziei, że to jakiś
tik nerwowy. Ból jednak nie ustąpił, a przynajmniej nie od razu, bo po kilku
minutach stopniowo zaczął się jednak rozchodzić. Gdy podnosiłam się z łóżka,
Asir spojrzał na mnie karcąco, ale zlekceważyłam to. Weszłam do łazienki nie
mówiąc kompletnie nic, a gdy z niej wyszłam, Asir siedział dalej w tej samej
pozycji. To mogło oznaczać tylko jedno: był wściekły do granic możliwości choć
starał się tego nie okazywać tak, jak miał to w zwyczaju robić. Usiadłam na
kanapie i zapaliłam papierosa spoglądając na niego ukradkiem:
- No…
Powiedziałam.
- Czekam.
- Za czym?
Zapytał jakbym urwała
się z księżyca.
- Za kazaniem, wiem,
że jesteś na mnie zły, ale ja muszę żyć normalnie.
- Nawet jeśli ta
normalność zagraża twojemu życiu?
- Zwłaszcza kiedy
zagraża mojemu życiu, kiedyś mi powiedziałeś, że nad strachem można zapanować i
ja właśnie staram się to zrobić. Boję się, boję się jak nigdy, ale jeśli Barodo
to zauważy – wygra i zniszczy mnie.
Asir popatrzył na mnie
poważnie.
- Obiecaj mi, że nie
będziesz odtrącać mojej pomocy.
- Jeśli będziesz mi
pomagał, będziesz w takim samym niebezpieczeństwie jak ja.
- Mi nic nie zrobi.
- Skąd ta pewność?
- Po prostu to wiem.
- Co ty ukrywasz?
- Zaufaj mi, możesz?
Teraz to ja spojrzałam
poważnie na niego, bardziej poważnie niż kiedykolwiek. Nie wiedziałam co ukrywał ani co chował w
zanadrzu, ale rzeczywiście czułam się przy nim pewnie. Dlaczego? Nie
wiedziałam, lecz nie miałam nawet zamiaru się nad tym zastanawiać. Może zbyt
wiele rzeczy w tej chwili mnie absorbowało, ale tyle było niewyjaśnionych
spraw, które działy się wokół mnie, że bałam się czegokolwiek przegapić. Po
chwili namysłu odpowiedziałam:
- Spróbuję, tyle mogę
ci obiecać.
- To kiedy się
wprowadzasz?
Uśmiechnął się
szeroko.
- Nie przeginaj pały.
Idę się ubrać.
- Nie krępuj się,
zasłonię oczy.
- Akurat.
Wstałam i poszłam do
łazienki się ubrać.
Od samego rana Cole
ćwiczył już na sali z Carrie. Pokazywał jej nowe chwyty i trzeba przyznać, że
bardzo szybko to łapała. Może jej ruchy nie były jeszcze tak precyzyjne jak
tego oczekiwaliśmy od agentów, ale widać było, że się stara i bardzo jej na tym
zależy. W którymś momencie Cole zauważył, że Carrie walczy ze zmęczeniem,
spojrzał na nią:
- Przerwa.
- Poradzę sobie.
- Wiem, ale to nie
obóz koncentracyjny, tylko trening.
Wystawił w jej
kierunku butelkę z wodą, którą wziął z ławki. Otworzyła butelkę, wzięła łyka i
popatrzyła mu w oczy:
- Dlaczego Kylie mnie
wybrała?
- Ją zapytaj.
- Przecież mi nie
powie.
- Jeśli cię wybrała,
musiała mieć powód, czego ty się boisz?
- Tego, że tym powodem
jesteś ty, przyjaźnicie się.
Cole uśmiechnął się:
- Jeśli sądzisz, że
Kylie naraziła by swoją reputację i twoje życie, tylko dlatego, że się
przyjaźnimy, to znaczy, że nie znasz jej wcale.
- Przyjaźń nie jest
ważna?
- Jest, do momentu,
kiedy nie przekraczamy progu drzwi siedziby, tu nie ma na to ani miejsca, ani
czasu.
Popatrzył na nią a ta
nieśmiało uśmiechnęła się:
- Ulżyło ci?
- Uśmiejesz się, ale
tak.
- Posłuchaj Carrie,
tutaj nie jest ważne co myślą o tobie inni, ważne jest to co ty myślisz o sobie
i to, co potrafisz osiągnąć, musisz w to tylko uwierzyć.
Kiwnęła głową, ale z
lekkim niedowierzaniem, po czym odstawiła butelkę i znowu spojrzała na niego
wzrokiem, który tak bardzo go rozczulał:
- To co? Ćwiczymy
dalej?
- Nie masz dosyć?
- Nie, jeśli mam
uwierzyć w siebie, muszę być twarda.
- W takim razie, pokaż
co potrafisz.
I znowu zaczęli
walczyć między sobą stosując nowe uderzenia, które pokazał jej Cole, aż w końcu
Carrie udało się położyć Cole’a na łopatki, krzyknęła z radości:
- Jestem boska!!
I roześmiała się, na
co Cole zrobił to samo:
- No to akurat to
trzeba ci przyznać.
Widać było błysk
szczęścia w jej oku, a to z kolei dało olbrzymią satysfakcję Cole’owi.
W tym samym czasie
Rolly stał nad Colin’em i oboje patrzyli w monitor:
- Nie jest dobrze,
kręcimy się w kółko, do tego sypie się akcja na Bałkanach, Daniels kazał
tymczasowo wstrzymać wszystkich najlepszych agentów a ja mam związane ręce,
zrób coś, jeśli nie wyślemy im oddziału wsparcia, nie wyjdą stamtąd żywi, a
przechwycili dysk głównego komputera BIAŁEJ LEGII.
- Biała Legia nie ma
związku z Omally’m.
- Cholera!!
W momencie kiedy Colin
krzyknął, wszystkie oczy skierowały się na niego, Jesse i Kim aż zaniemówiły:
- To wszystko musi
mieć związek z Omally’m albo Barodo inaczej nasi ludzie mogą ginąć?!
Rolly spojrzał na
Colin’a, a gdy ten się zorientował jaką wzbudził sensację, usiadł z powrotem na
krześle z którego się podniósł i pokornie spuścił głowę:
- Przepraszam,
poniosło mnie.
Rolly uśmiechnął się
lekko, jakby pod nosem:
- Nikt z nas nie lubi
patrzeć kiedy giną ludzie, oby tak dalej, wyślij jedynkę.
Colin myślał, że śni.
- Kylie? Myślałem, że
nie wolno…
Nie zdążył dokończyć,
bo Rolly zrobił to za niego poklepując go po ramieniu:
- Dobrze jej to zrobi,
poza tym mówiłeś, że bez naszych najlepszych agentów zginą pozostali. Chcę
widzieć plan akcji na biurku najpóźniej za piętnaście minut.
- Ja…
Zaczął się jąkać:
- Ja już
przygotowałem.
- W takim razie na co
czekasz? W drogę.
Colin wyraźnie się
ożywił i szybko chwycił za słuchawkę.
Po pół godzinie już
byliśmy gotowi. Kim jako ostatnia wychodziła z szatni. Miała pochyloną głowę,
bo zapinała sprzączkę od paska, na którym miała broń. Wpadła głową prosto w
Rolly’ego:
- Rolly…, nie
zauważyłam cię.
Uśmiechnęła się, on
też.
- Poczułem, gotowa?
- Tak sądzę.
Spojrzała na niego,
ale gdy ten spojrzał na nią, speszyła się:
- Chciałaś coś
powiedzieć?
- Tylko tyle, że to
była dobra decyzja, naprawdę.
Kiwnęła głową a on
znowu przeszył ją wzrokiem, bo Kim nie zrobiła ani kroku.
- Na pewno nic więcej?
- Nie, znaczy…, chyba
nie.
Kiwnął głową, ona też,
zrobiła krok naprzód i wtedy Rolly ją zawołał przeczuwając jakby jej myśli:
- Kim…
- Tak?
Spojrzała na niego, a
ten podszedł do niej bliżej, chwycił jej głowę w swoje dłonie i pocałował
namiętnie, po czym odsunął ją od siebie:
- Zrób coś dla mnie i
wróć w jednym kawałku.
Mrugnął do niej i
odszedł kierując się w stronę Colin’a ale Kim jeszcze nie mogła złapać równego
oddechu. Wtedy podeszła Jesse i niespodziewanie wstrząsnęła jej ramionami, Kim
momentalnie się obróciła i jakby odzyskała świadomość:
- Tu Jesse do Kim,
hello! Akcja, strzelanie, uwalnianie ludzi…, coś ci to mówi?
- Bałkany?
- Jest dobrze, nie
straciłaś poczucia rzeczywistości, a już się bałam.
Roześmiała się:
- Walnięta jesteś.
Uśmiechnęły się
obydwie:
- No przecież wiem, a
teraz chodź, pomarzysz jak przeżyjesz.
- Podniosłaś mnie na
duchu.
- Polecam się na
przyszłość.
Kim potrząsnęła głową
jakby sama siebie chciała przywołać do porządku, po czym ruszyła w stronę
windy, w której byli już wszyscy łącznie ze mną i Asir’em. Kim weszła do
środka, ja nic nie powiedziałam czując, że jest to krępująca dla niej sytuacja,
za to Asir, jak to Asir, nie mógł się powstrzymać:
- To jak słoneczko?
Obmyślasz już romantyczną kolację w stylu Belli i Edwarda Cullen’ów? Założę
się, że będzie bajecznie, wiesz coś w stylu: on kocha ją, ona nie kocha jego…
Spiorunowałam go
wzrokiem, ale już i tak cała winda dławiła się ze śmiechu, Kim spojrzała na
niego oburzona:
- Mówiłam ci już , że
jesteś idiotą?
- A wiesz, że nie? Ale
już to gdzieś słyszałem.
Uniósł brwi i
uśmiechnął się:
- Jestem pewna, że nie
raz.
Winda się otworzyła i
wyszliśmy na lądowisko, skąd black hawki zabrały nas prosto na Bałkany.
Sytuacja tam była naprawdę poważna. To jedno z takim miejsc na ziemi, gdzie
wojna nigdy się nie kończy. Gdy wylądowaliśmy, rozejrzałam się, widok był
porażający, chowające się w bocznych uliczkach dzieci z przerażonym wzrokiem,
kobiety uciekające przed żołnierzami w obawie o wykorzystanie seksualne,
wszędzie wojskowe samochody przemykające po ulicach z uzbrojonymi żołnierzami.
Asir spojrzał na ulicę, po czym na mnie:
- Kylie, możemy
ruszać?
Zapytał, ocknęłam się.
- Możemy, Colin,
jesteśmy na miejscu.
- Nasze oddziały są w
północno wschodnim rejonie, musicie się do nich przedostać.
Spojrzałam na Cole’a i
pokiwałam głową:
- Jesteśmy po
przeciwnej stronie.
- Wiem, ale tam nie
moglibyście wylądować, cały teren jest obstawiony, nasi ludzie są w bunkrach na
skraju miasta.
- Mamy z nimi łączność?
- Cały czas próbuję,
na razie jest głucho.
- Próbuj dalej a my
ruszamy.
- Zrozumiałem,
Wtedy w słuchawce
odezwał się Rolly:
- Kylie…
- Tak?
- Przechodzimy na
zsynchronizowany kanał beta, przestawcie parametry.
- Przyjęłam.
Kiwnęłam do wszystkich
głową by przełączyli łączność, co zrobili od razu. To właśnie sprawiało, że tak
była dograna nasza grupa, wystarczył jeden gest głową czy ręką a już wszyscy
wiedzieli co należy robić. Udaliśmy się w kierunku małej wioski by obejść
centrum miasta. Szliśmy powoli i ostrożnie, gdyż w każdej chwili mogły nas
zaatakować wrogie jednostki, a z uwagi na ich liczebność, nie mogliśmy
ryzykować. Naszym zadaniem było jak najszybsze wydostanie się z tego miejsca
wraz z dwoma uwięzionymi w bunkrach oddziałami. Zawsze działaliśmy z ukrycia i
staraliśmy się bez potrzeby nie rzucać w oczy, jednak sytuacja, która
zaistniała w mijanej przez nas wiosce, po prostu doprowadziła Asir’a do
szaleństwa. Przy jednym z domów zaparkowany był samochód a z głębi domu słychać
było przeraźliwy krzyk kobiety. Jej głos był tak rozdzierający jakby ją ktoś
ćwiartował. Przy drzwiach stali żołnierze i trzymali dwójkę małych dzieci.
Chłopiec miał około dwunastu lat, dziewczynka może z dziesięć. Żołnierze
przytrzymywali płaczące dzieci, które na siłę próbowały się przedostać do
gwałconej przez innych matki. Mężczyzna – prawdopodobnie mąż, leżał na ziemi
zadźgany nożem. To był impuls, kiedy nagle Asir wyrwał się do przodu i zbiegł z
małego urwiska prosto w stronę domu. Gino i Red ruszyli za nim nie pytając nawet
o zgodę, jedynie Cole spojrzał odruchowo na mnie, ale wtedy kiwnęłam głową.
Pobiegł za nimi, w końcu i ja pobiegłam razem z Kim, bo Jesse z resztą grupy
została na czatach, na wypadek, gdyby miało się pojawić więcej wojska. Asir bez
zastanowienia zastrzelił tych, którzy trzymali dzieci, Kim szarpnęła chłopca i
dziewczynkę w swoją stronę a Asir wydobył z pokrowca jednego z żołnierzy wielką
maczetę. Ta broń nie była w prawdzie mi obca, bo samej zdarzyło mi się użyć jej
w starciu z Desperatem, nie mniej nigdy w życiu nie widziałam, by ktoś władał w
tak doskonały sposób tym olbrzymim mieczem, tymczasem on wpadł w tak dziki
szał, że Gino i Red odsunęli się na bok a ja stanęłam jak wryta. Widok
gwałconej kobiety tak bardzo go rozwścieczył, że miałam poważne obawy czy w
ogóle wie co robi. Wyglądało to jak jakiś amok, kiedy w jednej chwili, za
pomocą może dwóch cięć, na ziemię spadły cztery głowy. Tego, którego Cole
ściągnął z kobiety, by odciągnąć ją na bok i rzucił na ziemię, przebił maczetą
na wylot, ale gdy ten jeszcze dychał, Asir po prostu bezceremonialnie odciął mu
całe przyrodzenie i zostawił by ten się wykrwawił. Rzucił maczetę i podszedł do
kobiety, która zaczęła przykrywać ciało rozdartym ubraniem. Skłoniła mu się tak
nisko jak tylko potrafiła, po czym uklęknęła przed nim całując jego ręce i
płacząc. Oczy naszły mi łzami, gdy zobaczyłam jak ją podnosi z ziemi i
wyprowadza na zewnątrz, by ta mogła dołączyć do dzieci. W pośpiechu uciekli
prawdopodobnie gdzieś w lesie kryła się ich reszta rodziny, która zdołała
uciec, bo biegli tak jakby doskonale wiedzieli dokąd zmierzają. Asir w końcu
oderwał od nich swój wzrok, gdy całkowicie zniknęli z pola widzenia, podszedł
do mnie i odruchowo pociągnął mnie za rękę. W normalnych okolicznościach pewnie
bym zaprotestowała, ale po tym co zobaczyłam, wolałam nie prowokować bez
potrzeby. W końcu udało nam się dotrzeć na miejsce, z krótkim co prawda
opóźnieniem, ale wyglądało na to, że ilość chroniących wejście do bunkra nie
jest tak ogromna jak sądziliśmy. Nasi
ludzie zabarykadowali się tam, a ponieważ bałkańskim władzom zależało na dysku
równie mocno co rządowi Stanów Zjednoczonych, nie mogli sobie pozwolić na
użycie materiałów wybuchowych. Postanowili zatem czekać tak długo aż nasi
ludzie umrą z głodu i pragnienia. Wyeliminowanie pilnujących zajęło nam ledwo
kilka minut, ale pojawił się następny problem. Dowódca uwięzionej jednostki,
nie chciał wyjść ze środka z prostej przyczyny – obawiał się, że to podstęp.
Zaczął wykrzykiwać, że nie otworzy i żąda dowodów, próbowałam z nim negocjować,
ponieważ zdawałam sobie sprawę z tego, że nie zostało im zbyt wiele czasu zanim
po prostu opadną całkowicie z sił:
- Posłuchaj, nazywam
się Kylie Santadio, jestem dowódcą pierwszej grupy, kończy wam się czas, nie
bądź niemądry.
- Nie wierzę wam! Już
tego próbowali!
Spojrzałam na Asir’a
bezradnie.
- Za parę minut
wszyscy tam zginiecie do diabła!
- Podaj kryptonim
misji!
- TASMANIA!
Krzyknęłam bez
zastanowienia.
- Podaj kryptonim
najbardziej utajnionego agenta w jednostce!
- NINA!
Wszyscy spojrzeli na
mnie, ale nie miałam wyboru podając te dane, bo za chwilę nie mielibyśmy z czym
wrócić. Usłyszeliśmy jak coś ciężkiego zostaje zdjęte z kamiennych drzwi i po
chwili właz ustąpił. Ujrzeliśmy kilku naszych agentów, dowódca z którym
rozmawiałam był mocno zarośnięty i widać wymęczony ciągłym czuwaniem,
popatrzyłam na niego a on resztką sił podał mi swoją dłoń i z poważnym wyrazem
twarzy ścisnął mi ją:
- Nie wierzyłem, że
kiedykolwiek nas uratujecie, Daniels by tego nie zrobił, to dla mnie zaszczyt
poznać panią.
W przeciwieństwie do
reszty agentów z mojego oddziału, on doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak
ważną rolę odgrywam, nie mniej nie zdradził żadnego szczegółu, który pozwoliłby
reszcie na zorientowanie się jaka jest prawda. Ludzie, których tu wysłano, byli
wysyłani do tak zwanej „brudnej roboty”, nikt nie martwił się o to czy przeżyją
i kiedykolwiek wrócą. Nazywaliśmy ich oddziałami STRACEŃCÓW. Dla kogoś takiego
jak dowódca tego oddziału, poznanie mnie i udzielona przez mój oddział pomoc, była
na miarę wagi państwowej i największego zaszczytu jakiego mogli dostąpić.
- Mi też pana miło
poznać.
Spojrzał na mnie
mętnym wzrokiem, jakby nie mógł uwierzyć w to co mówię.
- Mamy mało czasu,
śmigłowce ruszają.
Po kolei następni
agenci wychodzili z bunkra a nasi agenci uformowali tak zwany szyk obronny, by
bezpiecznie przetransportować ich na lądowisko. Gdy tylko udało nam się dotrzeć
do helikopterów, te od razu poszybowały w górę i to dosłownie w ostatnim
momencie, bo z góry już widzieliśmy konwój samochodów wojskowych, które zdążały
z odsieczą.
Gdy wylądowaliśmy w
bazie, skinęłam głową do dowódcy odbitego oddziału i skierowałam się drzwiami
na lewo jak pozostali. Ci, którzy zostali odbici, skręcili w drzwi na prawo,
gdyż właśnie w osobnym skrzydle szkolili się i doskonalili swoje umiejętności.
Zaraz po wejściu na
oddział skręciłam do J.T by zdać broń, popatrzył na mnie i uśmiechnął się,
odwzajemniłam mu uśmiech:
- Z czego jesteś taki
zadowolony?
- Mówiłem ci już kiedyś,
że masz wspaniałą duszę?
Roześmiałam się:
- Kilka razy
wielkoludzie.
- Dbaj o nią, takich
ludzi jak ty…
Pokręcił głową i przez
chwilę miałam wrażenie, że posmutniał.
- Hej J.T, co z tobą?
- Chyba się
wzruszyłem.
- Akcją?
- Nie, tym, że nie
dałaś za wygraną i wyciągnęłaś ich stamtąd.
- To takie niezwykłe?
Po to tam pojechaliśmy prawda?
- Nie nabierzesz mnie,
w przeciwieństwie do bośniackich żołnierzy, wiedziałaś, że dysk jest
zabezpieczony specjalną powłoką ognioodporną, żaden wybuch by go nie zniszczył,
mogliście śmiało wysadzać bunkier.
Uśmiechnęłam się pod
nosem.
- Pewnie nie
doczytałam.
- Czego?
Zapytał Rolly, który
pojawił się nagle za mną, uśmiechnęłam się do niego.
- Gratuluję.
- A dziękuję bardzo.
Uśmiechnęłam się, po
raz pierwszy od pewnego czasu odczułam satysfakcję z tego co zrobiłam.
Rzeczywiście wiedziałam ,że dysk został pokryty specjalną powłoką
zabezpieczającą zaraz po wyjęciu z komputera. Colin powiedział mi to w
zaufaniu, krótko przed startem, ale jak to mawiał ostatnimi czasy Rolly, są
rzeczy ważne i mniej ważne. Kiedy działamy pod presją i musimy dokonać wyboru
nie jednokrotnie narażając swoje życie, zdarza się, że pojawia się impuls.
Spojrzałam na J.T i uśmiechnęłam się:
- Dzięki J.T.
- Nie ma za co słonko,
to ja dziękuję.
Skierowałam się w
stronę wyjścia, kiedy Rolly krzyknął:
- Kylie…
- Tak?
Spojrzałam na niego.
- Zdjęto powłokę
zabezpieczającą, dysk jest nienaruszony.
Uśmiechnął się do mnie
a ja udałam, że nie wiem o co chodzi. Więc i on wiedział, zatem wyglądało na
to, że nie tylko ja miałam duszę, bo i Rolly tak do końca, w tym całym naszym
chaosie nie zatracił swojej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz