piątek, 21 lutego 2014

Rozdział XLVII

XLVII

Szykował się kolejny, długi dzień w pracy. Wiedzieliśmy, że nowa grupa rekrutek bez wątpienia przysporzy nam sporo nerwów i rozrywki. Ćwiczyłam akurat na Sali, kiedy po krótkiej wymianie zdań z Daniels’em, Linda niechętnie weszła na matę i stanęła naprzeciwko mnie. Daniels stanął z boku i bacznie obserwował tą scenę. Pokręciłam głową z niezadowoleniem, po kilku chwilach zaczęli się schodzić rekruci z innych grup i instruktorzy. Zamiast zacząć ćwiczyć, posiadali na trybunach. Linda nie była może w słabej kondycji fizycznej, ale na pewno psychicznej. Nie wiedziałam co powiedział jej Daniels, ale bez wątpienia jej się to nie spodobało. Nasz „taniec” nie trwał zbyt długo, za każdym jej upadkiem udzielałam jej wskazówek.
- Zacznij panować nad emocjami bo zżera się złość!
Po kolejnym uderzeniu znowu powiedziałam:
- Nie pozwól aby przeciwnik zaszedł cię od tyłu!
Znowu padł cios, tym razem idąc w jej kierunku wystawiłam prostą rękę a ona uderzyła w nią jak w gałąź, upadła i podniosła się, choć była już nie źle poturbowana, ale prawdopodobnie przez złość nie odczuwała bólu.
- Zacznij używać głowy a nie tylko mięśni i do jasnej cholery broń się precyzyjniej!!
Oberwała kolejny cios a po nim jeszcze jeden i kolejny. W końcu ukucnęłam przy niej, wystawiłam pistolet i przyłożyłam go jej do skroni:
- Albo chcesz być agentem, albo chcesz niańczyć rekrutów, tym sposobem i tym stylem walki stracisz życie przy najbliższej okazji, więc albo weźmiesz się w końcu w garść a kiedy to zrobisz przyjdziesz do mnie, albo…
Naciągnęłam spust:
- Albo powiedz a skrócę twoje cierpienia żebyś dłużej nie musiała się męczyć, co wybierasz? Życie czy kulkę?
Spojrzałam w jej oczy poważnie a ta kiwnęła głową na tak, pokiwałam swoją:
- Mam nadzieję, bo inaczej litość pójdzie w zapomnienie a ty kolejnego treningu nie przeżyjesz, bo moja cierpliwość właśnie się wyczerpała.
Linda spojrzała na mnie poważnie, podniosłam się i wsadziłam z powrotem pistolet do kabury, którą miałam na pasku. Rozejrzałam się po sali:
- Ktoś na ochotnika?!
Wszyscy od razu zabrali się za ćwiczenia, Linda podniosła się z podłogi i usiadła z boku na ławce, Asir spojrzał na nią ukradkiem:
- To może ja?
Zapytał patrząc mi w oczy. Czy chciał mnie ukarać za to jak obeszłam się z Lindą? Nie wiedziałam, ale przyjęłam wyzwanie, podeszłam wcześniej do Jesse, ściągnęłam pasek z bronią i podałam go jej. Jesse chyba się to nie podobało, bo spojrzała na mnie z takim wyrazem twarzy jakby zobaczyła ducha:
- Kylie, nie wygłupiaj się.
Ale bez słowa stanęłam na macie w momencie kiedy na salę wszedł Cole i Brad z grupą flustrantek z więzienia stanowego. Dziewczyny miały nie zły ubaw widząc swojego idola w akcji. Nasza walka była zacięta a jednak czuć było w niej umiar. Ciosy były pewne i zdecydowane, jednak w którymś momencie Asir uderzył mnie w bok i chyba stara kontuzja dała o sobie znak, bo poczułam straszny ból. Skrzywiłam się a on chyba po tej prezentacji wystraszył się. Tak jednak szybko jak do mnie podszedł gdy stałam zgięta w pół, tak szybko upadł po moim ciosie. Cole chyba uznał, że już czas to przerwać, bo wmieszał się między nas i oświadczył:
- Chyba czas na ćwiczenia z naszymi paniami.
Spojrzałam na Cole’a, po czym na Asir’a, który miał taką niewyjaśnioną dzikość w oczach jak nigdy. Chwilę jeszcze popatrzyłam na obydwóch, po czym zerknęłam na Brad’a, którego wzrok nie krył zdziwienia i poszłam na bok do dystrybutora z wodą. Nalałam pełen kubek i zerknęłam na Daniels’a, który uśmiechnął się zarozumiale i zaczął klaskać. Za moment zniknął mi z pola widzenia i może nawet dobrze się stało, bo czułam, że muszę się na kimś wyżyć.
Późnym popołudniem mając już całodniowej agresji, sięgnęłam po komórkę i zadzwoniłam do Owen’a:
- Kylie? Co za niespodzianka.
- Tak tylko dzwonię, co porabiasz?
- Właśnie wracam do domu, Jessica dzwoniła chyba z tysiąc razy przypominając mi, że obiecałem jej wyjście na basen a ty? Co robisz?
- Też za moment będę jechała do domu, dlaczego?
- A zabrzmi to bardzo niewłaściwie jeśli cię poproszę żebyśmy pojechali razem na ten basen? No chyba, że boisz się wody, ale jeśli radzisz sobie w niej choć w połowie tak jak strzelasz, to…
Roześmiałam się i spojrzałam na zegarek, dochodziła 17.00, spojrzałam na Asir’a, który rozmawiał z jakąś rekrutką.
- Wiesz co? Właściwie to nie mam innych planów.
- Świetnie, to gdzie się umówimy?
- Pod basenem, przyjadę.
- W takim razie do zobaczenia.
Rozłączyliśmy się, wzięłam torebkę i wyszłam z oddziału, prawdę mówiąc Asir tego chyba nawet nie zauważył, bo zajęty był flirtowaniem. Czy mi się tylko wydawało, czy coś między nami się nagle wypaliło? Nie chciałam się jednak nad tym teraz rozwodzić.
Ledwo wyszłam, dziewczyny poszły pod prysznic a stamtąd do szatni, rozmawiały ze sobą, ale tylko do któregoś momentu:
- Ten wysoki jest nie zły, chętnie bym się z nim zabawiła, ale ta jego czarna lalunia nie odstępuje go ani na krok, chętnie wbiłabym jej nóż w plecy.
Mówiła o Jesse i Gino, na to wtrąciła się Carrie:
- Trzeba mieć powód by kogoś zabić.
- Ja nie potrzebuje powodu.
- Bo jesteś tępa i ograniczona, zwierzę z buszu ma w sobie więcej ogłady niż ty.
- Co ty powiedziałaś suko?
Zbliżyła się do niej znacznie.
- Myślisz, że jak znalazłaś wśród nich frajera, który na ciebie poleciał, to jesteś ode mnie lepsza? Zaraz ci pokażę gdzie twoje miejsce szmato!
Rzuciła się na nią z pięściami, na co Carrie nie pozostając jej dłużną, przeciągnęła ją za włosy po całej szatni, która była wyłącznie na potrzeby rekrutów. Rekrutki, które stały zresztą w samych ręcznikach, zaczęły gwizdać i kibicować na zmianę, a te dwie dosłownie szarpały się po całej objętości podłogi.
W końcu hałasy dobiegające z szatni zainteresowały Asir’a i Cole’a, gdy weszli nie za bardzo wiedzieli, którą najpierw łapać, więc Asir stanął, skrzyżował ręce na brzuchu, po czym podrapał się po głowie, Cole spojrzał na niego, bo ponieważ chodziło Carrie, zrobił się nieco nerwowy:
- Będziesz tak stał?
- Mi tam się podoba.
Gdy w końcu zobaczył, że Cole nie może wyzwolić Carrie z uścisku swojej rywalki o dosyć masywnej budowie, zdecydował się na pomoc.
- No dziewczyny, koniec kina!
Chwycił Gini – bo tak miała na imię ta druga i jednym zdecydowanym ruchem odciągnął ją na bok. Cole spojrzał na Gini wzburzony:
- Jeszcze jeden taki wyskok i zamknę cię w izolatce.
Ta parsknęła mu śmiechem w twarz:
- Kochaniutki, przeżyłam czterech mężów, to i izolatkę przeżyję, możesz mi skoczyć.
- Nie jesteś w moim typie.
Wyprowadził Carrie, która była ostro poturbowana a dziewczyny zaczęły gwizdać, Asir uśmiechnął się i pokręcił głową:
- Ty też potrzebujesz lekarza?
Podeszła do niego bliżej:
- Potrzebuję – to porządnego seksu a wyglądasz mi na takiego, który mógłby mi to dać.
Uśmiechnęła się bardzo z siebie dumna:
- Pewnie i bym mógł, ale potem musiałbym cię zabić, żebym każdego ranka nie zastanawiał się z którego koszmaru pochodzisz.
Mina Gini przybrała groźny wyraz twarzy a niezadowolenie widać było na kilometr.
- Jeszcze zobaczymy.
Powiedziała do siebie pod nosem.
Tymczasem w pokoju medycznym lekarz skończył opatrywać twarz i ramiona Carrie. Siedziała tak spokojnie jakby w ogóle nie odczuwała bólu. Cole patrzył na nią z niedowierzaniem. Gdy lekarz skończył – zeszła z kozetki i skierowała się do wyjścia.
- Zaczekaj, powiesz mi o co poszło?
- Czy to ważne? Jest ok.
- Nie jest ok., to się może powtórzyć.
- Jak widać nie tak łatwo mnie zabić, plaster czyni cuda.
- Nie rozmawiaj tak ze mną.
- A jak mam rozmawiać? Nie masz pojęcia o moim życiu, sądzisz, że jeśli zjadłeś ze mną kolację to daje ci to prawo wtrącania się w moje życie? Było miło i na tym koniec, daj mi spokój, przez ciebie mam tylko problemy.
- Carrie zaczekaj.
Chwycił ją za rękę a ta wyszarpnęła się.
- Powiedziałam daj mi spokój!
Wyszła i trzasnęła drzwiami, Cole spuścił głowę. Na szczęście każdy rekrut miał u nas tak zwaną własną celę. Cole nie odpuścił. Dochodziła 22.00 kiedy wszedł do pokoju Carrie – nie spała, ale gdy go zobaczyła westchnęła ciężko:
- Czego chcesz?
- Pogadać.
- Mówiłam ci już żebyś dał mi spokój.
- Mówiłaś, ale póki co to ja decyduje kiedy odpuścić.
- Do czego chcesz doprowadzić co? Żeby wynieśli mnie w końcu w plastikowym worku?
- Masz potencjał do tej pracy, większy niż pozostali, jeśli dasz się odpowiednio pokierować możesz być dobrym agentem.
- Co ciebie to obchodzi? Myślisz, że jestem tu bo tego chciałam? Nikt nie pytał mnie o zdanie, dla twojego szefa jesteśmy tylko żywym towarem, który przerzucają sobie z rąk do rąk.
- Ludzie którzy będą was szkolić tak nie postępują.
- Nie wierzę ci, wszyscy jesteście po jednakowych pieniądzach, czego chcesz ode mnie co? Mam ci się wypiąć żebyś mógł zrobić swoje?!
Stanęła naprzeciwko niego, teraz dopiero zaczął dostrzegać jej skrywany dramat.
- No, co cię powstrzymuje? Tam gdzie byłam strażnicy robili to co noc, to dla mnie żadna nowość!
Cole popatrzył na nią i kiwnął głową:
- No właśnie tym się różnimy od strażników, jutro o szóstej zaczynamy trening, bądź gotowa.
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem a Cole wyszedł z jej celi. Podszedł do Asir’a, który zbierał się do wyjścia:
- Skończyłeś?
- Tak, co tam u twojej księżniczki?
- W porządku, ale radziłbym ci pilnować twojej.
- Bo?
- Bo mój kolega ma na nią potężną chrapkę.
Asir skrzywił się.
- Poczekaj, poczekaj, jaki kolega?
- Nie mówiła ci?
- O czym?
Cole roześmiał się.
- Wiesz co? To może chodźmy na piwo?
- Obym nie żałował.
- Nie będziesz.
Wyszli obydwoje z oddziału. Podczas gdy oni siedzieli w K&J&B, na oddziale zaczęły wyć syreny alarmowe. To nie były jednak ćwiczenia, jedna z rekrutek, ta sama która wszczęła awanturę – Gini, próbowała uciec. Nie wiele brakowało by jej się powiodło, ale kiedy znalazła się w pobliżu drzwi, zza rogu wyszła Jesse i uśmiechnęła się do niej:
- Wybierasz się dokądś?
- A żebyś wiedziała.
- Nie radzę.
Gini próbowała przepchnąć Jesse ciężarem, ale ta stała niewzruszona. Po chwili doszło do szarpaniny, w której Jesse rzuciła Gini na ścianę, po czym pociągnęła ją za rękę po korytarzu prosto do naszego tak zwanego karceru. Zamknęła duże pokrętło na drzwiach i spojrzała na Joe’go, który akurat widział tą scenę.
- Niech Asir jutro do niej zajrzy, poinformuj strażników żeby ją pilnowali, jeśli spróbuje ucieczki ponownie – zastrzel ją.
Joe uśmiechnął się:
- Jasne, a najpierw mogę zrobić z niej użytek?
- Rób co chcesz i ściągnij mi na jutro wszystkie wykrywacze kłamstw, niech mnie licho jak nie rozgromię tej bandy psychopatek.
- Nie ma sprawy.

Joe kiwnął głową z uśmiechem a Jesse poszła wprost na dużą salę, na której czekał już za nią Gino.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz