XXVIII
W końcu o pierwszej
nad ranem postanowiłam jednak wrócić do domu. Byłam skonana, ale od zmęczenia
gorsza była samotność.
Ukucnęłam przy kominku
i dorzuciłam drewna, po czym zapaliłam je. Kominek buchnął ogniem i po chwili
poczułam cudowne ciepło. Podeszłam do barku i sięgnęłam otwartą butelkę wina,
miałam nalać w kieliszek gdy do drzwi rozległ się dzwonek. W pierwszej chwili chwyciłam
za broń, ale po namyśle odłożyłam ją i podeszłam do drzwi. Było mi już naprawdę
wszystko jedno kogo w nich ujrzę, byłam wrakiem człowieka i jeśli ktoś chciałby
mnie zabić – oddałby mi tylko przysługę. Otworzyłam i zobaczyłam Cole’a,
opierając się o futrynę uśmiechnął się do mnie, ja również odwzajemniłam to
uśmiechem.
- Jeśli powiesz ,że
chcesz być sama, to sobie pójdę.
Spojrzałam na niego i
bez słowa otworzyłam drzwi szerzej, tak żeby mógł wejść – nie chciałam być
sama. Może niekoniecznie jego pragnęłam ujrzeć w tych drzwiach, ale czas
najwyższy był abym pogodziła się z faktami. Cole wszedł do środka i zamknął za
sobą drzwi, spojrzał na otwartą butelkę wina:
- Ostatnio często
pijesz.
Ta uwaga mi się nie
spodobała, zapaliłam papierosa i wzięłam łyka ze swojego kieliszka:
- Masz dwie
możliwości: albo wyjdziesz nie prawiąc mi morałów a ja zapomnę o tej
złośliwości…
- Albo?
- Albo możesz napić
się ze mną, to był ciężki dzień i naprawdę ostatnią rzeczą, której mi potrzeba
to prawienie kazań.
Cole roześmiał się:
- Nic się nie
zmieniłaś, zatem wybieram tą drugą opcję.
- I słusznie.
Wyjęłam drugi
kieliszek, napełniłam go i podałam Cole’owi:
- To za co pijemy?
- Nie wiem, może za
straceńców?
Cole od razu wiedział
co mnie gnębi.
- Jak się czujesz?
- A ty jak byś się
czuł na moim miejscu? Ofiarowano mi bezpieczny świat, w którym miałam się
zestarzeć, a potem zabrano mi wszystko i kazano wrócić, a odkąd to zrobiłam,
wszystko czego się nie dotknę – wali się a ja nic nie mogę na to poradzić.
- To może faktycznie
się napijmy.
Stuknęliśmy się
kieliszkami:
- Za przyszłość.
Zawahałam się na
moment, ale w końcu stuknęłam swoim kieliszkiem.
Za przyszłość?
Pomyślałam i wypiłam do dna. Nie wiem czy w ogóle czekała mnie jakaś przyszłość
,ale jeśli był choć cień nadziei, to jaka by ona nie była, może warto było spróbować.
Do pewnego momentu
bardzo miło przebiegała nasza rozmowa, ale potem nieświadomie weszliśmy na
temat pracy i zaczęło się robić mniej przyjemnie.
- Co zamierzasz zrobić
ze swoją siostrą?
- Nie bardzo rozumiem,
a co mam zrobić?
Cole się zaciął
orientując się, że o niczym nie wiedziałam. W prawdzie przesłałam Colin’owi
zdjęcia z telefonu Samanty, ale myślałam, że Sue po prostu znowu wpakowała się
w jakieś towarzystwo nie mając tak naprawdę pojęcia z kim ma do czynienia.
Spojrzałam na niego piorunującym wzrokiem:
- Mów o co chodzi bo
więcej kłamstw nie zniosę.
- W domu Mark’a
zaatakowali cię ludzie Dimitriego.
- To wiem.
- Ale nie wiesz, że to
twoja siostra dała im na ciebie namiary.
Poczułam potężne
uderzenie gorąca.
- Tych chłopaków z
klubu też nasłała, Thorne ją przesłuchiwał i przyznała się.
- Co z nią zrobił?
- Wypuścił.
- Zabiją ją jak tylko
nie będzie potrzebna. Dlaczego Rolly mi o tym nie powiedział?
- Uznał, że nie ma
potrzeby żeby ci o tym mówić.
- Czyli uznał, że nie
powinno mnie interesować to ,że moja własna siostra robi wszystko żeby mnie
zabić?
- Przykro mi,
powiedziałem ci o tym bo sądziłem, że Colin już się wygadał.
- Inaczej też byś mi
nie powiedział.
- Kylie, ja wykonuję
tylko rozkazy.
- Rozumiem, chyba
będzie lepiej jak już sobie pójdziesz.
Cole kiwnął pokornie
głową bo najwyraźniej widział piętrzącą się u mnie adrenalinę. Odstawił
kieliszek i wziął kurtkę z kanapy, po czym wyszedł. Przez chwilę siedziałam
jeszcze na tapczanie, po czym ubrałam swoją skórzaną kurtkę, nabiłam broń i
chwyciłam kluczyki od samochodu. Nie zastanawiałam się czy rozsądne było
wsiadanie po takiej ilości wina za kółko, ale nie przejmowałam się tym.
Ostatnimi czasy mało myślałam o konsekwencjach swojego postępowania, wsiadłam
do samochodu i ruszyłam z piskiem opon, czułam, że ktoś mnie obserwował, ale
żaden samochód za mną nie pojechał. Od razu domyśliłam się, że to Cole, który
będąc pewnym, że pojadę do Rolly’ego, postanowił go lojalnie uprzedzić.
Jaka ja byłam głupia,
to wszystko była jedna szajka, po jednakowych pieniądzach a ja, chyba znowu
zapomniałam, że nikomu, naprawdę nikomu nie mogę ufać.
Podjechałam pod dom
Rolly’ego, byłam pewna, że Cole go poinformował o mojej wizycie, bo nie
zdążyłam jeszcze nadusić dzwonka, kiedy drzwi przede mną się otworzyły, nawet
się nie przywitałam, wparowałam jak przeciąg do jego „azylu”. Zamknął za mną
drzwi:
- Co za miła
niespodzianka.
Obróciłam się w jego
stronę i bezceremonialnie uderzyłam go z pięści w twarz. Po uderzeniu od razu
wyprostował się do poprzedniej pozycji.
- Jak mogłeś mnie znowu
okłamać?! Nie dość mi już życia
zrujnowałeś?!
Zamachnęłam się po raz
drugi, ale chwycił mnie w pasie i próbował uspokoić, wyrwałam się.
- Jak śmiesz?!
Myślisz, że świat to twój teatr a ludzie są w nim twoimi marionetkami?!
Wyjęłam pistolet i
wycelowałam prosto w niego, staliśmy w pewnej odległości od siebie, ale
szczerze mówiąc miałam tak wielką ochotę strzelić, że obawiałam się iż nic mnie
nie powstrzyma od tego desperackiego kroku. Poleciały mi łzy, łzy złości, ręką
nawet mi nie drgnęła i to przeraziło mnie jeszcze bardziej.
- Myślisz, że jeśli mnie zabijesz będzie ci się
łatwiej żyło?
- Jestem tego pewna.
- Więc strzelaj,
śmiało.
Ruszył w moją stronę
wolnym krokiem, naciągnęłam spust, ale on dalej szedł, zupełnie tak jakby czuł
się kuloodporny, a może po prostu był pewien, że nie strzelę?
Na początku swoje
kroki stawiał bardzo ostrożnie, jednak gdy znalazł się w bliższej odległości
wyciągnął rękę w stronę pistoletu.
- Oddaj mi broń Kylie,
kiedyś powiedziałaś, że mogłabyś zabić każdego tylko nie mnie.
- A ty że agent nie
powinien odsłaniać swoich emocji, ale ludzie się zmieniają.
- Nie ty.
Zabrał mi pistolet w
momencie kiedy już miałam pociągnąć za spust, czy wystrzeliłabym wtedy, gdyby
nie odebrał mi broni? Nie wiem, do dzisiaj nie znam odpowiedzi na to pytanie,
gdy jednak odebrał mi broń i przycisnął do siebie, znowu poczułam ten dziwny
paraliż, którego doświadczałam zawsze gdy brał mnie w ramiona.
Zaczął całować mnie po
włosach, jego uścisk był tak silny, że nie mogłam się z niego wyswobodzić, a
może nie chciałam. Zaczęliśmy się całować, różne skrajne odczucia towarzyszyły
mi wtedy, ale w końcu zdołałam wykrzesać w sobie wystarczająco siły aby go od
siebie odepchnąć.
- Nie będę twoją
dolotną panienką, kiedy akurat masz wolną chwilę, już to kiedyś przerabialiśmy.
- Wiem.
Kiwnęłam głową.
- To dobrze, bo jak
sam powiedziałeś, ja się nie zmieniłam.
Zabrałam pistolet ze
stołu i wyszłam zatrzaskując za sobą drzwi, ja już tego nie widziałam, ale
wiem, że Rolly uśmiechnął się do siebie pod nosem, jakby chciał sam sobie
pogratulować, że tak dobrze mnie wyszkolił.
Rolly był jedyną
osobą, której od lat nie potrafiłam się oprzeć, miał w sobie coś takiego, co
sprawiało, że potrafił samym spojrzeniem mnie ubezwłasnowolnić.
Tego wieczoru po raz
pierwszy udało mi się nie ulec mu a to sprawiło, że przeszył mnie olbrzymi
przypływ siły, której od czasu jak rozchorował się Thorne – jakoś w ogóle nie
czułam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz