sobota, 15 lutego 2014

Rozdział XLVII

XLVII

Akcja przebiegła zgodnie z planem. Oddział rezerwowy, czyli mój oddział nie musiał interweniować. O to prawdopodobnie chodziło Rolly’emu, inaczej sam na pewno by nie brał udziału w tym wszystkim. Z misji udało się przywieźć sześć osób żywych, w tym moją siostrę. Nie widziałam się z nią i przyznam, że nie miałam ochoty oglądać jej co najmniej przez najbliższą dobę.
Joe od rana prosił, żebym pojawiła się w klubie, bo odkąd postanowili poszerzyć sieć – doba była po prostu za krótka a z racji wykonywania naszego zawodu, niestety czasu ciągle brakowało. Wiedzieliśmy, że długo tak nie pociągniemy i bez zatrudnienia dodatkowych osób, w końcu czegoś nie dopatrzymy.
Spotkaliśmy się razem z Brad’em i Joe o czwartej po południu w biurze naszego klubu.
Joe od razu zawalił mnie stertą papierów, na których widok miałam ochotę uciec. Dopiero co jakiś czas temu udało mi się oddać w ręce mojego brata i Connie zarządzanie firmą a tu kolejny problem. Zgodnie doszliśmy do porozumienia w kwestii tego aby ktoś zaufany zajął się chociażby tak zwaną papierkową robotą.
- Nie wiem Kal ale długo tak nie pociągniemy, ty masz ostatnio aż nadmiar obowiązków a my też zaczynamy mieć ograniczone możliwości.
Brad oznajmił stanowczo, na co Joe od razu zaoponował:
- Nie dopuszczę do klubu byle kogo bo puści nas z torbami, obiecałaś, że znajdziesz rozwiązanie.
Uśmiechnęłam się, bo plan zdążyłam obmyślić już dwa dni wcześniej przewidując, że na pewno dojdzie do tej rozmowy.
- No i znalazłam.
- No…
Rozłożył ręce:
- Możesz jaśniej?
- Znalazłam kogoś, kto zajmie się tym z czym my się nie wyrabiamy.
- Rozpatrywałem to na dziesięć sposobów i brałem pod uwagę chyba już wszystkich.
- No chyba jednak nie wszystkich, bo ja znalazłam osobę, której ufamy wszyscy troje.
Wtedy ktoś zapukał do drzwi biura:
- Wejdź.
Powiedziałam, wiedząc doskonale kto za nimi stoi. Do biura weszła uśmiechnięta Vicky, Brad i Joe zaczęli się śmiać.
- Vicky?
Joe nie mógł uwierzyć własnym oczom.
- Nie wiedziałem , że szukasz pracy.
- Kiedyś trzeba wziąć swoje życie we własne ręce prawda?
- No, w takim razie ja jestem w stu procentach za.
Spojrzałam na Brad’a:
- Brad?
Zapytałam.
- Pewnie, że się zgadzam.
- W takim razie mam nadzieję, że problem został rozwiązany. Brad wprowadzisz Vicky we wszystko?
- Jasne.
- To dobrze, ja muszę się zbierać.
Vicky podeszła do Brad’a a ja wzięłam torebkę i skierowałam się do wyjścia, praktycznie już
byłam za drzwiami, kiedy wyszedł za mną Joe, schodziliśmy po schodach.
- Kal zaczekaj.
- Co tam?
Zapytałam dalej idąc.
- Odprowadzę cię.
Przystanęłam i spojrzałam nie kryjąc zdziwienia.
- Do samochodu?
- Jeśli to nie problem.
Nic nie powiedziałam, wyszliśmy z klubu i podeszliśmy do mojego samochodu stojącego na parkingu, wrzuciłam torebkę do samochodu i zapaliłam papierosa, oparłam się i spojrzałam Joe’mu w oczy:
- Możesz mi teraz powiedzieć o co chodzi?
- O nic, dlaczego?
- Od kiedy stałeś się takim dżentelmenem?
Nic nie odpowiedział, ale zorientowałam się sama po chwili.
- Dalej myślisz o tamtym? Joe to przeszłość.
- Dla ciebie może tak, ale nie widziałaś tego z boku, nie wiem jakim cudem wyszłaś z tego cało, ale ja przez ostatnich pięć lat co noc budziłem się z krzykiem, widząc pędzący prosto w ciebie samochód.
- Przeprosiłam cię, nie mogę nic więcej zrobić, ja też źle się z tym wszystkim czułam, ale teraz wszystko się zmieniło i możesz być pewien, że nie planuję swojej śmierci, a jeśli nawet tak by się stało, to wiedz, że powtórnie z grobu nie wstanę.
- Coś ci grozi?
- To nie jest komfortowa sytuacja dla mnie, nawarstwiło się wiele spraw.
- Mogę ci jakoś pomóc?
- Nie, nikt nie może mi pomóc, muszę się sama z tym uporać.
- Coś ci grozi?
Powtórzył.
- Nie, ale jestem w kiepskiej psychicznie formie, wiesz, że złapano Sue.
- Wiem, słyszałem.
- No właśnie, w końcu będę musiała się z nią spotkać ,ale na razie jestem zmęczona i chcę odpocząć.
- Jasne, jakby co, to wiesz gdzie mnie szukać.
- Dzięki.
Uśmiechnęłam się i pocałowałam go w policzek, wsiadłam do samochodu i odjechałam.
Znowu musiałam okłamać kogoś mi bliskiego, teraz to już nawet nie widziałam końca tych kłamstw ,ale gdybym powiedziała Joe’mu prawdę, że jednak coś mi grozi, wiem, że drążył by tak długo, aż w końcu nie zdając sobie z tego nawet sprawy, mógłby przypłacić to własnym życiem. Na to pozwolić nie chciałam i nie mogłam.
Podjechałam pod dom i na chwilę wstrzymałam się z wejściem do środka. Ostatnimi czasy nawet tu nie byłam bezpieczna, bo ciągle ktoś składał mi niezapowiedziane wizyty, nie prosząc nawet o pozwolenie.
 W końcu jednak weszłam i zamiast od razu zacząć się przebierać na kolację , na którą byłam umówiona, najpierw sprawdziłam wszystkie pomieszczenia, aby upewnić się, że jestem sama- byłam. Otworzyłam swoją pokaźną garderobę i zaczęłam przeglądać swoje wizytowe sukienki. Nie mogłam się jednak zdecydować, bo tak naprawdę, nie licząc akcji we Włoszech, już nie pamiętam kiedy gdzieś wychodziłam na oficjalną kolację i to gdzie indziej niż mój klub.
W końcu zdecydowałam się na czarną sukienkę, bo uznałam, że do moich znienawidzonych blond włosów będzie wyglądała idealnie. Przygotowanie do wyjścia zajęło mi mniej niż pół godziny. Czułam się jak nastolatka, która przygotowuje się do pierwszej randki, a przecież osoba, z którą miałam się spotkać…, co tu dużo mówić, Dante Santiago nie widziałam od pogrzebu Nick’a, na który zjechały chyba wszystkie mafijne rodziny. Kuzyn Nick’a od zawsze mnie adorował, ale miałam nadzieję, że po tylu latach po prostu z tego wyrósł. Gdy usłyszałam klakson taksówki, spojrzałam ostatni raz w lustro i wystraszyłam się. Za mną stał Barodo, odwróciłam się szybko ,ale za mną nikogo nie było. Jezu ,pomyślałam ,że naprawdę zaczynam wariować wszędzie go widząc, ale faktem niezaprzeczalnym było iż dom był pusty i poza mną, na pewno nikogo tam nie było.
Wyszłam z domu i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Całą drogę do restauracji w głowie tłukło mi się pytanie – jak bardzo gdzieś w podświadomości musiałam się go bać, że dookoła ciągle widziałam jego twarz?
Marzyłam o tym by przez chwilę zapomnieć o tym wszystkim i o wszystkich.
Podjechałam pod restaurację ,ktoś otworzył mi drzwi taksówki – rozpoznałam w nim starego ochroniarza Nick’a – Carlos’a. Gdy mnie zobaczył – uśmiechnął się. Wspomnienia powróciły w ułamku sekundy, przez chwilę nawet zdawało mi się, że widzę twarz Nick’a. Oczy mi się zaszkliły, Carlos spojrzał na mnie:
- Miło panią znowu widzieć, pan Santiago czeka na panią.
- Dziękuję Carlos, ja też cieszę się, że jakoś się odnalazłeś.
Taksówka odjechała a Carlom spojrzał na mnie, za życia Nick’a, był jego najbardziej zaufanym człowiekiem, najwyraźniej krótko po śmierci Nick’a, Dante musiał zaproponować mu pracę. Carlos bardzo przeżył jego śmierć, skoro się otrząsnął, musiał być silniejszy niż wszyscy myśleli.
- Pięknie pani wygląda, naprawdę, jakby czas się dla pani zatrzymał.
- Ty też świetnie się trzymasz.
- Proszę tędy.

Wskazał ręką i puścił mnie przodem. Weszliśmy pod długim zadaszeniem, w końcu otworzyły się drzwi i weszliśmy do środka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz