XLVII
Akcja przebiegła zgodnie
z planem. Oddział rezerwowy, czyli mój oddział nie musiał interweniować. O to
prawdopodobnie chodziło Rolly’emu, inaczej sam na pewno by nie brał udziału w
tym wszystkim. Z misji udało się przywieźć sześć osób żywych, w tym moją
siostrę. Nie widziałam się z nią i przyznam, że nie miałam ochoty oglądać jej
co najmniej przez najbliższą dobę.
Joe od rana prosił,
żebym pojawiła się w klubie, bo odkąd postanowili poszerzyć sieć – doba była po
prostu za krótka a z racji wykonywania naszego zawodu, niestety czasu ciągle
brakowało. Wiedzieliśmy, że długo tak nie pociągniemy i bez zatrudnienia
dodatkowych osób, w końcu czegoś nie dopatrzymy.
Spotkaliśmy się razem
z Brad’em i Joe
o czwartej po południu w biurze naszego klubu.
Joe od razu zawalił
mnie stertą papierów, na których widok miałam ochotę uciec. Dopiero co jakiś
czas temu udało mi się oddać w ręce mojego brata i Connie zarządzanie firmą a
tu kolejny problem. Zgodnie doszliśmy do porozumienia w kwestii tego aby ktoś
zaufany zajął się chociażby tak zwaną papierkową robotą.
- Nie wiem Kal ale
długo tak nie pociągniemy, ty masz ostatnio aż nadmiar obowiązków a my też
zaczynamy mieć ograniczone możliwości.
Brad oznajmił
stanowczo, na co Joe od razu zaoponował:
- Nie dopuszczę do
klubu byle kogo bo puści nas z torbami, obiecałaś, że znajdziesz rozwiązanie.
Uśmiechnęłam się, bo
plan zdążyłam obmyślić już dwa dni wcześniej przewidując, że na pewno dojdzie
do tej rozmowy.
- No i znalazłam.
- No…
Rozłożył ręce:
- Możesz jaśniej?
- Znalazłam kogoś, kto
zajmie się tym z czym my się nie wyrabiamy.
- Rozpatrywałem to na
dziesięć sposobów i brałem pod uwagę chyba już wszystkich.
- No chyba jednak nie
wszystkich, bo ja znalazłam osobę, której ufamy wszyscy troje.
Wtedy ktoś zapukał do
drzwi biura:
- Wejdź.
Powiedziałam, wiedząc
doskonale kto za nimi stoi. Do biura weszła uśmiechnięta Vicky, Brad i Joe
zaczęli się śmiać.
- Vicky?
Joe nie mógł uwierzyć
własnym oczom.
- Nie wiedziałem , że
szukasz pracy.
- Kiedyś trzeba wziąć
swoje życie we własne ręce prawda?
- No, w takim razie ja
jestem w stu procentach za.
Spojrzałam na Brad’a:
- Brad?
Zapytałam.
- Pewnie, że się
zgadzam.
- W takim razie mam
nadzieję, że problem został rozwiązany. Brad wprowadzisz Vicky we wszystko?
- Jasne.
- To dobrze, ja muszę
się zbierać.
Vicky podeszła do
Brad’a a ja wzięłam torebkę i skierowałam się do wyjścia, praktycznie już
byłam za drzwiami,
kiedy wyszedł za mną Joe, schodziliśmy po schodach.
- Kal zaczekaj.
- Co tam?
Zapytałam dalej idąc.
- Odprowadzę cię.
Przystanęłam i
spojrzałam nie kryjąc zdziwienia.
- Do samochodu?
- Jeśli to nie
problem.
Nic nie powiedziałam,
wyszliśmy z klubu i podeszliśmy do mojego samochodu stojącego na parkingu,
wrzuciłam torebkę do samochodu i zapaliłam papierosa, oparłam się i spojrzałam
Joe’mu w oczy:
- Możesz mi teraz
powiedzieć o co chodzi?
- O nic, dlaczego?
- Od kiedy stałeś się
takim dżentelmenem?
Nic nie odpowiedział,
ale zorientowałam się sama po chwili.
- Dalej myślisz o
tamtym? Joe to przeszłość.
- Dla ciebie może tak,
ale nie widziałaś tego z boku, nie wiem jakim cudem wyszłaś z tego cało, ale ja
przez ostatnich pięć lat co noc budziłem się z krzykiem, widząc pędzący prosto
w ciebie samochód.
- Przeprosiłam cię,
nie mogę nic więcej zrobić, ja też źle się z tym wszystkim czułam, ale teraz
wszystko się zmieniło i możesz być pewien, że nie planuję swojej śmierci, a
jeśli nawet tak by się stało, to wiedz, że powtórnie z grobu nie wstanę.
- Coś ci grozi?
- To nie jest
komfortowa sytuacja dla mnie, nawarstwiło się wiele spraw.
- Mogę ci jakoś pomóc?
- Nie, nikt nie może
mi pomóc, muszę się sama z tym uporać.
- Coś ci grozi?
Powtórzył.
- Nie, ale jestem w
kiepskiej psychicznie formie, wiesz, że złapano Sue.
- Wiem, słyszałem.
- No właśnie, w końcu
będę musiała się z nią spotkać ,ale na razie jestem zmęczona i chcę odpocząć.
- Jasne, jakby co, to
wiesz gdzie mnie szukać.
- Dzięki.
Uśmiechnęłam się i
pocałowałam go w policzek, wsiadłam do samochodu i odjechałam.
Znowu musiałam okłamać
kogoś mi bliskiego, teraz to już nawet nie widziałam końca tych kłamstw ,ale
gdybym powiedziała Joe’mu prawdę, że jednak coś mi grozi, wiem, że drążył by
tak długo, aż w końcu nie zdając sobie z tego nawet sprawy, mógłby przypłacić
to własnym życiem. Na to pozwolić nie chciałam i nie mogłam.
Podjechałam pod dom i
na chwilę wstrzymałam się z wejściem do środka. Ostatnimi czasy nawet tu nie
byłam bezpieczna, bo ciągle ktoś składał mi niezapowiedziane wizyty, nie
prosząc nawet o pozwolenie.
W końcu jednak weszłam i zamiast od razu
zacząć się przebierać na kolację , na którą byłam umówiona, najpierw
sprawdziłam wszystkie pomieszczenia, aby upewnić się, że jestem sama- byłam.
Otworzyłam swoją pokaźną garderobę i zaczęłam przeglądać swoje wizytowe
sukienki. Nie mogłam się jednak zdecydować, bo tak naprawdę, nie licząc akcji
we Włoszech, już nie pamiętam kiedy gdzieś wychodziłam na oficjalną kolację i
to gdzie indziej niż mój klub.
W końcu zdecydowałam
się na czarną sukienkę, bo uznałam, że do moich znienawidzonych blond włosów
będzie wyglądała idealnie. Przygotowanie do wyjścia zajęło mi mniej niż pół
godziny. Czułam się jak nastolatka, która przygotowuje się do pierwszej randki,
a przecież osoba, z którą miałam się spotkać…, co tu dużo mówić, Dante Santiago
nie widziałam od pogrzebu Nick’a, na który zjechały chyba wszystkie mafijne
rodziny. Kuzyn Nick’a od zawsze mnie adorował, ale miałam nadzieję, że po tylu
latach po prostu z tego wyrósł. Gdy usłyszałam klakson taksówki, spojrzałam
ostatni raz w lustro i wystraszyłam się. Za mną stał Barodo, odwróciłam się
szybko ,ale za mną nikogo nie było. Jezu ,pomyślałam ,że naprawdę zaczynam
wariować wszędzie go widząc, ale faktem niezaprzeczalnym było iż dom był pusty
i poza mną, na pewno nikogo tam nie było.
Wyszłam z domu i
zatrzasnęłam za sobą drzwi. Całą drogę do restauracji w głowie tłukło mi się
pytanie – jak bardzo gdzieś w podświadomości musiałam się go bać, że dookoła
ciągle widziałam jego twarz?
Marzyłam o tym by
przez chwilę zapomnieć o tym wszystkim i o wszystkich.
Podjechałam pod
restaurację ,ktoś otworzył mi drzwi taksówki – rozpoznałam w nim starego
ochroniarza Nick’a – Carlos’a. Gdy mnie zobaczył – uśmiechnął się. Wspomnienia
powróciły w ułamku sekundy, przez chwilę nawet zdawało mi się, że widzę twarz
Nick’a. Oczy mi się zaszkliły, Carlos spojrzał na mnie:
- Miło panią znowu
widzieć, pan Santiago czeka na panią.
- Dziękuję Carlos, ja
też cieszę się, że jakoś się odnalazłeś.
Taksówka odjechała a
Carlom spojrzał na mnie, za życia Nick’a, był jego najbardziej zaufanym
człowiekiem, najwyraźniej krótko po śmierci Nick’a, Dante musiał zaproponować
mu pracę. Carlos bardzo przeżył jego śmierć, skoro się otrząsnął, musiał być
silniejszy niż wszyscy myśleli.
- Pięknie pani
wygląda, naprawdę, jakby czas się dla pani zatrzymał.
- Ty też świetnie się
trzymasz.
- Proszę tędy.
Wskazał ręką i puścił
mnie przodem. Weszliśmy pod długim zadaszeniem, w końcu otworzyły się drzwi i
weszliśmy do środka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz