sobota, 22 lutego 2014

Rozdział III

III

Jeszcze przez kolejne dni pęknięte żebro mi bardzo doskwierało, ale wiedziałam, że muszę wrócić do pracy. Mieliśmy zbyt mało ludzi a pracy aż nadto. Cała agencja była skupiona na eliminowaniu kolejnych ludzi Omally’ego, ale oprócz tego mieliśmy inne misje, na które niestety też musieliśmy wysyłać agentów. Ostatnimi czasy byłam kłębkiem nerwów, nie dość, że non stop odbierałam głuche telefony, to jeszcze miałam wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Nie mogłam biegać na razie tych dystansów co dotąd i choć bardzo chciałam sobie udowodnić, że jestem twarda i dam radę, to niestety nie dawałam.
Któregoś dnia rano usłyszałam dzwonek do drzwi a kiedy otworzyłam – wszedł Brian z uśmiechem na twarzy:
- Co tam słychać?
- Bywało lepiej.
- Podobno miałaś jakąś kontuzję.
- Skąd o tym wiesz?
Zapytałam podejrzliwie:
- Nie doceniasz mnie. Tak sobie właśnie pomyślałem, że skoro tak wszyscy na ciebie polują, to warto byłoby zorganizować jakieś rodzinne ognisko co?
- W jakimś konkretnym celu? Bo jakoś towarzyska to ostatnio nie bywam.
- O tym też słyszałem, ale dajmy na to, że to groźna szajka a’la Bin Laden, możemy już się nigdy nie zobaczyć.
- Zakładasz, że mnie zabiją?
- Ty jesteś jedna mamusiu a ich tysiące.
- Twoja wiara w moje siły jest wprost powalająca.
Od razu wiedziałam ,że komuś będę musiała ukręcić język i tym kimś moim zdaniem był Asir.
- Byłbym zapomniał.
Wyjął sobie z lodówki piwo.
- Michael będzie za godzinę, zatrzyma się u mnie.
- Chyba u mnie?
- A co ja powiedziałem? Wiem, że to twój dom, ale sama mówiłaś, że już tam nie wrócisz.
Spojrzałam na niego wrogo i zabrałam mu butelkę:
- Oddaj mi to dzieciaku, byłbyś młodszy to poukładałabym ci te wszystkie klepki w tym twoim pustym łbie.
- Na szczęście jestem już dorosły i nikt nie zdoła mnie wychować.
Uśmiechnął się:
- Dobra uciekam, zaczynamy o 19.00, nie spóźnij się.
I tak szybko jak pojawił się u mnie, równie szybko zniknął.
W tym samym czasie Rolly akurat szedł korytarzem w stronę wielkiej sali, kiedy dołączyła do niego Kim, spojrzał na nią i uśmiechnął się:
- I jak samopoczucie?
- Dziękuję, dobrze, a twoje?
- W jak najlepszym porządku.
- A widzisz? Mówiłam, że człowieczeństwo nie jest takie złe?
- I kto to mówi?
Kim zaczęła się śmiać.
- Posłuchaj, Colin mówił, że wypuściłeś Lindę.
- To prawda.
- Czy to rozsądne?
- Zapytaj Kylie.
- Ona nie myśli w tej chwili racjonalnie więc pytam ciebie.
- Chcesz znać moje zdanie?
- Owszem.
- Gdyby ode mnie to zależało to już by poszła na odstrzał, ale nie raz tak właśnie działałem a okazywało się, że Kylie miała czuja.
- Myślisz, że i teraz go ma?
- Do tej pory polegałem na jej intuicji i dobrze na tym wychodziłem.
- Ale ja się boję, że zagrozi Kylie.
- Kylie pilnuje Asir, nie da jej skrzywdzić, zresztą, Kylie drugi raz nie da się jej podejść.
- Obyś miał rację.
- Mam, za pół godziny odprawa, szykuj się, musimy skompletować zespół.
- Jasne.
 Na odprawie był Rolly, Colin, Jesse, Kim, Cole, Red, Seth i Brad. Daniels mówił:
- Mam nadzieję, że to nie domaganie przez naszych ludzi szybko się skończy, a póki co nie schrzańcie wszystkiego.
Zapalił się monitor i Colin zaczął mówić:
- To Orda Masari, szyicki przywódca grupy terrorystycznej o nazwie MASADO i właśnie w Masad’zie jest ich siedziba. To członek ściśle powiązany z Omally’m. Zaopatruje go w różnego rodzaju pociski nuklearne a w zeszłym tygodniu nawet udało im się wykraść sześć samolotów typu Mirrage. Jego placówka jest doskonale wyćwiczona i nie dadzą się pojmać żywcem, prędzej umrą w imię Allacha. Waszym zadaniem jest zniszczyć ich siedzibę i wszystkich jej członków.
- Co nam to da?
Zapytała Kim, Colin odpowiedział:
- Na dłuższą metę niewiele, ale liczymy na to, że osłabiając kontakty Omally’ego, łatwiej popełni błąd.
- Zanim go popełni, zdąży znaleźć nowych wyznawców.
- Musimy robić małe kroki, metodą prób i błędów, nie pokonamy ich, więc musimy ich osłabić aby walka była możliwa.
Wszyscy popatrzyli na siebie a Daniels powiedział:
- Reszta w panelach, rozejść się.
Oddziały ruszyły od razu po odprawie, wcześniej w biegu pobierając sprzęt od J.T. Prosto z przejścia oddziałowego wbiegli do śmigłowców i ruszyli do Masadu.
Gdy dotarli na miejsce było już stosunkowo późno. Żołnierze tam jednak nie wiedzieli co to sen i czuwali okrągłą dobę aby nikt niepowołany nie przedostał się do ich placówki.
Wylądowali niedaleko placówki i rozproszyli się na ustalone pozycje w  pobliskich krzakach.
Rolly pokazał Red’owi, że ma być w pogotowiu z wyrzutnią, Kim z bronią snajperską zaczęła działać od razu likwidując poszczególne cele, Brad robił to samo jakby w zastępstwie Sam’a, gdyż do tej pory mieliśmy dwóch snajperów a to dawało nam olbrzymią przewagę. Gdy kilku pierwszych żołnierzy upadło od strzału, zrobiło się ogromne zamieszanie gdyż z budynku zaczęli wybiegać kolejni żołnierze, którzy klęli coś bardzo głośno w swoim języku. Jesse spojrzała na Cole’a i uśmiechnęła się:
- Ktoś tu chyba bardzo się rozjuszył, uwielbiam to.
- Zawsze wiedziałem, że jesteś szurnięta.
- Red odpalaj.
Oświadczył Rolly, na co ten żywo wycelował w budynek, ci którzy zostali na zewnątrz, zmarli albo od wybuchu, albo od strzału naszych ludzi. Kiedy wszystko zamieniło się w olbrzymią, ognistą kulę, Rolly dał rozkaz do odwrotu i zameldował Colin’owi:
- Cel zniszczony, wracamy.
Skierowali się do odwrotu i właśnie wtedy w słuchawkę krzyknął Colin, ale było już za późno.
- Rolly! Przed wami chyba z dziesięciu ludzi! Powtarzam idą prosto na was!!
Ale strzały rozgorzały na dobre. Żołnierze byli tak zawistni i rozwścieczeni, że celowali na oślep, nie patrząc kompletnie gdzie i do kogo strzelają. W dwa samochody, które stały przy drodze, a którymi nasi towarzysze przybyli, Red wysadził rzucając granaty jeden po drugim. Jeden z żołnierzy sunął prosto na Brad’a i kiedy ten miał wycelować, Brad zorientował się, że ma pusty magazynek w karabinie. Żołnierz uśmiechnął się szyderczo i oddał dwa strzały, Brad upadł wijąc się z bólu a Jesse nie bacząc na nic, wyjęła swój nóż wojskowy z buta i rzuciła nim prosto w tętnicę oprawcy. Gdy ten upadł, podeszła do niego i wyjęła swoją własność, wycierając o jego spodnie ostrze. Seth i Red od razu unieśli Brad’a i truchtem pobiegli w stronę śmigłowca.
Gdy tylko dotarli do naszej bazy na miejscu, lekarze od razu podłączyli kroplówki i zabrano go na salę operacyjną naszego oddziału ratunkowego, by zatamować krwawienie. Rana nie była może aż tak groźna na jaką wyglądała, ale była wystarczająco poważna, by kolejnych kilka minut bez medycznego wsparcia, przesądziły o życiu Brad’a.
Rolly był wyjątkowo wściekły zaistniałą sytuacją, gdyż nikomu z nas nie patrzyło się miło na to jak nasi agenci obrywają misja po misji. Na domiar złego naprzeciw Rolly’emu wyszedł Daniels z wielkimi pretensjami:
- Jak to się dzieje do diabła, że po każdej akcji mamy mniej agentów! Czy wy w ogóle potraficie zrobić coś dobrze od początku do końca?!
Wszyscy przypatrywali się tej scenie a Rolly zachował się tak, jak jeszcze nikt nigdy nie przypuszczał, że może się zachować. Doskoczył dosłownie w sekundzie do Daniels’a i chwycił go za koszulę tak, że ten zawisł w powietrzu, całe szczęście, że został przyparty do ściany, bo inaczej prawdopodobnie od zaciśniętego krawata stracił by od razu dech:
- Mam dosyć rozumiesz?! Dosyć twoich insynuacji, niezadowolenia i braku pojęcia o tym z czym przyszło nam walczyć! Jesteś tępy i niereformowalny i przysięgam, że jeśli choć raz jeszcze odezwiesz się na temat naszego braku profesjonalizmu w terenie, to osobiście wsadzę cię w śmigłowiec i zabiorę na następną misję!! Rozumiesz?!!
Z boku stał Herlow i widząc tą scenę, kiwnął ręką na Rolly’ego, by ten poszedł z nim, Rolly puścił Daniels’a i poszedł do gabinetu Herlow’a a ten spokojnie zaczął mówić.
- Wszystkim nam puszczają nerwy, ale nasza jednostka ma swoje zasady, dzięki nim przetrwaliśmy i bez nich – zginiemy. Jeśli zaczniemy sobie wzajemnie skakać do gardeł, nic nie zdziałamy. Wiem, że George potrafi być upierdliwy, ale taki ma sposób bycia. Myślałem, że to rozumiesz.
- Rozumiałem, przez dwadzieścia pieprzonych lat, ale teraz mamy tyle do stracenia, że nie zamierzam dłużej tego znosić. Jeśli nie przestanie się wtrącać w to o czym nie ma pojęcia, nie ręczę za siebie i za to co mogę zrobić.
Herlow uśmiechnął się do siebie:
- Wiesz, że jesteś jednym z moich najlepszych agentów, a zważywszy na sytuację, nie mogę cię zawiesić za niesubordynację, więc może ty mi powiesz, co powinienem był zrobić?
- Niech mi pan da pracować.
- Zgoda, zadbam o to aby George nie podważał działań operacyjnych, ale jedna osoba tego nie ogarnie, więc…
- Myślę, że Kylie i Asir wrócą do pracy lada dzień.
Herlow kiwnął głową.
- A więc umowa stoi, tylko nie zawalcie tego.
- Rozkaz.
Rolly wyszedł z gabinetu a Herlow usiadł we fotelu i pokręcił głową.
Gdy szedł z gabinetu Herlow’a przez długi korytarz, dołączyła do niego Kim:
- Ostro.
- Czuję niedosyt.
Kim uśmiechnęła się.
- Nie przebywasz ty za często z Asir’em?
- Czasami myślę, że gdybym przebywał jeszcze częściej, mógłbym się sporo nauczyć.
- Wtedy nie postąpiłbyś tak kulturalnie z Daniels’em?
- Bądź pewna, że nie.
- Będzie jeszcze okazja, on nie ustąpi tak łatwo, jego powołaniem jest psychiczne wykończenie nas.
- A moim – jego, idziemy na piwo?
- Umarłemu się pytają.
- No to już.
Wyszli  przez wielką salę prosto na parking.
Wieczorem tak jak obiecałam Brian’owi pojawiłam się na ognisku w asyście Asir’a. W prawdzie działaliśmy sobie wzajemnie na nerwy, ale stwierdziłam, że tam będzie alkohol, a to oznaczało, że Asir spokornieje. Była Penny ze swoim chłopakiem, Michael, Brian, Samanta, Willy, mój jedyny brat Mett, który był zaledwie w wieku Brian’a oraz Vicky i Seth. W zasadzie to zabawa była całkiem udana, do momentu, kiedy Brian nie stwierdził, że będziemy grali w rozbieranego kręcąc butelką. Wiedziałam, że tego wieczora on, już na pewno nie powinien pić więcej, ale nie chciałam mu odbierać dobrej zabawy. Mimo iż dokuczały mi jeszcze boleści związane z żebrem i głowa czasami mnie pobolewała, czułam, że jest mi tam dobrze. Miałam przy sobie najbliższych ludzi jakich tylko mogłam mieć. Asir chyba chwilowo stracił czujność, bo bardzo ochoczo bawił się z młodzieżą w rozbieranego. Był jednak mistrzem oszukiwania w butelkę, bo wszyscy musieli się rozbierać, a on zaledwie chodził z rozpiętą koszulą. Nie zliczyłabym też ile kieliszków zdążył w siebie wlać, ale trzymał się dobrze jak na swoje możliwości, w końcu widywałam go już w gorszym stanie.
W czasie kiedy wszyscy świetnie się bawili, przeszłam kawałek dalej na ogród przy samym basenie. Niegdyś mogłam tam siedzieć godzinami i wpatrywać się w las. Muzyka grała tak głośno, że nie słyszałam swoich myśli. Wtedy podszedł do mnie Asir:
- Bum!
Podskoczyłam.
- Ty naprawdę masz jakieś emocjonalne otępienie, ze skrajności w skrajność.
- Nie bierz tego do siebie tak poważnie.
- Staram się.
- Jakoś bez przekonania ,pamiętaj, że ty też nie jesteś łatwa.
- Obydwie nie możemy być łatwe.
Asir uśmiechnął się.
- Do końca życia będziesz mi to wypluwać?
- Mojego lub twojego.
- Moglibyśmy to sobie wyjaśnić na nieco milszej płaszczyźnie.
Roześmiałam się:
- W życiu nigdy. Zapomnij o tym ,że mnie jeszcze kiedyś dotkniesz.
- Daj spokój, sama przyjdziesz i będziesz mnie jeszcze błagać, ja tam wytrzymam, ale ty? Wątpię.
Pokręciłam głową i pomyślałam, jaki cholerny arogant z niego. Już miałam coś odpowiedzieć, kiedy Vicky zawołała:
- Chodźcie! Seth zrobi nam pamiątkowe zdjęcie!
Asir uśmiechnął się:
- No, to cyknijmy sobie fotkę.
- Przykleję ci ją na czole.
Poszliśmy w stronę ogniska i ustawiliśmy się do zbiorowego zdjęcia. Może coś było w tym, co Brian powiedział, w końcu żadne z nas nie zna dnia ani godziny i jeśli mamy w jakikolwiek sposób przeżyć to nasze życie, to zróbmy to chociaż jak należy. Flesz pstryknął kilka razy i Seth powiedział:
- Gotowe.
Vicky podeszła do mnie i z uśmiechem na twarzy zakomunikowała:
- Dobrze jest mieć ich wszystkich koło siebie.
- To prawda.
- Myślisz, że już tak będzie zawsze?
Uśmiechnęłam się do niej:
- Nie masz pojęcia jak bardzo chciałabym w to wierzyć.
Zdążyłam spojrzeć na nią i pomiędzy drzewami coś mi błysnęło, uskoczyłam na bok przepychając Vicky:
- Wszyscy do domu!!!

Krzyknęłam i kiedy zaczęli wbiegać rozległy się strzały z karabinów. Okna w moim starym domu były kuloodporne, ale nawet nie byłam w stanie stwierdzić przy takim natężeniu strzałów, czy wszyscy zdołali się schronić w domu. Trawnik wyglądał po prostu jak jedno wielkie sito. Gdy strzały ucichły, podniosłam się z ziemi na której leżałam, bo sama nie zdążyłam wbiec do środka, to co zobaczyłam, przeraziło mnie. Przełknęłam ciężko ślinę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz