III
Jeszcze przez kolejne
dni pęknięte żebro mi bardzo doskwierało, ale wiedziałam, że muszę wrócić do
pracy. Mieliśmy zbyt mało ludzi a pracy aż nadto. Cała agencja była skupiona na
eliminowaniu kolejnych ludzi Omally’ego, ale oprócz tego mieliśmy inne misje,
na które niestety też musieliśmy wysyłać agentów. Ostatnimi czasy byłam
kłębkiem nerwów, nie dość, że non stop odbierałam głuche telefony, to jeszcze
miałam wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Nie mogłam biegać na razie tych dystansów
co dotąd i choć bardzo chciałam sobie udowodnić, że jestem twarda i dam radę,
to niestety nie dawałam.
Któregoś dnia rano
usłyszałam dzwonek do drzwi a kiedy otworzyłam – wszedł Brian z uśmiechem na
twarzy:
- Co tam słychać?
- Bywało lepiej.
- Podobno miałaś jakąś
kontuzję.
- Skąd o tym wiesz?
Zapytałam
podejrzliwie:
- Nie doceniasz mnie.
Tak sobie właśnie pomyślałem, że skoro tak wszyscy na ciebie polują, to warto
byłoby zorganizować jakieś rodzinne ognisko co?
- W jakimś konkretnym
celu? Bo jakoś towarzyska to ostatnio nie bywam.
- O tym też słyszałem,
ale dajmy na to, że to groźna szajka a’la Bin
Laden , możemy już się nigdy nie zobaczyć.
- Zakładasz, że mnie
zabiją?
- Ty jesteś jedna
mamusiu a ich tysiące.
- Twoja wiara w moje
siły jest wprost powalająca.
Od razu wiedziałam ,że
komuś będę musiała ukręcić język i tym kimś moim zdaniem był Asir.
- Byłbym zapomniał.
Wyjął sobie z lodówki
piwo.
- Michael będzie za
godzinę, zatrzyma się u mnie.
- Chyba u mnie?
- A co ja
powiedziałem? Wiem, że to twój dom, ale sama mówiłaś, że już tam nie wrócisz.
Spojrzałam na niego
wrogo i zabrałam mu butelkę:
- Oddaj mi to
dzieciaku, byłbyś młodszy to poukładałabym ci te wszystkie klepki w tym twoim pustym
łbie.
- Na szczęście jestem
już dorosły i nikt nie zdoła mnie wychować.
Uśmiechnął się:
- Dobra uciekam,
zaczynamy o 19.00, nie spóźnij się.
I tak szybko jak
pojawił się u mnie, równie szybko zniknął.
W tym samym czasie
Rolly akurat szedł korytarzem w stronę wielkiej sali, kiedy dołączyła do niego
Kim, spojrzał na nią i uśmiechnął się:
- I jak samopoczucie?
- Dziękuję, dobrze, a
twoje?
- W jak najlepszym
porządku.
- A widzisz? Mówiłam,
że człowieczeństwo nie jest takie złe?
- I kto to mówi?
Kim zaczęła się śmiać.
- Posłuchaj, Colin
mówił, że wypuściłeś Lindę.
- To prawda.
- Czy to rozsądne?
- Zapytaj Kylie.
- Ona nie myśli w tej
chwili racjonalnie więc pytam ciebie.
- Chcesz znać moje
zdanie?
- Owszem.
- Gdyby ode mnie to
zależało to już by poszła na odstrzał, ale nie raz tak właśnie działałem a
okazywało się, że Kylie miała czuja.
- Myślisz, że i teraz
go ma?
- Do tej pory
polegałem na jej intuicji i dobrze na tym wychodziłem.
- Ale ja się boję, że
zagrozi Kylie.
- Kylie pilnuje Asir,
nie da jej skrzywdzić, zresztą, Kylie drugi raz nie da się jej podejść.
- Obyś miał rację.
- Mam, za pół godziny
odprawa, szykuj się, musimy skompletować zespół.
- Jasne.
Na odprawie był Rolly, Colin, Jesse, Kim,
Cole, Red, Seth i Brad. Daniels mówił:
- Mam nadzieję, że to
nie domaganie przez naszych ludzi szybko się skończy, a póki co nie schrzańcie
wszystkiego.
Zapalił się monitor i
Colin zaczął mówić:
- To Orda Masari,
szyicki przywódca grupy terrorystycznej o nazwie MASADO i właśnie w Masad’zie
jest ich siedziba. To członek ściśle powiązany z Omally’m. Zaopatruje go w
różnego rodzaju pociski nuklearne a w zeszłym tygodniu nawet udało im się
wykraść sześć samolotów typu Mirrage. Jego placówka jest doskonale wyćwiczona i
nie dadzą się pojmać żywcem, prędzej umrą w imię Allacha. Waszym zadaniem jest
zniszczyć ich siedzibę i wszystkich jej członków.
- Co nam to da?
Zapytała Kim, Colin
odpowiedział:
- Na dłuższą metę
niewiele, ale liczymy na to, że osłabiając kontakty Omally’ego, łatwiej popełni
błąd.
- Zanim go popełni, zdąży
znaleźć nowych wyznawców.
- Musimy robić małe
kroki, metodą prób i błędów, nie pokonamy ich, więc musimy ich osłabić aby
walka była możliwa.
Wszyscy popatrzyli na
siebie a Daniels powiedział:
- Reszta w panelach,
rozejść się.
Oddziały ruszyły od
razu po odprawie, wcześniej w biegu pobierając sprzęt od J.T. Prosto z
przejścia oddziałowego wbiegli do śmigłowców i ruszyli do Masadu.
Gdy dotarli na miejsce
było już stosunkowo późno. Żołnierze tam jednak nie wiedzieli co to sen i
czuwali okrągłą dobę aby nikt niepowołany nie przedostał się do ich placówki.
Wylądowali niedaleko
placówki i rozproszyli się na ustalone pozycje w pobliskich krzakach.
Rolly pokazał Red’owi,
że ma być w pogotowiu z wyrzutnią, Kim z bronią snajperską zaczęła działać od
razu likwidując poszczególne cele, Brad robił to samo jakby w zastępstwie
Sam’a, gdyż do tej pory mieliśmy dwóch snajperów a to dawało nam olbrzymią
przewagę. Gdy kilku pierwszych żołnierzy upadło od strzału, zrobiło się ogromne
zamieszanie gdyż z budynku zaczęli wybiegać kolejni żołnierze, którzy klęli coś
bardzo głośno w swoim języku. Jesse spojrzała na Cole’a i uśmiechnęła się:
- Ktoś tu chyba bardzo
się rozjuszył, uwielbiam to.
- Zawsze wiedziałem,
że jesteś szurnięta.
- Red odpalaj.
Oświadczył Rolly, na
co ten żywo wycelował w budynek, ci którzy zostali na zewnątrz, zmarli albo od
wybuchu, albo od strzału naszych ludzi. Kiedy wszystko zamieniło się w
olbrzymią, ognistą kulę, Rolly dał rozkaz do odwrotu i zameldował Colin’owi:
- Cel zniszczony,
wracamy.
Skierowali się do
odwrotu i właśnie wtedy w słuchawkę krzyknął Colin, ale było już za późno.
- Rolly! Przed wami
chyba z dziesięciu ludzi! Powtarzam idą prosto na was!!
Ale strzały rozgorzały
na dobre. Żołnierze byli tak zawistni i rozwścieczeni, że celowali na oślep,
nie patrząc kompletnie gdzie i do kogo strzelają. W dwa samochody, które stały
przy drodze, a którymi nasi towarzysze przybyli, Red wysadził rzucając granaty
jeden po drugim. Jeden z żołnierzy sunął prosto na Brad’a i kiedy ten miał
wycelować, Brad zorientował się, że ma pusty magazynek w karabinie. Żołnierz
uśmiechnął się szyderczo i oddał dwa strzały, Brad upadł wijąc się z bólu a
Jesse nie bacząc na nic, wyjęła swój nóż wojskowy z buta i rzuciła nim prosto w
tętnicę oprawcy. Gdy ten upadł, podeszła do niego i wyjęła swoją własność,
wycierając o jego spodnie ostrze. Seth i Red od razu unieśli Brad’a i truchtem
pobiegli w stronę śmigłowca.
Gdy tylko dotarli do
naszej bazy na miejscu, lekarze od razu podłączyli kroplówki i zabrano go na
salę operacyjną naszego oddziału ratunkowego, by zatamować krwawienie. Rana nie
była może aż tak groźna na jaką wyglądała, ale była wystarczająco poważna, by
kolejnych kilka minut bez medycznego wsparcia, przesądziły o życiu Brad’a.
Rolly był wyjątkowo
wściekły zaistniałą sytuacją, gdyż nikomu z nas nie patrzyło się miło na to jak
nasi agenci obrywają misja po misji. Na domiar złego naprzeciw Rolly’emu
wyszedł Daniels z wielkimi pretensjami:
- Jak to się dzieje do
diabła, że po każdej akcji mamy mniej agentów! Czy wy w ogóle potraficie zrobić
coś dobrze od początku do końca?!
Wszyscy przypatrywali
się tej scenie a Rolly zachował się tak, jak jeszcze nikt nigdy nie
przypuszczał, że może się zachować. Doskoczył dosłownie w sekundzie do
Daniels’a i chwycił go za koszulę tak, że ten zawisł w powietrzu, całe
szczęście, że został przyparty do ściany, bo inaczej prawdopodobnie od
zaciśniętego krawata stracił by od razu dech:
- Mam dosyć
rozumiesz?! Dosyć twoich insynuacji, niezadowolenia i braku pojęcia o tym z
czym przyszło nam walczyć! Jesteś tępy i niereformowalny i przysięgam, że jeśli
choć raz jeszcze odezwiesz się na temat naszego braku profesjonalizmu w terenie,
to osobiście wsadzę cię w śmigłowiec i zabiorę na następną misję!! Rozumiesz?!!
Z boku stał Herlow i
widząc tą scenę, kiwnął ręką na Rolly’ego, by ten poszedł z nim, Rolly puścił
Daniels’a i poszedł do gabinetu Herlow’a a ten spokojnie zaczął mówić.
- Wszystkim nam
puszczają nerwy, ale nasza jednostka ma swoje zasady, dzięki nim przetrwaliśmy
i bez nich – zginiemy. Jeśli zaczniemy sobie wzajemnie skakać do gardeł, nic
nie zdziałamy. Wiem, że George potrafi być upierdliwy, ale taki ma sposób
bycia. Myślałem, że to rozumiesz.
- Rozumiałem, przez
dwadzieścia pieprzonych lat, ale teraz mamy tyle do stracenia, że nie zamierzam
dłużej tego znosić. Jeśli nie przestanie się wtrącać w to o czym nie ma
pojęcia, nie ręczę za siebie i za to co mogę zrobić.
Herlow uśmiechnął się
do siebie:
- Wiesz, że jesteś
jednym z moich najlepszych agentów, a zważywszy na sytuację, nie mogę cię
zawiesić za niesubordynację, więc może ty mi powiesz, co powinienem był zrobić?
- Niech mi pan da
pracować.
- Zgoda, zadbam o to
aby George nie podważał działań operacyjnych, ale jedna osoba tego nie ogarnie,
więc…
- Myślę, że Kylie i
Asir wrócą do pracy lada dzień.
Herlow kiwnął głową.
- A więc umowa stoi,
tylko nie zawalcie tego.
- Rozkaz.
Rolly wyszedł z
gabinetu a Herlow usiadł we fotelu i pokręcił głową.
Gdy szedł z gabinetu
Herlow’a przez długi korytarz, dołączyła do niego Kim:
- Ostro.
- Czuję niedosyt.
Kim uśmiechnęła się.
- Nie przebywasz ty za
często z Asir’em?
- Czasami myślę, że
gdybym przebywał jeszcze częściej, mógłbym się sporo nauczyć.
- Wtedy nie
postąpiłbyś tak kulturalnie z Daniels’em?
- Bądź pewna, że nie.
- Będzie jeszcze
okazja, on nie ustąpi tak łatwo, jego powołaniem jest psychiczne wykończenie
nas.
- A moim – jego,
idziemy na piwo?
- Umarłemu się pytają.
- No to już.
Wyszli przez wielką salę prosto na parking.
Wieczorem tak jak
obiecałam Brian’owi pojawiłam się na ognisku w asyście Asir’a. W prawdzie
działaliśmy sobie wzajemnie na nerwy, ale stwierdziłam, że tam będzie alkohol,
a to oznaczało, że Asir spokornieje. Była Penny ze swoim chłopakiem, Michael,
Brian, Samanta, Willy, mój jedyny brat Mett, który był zaledwie w wieku Brian’a
oraz Vicky i Seth. W zasadzie to zabawa była całkiem udana, do momentu, kiedy
Brian nie stwierdził, że będziemy grali w rozbieranego kręcąc butelką.
Wiedziałam, że tego wieczora on, już na pewno nie powinien pić więcej, ale nie
chciałam mu odbierać dobrej zabawy. Mimo iż dokuczały mi jeszcze boleści
związane z żebrem i głowa czasami mnie pobolewała, czułam, że jest mi tam
dobrze. Miałam przy sobie najbliższych ludzi jakich tylko mogłam mieć. Asir
chyba chwilowo stracił czujność, bo bardzo ochoczo bawił się z młodzieżą w
rozbieranego. Był jednak mistrzem oszukiwania w butelkę, bo wszyscy musieli się
rozbierać, a on zaledwie chodził z rozpiętą koszulą. Nie zliczyłabym też ile
kieliszków zdążył w siebie wlać, ale trzymał się dobrze jak na swoje
możliwości, w końcu widywałam go już w gorszym stanie.
W czasie kiedy wszyscy
świetnie się bawili, przeszłam kawałek dalej na ogród przy samym basenie.
Niegdyś mogłam tam siedzieć godzinami i wpatrywać się w las. Muzyka grała tak
głośno, że nie słyszałam swoich myśli. Wtedy podszedł do mnie Asir:
- Bum!
Podskoczyłam.
- Ty naprawdę masz
jakieś emocjonalne otępienie, ze skrajności w skrajność.
- Nie bierz tego do
siebie tak poważnie.
- Staram się.
- Jakoś bez
przekonania ,pamiętaj, że ty też nie jesteś łatwa.
- Obydwie nie możemy być
łatwe.
Asir uśmiechnął się.
- Do końca życia
będziesz mi to wypluwać?
- Mojego lub twojego.
- Moglibyśmy to sobie
wyjaśnić na nieco milszej płaszczyźnie.
Roześmiałam się:
- W życiu nigdy.
Zapomnij o tym ,że mnie jeszcze kiedyś dotkniesz.
- Daj spokój, sama
przyjdziesz i będziesz mnie jeszcze błagać, ja tam wytrzymam, ale ty? Wątpię.
Pokręciłam głową i
pomyślałam, jaki cholerny arogant z niego. Już miałam coś odpowiedzieć, kiedy
Vicky zawołała:
- Chodźcie! Seth zrobi
nam pamiątkowe zdjęcie!
Asir uśmiechnął się:
- No, to cyknijmy
sobie fotkę.
- Przykleję ci ją na
czole.
Poszliśmy w stronę
ogniska i ustawiliśmy się do zbiorowego zdjęcia. Może coś było w tym, co Brian
powiedział, w końcu żadne z nas nie zna dnia ani godziny i jeśli mamy w
jakikolwiek sposób przeżyć to nasze życie, to zróbmy to chociaż jak należy.
Flesz pstryknął kilka razy i Seth powiedział:
- Gotowe.
Vicky podeszła do mnie
i z uśmiechem na twarzy zakomunikowała:
- Dobrze jest mieć ich
wszystkich koło siebie.
- To prawda.
- Myślisz, że już tak
będzie zawsze?
Uśmiechnęłam się do
niej:
- Nie masz pojęcia jak
bardzo chciałabym w to wierzyć.
Zdążyłam spojrzeć na
nią i pomiędzy drzewami coś mi błysnęło, uskoczyłam na bok przepychając Vicky:
- Wszyscy do domu!!!
Krzyknęłam i kiedy
zaczęli wbiegać rozległy się strzały z karabinów. Okna w moim starym domu były
kuloodporne, ale nawet nie byłam w stanie stwierdzić przy takim natężeniu
strzałów, czy wszyscy zdołali się schronić w domu. Trawnik wyglądał po prostu
jak jedno wielkie sito. Gdy strzały ucichły, podniosłam się z ziemi na której
leżałam, bo sama nie zdążyłam wbiec do środka, to co zobaczyłam, przeraziło
mnie. Przełknęłam ciężko ślinę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz