X
Usiadłam na łóżku
bezsilnie. Przełknęłam ślinę i przez moment zdawało mi się, że z tej właśnie
bezsilności rozpłaczę się, ale wtedy zadzwonił telefon. Odebrałam nie patrząc
na wyświetlacz:
- Halo?
Powiedziałam
spokojnie.
- Podoba ci się?
Nie wiem dlaczego, ale
nawet nie pokusiłam się o to by wstać i chociażby spojrzeć przez okno czy nie
ma go gdzieś w pobliżu. Z drugiej jednak strony wyczuwałam, że jest gdzieś
blisko i nie musiałam sprawdzać.
- Czego chcesz ode
mnie ty chory sukinsynu?
- Ciebie.
- Nigdy nie będziesz
mnie miał.
- I tu się mylisz, ja
już cię miałem a teraz kwestią czasu jest kiedy sama do mnie przyjdziesz, jak
tam głowa? Wciąż boli?
Roześmiał się, że też
o tym nie pomyślałam, rzeczywiście od pewnego czasu bolała mnie głowa i to…,
zaraz, zaraz, …od dnia, w którym wstrzyknął mi to świństwo. Sądziłam, że to był
tylko środek paraliżujący, tymczasem…
- Nie wiem co mi
wstrzyknąłeś, ale jeśli chcesz, to możesz mnie wykończyć, zrobisz mi tylko
przysługę.
- Właśnie o tym
pomyślałem, ale dosyć już ode mnie dostałaś, mogłaś być dzisiaj już moją żoną,
mogłaś mieć wszystko.
- Wiesz co? Cieszę
się, że do tego nie doszło.
Rzuciłam telefonem,
ręce mi się zatrzęsły, co on sobie myślał? I czego naprawdę chciał? Zemścić
się? Bo gdyby chciał mnie zabić, mógł zrobić to dawno temu. Potrzebował mnie
żywej, tylko nie miałam pojęcia do czego i chyba nawet nie chciałam tego
wiedzieć.
Siedziałam tak jeszcze
przez chwilę i wtedy usłyszałam trzask, nie wiedziałam skąd dobiegł, mój oddech
stał się niemiarowy, zacisnęłam pistolet w dłoni i powoli skierowałam się do
łazienki, otworzyłam ją, po czym szarpnęłam za zasłonkę prysznica. Nikogo nie
było, więc obróciłam się i podeszłam do garderoby, ale po otwarciu okazało się,
że i ona jest pusta. Nie pozostało mi nic innego jak zejść na dół i tego
właśnie najbardziej się obawiałam. Chwyciłam się poręczy przy schodach i
wolnymi krokami zaczęłam schodzić w dół. Czułam na sobie czyjąś obecność, ale
nie potrafiłam nikogo zlokalizować. Otwierałam drzwi, jedne po drugich, ale
nic, a jednak nie mogłam pozbyć się wrażenia, że nie jestem sama. Drzwi od
tarasu były lekko uchylone, ale znowu coś stuknęło. Weszłam szybkim krokiem na
górę i spojrzałam na łóżko. Leżała na nim wyraziście granatowa sukienka –
dokładnie ta sama, którą ubrałam na pierwsze spotkanie z Barodo, kiedy to
miałam go olśnić. Skąd ją wziął? Przecież cała garderoba, którą miałam zorganizowaną
na wyjeździe należała do oddziału, czy i tam się zakradł? Przełknęłam ślinę i
kolejny trzask. Miałam wrażenie, że zaczynam wariować. Znowu zbiegłam po
schodach i dalej nikogo nie widziałam, ale drzwi tarasowe, które jeszcze chwilę
temu były otwarte, teraz były zamknięte a przecież na dworze nie wiało.
Podeszłam bliżej i kiedy chciałam chwycić za klamkę, ktoś niespodziewanie
chwycił mnie w pół przypierając do ściany. Pistolet wypadł mi z ręki a Barodo
trzymając mnie od tyłu, przyparł moją twarz do ściany. Jego ręce czułam
wszędzie a trzymał mnie tak mocno ,że nie mogłam się wyswobodzić z jego
uścisku. Serce biło mi takim tempem, że nie mogłam złapać tchu, za każdym razem
kiedy choć odrobinę się szarpnęłam, czułam okropny ból głowy, zupełnie jakby
nadmiar adrenaliny go potęgował. Zaczął całować mnie po ramionach, czułam do
niego takie obrzydzenie, że nie potrafiłam go nawet opisać.
- Pamiętasz to
jeszcze?
Wyczuwałam jego
podniecenie moim ciałem a to jeszcze mocniej odpychało mnie od niego:
- Jasne, że pamiętasz,
żebyś wiedziała ile razy siedziałem w twojej sypialni i patrzyłem jak śpisz,
nie zawsze był to spokojny sen, o czym śniłaś?
- Naprawdę chcesz
wiedzieć?
Mój głos był ledwo
słyszalny a na dodatek zagłuszał go dyszący głos Barodo.
- Wiesz, że chcę.
- Śniłam o tym, jak
wbijam nóż w twoje serce.
Szarpnął mnie za
włosy:
- Nie igraj ze mną, bo
czasami mogę przestać być sentymentalny i zapomnę jaka byłaś dobra w łóżku.
Ścisnął mocniej moje
uda, poczułam ból na szyi, to jego zęby w odruchu podniecenia przygryzły moją
skórę na szyi. Barodo należał do tych mężczyzn, którzy traktowani przez kobietę
obcesowo, jeszcze bardziej jej pożądają. Syknęłam odruchowo, wiedziałam, że
jeszcze kilka dosłownie sekund i wejdzie we mnie i właśnie wtedy przez szybę
mignęły światła nadjeżdżającego samochodu. Wyrwałam się a on uciekł drzwiami
tarasowymi, rzucając w biegu:
- Do następnego
spotkania.
Wybiegł, schyliłam się
po pistolet i wybiegłam za nim strzelając, ale zniknął w ciemnościach.
Obróciłam się i weszłam wprost na Rolly’ego, aż podskoczyłam.
- Kylie, co tu się
stało?
Ale nie mogłam wydusić
z siebie słowa, zamiast tego przyłożyłam głowę do jego klatki piersiowej i
modliłam się o to, by mój oddech się uspokoił. Poczułam jak mnie obejmuje i
gładzi moje włosy, równocześnie sięgając po telefon:
- Colin, przyślij
grupę do Kylie i ściągnij Gina.
Huczało mi w głowie, w
uszach miałam jeden pisk.
- Kylie mów do mnie,
co się dzieje.
Ale ledwo mogłam
wydobyć z siebie głos:
- Barodo, wstrzyknął
mi coś razem z tym środkiem paraliżującym, moja głowa.
Nogi mi się ugięły,
Rolly wziął mnie na ręce i wniósł do domu, położył mnie na kanapie i usiadł z
boku. Rozejrzał się po salonie i zobaczył kwiaty. Ścisnął moją rękę, byłam
świadoma, ale zaczynałam majaczyć i ten ból głowy, zamiast słabnąć, był coraz
silniejszy.
- Mów do mnie, Kylie…
Ale wzrok zaczynał mi
uciekać, słowa zaczynały się plątać w nieznanym nikomu bełkocie.
- Cholera! Nie teraz!
Szarpnął mnie mocniej.
- Kylie nie zamykaj
oczu, musisz mówić.
Rolly zrobił się
nerwowy i właśnie wtedy z rozmachem otworzyły się drzwi. Do domu wbiegli agenci
a na ich czele Gino i zaraz za nim Jesse. Gino ukucnął przy mnie i rozszerzył
mi oczy, Rolly spojrzał na niego:
- Co to za świństwo?
- Nie wiem, ale zaraz
będzie tu Asir, on będzie wiedział, na razie podam jej sole i podłączę detoks.
Spojrzał na zegarek a
Jesse rozejrzała się dookoła:
- Jezu, przecież on ją
wykończy.
Gino spojrzał na
Jesse, po czym podłączył kroplówkę, w którą zaczął wstrzykiwać jakieś płyny.
Rolly spuścił głowę i usiadł na ławę przy kanapie, wtedy z góry zeszła Kim i
popatrzyła na niego:
- Łóżko jest całe w
płatkach róż, jest tam też sukienka z akcji, na ziemi leży rozbity telefon,
dlatego nie mogliśmy się dodzwonić, co z nią?
Rolly kiwnął głową na
nie.
- Czekamy.
- Na co?
- Na Asir’a.
- A co on pomoże?
Wtedy usłyszeli jego
głos:
- Zdziwiłabyś się.
Podszedł szybkim
krokiem do mnie, Gino ustąpił mu miejsca, ale nadal kucał przy łóżku. Asir
rozchylił mi usta i przejechał po moim języku jakimś papierkiem lakmusowym, ten
zrobił się pomarańczowy, spojrzał na Gina:
- Floratyzyna.
Rolly popatrzył na
niego:
- Jak to działa?
- Jej stężenie
podwyższa się wraz ze wzrostem adrenaliny i powoduje ból głowy, z kolei zbyt
szybkie uwolnienie tego z organizmu, kiedy człowiek jest zdenerwowany, osłabia
organizm do granic możliwości.
- Jezu takie techniki
stosowaliście w Mosad’zie? Po co?
Zapytała Kim, Asir
spojrzał na nią.
- Najpierw
osłabialiśmy więźniów by ból powodował u nich strach i by składali zeznania,
kiedy nie chcieli, elektrowstrząsami prowokowaliśmy podwójne wydzielanie
adrenaliny i tym samym ból głowy, to była bardzo skuteczna metoda.
- Właśnie widzę,
jesteście sadystami czy ludźmi?
- Nie ja jej to
podałem.
Spojrzał poważnie,
otworzył pudełko z którym przyszedł. Było wielkości zeszytu a w środku
znajdowały się przeróżne ampułki, wyjął jedną z nich i spojrzał na Gina:
- Odłącz kroplówkę.
Gino posłusznie wyjął
wenflon, Asir wziął do ręki strzykawkę i naciągnął płyn, wyprostował moją rękę
i wbił igłę prosto w żyłę. Kiedy to zrobił, ściągnął mnie z łóżka:
- No dalej skarbie.
Gino pomóż mi.
- Jest nieprzytomna.
- Za chwilę się
ocknie, ale musi to rozchodzić, inaczej antidotum się nie rozejdzie.
- Skoro tak
twierdzisz.
Oboje chwycili mnie
pod ramie i zaczęli prawie, że przeciągać mnie po pokoju, w końcu otworzyłam
oczy, byłam jak zaspana. Choć jeszcze niepewnie, ale czułam, że stoję na
własnych nogach i o własnych siłach, ale w głowie, miałam jedną wielką dziurę.
Spojrzałam na Asir’a:
- Witamy w świecie
żywych.
- Co się stało?
- Zasłabłaś.
Spojrzałam niepewnie
na Rolly’ego i resztę.
- Jak się czujesz?
- Dochodzę do siebie.
Asir kiwnął głową i
wyprowadził mnie z domu. Nad ranem pojechał do Rolly’ego, by wreszcie ustalić
plan działania, była też Kim i Gino. Ostatnimi czasy nawet strach było
rozmawiać normalnie na oddziale:
- Można jej to
odstawić?
- Nie od razu, zresztą
jeśli to zrobimy, może stać się nieprzewidywalna, a ja muszę znać jej dojścia.
Jedna z tych substancji jest bardzo podobna składem do tej, którą Barodo
zaaplikował Kylie.
- Czy z Kal już będzie
wszystko w porządku?
Zapytała poważnie Kim:
- Musi rozruszać
kości, ale bez obaw, nic jej nie grozi.
- Jakoś ci nie wierzę.
- Chyba nie masz
wyboru.
Odpukać gdy wstałam,
nie odczuwałam bólu głowy, który w ostatnim czasie mi towarzyszył, nadal jednak
byłam jakaś nieprzytomna. Podeszłam do stolika, na którym stała butelka wody .
Odkręciłam butelkę i nalałam wody do szklanki. Zerknęłam na nocny stolik,
leżała na nim komórka, moja komórka. Podeszłam do okna, które wychodziło prosto
na ulicę. Zerknęłam na nią i zobaczyłam Barodo, szklanka wypadła mi z ręki,
spojrzałam powtórnie i naprawdę nie wiem czy był to jedynie wytwór mojej chorej
wyobraźni, czy jeszcze nie doszłam całkowicie do siebie, ale w miejscu w którym
zdawało mi się, że dosłownie przed sekundą stał, nie było nikogo. Wróciłam na
łóżko, skuliłam się i pamięcią sięgnęłam do czasów, kiedy poznałam Barodo.
Przypomniałam sobie nasz taniec, spacer po plaży aż myślami doszłam do dnia, w
którym pobił mnie i zgwałcił.
W czasie kiedy ja
leżałam na łóżku, Asir siedział przy komputerze w gabinecie operacyjnym. Nikt z
niego nie korzystał, chyba, że Herlow miał jakąś pilną sprawę i wzywał do
siebie dowódców. Asir był podłączony pod sieć Mosadu i rozmawiał z kimś przez
telefon po angielsku.
- Sprawdź to dla mnie
Mohit, będę czekał, tak to bardzo pilne, przygotuję ich. Dobra, odezwę się
wkrótce.
Ledwo rozłączył się,
do gabinetu wszedł Herlow.
- Asir, mogę ci zająć
chwilę?
- Jasne.
Asir odruchowo
podniósł się z fotela, ale Herlow ruchem ręki pokazał, że ma usiąść z powrotem.
- Dajmy spokój z
oficjalnymi ceregielami.
Usiadł w fotelu
naprzeciwko.
- Masz jakieś wieści
od swoich ludzi?
- Są w pogotowiu,
przechodzimy na plan B.
- Wiesz, że Barodo tak
łatwo nie odpuści, nikt nie zna go tak dobrze jak ty.
- Nie damy mu się
zaskoczyć.
- Przyjaźniliście się.
- To było dawno temu,
z doświadczenia wiem, że nie mogę się opierać na starych przyjaźniach.
- Widzę, że wyjaśniłeś
sprawę z panią Hopper?
Asir spojrzał na
niego.
- Przepraszam.
Poprawił się Herlow.
- Santadio.
-Wyjaśniłem,
wiedziałeś prawda?
- Wszyscy
wiedzieliśmy, dlatego mieliśmy do wyboru, albo on, albo ona. Poniekąd
przyzwoliliśmy jej na to i zatuszowaliśmy sprawę, bo wybór padł na nią. Ale nie
po to przyszedłem aby wspominać.
- A po co przyszedłeś?
- Dwa dni temu Rolly
kazał Colin’owi nadać mu uprawnienia Thorne’a.
- Zatem wie o poziomie
dziesiątym?
Herlow skinął głową.
- Jak dużo wie?
- Na razie niewiele,
ale to tylko kwestia czasu, ty musisz zdecydować, który status jawności ma
nabyć, będzie drążył, bo chodzi o Kylie.
- Wiem, ale mimo moich
uprzedzeń, to jeden z nielicznych ludzi, którym mogę zaufać.
- A więc zajmij się
tym, ja przez tydzień będę w centrum, muszę dołączyć do Geoge’a zanim za dużo
namiesza. Miej rękę na pulsie a w razie czego wiesz jak sicze mną kontaktować.
Asir kiwnął głową a
Herlow wstał i wyszedł. Asir chwilę jeszcze posiedział przy biurku, po czym
zrobił to samo.
Carrie i Cole ćwiczyli
na sali, pośród kilku innych agentów. Carrie miała nabrać wprawy, gdyż
zamierzaliśmy ją wysłać na najbliższą akcję. W którymś momencie Carrie
spoważniała, Cole uniósł brwi i popatrzył na nią, a ta jak zahipnotyzowana
zapatrzyła się na Jesse, która razem z Gino walczyła z nożem.
- Carrie?
Cole podszedł bliżej i
dotknął jej ramienia, ta aż odskoczyła:
- Hej, co się dzieje?
- Nic, możesz mnie
tego nauczyć?
- Czego konkretnie?
- Walki nożem.
Uśmiechnął się:
- Niestety nie.
- Dlaczego? Nie
chcesz?
- Nie, nie dlatego, że
nie chcę, ale to nie moja działka, nie potrafię posługiwać się nożem tak jak
Jesse.
- Myślałam, że równo
was szkolą.
Ten uśmiechnął się:
- Jesse to stara
szkoła, ja byłem szkolony gdzie indziej.
- Opowiedz mi o tym,
możesz? Czy to też ściśle tajne?
- Jesteś w końcu
agentem, chodź, zwijajmy się stąd.
Prosto z oddziału
pojechali na plażę na spacer. Carrie z niejasnych dla mnie powodów, była bardzo
ciekawa wszystkiego co było związane z pracą na oddziale i szkoleniami agentów.
- Pochodzimy z różnych
środowisk, ja zostałem zwerbowany przez inną jednostkę, niektórzy, tak jak
Jesse, byli szkoleni przez agentów Centrum. Tam każdy z nich specjalizował się
w czymś innym, dlatego ich zespoły szturmowe były takie doskonałe. Kiedy
trafiłem do agencji, Jesse już tam pracowała.
- A Kylie?
Uśmiechnął się:
- Co Kylie?
- Ona też jest ze
starej szkoły prawda? To widać.
- Przykro mi, ale na
temat Kylie nie mogę z tobą rozmawiać.
- Rozumiem.
- Nie to, że nie chcę,
po prostu jest w tej chwili jednym z dowódców, a ci mają niejawny status.
- Co to znaczy?
- Że o ich przeszłości
nie możemy rozmawiać, ale jeśli chcesz, to sama ją zapytaj, jeśli ona ci powie
to ok.
- Nie, nie trzeba.
Mogę cię o coś zapytać?
- Pytaj, jeśli to nie
jest związane z Kylie, to ci odpowiem.
- Dlaczego jesteś sam?
A jednak, pomyślał
Cole, że niestety miało to coś wspólnego ze mną. Uśmiechnął się do niej.
- Nigdy nikogo nie
kochałeś?
- Kochałem, raz…
Przez chwilę Cole
pomyślał o mnie, ale zaraz potem ocknął się i spojrzał na nią.
- I co się stało? Nie
dogadywaliście się?
- Nie, to nie to.
- Więc co?
- Nigdy nie
powiedziałem jej co czuję.
- Dlaczego?
- Bo kochała innego.
- Przykro mi.
- Może i dobrze się
stało.
- Dlaczego?
- Bo spotkałem ciebie.
Carrie uśmiechnęła
się, ale jakoś tak nienaturalnie. Nic jednak nie odpowiedziała, tylko poszli
dalej w stronę pomostu.
Kiedy Brian i Willy
weszli do domu, Vicky akurat biegała na bieżni w salonie.
- Cześć chłopaki.
- Cześć.
Odpowiedzieli
wspólnie, Willy spojrzał na Brian’a:
- Daj mi dziesięć
minut.
- Jasne.
Odpowiedział i
rozsiadł się w salonie. Skrzywił się widząc wysiłek Vicky:
- Nie rozumiem, co
jest z wami kobietami?
- Jak to?
- Nie wiem czy to
jakaś epidemia dwudziestego pierwszego wieku czy po prostu przekwitanie.
- Uważaj młodzieńcze,
bo zrobię się nieprzyjemna.
- Może po prostu
zacznij biegać z Kal, co?
- Nie, jej kondycji
długo nie będę jeszcze miała.
- Od czegoś trzeba
zacząć.
Vicky zeszła z bieżni
i usiadła obok Brian’a.
- Jak ona się czuje?
- Wygląda na to, że
dobrze.
- A jak jest naprawdę?
Brian pokręcił głową.
- Myślę, że nie jest
dobrze.
- Ostrzegała, że teraz
będziemy widywać się rzadziej, ale nie jestem pewna, czy to jest dobre.
- Szczerze to ja też
nie. Może pogadam z Asir’em i jakoś odciągniemy ją od tego maniaka co?
- Obiecujesz?
- Obiecuję, czego to
się nie robi dla kochanej cioteczki.
Uśmiechnął się szeroko
a Vicky puknęła go łokciem.
Asir długo nie wracał,
więc w końcu wybrałam się na spacer. Byłam przekonana, że on uznał by to za
nieodpowiedzialne i lekkomyślne, ale może ja właśnie taka byłam – nierozsądna.
Skręciłam w wąską uliczkę prowadzącą do mojego domu i wtedy zadzwoniła moja
komórka. Tym razem jednak spojrzałam na wyświetlacz, to był Tony. Uśmiechnęłam
się do siebie, bo dawno już się nie widzieliśmy, ale to wszystko dlatego, że
wyjechał promować swoją nową książkę.
- Tony? Już myślałam,
że o mnie zapomniałeś.
- Gdzieżbym mógł.
Usłyszałam śmiech i
zdrętwiałam – to był on – Barodo. Telefon wypadł mi z dłoni a ja obejrzałam się
nerwowo za siebie. Ulica była zupełnie pusta, jakby nikt na niej nigdy nie
mieszkał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz