poniedziałek, 24 lutego 2014

Rozdział X

X

Usiadłam na łóżku bezsilnie. Przełknęłam ślinę i przez moment zdawało mi się, że z tej właśnie bezsilności rozpłaczę się, ale wtedy zadzwonił telefon. Odebrałam nie patrząc na wyświetlacz:
- Halo?
Powiedziałam spokojnie.
- Podoba ci się?
Nie wiem dlaczego, ale nawet nie pokusiłam się o to by wstać i chociażby spojrzeć przez okno czy nie ma go gdzieś w pobliżu. Z drugiej jednak strony wyczuwałam, że jest gdzieś blisko i nie musiałam sprawdzać.
- Czego chcesz ode mnie ty chory sukinsynu?
- Ciebie.
- Nigdy nie będziesz mnie miał.
- I tu się mylisz, ja już cię miałem a teraz kwestią czasu jest kiedy sama do mnie przyjdziesz, jak tam głowa? Wciąż boli?
Roześmiał się, że też o tym nie pomyślałam, rzeczywiście od pewnego czasu bolała mnie głowa i to…, zaraz, zaraz, …od dnia, w którym wstrzyknął mi to świństwo. Sądziłam, że to był tylko środek paraliżujący, tymczasem…
- Nie wiem co mi wstrzyknąłeś, ale jeśli chcesz, to możesz mnie wykończyć, zrobisz mi tylko przysługę.
- Właśnie o tym pomyślałem, ale dosyć już ode mnie dostałaś, mogłaś być dzisiaj już moją żoną, mogłaś mieć wszystko.
- Wiesz co? Cieszę się, że do tego nie doszło.
Rzuciłam telefonem, ręce mi się zatrzęsły, co on sobie myślał? I czego naprawdę chciał? Zemścić się? Bo gdyby chciał mnie zabić, mógł zrobić to dawno temu. Potrzebował mnie żywej, tylko nie miałam pojęcia do czego i chyba nawet nie chciałam tego wiedzieć.
Siedziałam tak jeszcze przez chwilę i wtedy usłyszałam trzask, nie wiedziałam skąd dobiegł, mój oddech stał się niemiarowy, zacisnęłam pistolet w dłoni i powoli skierowałam się do łazienki, otworzyłam ją, po czym szarpnęłam za zasłonkę prysznica. Nikogo nie było, więc obróciłam się i podeszłam do garderoby, ale po otwarciu okazało się, że i ona jest pusta. Nie pozostało mi nic innego jak zejść na dół i tego właśnie najbardziej się obawiałam. Chwyciłam się poręczy przy schodach i wolnymi krokami zaczęłam schodzić w dół. Czułam na sobie czyjąś obecność, ale nie potrafiłam nikogo zlokalizować. Otwierałam drzwi, jedne po drugich, ale nic, a jednak nie mogłam pozbyć się wrażenia, że nie jestem sama. Drzwi od tarasu były lekko uchylone, ale znowu coś stuknęło. Weszłam szybkim krokiem na górę i spojrzałam na łóżko. Leżała na nim wyraziście granatowa sukienka – dokładnie ta sama, którą ubrałam na pierwsze spotkanie z Barodo, kiedy to miałam go olśnić. Skąd ją wziął? Przecież cała garderoba, którą miałam zorganizowaną na wyjeździe należała do oddziału, czy i tam się zakradł? Przełknęłam ślinę i kolejny trzask. Miałam wrażenie, że zaczynam wariować. Znowu zbiegłam po schodach i dalej nikogo nie widziałam, ale drzwi tarasowe, które jeszcze chwilę temu były otwarte, teraz były zamknięte a przecież na dworze nie wiało. Podeszłam bliżej i kiedy chciałam chwycić za klamkę, ktoś niespodziewanie chwycił mnie w pół przypierając do ściany. Pistolet wypadł mi z ręki a Barodo trzymając mnie od tyłu, przyparł moją twarz do ściany. Jego ręce czułam wszędzie a trzymał mnie tak mocno ,że nie mogłam się wyswobodzić z jego uścisku. Serce biło mi takim tempem, że nie mogłam złapać tchu, za każdym razem kiedy choć odrobinę się szarpnęłam, czułam okropny ból głowy, zupełnie jakby nadmiar adrenaliny go potęgował. Zaczął całować mnie po ramionach, czułam do niego takie obrzydzenie, że nie potrafiłam go nawet opisać.
- Pamiętasz to jeszcze?
Wyczuwałam jego podniecenie moim ciałem a to jeszcze mocniej odpychało mnie od niego:
- Jasne, że pamiętasz, żebyś wiedziała ile razy siedziałem w twojej sypialni i patrzyłem jak śpisz, nie zawsze był to spokojny sen, o czym śniłaś?
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
Mój głos był ledwo słyszalny a na dodatek zagłuszał go dyszący głos Barodo.
- Wiesz, że chcę.
- Śniłam o tym, jak wbijam nóż w twoje serce.
Szarpnął mnie za włosy:
- Nie igraj ze mną, bo czasami mogę przestać być sentymentalny i zapomnę jaka byłaś dobra w łóżku.
Ścisnął mocniej moje uda, poczułam ból na szyi, to jego zęby w odruchu podniecenia przygryzły moją skórę na szyi. Barodo należał do tych mężczyzn, którzy traktowani przez kobietę obcesowo, jeszcze bardziej jej pożądają. Syknęłam odruchowo, wiedziałam, że jeszcze kilka dosłownie sekund i wejdzie we mnie i właśnie wtedy przez szybę mignęły światła nadjeżdżającego samochodu. Wyrwałam się a on uciekł drzwiami tarasowymi, rzucając w biegu:
- Do następnego spotkania.
Wybiegł, schyliłam się po pistolet i wybiegłam za nim strzelając, ale zniknął w ciemnościach. Obróciłam się i weszłam wprost na Rolly’ego, aż podskoczyłam.
- Kylie, co tu się stało?
Ale nie mogłam wydusić z siebie słowa, zamiast tego przyłożyłam głowę do jego klatki piersiowej i modliłam się o to, by mój oddech się uspokoił. Poczułam jak mnie obejmuje i gładzi moje włosy, równocześnie sięgając po telefon:
- Colin, przyślij grupę do Kylie i ściągnij Gina.
Huczało mi w głowie, w uszach miałam jeden pisk.
- Kylie mów do mnie, co się dzieje.
Ale ledwo mogłam wydobyć z siebie głos:
- Barodo, wstrzyknął mi coś razem z tym środkiem paraliżującym, moja głowa.
Nogi mi się ugięły, Rolly wziął mnie na ręce i wniósł do domu, położył mnie na kanapie i usiadł z boku. Rozejrzał się po salonie i zobaczył kwiaty. Ścisnął moją rękę, byłam świadoma, ale zaczynałam majaczyć i ten ból głowy, zamiast słabnąć, był coraz silniejszy.
- Mów do mnie, Kylie…
Ale wzrok zaczynał mi uciekać, słowa zaczynały się plątać w nieznanym nikomu bełkocie.
- Cholera! Nie teraz!
Szarpnął mnie mocniej.
- Kylie nie zamykaj oczu, musisz mówić.
Rolly zrobił się nerwowy i właśnie wtedy z rozmachem otworzyły się drzwi. Do domu wbiegli agenci a na ich czele Gino i zaraz za nim Jesse. Gino ukucnął przy mnie i rozszerzył mi oczy, Rolly spojrzał na niego:
- Co to za świństwo?
- Nie wiem, ale zaraz będzie tu Asir, on będzie wiedział, na razie podam jej sole i podłączę detoks.
Spojrzał na zegarek a Jesse rozejrzała się dookoła:
- Jezu, przecież on ją wykończy.
Gino spojrzał na Jesse, po czym podłączył kroplówkę, w którą zaczął wstrzykiwać jakieś płyny. Rolly spuścił głowę i usiadł na ławę przy kanapie, wtedy z góry zeszła Kim i popatrzyła na niego:
- Łóżko jest całe w płatkach róż, jest tam też sukienka z akcji, na ziemi leży rozbity telefon, dlatego nie mogliśmy się dodzwonić, co z nią?
Rolly kiwnął głową na nie.
- Czekamy.
- Na co?
- Na Asir’a.
- A co on pomoże?
Wtedy usłyszeli jego głos:
- Zdziwiłabyś się.
Podszedł szybkim krokiem do mnie, Gino ustąpił mu miejsca, ale nadal kucał przy łóżku. Asir rozchylił mi usta i przejechał po moim języku jakimś papierkiem lakmusowym, ten zrobił się pomarańczowy, spojrzał na Gina:
- Floratyzyna.
Rolly popatrzył na niego:
- Jak to działa?
- Jej stężenie podwyższa się wraz ze wzrostem adrenaliny i powoduje ból głowy, z kolei zbyt szybkie uwolnienie tego z organizmu, kiedy człowiek jest zdenerwowany, osłabia organizm do granic możliwości.
- Jezu takie techniki stosowaliście w Mosad’zie? Po co?
Zapytała Kim, Asir spojrzał na nią.
- Najpierw osłabialiśmy więźniów by ból powodował u nich strach i by składali zeznania, kiedy nie chcieli, elektrowstrząsami prowokowaliśmy podwójne wydzielanie adrenaliny i tym samym ból głowy, to była bardzo skuteczna metoda.
- Właśnie widzę, jesteście sadystami czy ludźmi?
- Nie ja jej to podałem.
Spojrzał poważnie, otworzył pudełko z którym przyszedł. Było wielkości zeszytu a w środku znajdowały się przeróżne ampułki, wyjął jedną z nich i spojrzał na Gina:
- Odłącz kroplówkę.
Gino posłusznie wyjął wenflon, Asir wziął do ręki strzykawkę i naciągnął płyn, wyprostował moją rękę i wbił igłę prosto w żyłę. Kiedy to zrobił, ściągnął mnie z łóżka:
- No dalej skarbie. Gino pomóż mi.
- Jest nieprzytomna.
- Za chwilę się ocknie, ale musi to rozchodzić, inaczej antidotum się nie rozejdzie.
- Skoro tak twierdzisz.
Oboje chwycili mnie pod ramie i zaczęli prawie, że przeciągać mnie po pokoju, w końcu otworzyłam oczy, byłam jak zaspana. Choć jeszcze niepewnie, ale czułam, że stoję na własnych nogach i o własnych siłach, ale w głowie, miałam jedną wielką dziurę. Spojrzałam na Asir’a:
- Witamy w świecie żywych.
- Co się stało?
- Zasłabłaś.
Spojrzałam niepewnie na Rolly’ego i resztę.
- Jak się czujesz?
- Dochodzę do siebie.
Asir kiwnął głową i wyprowadził mnie z domu. Nad ranem pojechał do Rolly’ego, by wreszcie ustalić plan działania, była też Kim i Gino. Ostatnimi czasy nawet strach było rozmawiać normalnie na oddziale:
- Można jej to odstawić?
- Nie od razu, zresztą jeśli to zrobimy, może stać się nieprzewidywalna, a ja muszę znać jej dojścia. Jedna z tych substancji jest bardzo podobna składem do tej, którą Barodo zaaplikował Kylie.
- Czy z Kal już będzie wszystko w porządku?
Zapytała poważnie Kim:
- Musi rozruszać kości, ale bez obaw, nic jej nie grozi.
- Jakoś ci nie wierzę.
- Chyba nie masz wyboru.
Odpukać gdy wstałam, nie odczuwałam bólu głowy, który w ostatnim czasie mi towarzyszył, nadal jednak byłam jakaś nieprzytomna. Podeszłam do stolika, na którym stała butelka wody . Odkręciłam butelkę i nalałam wody do szklanki. Zerknęłam na nocny stolik, leżała na nim komórka, moja komórka. Podeszłam do okna, które wychodziło prosto na ulicę. Zerknęłam na nią i zobaczyłam Barodo, szklanka wypadła mi z ręki, spojrzałam powtórnie i naprawdę nie wiem czy był to jedynie wytwór mojej chorej wyobraźni, czy jeszcze nie doszłam całkowicie do siebie, ale w miejscu w którym zdawało mi się, że dosłownie przed sekundą stał, nie było nikogo. Wróciłam na łóżko, skuliłam się i pamięcią sięgnęłam do czasów, kiedy poznałam Barodo. Przypomniałam sobie nasz taniec, spacer po plaży aż myślami doszłam do dnia, w którym pobił mnie i zgwałcił.
W czasie kiedy ja leżałam na łóżku, Asir siedział przy komputerze w gabinecie operacyjnym. Nikt z niego nie korzystał, chyba, że Herlow miał jakąś pilną sprawę i wzywał do siebie dowódców. Asir był podłączony pod sieć Mosadu i rozmawiał z kimś przez telefon po angielsku.
- Sprawdź to dla mnie Mohit, będę czekał, tak to bardzo pilne, przygotuję ich. Dobra, odezwę się wkrótce.
Ledwo rozłączył się, do gabinetu wszedł Herlow.
- Asir, mogę ci zająć chwilę?
- Jasne.
Asir odruchowo podniósł się z fotela, ale Herlow ruchem ręki pokazał, że ma usiąść z powrotem.
- Dajmy spokój z oficjalnymi ceregielami.
Usiadł w fotelu naprzeciwko.
- Masz jakieś wieści od swoich ludzi?
- Są w pogotowiu, przechodzimy na plan B.
- Wiesz, że Barodo tak łatwo nie odpuści, nikt nie zna go tak dobrze jak ty.
- Nie damy mu się zaskoczyć.
- Przyjaźniliście się.
- To było dawno temu, z doświadczenia wiem, że nie mogę się opierać na starych przyjaźniach.
- Widzę, że wyjaśniłeś sprawę z panią Hopper?
Asir spojrzał na niego.
- Przepraszam.
Poprawił się Herlow.
- Santadio.
-Wyjaśniłem, wiedziałeś prawda?
- Wszyscy wiedzieliśmy, dlatego mieliśmy do wyboru, albo on, albo ona. Poniekąd przyzwoliliśmy jej na to i zatuszowaliśmy sprawę, bo wybór padł na nią. Ale nie po to przyszedłem aby wspominać.
- A po co przyszedłeś?
- Dwa dni temu Rolly kazał Colin’owi nadać mu uprawnienia Thorne’a.
- Zatem wie o poziomie dziesiątym?
Herlow skinął głową.
- Jak dużo wie?
- Na razie niewiele, ale to tylko kwestia czasu, ty musisz zdecydować, który status jawności ma nabyć, będzie drążył, bo chodzi o Kylie.
- Wiem, ale mimo moich uprzedzeń, to jeden z nielicznych ludzi, którym mogę zaufać.
- A więc zajmij się tym, ja przez tydzień będę w centrum, muszę dołączyć do Geoge’a zanim za dużo namiesza. Miej rękę na pulsie a w razie czego wiesz jak sicze mną kontaktować.
Asir kiwnął głową a Herlow wstał i wyszedł. Asir chwilę jeszcze posiedział przy biurku, po czym zrobił to samo.
Carrie i Cole ćwiczyli na sali, pośród kilku innych agentów. Carrie miała nabrać wprawy, gdyż zamierzaliśmy ją wysłać na najbliższą akcję. W którymś momencie Carrie spoważniała, Cole uniósł brwi i popatrzył na nią, a ta jak zahipnotyzowana zapatrzyła się na Jesse, która razem z Gino walczyła z nożem.
- Carrie?
Cole podszedł bliżej i dotknął jej ramienia, ta aż odskoczyła:
- Hej, co się dzieje?
- Nic, możesz mnie tego nauczyć?
- Czego konkretnie?
- Walki nożem.
Uśmiechnął się:
- Niestety nie.
- Dlaczego? Nie chcesz?
- Nie, nie dlatego, że nie chcę, ale to nie moja działka, nie potrafię posługiwać się nożem tak jak Jesse.
- Myślałam, że równo was szkolą.
Ten uśmiechnął się:
- Jesse to stara szkoła, ja byłem szkolony gdzie indziej.
- Opowiedz mi o tym, możesz? Czy to też ściśle tajne?
- Jesteś w końcu agentem, chodź, zwijajmy się stąd.
Prosto z oddziału pojechali na plażę na spacer. Carrie z niejasnych dla mnie powodów, była bardzo ciekawa wszystkiego co było związane z pracą na oddziale i szkoleniami agentów.
- Pochodzimy z różnych środowisk, ja zostałem zwerbowany przez inną jednostkę, niektórzy, tak jak Jesse, byli szkoleni przez agentów Centrum. Tam każdy z nich specjalizował się w czymś innym, dlatego ich zespoły szturmowe były takie doskonałe. Kiedy trafiłem do agencji, Jesse już tam pracowała.
- A Kylie?
Uśmiechnął się:
- Co Kylie?
- Ona też jest ze starej szkoły prawda? To widać.
- Przykro mi, ale na temat Kylie nie mogę z tobą rozmawiać.
- Rozumiem.
- Nie to, że nie chcę, po prostu jest w tej chwili jednym z dowódców, a ci mają niejawny status.
- Co to znaczy?
- Że o ich przeszłości nie możemy rozmawiać, ale jeśli chcesz, to sama ją zapytaj, jeśli ona ci powie to ok.
- Nie, nie trzeba. Mogę cię o coś zapytać?
- Pytaj, jeśli to nie jest związane z Kylie, to ci odpowiem.
- Dlaczego jesteś sam?
A jednak, pomyślał Cole, że niestety miało to coś wspólnego ze mną. Uśmiechnął się do niej.
- Nigdy nikogo nie kochałeś?
- Kochałem, raz…
Przez chwilę Cole pomyślał o mnie, ale zaraz potem ocknął się i spojrzał na nią.
- I co się stało? Nie dogadywaliście się?
- Nie, to nie to.
- Więc co?
- Nigdy nie powiedziałem jej co czuję.
- Dlaczego?
- Bo kochała innego.
- Przykro mi.
- Może i dobrze się stało.
- Dlaczego?
- Bo spotkałem ciebie.
Carrie uśmiechnęła się, ale jakoś tak nienaturalnie. Nic jednak nie odpowiedziała, tylko poszli dalej w stronę pomostu.
Kiedy Brian i Willy weszli do domu, Vicky akurat biegała na bieżni w salonie.
- Cześć chłopaki.
- Cześć.
Odpowiedzieli wspólnie, Willy spojrzał na Brian’a:
- Daj mi dziesięć minut.
- Jasne.
Odpowiedział i rozsiadł się w salonie. Skrzywił się widząc wysiłek Vicky:
- Nie rozumiem, co jest z wami kobietami?
- Jak to?
- Nie wiem czy to jakaś epidemia dwudziestego pierwszego wieku czy po prostu przekwitanie.
- Uważaj młodzieńcze, bo zrobię się nieprzyjemna.
- Może po prostu zacznij biegać z Kal, co?
- Nie, jej kondycji długo nie będę jeszcze miała.
- Od czegoś trzeba zacząć.
Vicky zeszła z bieżni i usiadła obok Brian’a.
- Jak ona się czuje?
- Wygląda na to, że dobrze.
- A jak jest naprawdę?
Brian pokręcił głową.
- Myślę, że nie jest dobrze.
- Ostrzegała, że teraz będziemy widywać się rzadziej, ale nie jestem pewna, czy to jest dobre.
- Szczerze to ja też nie. Może pogadam z Asir’em i jakoś odciągniemy ją od tego maniaka co?
- Obiecujesz?
- Obiecuję, czego to się nie robi dla kochanej cioteczki.
Uśmiechnął się szeroko a Vicky puknęła go łokciem.
Asir długo nie wracał, więc w końcu wybrałam się na spacer. Byłam przekonana, że on uznał by to za nieodpowiedzialne i lekkomyślne, ale może ja właśnie taka byłam – nierozsądna. Skręciłam w wąską uliczkę prowadzącą do mojego domu i wtedy zadzwoniła moja komórka. Tym razem jednak spojrzałam na wyświetlacz, to był Tony. Uśmiechnęłam się do siebie, bo dawno już się nie widzieliśmy, ale to wszystko dlatego, że wyjechał promować swoją nową książkę.
- Tony? Już myślałam, że o mnie zapomniałeś.
- Gdzieżbym mógł.

Usłyszałam śmiech i zdrętwiałam – to był on – Barodo. Telefon wypadł mi z dłoni a ja obejrzałam się nerwowo za siebie. Ulica była zupełnie pusta, jakby nikt na niej nigdy nie mieszkał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz