sobota, 15 lutego 2014

Rozdział XXXV

XXXV

Następnego dnia Kim była u mnie już od rana, ale nie byłam rozmowna i musiała niemalże na siłę ciągnąć mnie za język.
- Co się dzieje Kylie?
Spojrzałam na nią.
- Rolly chodzi jak struty, boi się, że zawalisz akcję, co się stało?
Usiadłam na łóżku, tak naprawdę to gotowa byłam już wyjść na spotkanie z Achmed’em:
- Rolly uważa, że się zakochałam.
- Oł.
Kim zamurowało, ale po chwili zapytała spokojnie:
- A ma rację?
- Staram się robić to co do mnie zależy, nie planowałam podchodzić do tego w żaden emocjonalny sposób.
- A tak się stało?
Wiem, że Kim za wszelką cenę próbowała mnie zrozumieć, była oddaną przyjaciółką i nigdy nie próbowała mnie osądzać.
- Po raz pierwszy w życiu nie wiem co robić, nigdy wcześniej nic takiego mi się nie przydarzyło.
- A może to dlatego, że za wszelką cenę próbowałaś w sobie zalepić pustkę, którą czułaś po odejściu Rolly’ego? Może to wcale nie Barody potrzebujesz?
- Uważasz, że dalej kocham Rolly’ego?
- Nie gniewaj się, ale tak właśnie myślę i może gdyby nie Anne relacje między wami wyglądałyby zupełnie inaczej, nikt nie rozumie dlaczego on się z nią spotyka.
- Najważniejsze, że on to wie. …Muszę iść Kim.
-  Kylie…
- Tak?
Stanęłam przy drzwiach.
- Twój instynkt nigdy cię nie zawiódł, powiedz mi co czujesz?
Spojrzałam na nią i ciężko przełknęłam ślinę.
- Niepokój.
- Niepokój?
Powtórzyła a ja skinęłam głową.
- O co?
- O to , że to wszystko lada moment runie i że mogę nie dać rady zrobić tego co powinnam.
Wyszłam z pokoju, Kim zamyśliła się, ale widziałam jak bardzo sama się zaniepokoiła tym co usłyszała, jeszcze przez moment siedziała tak na łóżku, po czym zerwała się z niego i wbiegła do pokoju, w którym siedział Rolly i reszta:
- Rolly, możemy porozmawiać? To ważne.
- Możemy.
Odpowiedział, ale Kim stała nieruchomo.
- Na osobności.
Rolly rozejrzał się po pokoju, po czym ruszył w jej stronę.
Tymczasem ja siedziałam wygodnie na narożniku w salonie Achmed’a w jego objęciach:
- Jak minęła ci noc?
- Nie mogłam usnąć.
- Dlaczego?
Uśmiechnęłam się.
- Tęskniłaś? Bo ja bardzo.
Zaczął całować mnie po włosach, łzy stanęły mi w oczach:
- Kylie, ty płaczesz?
- To nic.
Wziął moją głowę i ujął ją w dłoniach:
- Co się stało? Jak mogę ci pomóc?
- Nie możesz, zdałam sobie sprawę, że jutro muszę wyjechać i zmierzyć się z tym co nieuniknione ,chciałabym wierzyć, że będziesz mnie pamiętał po moim wyjeździe.
- Nie chcę żebyś wyjeżdżała, możemy być razem szczęśliwi.
- Nie mamy razem przyszłości, jesteśmy z dwóch obcych światów a one nigdy nie staną się jednym.
- Ale my możemy stać się jednym.
Uklęknął przy mnie:
- Wyjdź za mnie.
Teraz dopiero się wystraszyłam, Colin aż zbladł, reszta też:
- Jasna cholera, ten facet oszalał na jej punkcie.
- Trzeba ją stamtąd ściągnąć i to jak najszybciej.
Na te słowa Anne szybko wyszła z pokoju, Rolly spojrzał na Kim:
- Pilnuj jej.
Kim skinęła głową, po czym wyszła zaraz za nią.
Cole spojrzał na Rolly’ego.
- Jeśli teraz ją stamtąd zabierzemy Barado zorientuje się od razu, a wtedy narazimy też Kylie.
Odczekajmy jeszcze i zobaczymy co dalej zrobi.
- A jesteś pewien tego co może zrobić Kylie?
- Na pewno zachowa się jak należy.
- Do wczorajszego wieczoru też tak myślałem, ale dzisiaj tej pewności już nie mam.
Pochyliłam się nad Achmed’em i spojrzałam mu w oczy, tych oczu nie zapomniałam już nigdy.
- Achmed, ja…
- Po prostu się zgódź, nie myślałem, że jeszcze kiedyś coś takiego mnie spotka, ale wierzę w przeznaczenie i czuję, że chcę z tobą spędzić resztę życia, proszę, nie odmawiaj mi.
Już miałam odpowiedzieć, kiedy do salonu wszedł jeden z jego ludzi:
- Szefie, powinien pan coś zobaczyć.
- Nie widzisz, że jestem zajęty?!
- To bardzo ważne.
Achmed podniósł się i spiorunował wzrokiem mężczyznę:
- Oby tak było, bo inaczej stracisz życie.
Mężczyzna spojrzał podejrzliwie na mnie a mi zapaliła się czujka, nie wiem dlaczego, ale nie mogłam się pozbyć wrażenia, że z mojego powodu go wezwał, wyłączyłam pierścionek zaraz po tym jak Achmed wyszedł z pokoju. Teraz byłam zdana wyłącznie na siebie i swoje przekonania, dotarcie tutaj naszych agentów zajęłoby przynajmniej z sześć minut a do tego czasu mogłam już być martwa. Po chwili Barado wszedł z powrotem do pokoju, tym razem w asyście dwóch swoich ludzi, spojrzałam spłoszona:
- Co się stało?
Achmed aż trząsł się ze złości, coś najwyraźniej wpłynęło chorobliwie na jego nerwy, bo nawet mnie wystraszył. Więc moje przeczucia były słuszne, to miał być koniec – mój koniec.
Kiedy zbliżył się do mnie liczyłam się z najgorszym, ale on zaczął mnie głaskać po twarzy:
- Otworzyłem się przed tobą, zaufałem ci, wczułem się w twoje cierpienie…
- Niezależnie od tego co myślisz, wszystko o czym ci powiedziałam było prawdą.
Uderzył mnie pięścią w twarz, mocno – za mocno.
- Kłamiesz!
- Mówię prawdę, wiem, że mi nie wierzysz, ale nie okłamałam cię, nie w kwestii swojego życia.
- Dla kogo pracujesz?
Milczałam, byłam więcej niż pewna, że będzie chciał mnie zabić jeśli nie powiem mu prawdy, ale może taka śmierć byłaby lepsza od tej, która mogłaby mnie spotkać za zdradę. Nasi agenci potrafiliby być równie bezwzględni. Achmed spojrzał na swoich ludzi.
- Przeprowadźcie ją dolnym korytarzem, spotkamy się na wylocie, bez względu na to dla kogo pracuje, na pewno już są blisko i uderzą, musicie być przygotowani by odeprzeć atak. Ruszajcie.
Wydał rozkaz i jednym ruchem pociągnęli mnie za sobą zakładając na głowę kaptur, bym nie mogła podać lokalizacji, co gorsza chyba nawet nie chciałam tej lokalizacji nikomu ujawnić. Było mi wszystko jedno co sicze mną stanie. Długo szliśmy, słyszałam głos Achmed’a, to musiało być jakieś podziemne przejście, bo głosy rozchodziły się potężnym echem. Jednego byłam pewna: że na planach domu Barado, które przeglądał Colin, nie było tej drogi.
Nasuwało mi się tylko jedno pytanie: kto mnie wydał? Bo ktoś musiał, ktoś kto był bardzo dobrze zorientowany, ktoś wewnątrz. Po ostatniej wpadce Colin’owi nie udało się ustalić gdzie mamy wtyczkę, ale najwyraźniej teraz postanowiła się na nowo ujawnić.
Po chyba dwudziesto minutowej wędrówce wepchnięto mnie do bagażnika jakiejś furgonetki, kilku ludzi siedziało tam ze mną. Jechaliśmy około godziny, może dłużej, traciłam poczucie czasu, nadal czułam piekące uderzenie Achmed’a na swojej twarzy.
Po około pół godzinie Colin wyczerpany odebrał wiadomość od Sam’a przez nadajnik:
- Colin, straciliśmy cel.
Rolly zaklął:
- Co z Kylie?
- Nie wiemy, przetrząsnęliśmy cały dom, oni po prostu się rozmyli.
- Skoro tam weszli to musieli jakoś wyjść, szukajcie dalej.
- Zrozumiałem.
Po kolejnym dwudziestu minutach Sam zameldował się ponownie:
- Znaleźliśmy tunel pod ziemią, musieli tamtędy wyjść, ale najwyraźniej wsiedli do samochodu.
- Wracajcie do bazy, trzeba opracować plan.
Sam rozłączył się i spojrzał na Colin’a:
- Nie wiem jak to zrobisz ,ale masz ją znaleźć, a potem ustal jak to się stało, że Barodo się o niej dowiedział.
- Jasne.

Kiedy wyciągnęli mnie z samochodu, pomyślałam o dzieciach, o Hornie, z którym nie zdążyłam się pożegnać, nie wiem co sobie myślałam, ale w końcu oprzytomniałam i przycisnęłam pierścionek, na nadajniku Colin’a pojawił się sygnał a mnie powleczono do ciemnej piwnicy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz