XXXV
Następnego dnia Kim
była u mnie już od rana, ale nie byłam rozmowna i musiała niemalże na siłę
ciągnąć mnie za język.
- Co się dzieje Kylie?
Spojrzałam na nią.
- Rolly chodzi jak
struty, boi się, że zawalisz akcję, co się stało?
Usiadłam na łóżku, tak
naprawdę to gotowa byłam już wyjść na spotkanie z Achmed’em:
- Rolly uważa, że się
zakochałam.
- Oł.
Kim zamurowało, ale po
chwili zapytała spokojnie:
- A ma rację?
- Staram się robić to
co do mnie zależy, nie planowałam podchodzić do tego w żaden emocjonalny
sposób.
- A tak się stało?
Wiem, że Kim za
wszelką cenę próbowała mnie zrozumieć, była oddaną przyjaciółką i nigdy nie
próbowała mnie osądzać.
- Po raz pierwszy w
życiu nie wiem co robić, nigdy wcześniej nic takiego mi się nie przydarzyło.
- A może to dlatego,
że za wszelką cenę próbowałaś w sobie zalepić pustkę, którą czułaś po odejściu
Rolly’ego? Może to wcale nie Barody potrzebujesz?
- Uważasz, że dalej
kocham Rolly’ego?
- Nie gniewaj się, ale
tak właśnie myślę i może gdyby nie Anne relacje między wami wyglądałyby
zupełnie inaczej, nikt nie rozumie dlaczego on się z nią spotyka.
- Najważniejsze, że on
to wie. …Muszę iść Kim.
- Kylie…
- Tak?
Stanęłam przy
drzwiach.
- Twój instynkt nigdy
cię nie zawiódł, powiedz mi co czujesz?
Spojrzałam na nią i
ciężko przełknęłam ślinę.
- Niepokój.
- Niepokój?
Powtórzyła a ja
skinęłam głową.
- O co?
- O to , że to
wszystko lada moment runie i że mogę nie dać rady zrobić tego co powinnam.
Wyszłam z pokoju, Kim
zamyśliła się, ale widziałam jak bardzo sama się zaniepokoiła tym co usłyszała,
jeszcze przez moment siedziała tak na łóżku, po czym zerwała się z niego i
wbiegła do pokoju, w którym siedział Rolly i reszta:
- Rolly, możemy
porozmawiać? To ważne.
- Możemy.
Odpowiedział, ale Kim
stała nieruchomo.
- Na osobności.
Rolly rozejrzał się po
pokoju, po czym ruszył w jej stronę.
Tymczasem ja siedziałam
wygodnie na narożniku w salonie Achmed’a w jego objęciach:
- Jak minęła ci noc?
- Nie mogłam usnąć.
- Dlaczego?
Uśmiechnęłam się.
- Tęskniłaś? Bo ja
bardzo.
Zaczął całować mnie po
włosach, łzy stanęły mi w oczach:
- Kylie, ty płaczesz?
- To nic.
Wziął moją głowę i
ujął ją w dłoniach:
- Co się stało? Jak
mogę ci pomóc?
- Nie możesz, zdałam
sobie sprawę, że jutro muszę wyjechać i zmierzyć się z tym co nieuniknione
,chciałabym wierzyć, że będziesz mnie pamiętał po moim wyjeździe.
- Nie chcę żebyś
wyjeżdżała, możemy być razem szczęśliwi.
- Nie mamy razem
przyszłości, jesteśmy z dwóch obcych światów a one nigdy nie staną się jednym.
- Ale my możemy stać
się jednym.
Uklęknął przy mnie:
- Wyjdź za mnie.
Teraz dopiero się
wystraszyłam, Colin aż zbladł, reszta też:
- Jasna cholera, ten
facet oszalał na jej punkcie.
- Trzeba ją stamtąd
ściągnąć i to jak najszybciej.
Na te słowa Anne
szybko wyszła z pokoju, Rolly spojrzał na Kim:
- Pilnuj jej.
Kim skinęła głową, po
czym wyszła zaraz za nią.
Cole spojrzał na
Rolly’ego.
- Jeśli teraz ją
stamtąd zabierzemy Barado zorientuje się od razu, a wtedy narazimy też Kylie.
Odczekajmy jeszcze i
zobaczymy co dalej zrobi.
- A jesteś pewien tego
co może zrobić Kylie?
- Na pewno zachowa się
jak należy.
- Do wczorajszego
wieczoru też tak myślałem, ale dzisiaj tej pewności już nie mam.
Pochyliłam się nad
Achmed’em i spojrzałam mu w oczy, tych oczu nie zapomniałam już nigdy.
- Achmed, ja…
- Po prostu się zgódź,
nie myślałem, że jeszcze kiedyś coś takiego mnie spotka, ale wierzę w przeznaczenie
i czuję, że chcę z tobą spędzić resztę życia, proszę, nie odmawiaj mi.
Już miałam
odpowiedzieć, kiedy do salonu wszedł jeden z jego ludzi:
- Szefie, powinien pan
coś zobaczyć.
- Nie widzisz, że
jestem zajęty?!
- To bardzo ważne.
Achmed podniósł się i
spiorunował wzrokiem mężczyznę:
- Oby tak było, bo
inaczej stracisz życie.
Mężczyzna spojrzał
podejrzliwie na mnie a mi zapaliła się czujka, nie wiem dlaczego, ale nie
mogłam się pozbyć wrażenia, że z mojego powodu go wezwał, wyłączyłam
pierścionek zaraz po tym jak Achmed wyszedł z pokoju. Teraz byłam zdana
wyłącznie na siebie i swoje przekonania, dotarcie tutaj naszych agentów
zajęłoby przynajmniej z sześć minut a do tego czasu mogłam już być martwa. Po
chwili Barado wszedł z powrotem do pokoju, tym razem w asyście dwóch swoich
ludzi, spojrzałam spłoszona:
- Co się stało?
Achmed aż trząsł się
ze złości, coś najwyraźniej wpłynęło chorobliwie na jego nerwy, bo nawet mnie
wystraszył. Więc moje przeczucia były słuszne, to miał być koniec – mój koniec.
Kiedy zbliżył się do
mnie liczyłam się z najgorszym, ale on zaczął mnie głaskać po twarzy:
- Otworzyłem się przed
tobą, zaufałem ci, wczułem się w twoje cierpienie…
- Niezależnie od tego
co myślisz, wszystko o czym ci powiedziałam było prawdą.
Uderzył mnie pięścią w
twarz, mocno – za mocno.
- Kłamiesz!
- Mówię prawdę, wiem,
że mi nie wierzysz, ale nie okłamałam cię, nie w kwestii swojego życia.
- Dla kogo pracujesz?
Milczałam, byłam
więcej niż pewna, że będzie chciał mnie zabić jeśli nie powiem mu prawdy, ale
może taka śmierć byłaby lepsza od tej, która mogłaby mnie spotkać za zdradę.
Nasi agenci potrafiliby być równie bezwzględni. Achmed spojrzał na swoich
ludzi.
- Przeprowadźcie ją
dolnym korytarzem, spotkamy się na wylocie, bez względu na to dla kogo pracuje,
na pewno już są blisko i uderzą, musicie być przygotowani by odeprzeć atak.
Ruszajcie.
Wydał rozkaz i jednym
ruchem pociągnęli mnie za sobą zakładając na głowę kaptur, bym nie mogła podać
lokalizacji, co gorsza chyba nawet nie chciałam tej lokalizacji nikomu ujawnić.
Było mi wszystko jedno co sicze mną stanie. Długo szliśmy, słyszałam głos
Achmed’a, to musiało być jakieś podziemne przejście, bo głosy rozchodziły się
potężnym echem. Jednego byłam pewna: że na planach domu Barado, które
przeglądał Colin, nie było tej drogi.
Nasuwało mi się tylko
jedno pytanie: kto mnie wydał? Bo ktoś musiał, ktoś kto był bardzo dobrze
zorientowany, ktoś wewnątrz. Po ostatniej wpadce Colin’owi nie udało się
ustalić gdzie mamy wtyczkę, ale najwyraźniej teraz postanowiła się na nowo
ujawnić.
Po chyba dwudziesto
minutowej wędrówce wepchnięto mnie do bagażnika jakiejś furgonetki, kilku ludzi
siedziało tam ze mną. Jechaliśmy około godziny, może dłużej, traciłam poczucie
czasu, nadal czułam piekące uderzenie Achmed’a na swojej twarzy.
Po około pół godzinie
Colin wyczerpany odebrał wiadomość od Sam’a przez nadajnik:
- Colin, straciliśmy
cel.
Rolly zaklął:
- Co z Kylie?
- Nie wiemy,
przetrząsnęliśmy cały dom, oni po prostu się rozmyli.
- Skoro tam weszli to
musieli jakoś wyjść, szukajcie dalej.
- Zrozumiałem.
Po kolejnym dwudziestu
minutach Sam zameldował się ponownie:
- Znaleźliśmy tunel
pod ziemią, musieli tamtędy wyjść, ale najwyraźniej wsiedli do samochodu.
- Wracajcie do bazy,
trzeba opracować plan.
Sam rozłączył się i
spojrzał na Colin’a:
- Nie wiem jak to
zrobisz ,ale masz ją znaleźć, a potem ustal jak to się stało, że Barodo się o
niej dowiedział.
- Jasne.
Kiedy wyciągnęli mnie
z samochodu, pomyślałam o dzieciach, o Hornie, z którym nie zdążyłam się
pożegnać, nie wiem co sobie myślałam, ale w końcu oprzytomniałam i przycisnęłam
pierścionek, na nadajniku Colin’a pojawił się sygnał a mnie powleczono do
ciemnej piwnicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz