LXVI
Całe popołudnie spędziłam na usilnym zlokalizowaniu miejsca pobytu
mojej siostry. Było to jednak jak szukanie igły w stogu siana, po prostu
przepadła jak kamień w wodę.
Colin używał już chyba wszystkich możliwych programów satelitarnych,
ale nawet to nie przynosiło spodziewanego efektu.
- Nadal nic, nie wiem już gdzie szukać.
- A namierzyłeś motorówkę Omar’a?
- To pewnego momentu miałem ją w zasięgu, dotąd patrz…
Pokazał palcem na monitorze.
- A potem jakby nigdy jej tam nie było.
- To możliwe, że ktoś zakłóca nam obraz satelitarny?
- Musiał by mieć dostęp do naszego systemu od wewnątrz, opracowałem
taki program, że na zewnątrz nas nie widać, więc i nikt nie mógłby się do nas
przedostać stamtąd.
- To znaczy, że ktoś ryje w systemie w środku?
- Nie wiem, dla mnie to jedyne logiczne wytłumaczenie, ale z drugiej
strony – bezsensowne.
- Dlaczego?
- Bo nikt oprócz mnie nie ma klucza dostępu, żaden pracownik nie
dostanie się do naszego systemu nie używając mojego osobistego zabezpieczenia.
- Może zostawiłeś je na wierzchu?
Colin ukradkiem pokazał mi, że na szyi pod bluzą ma na łańcuszku
magnetyczny chip.
- Nigdy go nie ściągam, chyba, że się kąpię, ale robię to we własnym
domu i na dodatek sam, już nie pamiętam kiedy miałem czas na przyprowadzenie
kogoś do domu, spędzam tu nie raz po czternaście godzin, nie ma nawet opcji, żebym
kogokolwiek do domu zaprosił.
- To ja już nie wiem co o tym myśleć, ale jeśli teraz jej nie znajdę,
to za parę dni znajdziemy jej trupa.
- Staram się Kylie naprawdę, ale nic ponad to, nie jestem w stanie
wymyślić.
- Wiem..
- A nie masz pomysłu dokąd mogła pójść? Gdzie się ukryć?
- Colin, nie było mnie pięć lat, nie wiem w jakich kręgach się teraz
obraca i do kogo mogłaby pójść, skoro była w stanie zadać się terrorystami to
czy ja wiem co jeszcze idiotycznego mogło jej wpaść do głowy?
- Racja.
Dochodził wieczór, kiedy spostrzegłam Rolly’ego opuszczającego oddział
w towarzystwie Lindy, widok nie był dla mnie przyjemny, ale w końcu to był
poniekąd mój wybór.
Nie sądziłam jedynie, że tak szybko się pocieszy.
Popołudnie dla Rolly’ego musiało być nieprzyjemnym przeżyciem i
najwidoczniej upust swojej urażonej dumy musiał wcielić w czyny. Ledwo
przekroczyli z Lindą próg jej domu, prawie rzucił się na nią i zaczął
obsesyjnie całować. Widać Linda przeczuła obrót sytuacji chwaląc się
Daniels’owi swoimi umiejętnościami zwodzenia mężczyzn, bo Rolly zachował się
dokładnie tak jak przewidziała. Spędzili ze sobą kolejną upojną noc i nic nie
wskazywało na to by ich stosunki miały się ochłodzić.
Ja po całym dniu żmudnych i jak się okazało bezcelowych poszukiwań,
zostawiłam samochód pod oddziałem i ruszyłam na spacer. Już dawno nie
przemierzałam piechotą takich odległości, ale tej nocy miałam chyba nadzieję na
odnalezienie odpowiedzi w gwiazdach.
Noc była piękna a niebo bezchmurne. Przypomniały mi się stare, dobre
czasy kiedy potrafiłam godzinami przemierzać ulice Malibu. Właściwie to sama
chyba nie wiedziałam dokąd zmierzam, mijałam kolejne uliczki i znajome miejsca.
W końcu doszłam do cmentarza, tak dobrze znanej mi alejki, która nie
raz stanowiła mój azyl, usiadłam na ławce i spojrzałam po raz chyba tysięczny
na tabliczki tak ukochanych mi osób. Dalej na dwóch sąsiadujących nagrobkach
widniały napisy: na jednym Kylie S. Hopper, na drugim – Rolly Assante. Nie było
to dla mnie przyjemny widok, bo spróbujcie sobie wyobrazić co czuje człowiek,
który stoi nad własnym grobem. Nie ma chyba nic bardziej mrocznego i
dołującego. Przykucnęłam na moment przy tabliczce mojego synka i w tym właśnie
momencie rozległ się strzał, który strącił marmurowego aniołka, zdobiącego
tablicę nagrobną mojego dziecka. Zdołałam uskoczyć za wielki krzyż i wtedy padł
kolejny strzał. Sięgnęłam po broń, ale nie miałam za dużego pola manewru,
mogłam jedynie domyślać się skąd padają strzały, ale niestety do tego punktu
nie byłam w stanie od tak się dostać. Dookoła rósł wysoki, gęsty żywopłot a po
środku stała nasza rodzinna kapliczka. Gdy w końcu udało mi się podnieść,
zauważyłam niewysoką postać przemykającą pomiędzy nagrobkami. Nie wiem
dlaczego, ale wydawała mi się znajoma. Udałam się w pogoń, ale zanim dobiegłam
do drogi spostrzegłam jedynie białego forda mustanga odjeżdżającego z piskiem
opon. Zaklęłam pod nosem. Czy było możliwe żeby była to moja siostra? Czy to
możliwe żeby aż tak mocno mnie nienawidziła? Szybciej uwierzyłabym raczej w to,
że ktoś nią manipulował. Cofnęłam się na cmentarz i podeszłam do nagrobku. W
rozbitym aniołku nadal tkwiła kula, wyjęłam ją i obejrzałam przy blasku
księżyca.
Po godzinie byłam z powrotem na oddziale i o dziwo był tam też Rolly.
Weszłam jak burza do jego gabinetu i położyłam pocisk na biurku:
- Możesz mi to wyjaśnić?
- Co to jest?
- Taki sam kaliber jaki używa większość naszych agentów.
- Tyle to ja też wiem.
- Ktoś próbował mnie przed chwilą zabić, jestem w stanie znieść te
ataki z pokorą pod warunkiem, że nie będę podejrzewała, że maczał w tym palce
któryś z naszych agentów.
- Sprawdzę to.
- Mam nadzieję, bo dzieje się tu coś niedobrego i ktoś w końcu powinien
położyć temu kres.
Wyszłam zatrzaskując za sobą drzwi, Rolly wziął do ręki nabój i
przyjrzał mu się uważnie, po czym zamyślił się.
Późnym popołudniem następnego dnia podeszłam do Colin’a.
- I co? Znalazłeś coś?
- Cudów z monitoringu nie uzyskam, było ciemno, ale jestem na etapie
sprawdzania samochodu. Wrzuciłem też sylwetkę postaci i próbuję ustalić na
podstawie budowy ciała czy był to mężczyzna czy kobieta. To jednak trochę
potrwa.
- Daj mi znać jak coś będziesz miał.
- W porządku.
Już miałam odejść kiedy Colin zawołał:
- Hej Kylie…
- Tak?
- Rolly zwołał odprawę za dziesięć minut.
- Nie wiesz dlaczego?
- Trafiliśmy na pewien trop, zapomniałem ci powiedzieć.
Poszłam do swojego biurka, wzięłam łyka kawy a po chwili podeszłam do
stolika, przy którym zawsze się gromadziliśmy. Kiedy usiadłam dołączyli do mnie
pozostali, na szczęście Daniels’a nie było. Rolly zaczął mówić:
- Naszym celem jest Arman Viscacci, włoski geniusz i prawdopodobnie
sprawca włamania do naszej sieci. To co inni informatycy uważają za niemożliwe,
on za wykonalne. Macie go pojmać i dostarczyć tutaj żywego, martwy nam się nie
przyda a może być bardzo cennym źródłem informacji dla nas.
Na monitorze wyświetlił się obraz małego domku.
- To mała posiadłość na obrzeżach Włoch, z dala od tłumów i miasta.
Pamiętajcie, że czas się kurczy i byłoby dobrze, gdybyśmy wreszcie ruszyli z
miejsca. Kylie oddział pierwszy, Brad – grupa wsparcia, jeśli nie będzie takiej
potrzeby nie wkraczacie. Ruszacie za piętnaście minut, reszta w panelach.
Wszyscy zaczęliśmy rozchodzić się w szybkim tempie, kiedy Rolly zawołał
mnie, to od razu zwróciło uwagę Lindy, która była czujna jak nigdy.
- Kylie…
Spojrzałam na niego bo jakoś nie specjalnie ostatnimi czasy miałam
ochotę na rozmowę z nim.
- O co chodzi, muszę się przebrać.
- Chcę żebyś wiedziała, że nie mam pojęcia kto usiłował cię zabić, ale
na pewno się dowiem.
- Było by miło, coś jeszcze?
- Tak, od kiedy staliśmy się wrogami?
Nie musiałam myśleć nad odpowiedzią długo:
- Pomyślmy, może od czasu kiedy sam postanowiłeś układać się z wrogiem.
- O czym ty mówisz?
- A nie wiesz?
- Nie.
- Jesteś naszym szefem a pozwalasz dyrygować sobą jak dzieckiem odkąd
Daniels się tu zjawił, kiedyś ci ufałam, teraz zachowujesz się jak ktoś kogo
nigdy nie znałam i nie chcę znać.
- Nadal uważam, że powinniśmy być razem.
- Tak? A ja, że ty i Linda świetnie do siebie pasujecie.
Odeszłam do szatni w drodze mijając Lindę, prześwidrowałam ją swoim
wzrokiem i chyba dosyć dotkliwie to odczuła, bo na jej twarzy zarysowała się
lekka panika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz