niedziela, 16 lutego 2014

Rozdział LXXI

LXXI

Była czwarta nad ranem a ja nadal wierciłam się po łóżku. Praktycznie nie zmrużyłam oka ale nie wiedziałam co mam ze sobą począć. Cały czas miałam przed oczami obraz Rolly’ego wychodzącego ode mnie z domu wieczorem. Dlaczego świat był taki niesprawiedliwy?
Prawdą jest to ,że potrafimy docenić co mamy tylko wówczas gdy to stracimy.
Ja – straciłam Rolly’ego, czułam to i niestety nie potrafiłam się z tym uporać. Miałam nieodpartą ochotę by zadzwonić do Brad’a albo Ray’a, ale wiedziałam, że zajmują się w tej chwili odtruwaniem Joe’go. Była jeszcze Vicky – ale jej niestety nie mogłam powiedzieć prawdy. W końcu wzięłam telefon i chyba naprawdę byłam w trakcie jakiegoś aktu desperacji bo zadzwoniłam do Asir’a. Odebrał od razu co mnie zdziwiło, czy nie tylko ja cierpiałam na bezsenność?
- Obudziłam cię?
- Nie spałem, co się stało?
Co się stało? Pomyślałam nad odpowiedzią, w zasadzie poza tym, że mój świat się zawalił, to nic takiego się nie stało.
- Będzie bardzo nietaktowne jeśli zaproponuję ci bieganie o czwartej nad ranem?
Asir zaczął się śmiać.
- Jeśli potem zjesz ze mną śniadanie, to mogę być u ciebie za siedem minut.
- Zgoda.
Dotrzymał słowa, bo po sześciu rozległ się dzwonek do drzwi, nawet nie zdążyłam się ubrać, ale tego dnia chyba było mi już wszystko jedno. Nie wiedziałam tylko dlaczego zmieniłam zdanie i nagle stwierdziłam, że mogę mu zaufać? Obym tylko za to nie zapłaciła zbyt wysokiej ceny, agent Masadu raczej nie stanowił dla mnie odpowiedniego towarzystwa, choć z drugiej strony, może zabójca z zabójcą najlepiej się dogada? Asir znał się na swojej pracy tego podważyć nie mogłam.
Wszedł do domu i uśmiechnął się widząc mnie w poranniku.
- Jeśli zawsze będziesz mnie tak witać, to mogę przyjeżdżać codziennie.
Uśmiechnęłam się do niego, bo miał chyba więcej wspólnego z Joe(moim drugim mężem) niż sądziłam.
- Nie schlebiaj sobie, dasz mi dwie minuty?
- Jasne, nawet trzy.
- Kawa jest na stole w kuchni.
Weszliśmy na piętro, Asir skierował się do kuchni a ja do łazienki. Ubierając się rozmawialiśmy i nawet nie zauważyłam, że zerka przez uchylone drzwi, gdyż na ścianie wisiało duże lustro.
- Nie sądziłam, że ktoś oprócz mnie cierpi na bezsenność.
- To przypadłość wszystkich agentów z Masadu.
W końcu wcisnęłam się w legginsy i bluzkę na naramkach. Tego dnia było wyjątkowo gorąco i właściwie bieg przy tej temperaturze był istnym szaleństwem, ale skoro miałam towarzystwo, znaczyło to, że nie tylko ja jestem nienormalna lubiąc się katować.
Wyszłam z łazienki i spojrzałam na niego, dopiero teraz zauważyłam, że miał doskonały widok na mnie siedząc w miejscu, w którym się znajdował:
- Jeśli jeszcze raz będziesz mnie podglądał, zastrzelę cię.
- Gdybyś nie chciała żebym to robił ,zamknęłabyś drzwi.
Uśmiechnęliśmy się do siebie a ja pokiwałam głową:
- Jesteś bardziej arogancki niż sądziłam na początku.
- Taki mój urok.
- Idziemy?
- Wedle rozkazu.
Dojechaliśmy na miejsce, w którym zawsze biegałam i ruszyliśmy w głąb lasu. Po przebiegnięciu chyba z sześciu kilometrów, spocona zatrzymałam się. Asir spojrzał na mnie, musiał mieć nie złą kondycję, bo nie wykazywał zbyt wielkich oznak zmęczenia. Popatrzył mi w oczy:
- Wracajmy.
- Masz dosyć?
- Nie, ty masz dosyć.
- Nieprawda.
Już miałam biec dalej ale zatrzymał mnie.
- Proszę cię, porozmawiaj ze mną.
- Nie ma o czym.
- Jeśli sądzisz, że torturując się maratonem pomoże ci to w uporaniu się z Rolly’m, to mylisz się, wierz mi.
Miał rację, wiedziałam o tym, ale byłam wściekła, że tak szybko połapał się w sytuacji.
- Masz się za eksperta?
- Nie chcę żebyś była nieszczęśliwa.
- A co? Masz jakiś specjalny patent na zapewnienie szczęścia?
- Tak, szczera rozmowa.
- Nie mam w zwyczaju zwierzać się obcym.
- Gdybyś traktowała mnie jak obcego, to nie zadzwoniłabyś do mnie, po prostu wreszcie zrozumiałaś, że jesteśmy ulepieni z tej samej gliny i jestem po twojej stronie.
Westchnęłam ciężko:
- Nasza praca ma czasami skutki uboczne takie jak ciąża Lindy, ale to nie znaczy ,że Rolly przestał cię kochać.
- Kochać? A czym jest miłość w naszym życiu co? Nie uważasz, że to nieco przereklamowane? Jak można kochać i robić takie rzeczy? Każde z nas jest tak naprawdę więźniem we własnej skórze.
- Uważasz, że żadne z nas nie powinno być szczęśliwe?
- Ty to nazywasz szczęściem? Gdybyśmy tak nachalnie nie usiłowali zagwarantować sobie normalności to może było by to wszystko bardziej logiczne, my po prostu w naszej pracy nie mamy szans na zwykłe życie i im bardziej staramy się udowodnić sobie, że jest to wykonalne, tym bardziej później cierpimy. Nie chcę już próbować, wolny związek daje poczucie bezpieczeństwa, związek oparty na stałych uczuciach po prostu nas niszczy, tak jak mnie teraz chociaż nie jestem z Rolly’m już tak długo.
- Naprawdę tak sądzisz?
- Tak właśnie sądzę, ty wiesz, że mam rację.
- Dobra, to chodź.
- Gdzie?
- Do ciebie, dam ci to czego chcesz.
Spojrzałam na niego bo nie bardzo wiedziałam o co mu chodzi.
- Zwariowałeś?
- Nie, zabiorę cię do łóżka bez zobowiązań i dam ci seks o jakim możesz jedynie pomarzyć, ale kiedy z niego wyjdziesz, myślisz, że lepiej się poczujesz niż gdybyś była w nim z Rolly’m? Zaangażowałaś się zbyt dawno, żeby teraz tak po prostu o tym zapomnieć. Musisz zmierzyć się z tym co się stało i ułożyć sobie życie, nie zakładając z góry, że tylko luźny układ będzie dla ciebie bezpieczny.
Spojrzałam na niego, miał rację, kogo ja próbowałam oszukać? To już nie było to samo co kiedyś, każdy z nas nosi jakieś brzemię i jedynie uporanie się z nim może dać nam choć odrobinę satysfakcji.
- To jak? Śniadanie czy seks?
Uśmiechnęłam się do niego:
- Próbujesz…
- Zalecać się do ciebie?
- Właśnie.
- Od samego początku, ale stworzyłaś wokół siebie taki mur, że nawet kiedy jesteś wolna, to niczym nie idzie go przebić.
- To jedźmy na to śniadanie, ale najpierw muszę wziąć prysznic.
- Ja też.
Spojrzałam na niego i pokiwałam głową:
- Odprawię cię do domu jak się nie uspokoisz, przysięgam.
- Szybko byś zatęskniła.
- Rozgadałeś się.
Wtedy równocześnie dostaliśmy sms’a na swoje komórki, spojrzeliśmy w telefony:
- To Colin, pilne zebranie. Jedziemy.
Asir spojrzał na mnie i skrzywił się:
- A mogło być tak przyjemnie.
Po drodze wjechaliśmy do mnie, przebrałam się i po kwadransie byliśmy już na oddziale. To, że weszliśmy razem wzbudziło zainteresowanie Rolly’ego, Daniels’a- przeciwnie, zupełnie tak jakby był zadowolony, że nie ma koło mnie Rolly’ego, usiedliśmy przy monitorze, tym razem to Daniels dawał wytyczne:
- Według informacji uzyskanych przez Laden’a, jedną z posiadłości, którą ma to w Kanadzie. Colin’owi udało się ustalić, że od dwóch dni kręcą się tam ludzie, prawdopodobnie związani z Omally’m, być może i on sam się na nim pojawi. Od tej chwili przestajemy się bawić w dyplomację, macie tam jechać i schwytać, ale w razie jakiegokolwiek oporu – zabić.
Spojrzałam na niego i szczerze musiałam przyznać, że chociaż raz mówił do rzeczy. Im dłużej obchodziliśmy się z ludźmi Omally’ego jak z jajkiem, tym szybciej rosło grono jego wielbicieli i krąg się rozrastał. Niespodziewanie spojrzał na mnie:
- Kylie zabierasz oddział wsparcia, Cole dowodzisz dwójką zamiast Rolly’go, bo on potrzebny jest na miejscu, Davis dołączysz do dwójki, acha Kal, masz lukę.
- Już nie, na miejsce Bobbie’go wezmę Asir’a.
Rolly spojrzał na mnie podejrzliwie, ale Daniels uśmiechnął się zadowolony:
- Dobry wybór, Asir dołączysz do  jedynki, Kylie dowodzi, reszta w panelach, łączność na kanale Gama.
Wszyscy zaczęli się rozchodzić a Rolly spojrzał na Daniels’a:
- Dlaczego się zgodziłeś?
- Przecież to jest jej zadaniem, zbliżyć się do Asir’a, chcesz to zakwestionować?
- Nie, w porządku.
- Jesteś bardzo zaangażowany, dlatego centrum powierzyło mi tą misję, dużo od niej zależy.
- Rozumiem.
- To dobrze.
Daniels poszedł do gabinetu a Rolly spojrzał na Lindę, która stała na piętrze.
Wszyscy poszliśmy do szatni a ja podeszłam do Rolly’ego:
- Jak się czujesz?
- W porządku.
- Na pewno?
- Wczoraj powinienem był zostać.
- To by nas do niczego nie doprowadziło.
- A twój układ z Asir’em nas do czegoś doprowadzi?
- To nie fair.
- Sama powiedziałaś, że tylko od nas zależy jak będzie wyglądało nasze życie, jeśli myślisz, że pchając mnie na siłę w ramiona Lindy coś zmienisz, to chyba po prostu próbujesz uspokoić swoje sumienie.
Spojrzał na mnie tak jak jeszcze nigdy. Przez słowa przelewała się gorycz jakiej nie sposób było nie zauważyć. Odszedł nie mówiąc ani słowa więcej, poszłam do szatni, tam Asir spojrzał na mnie:
- W porządku?
- Tak, zaczynajmy.
Wyszliśmy z szatni i podeszliśmy do J.T, który wręczył nam przygotowany arsenał:
- Cześć słonko, jakie plany na dziś?
- Zastrzelić wroga.
Odpowiedziałam chłodno a J.T aż się zatrwożył, Asir jednak spojrzał porozumiewawczo na niego i odezwał się by go uspokoić:
- Bez obaw, kobiety raz w miesiącu mają trudne dni.
Uśmiechnął się i poszedł za mną tak samo jak reszta mojego oddziału, J.T pokiwał głową.
Posiadłość Omally’ego znajdowała się na skraju lasu będąc oddzielona jednocześnie od reszty miasta i pozwalając na swobodne wymknięcie się w razie niebezpieczeństwa.
Mój oddział rozstawił się na pozycji, dwójka czekała na wytyczne od Colin’a. Gino wziął lornetkę a reszta założyła tłumiki na swoje bronie, Red włączył urządzenie namierzające:
- Colin masz nas?
- Tak, zaczekaj skanuję obraz.
Na to Gino wtrącił:
- Od frontu widzę czterech ochroniarzy, dwóch przy bramie.
Colin dał podczerwień na obrazie, Rolly monitorował akcję stojąc przy nim:
- Za domem macie jeszcze trzech, zaraz po wejściu do domu dwóch przy drzwiach, pięciu w salonie, na pierwszym piętrze w pokoju po lewej trzy osoby, zaczekajcie, mają uaktywniony alarm, w razie wejścia włączy się od razu.
- Możesz go obejść?
Zapytałam.
- Spróbuję, ale to chwilę zajmie, uporajcie się najpierw z tymi co są na zewnątrz.
- Przyjęłam.
Pokazałam moim ludziom, że mają wyeliminować zewnętrzne zagrożenie, po czym powoli ruszać w stronę domu, który przyznam wyglądał jak forteca, wtedy usłyszałam głos Rolly’ego w słuchawce:
- Dwójka zajmij się tyłem, jedynka ruszaj.
Cole ze swoimi ludźmi ruszyli w stronę domu od jego tylnej strony, my zza krzaków usunęliśmy ochronę z przodu.
- Colin jak sytuacja?
- Perymetr czysty, możecie podchodzić, za dwie minuty rozbroję alarm, oby się udało, w przeciwnym razie możecie mieć spore towarzystwo.
- Przyjęłam.

Zaczęliśmy przemieszczać się w stronę domu i kiedy tylko Colin rzucił hasło, wtargnęliśmy do domu. Oddział zajął się czyszczeniem poszczególnych pomieszczeń, ja pobiegłam schodami na górę, skierowałam się do wskazanego pokoju po lewej stronie, lecz gdy tylko drzwi się otworzyły ostrzelano mnie. Schowałam się za drzwiami, ale te po chwili wyglądały jak sito. Odczekałam aż wystrzelają amunicję i dopiero wtedy wbiegłam. Przy biurku zamiast Omally’ego siedział przywiązany mężczyzna, to był Ross, który wcześniej współpracował z Simons’em i pomagał mu w podtruwaniu Joe’go. To całkowicie odwróciło moją uwagę i po chwili jeden z ochroniarzy wybił mi pistolet, zaczęliśmy walczyć, ale jego postura znacznie wykraczała poza moje możliwości. Nie chcąc przesadzać wielkolud miał chyba ponad dwa metry wysokości i do tego jego ciało wyraźnie było zarysowane muskulaturą. W prawdzie udało mi się kilka razy oddać celny cios, ale gdy pozostali wybiegli próbując ostrzelać moich ludzi a tym samym odcinając mnie od możliwego wsparcia, nie miałam już za wiele złudzeń. Obalił mnie na biurko przy którym siedział trzęsący się Ross a ja nie mogąc mu się wyrwać, sięgnęłam do buta po nóż i dźgnęłam go z całej siły w bok. Zawył a mój krok okazał się zgubny. Wielkolud wpadł w taki amok, że dosłownie chwycił mnie i rzucił o ścianę. Udało mi się podnieść, ale gdy zamachnęłam się na niego po raz kolejny, chwycił moją rękę, owinął mnie nią a gdy zdołałam ją w końcu uwolnić, chwycił po raz drugi i uderzył nią o swoje kolano. Ręka aż chrupnęła a ja poczułam, że za moment zemdleje z bólu. Moje ramię było jak wyrwane a wisząca ręka stała się ciężarem nie do utrzymania. Zaczęłam osuwać się po ścianie w momencie gdy ten z zadowoloną miną miał po raz kolejny rzucić mną w następną część pokoju i właśnie wtedy padł strzał. Jak przez mgłę zobaczyłam Asir’a pochylającego się nade mną, po czym zemdlałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz