LXXI
Była czwarta nad ranem a ja nadal wierciłam się po łóżku. Praktycznie
nie zmrużyłam oka ale nie wiedziałam co mam ze sobą począć. Cały czas miałam
przed oczami obraz Rolly’ego wychodzącego ode mnie z domu wieczorem. Dlaczego
świat był taki niesprawiedliwy?
Prawdą jest to ,że potrafimy docenić co mamy tylko wówczas gdy to
stracimy.
Ja – straciłam Rolly’ego, czułam to i niestety nie potrafiłam się z tym
uporać. Miałam nieodpartą ochotę by zadzwonić do Brad’a albo Ray’a, ale
wiedziałam, że zajmują się w tej chwili odtruwaniem Joe’go. Była jeszcze Vicky
– ale jej niestety nie mogłam powiedzieć prawdy. W końcu wzięłam telefon i
chyba naprawdę byłam w trakcie jakiegoś aktu desperacji bo zadzwoniłam do
Asir’a. Odebrał od razu co mnie zdziwiło, czy nie tylko ja cierpiałam na
bezsenność?
- Obudziłam cię?
- Nie spałem, co się stało?
Co się stało? Pomyślałam nad odpowiedzią, w zasadzie poza tym, że mój
świat się zawalił, to nic takiego się nie stało.
- Będzie bardzo nietaktowne jeśli zaproponuję ci bieganie o czwartej
nad ranem?
Asir zaczął się śmiać.
- Jeśli potem zjesz ze mną śniadanie, to mogę być u ciebie za siedem
minut.
- Zgoda.
Dotrzymał słowa, bo po sześciu rozległ się dzwonek do drzwi, nawet nie
zdążyłam się ubrać, ale tego dnia chyba było mi już wszystko jedno. Nie
wiedziałam tylko dlaczego zmieniłam zdanie i nagle stwierdziłam, że mogę mu
zaufać? Obym tylko za to nie zapłaciła zbyt wysokiej ceny, agent Masadu raczej
nie stanowił dla mnie odpowiedniego towarzystwa, choć z drugiej strony, może
zabójca z zabójcą najlepiej się dogada? Asir znał się na swojej pracy tego
podważyć nie mogłam.
Wszedł do domu i uśmiechnął się widząc mnie w poranniku.
- Jeśli zawsze będziesz mnie tak witać, to mogę przyjeżdżać codziennie.
Uśmiechnęłam się do niego, bo miał chyba więcej wspólnego z Joe(moim
drugim mężem) niż sądziłam.
- Nie schlebiaj sobie, dasz mi dwie minuty?
- Jasne, nawet trzy.
- Kawa jest na stole w kuchni.
Weszliśmy na piętro, Asir skierował się do kuchni a ja do łazienki.
Ubierając się rozmawialiśmy i nawet nie zauważyłam, że zerka przez uchylone
drzwi, gdyż na ścianie wisiało duże lustro.
- Nie sądziłam, że ktoś oprócz mnie cierpi na bezsenność.
- To przypadłość wszystkich agentów z Masadu.
W końcu wcisnęłam się w legginsy i bluzkę na naramkach. Tego dnia było
wyjątkowo gorąco i właściwie bieg przy tej temperaturze był istnym szaleństwem,
ale skoro miałam towarzystwo, znaczyło to, że nie tylko ja jestem nienormalna
lubiąc się katować.
Wyszłam z łazienki i spojrzałam na niego, dopiero teraz zauważyłam, że
miał doskonały widok na mnie siedząc w miejscu, w którym się znajdował:
- Jeśli jeszcze raz będziesz mnie podglądał, zastrzelę cię.
- Gdybyś nie chciała żebym to robił ,zamknęłabyś drzwi.
Uśmiechnęliśmy się do siebie a ja pokiwałam głową:
- Jesteś bardziej arogancki niż sądziłam na początku.
- Taki mój urok.
- Idziemy?
- Wedle rozkazu.
Dojechaliśmy na miejsce, w którym zawsze biegałam i ruszyliśmy w głąb
lasu. Po przebiegnięciu chyba z sześciu kilometrów, spocona zatrzymałam się.
Asir spojrzał na mnie, musiał mieć nie złą kondycję, bo nie wykazywał zbyt
wielkich oznak zmęczenia. Popatrzył mi w oczy:
- Wracajmy.
- Masz dosyć?
- Nie, ty masz dosyć.
- Nieprawda.
Już miałam biec dalej ale zatrzymał mnie.
- Proszę cię, porozmawiaj ze mną.
- Nie ma o czym.
- Jeśli sądzisz, że torturując się maratonem pomoże ci to w uporaniu
się z Rolly’m, to mylisz się, wierz mi.
Miał rację, wiedziałam o tym, ale byłam wściekła, że tak szybko połapał
się w sytuacji.
- Masz się za eksperta?
- Nie chcę żebyś była nieszczęśliwa.
- A co? Masz jakiś specjalny patent na zapewnienie szczęścia?
- Tak, szczera rozmowa.
- Nie mam w zwyczaju zwierzać się obcym.
- Gdybyś traktowała mnie jak obcego, to nie zadzwoniłabyś do mnie, po
prostu wreszcie zrozumiałaś, że jesteśmy ulepieni z tej samej gliny i jestem po
twojej stronie.
Westchnęłam ciężko:
- Nasza praca ma czasami skutki uboczne takie jak ciąża Lindy, ale to
nie znaczy ,że Rolly przestał cię kochać.
- Kochać? A czym jest miłość w naszym życiu co? Nie uważasz, że to
nieco przereklamowane? Jak można kochać i robić takie rzeczy? Każde z nas jest
tak naprawdę więźniem we własnej skórze.
- Uważasz, że żadne z nas nie powinno być szczęśliwe?
- Ty to nazywasz szczęściem? Gdybyśmy tak nachalnie nie usiłowali
zagwarantować sobie normalności to może było by to wszystko bardziej logiczne,
my po prostu w naszej pracy nie mamy szans na zwykłe życie i im bardziej
staramy się udowodnić sobie, że jest to wykonalne, tym bardziej później
cierpimy. Nie chcę już próbować, wolny związek daje poczucie bezpieczeństwa,
związek oparty na stałych uczuciach po prostu nas niszczy, tak jak mnie teraz
chociaż nie jestem z Rolly’m już tak długo.
- Naprawdę tak sądzisz?
- Tak właśnie sądzę, ty wiesz, że mam rację.
- Dobra, to chodź.
- Gdzie?
- Do ciebie, dam ci to czego chcesz.
Spojrzałam na niego bo nie bardzo wiedziałam o co mu chodzi.
- Zwariowałeś?
- Nie, zabiorę cię do łóżka bez zobowiązań i dam ci seks o jakim możesz
jedynie pomarzyć, ale kiedy z niego wyjdziesz, myślisz, że lepiej się poczujesz
niż gdybyś była w nim z Rolly’m? Zaangażowałaś się zbyt dawno, żeby teraz tak
po prostu o tym zapomnieć. Musisz zmierzyć się z tym co się stało i ułożyć
sobie życie, nie zakładając z góry, że tylko luźny układ będzie dla ciebie
bezpieczny.
Spojrzałam na niego, miał rację, kogo ja próbowałam oszukać? To już nie
było to samo co kiedyś, każdy z nas nosi jakieś brzemię i jedynie uporanie się
z nim może dać nam choć odrobinę satysfakcji.
- To jak? Śniadanie czy seks?
Uśmiechnęłam się do niego:
- Próbujesz…
- Zalecać się do ciebie?
- Właśnie.
- Od samego początku, ale stworzyłaś wokół siebie taki mur, że nawet
kiedy jesteś wolna, to niczym nie idzie go przebić.
- To jedźmy na to śniadanie, ale najpierw muszę wziąć prysznic.
- Ja też.
Spojrzałam na niego i pokiwałam głową:
- Odprawię cię do domu jak się nie uspokoisz, przysięgam.
- Szybko byś zatęskniła.
- Rozgadałeś się.
Wtedy równocześnie dostaliśmy sms’a na swoje komórki, spojrzeliśmy w
telefony:
- To Colin, pilne zebranie. Jedziemy.
Asir spojrzał na mnie i skrzywił się:
- A mogło być tak przyjemnie.
Po drodze wjechaliśmy do mnie, przebrałam się i po kwadransie byliśmy
już na oddziale. To, że weszliśmy razem wzbudziło zainteresowanie Rolly’ego,
Daniels’a- przeciwnie, zupełnie tak jakby był zadowolony, że nie ma koło mnie
Rolly’ego, usiedliśmy przy monitorze, tym razem to Daniels dawał wytyczne:
- Według informacji uzyskanych przez Laden’a, jedną z posiadłości,
którą ma to w Kanadzie. Colin’owi udało się ustalić, że od dwóch dni kręcą się
tam ludzie, prawdopodobnie związani z Omally’m, być może i on sam się na nim
pojawi. Od tej chwili przestajemy się bawić w dyplomację, macie tam jechać i
schwytać, ale w razie jakiegokolwiek oporu – zabić.
Spojrzałam na niego i szczerze musiałam przyznać, że chociaż raz mówił
do rzeczy. Im dłużej obchodziliśmy się z ludźmi Omally’ego jak z jajkiem, tym
szybciej rosło grono jego wielbicieli i krąg się rozrastał. Niespodziewanie
spojrzał na mnie:
- Kylie zabierasz oddział wsparcia, Cole dowodzisz dwójką zamiast
Rolly’go, bo on potrzebny jest na miejscu, Davis dołączysz do dwójki, acha Kal,
masz lukę.
- Już nie, na miejsce Bobbie’go wezmę Asir’a.
Rolly spojrzał na mnie podejrzliwie, ale Daniels uśmiechnął się
zadowolony:
- Dobry wybór, Asir dołączysz do jedynki, Kylie dowodzi, reszta w panelach,
łączność na kanale Gama.
Wszyscy zaczęli się rozchodzić a Rolly spojrzał na Daniels’a:
- Dlaczego się zgodziłeś?
- Przecież to jest jej zadaniem, zbliżyć się do Asir’a, chcesz to
zakwestionować?
- Nie, w porządku.
- Jesteś bardzo zaangażowany, dlatego centrum powierzyło mi tą misję,
dużo od niej zależy.
- Rozumiem.
- To dobrze.
Daniels poszedł do gabinetu a Rolly spojrzał na Lindę, która stała na
piętrze.
Wszyscy poszliśmy do szatni a ja podeszłam do Rolly’ego:
- Jak się czujesz?
- W porządku.
- Na pewno?
- Wczoraj powinienem był zostać.
- To by nas do niczego nie doprowadziło.
- A twój układ z Asir’em nas do czegoś doprowadzi?
- To nie fair.
- Sama powiedziałaś, że tylko od nas zależy jak będzie wyglądało nasze
życie, jeśli myślisz, że pchając mnie na siłę w ramiona Lindy coś zmienisz, to
chyba po prostu próbujesz uspokoić swoje sumienie.
Spojrzał na mnie tak jak jeszcze nigdy. Przez słowa przelewała się
gorycz jakiej nie sposób było nie zauważyć. Odszedł nie mówiąc ani słowa
więcej, poszłam do szatni, tam Asir spojrzał na mnie:
- W porządku?
- Tak, zaczynajmy.
Wyszliśmy z szatni i podeszliśmy do J.T, który wręczył nam przygotowany
arsenał:
- Cześć słonko, jakie plany na dziś?
- Zastrzelić wroga.
Odpowiedziałam chłodno a J.T aż się zatrwożył, Asir jednak spojrzał
porozumiewawczo na niego i odezwał się by go uspokoić:
- Bez obaw, kobiety raz w miesiącu mają trudne dni.
Uśmiechnął się i poszedł za mną tak samo jak reszta mojego oddziału,
J.T pokiwał głową.
Posiadłość Omally’ego znajdowała się na skraju lasu będąc oddzielona
jednocześnie od reszty miasta i pozwalając na swobodne wymknięcie się w razie
niebezpieczeństwa.
Mój oddział rozstawił się na pozycji, dwójka czekała na wytyczne od
Colin’a. Gino wziął lornetkę a reszta założyła tłumiki na swoje bronie, Red
włączył urządzenie namierzające:
- Colin masz nas?
- Tak, zaczekaj skanuję obraz.
Na to Gino wtrącił:
- Od frontu widzę czterech ochroniarzy, dwóch przy bramie.
Colin dał podczerwień na obrazie, Rolly monitorował akcję stojąc przy
nim:
- Za domem macie jeszcze trzech, zaraz po wejściu do domu dwóch przy
drzwiach, pięciu w salonie, na pierwszym piętrze w pokoju po lewej trzy osoby,
zaczekajcie, mają uaktywniony alarm, w razie wejścia włączy się od razu.
- Możesz go obejść?
Zapytałam.
- Spróbuję, ale to chwilę zajmie, uporajcie się najpierw z tymi co są
na zewnątrz.
- Przyjęłam.
Pokazałam moim ludziom, że mają wyeliminować zewnętrzne zagrożenie, po
czym powoli ruszać w stronę domu, który przyznam wyglądał jak forteca, wtedy
usłyszałam głos Rolly’ego w słuchawce:
- Dwójka zajmij się tyłem, jedynka ruszaj.
Cole ze swoimi ludźmi ruszyli w stronę domu od jego tylnej strony, my
zza krzaków usunęliśmy ochronę z przodu.
- Colin jak sytuacja?
- Perymetr czysty, możecie podchodzić, za dwie minuty rozbroję alarm,
oby się udało, w przeciwnym razie możecie mieć spore towarzystwo.
- Przyjęłam.
Zaczęliśmy przemieszczać się w stronę domu i kiedy tylko Colin rzucił
hasło, wtargnęliśmy do domu. Oddział zajął się czyszczeniem poszczególnych
pomieszczeń, ja pobiegłam schodami na górę, skierowałam się do wskazanego
pokoju po lewej stronie, lecz gdy tylko drzwi się otworzyły ostrzelano mnie.
Schowałam się za drzwiami, ale te po chwili wyglądały jak sito. Odczekałam aż
wystrzelają amunicję i dopiero wtedy wbiegłam. Przy biurku zamiast Omally’ego
siedział przywiązany mężczyzna, to był Ross, który wcześniej współpracował z
Simons’em i pomagał mu w podtruwaniu Joe’go. To całkowicie odwróciło moją uwagę
i po chwili jeden z ochroniarzy wybił mi pistolet, zaczęliśmy walczyć, ale jego
postura znacznie wykraczała poza moje możliwości. Nie chcąc przesadzać
wielkolud miał chyba ponad dwa metry wysokości i do tego jego ciało wyraźnie
było zarysowane muskulaturą. W prawdzie udało mi się kilka razy oddać celny
cios, ale gdy pozostali wybiegli próbując ostrzelać moich ludzi a tym samym
odcinając mnie od możliwego wsparcia, nie miałam już za wiele złudzeń. Obalił
mnie na biurko przy którym siedział trzęsący się Ross a ja nie mogąc mu się
wyrwać, sięgnęłam do buta po nóż i dźgnęłam go z całej siły w bok. Zawył a mój
krok okazał się zgubny. Wielkolud wpadł w taki amok, że dosłownie chwycił mnie
i rzucił o ścianę. Udało mi się podnieść, ale gdy zamachnęłam się na niego po
raz kolejny, chwycił moją rękę, owinął mnie nią a gdy zdołałam ją w końcu
uwolnić, chwycił po raz drugi i uderzył nią o swoje kolano. Ręka aż chrupnęła a
ja poczułam, że za moment zemdleje z bólu. Moje ramię było jak wyrwane a
wisząca ręka stała się ciężarem nie do utrzymania. Zaczęłam osuwać się po
ścianie w momencie gdy ten z zadowoloną miną miał po raz kolejny rzucić mną w
następną część pokoju i właśnie wtedy padł strzał. Jak przez mgłę zobaczyłam
Asir’a pochylającego się nade mną, po czym zemdlałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz