piątek, 21 lutego 2014

Rozdział XXXIX

XXXIX

Tej nocy prawie nie spałam. Zastanawiałam się uparcie nad słowami Asir’a, który z powodu moich chwiejnych emocji cierpiał chyba mocniej niż był w stanie mi to pokazać swoim zachowaniem. Ja sama powoli dochodziłam do wniosku, że wszystko co robię jest podyktowane czymś więcej niż tylko troską o innych. Miał prawo czuć się zwodzony i oszukiwany, nie chciałam go krzywdzić a jednak na każdym kroku to robiłam. Pomyślałam, że może powinnam dać mu żyć własnym życiem i nie zwodzić, bo w końcu na to nie zasługiwał. Miał prawo i mógł być szczęśliwy a swoim postępowaniem chyba mu to szczęście odbierałam.
Dwa dni później Samanta wyszła ze szpitala, do tej pory nie rozmawiałyśmy – jakoś nie było okazji. Rolly też nie był specjalnie rozmowny i nawet nie wiedziałam czy mieli okazję sobie wszystko wyjaśnić. Podczas gdy Samanta rozpaczała nad swoim losem w domu, ja rzuciłam się w wir pracy. Trwały ostatnie przygotowania przed uderzeniem na Frank’a Montoy’ę. Musieliśmy być dobrze przygotowani, gdyż Montoy’a w przeciwieństwie do swoich poprzedników, posiadał doskonale wyszkoloną armię, która była gotowa zginąć za swojego pana. Jego informacje były najcenniejsze gdyż zamykały tak zwany krąg wtajemniczonych Omally’ego. Intensywnie ćwiczyłam na sali każdego dnia by utrzymać formę. Nie tylko zresztą ja, ale chyba mi najmocniej zależało na schwytaniu tego drania. Byłam już zmęczona wiecznym pościgiem za Omally’m, czasami czułam się psychicznie wykończona, ilekroć robiliśmy krok naprzód, pojawiały się nowe przeszkody i kolejni jego wysłannicy. Któregoś dnia, kiedy po raz kolejny rzuciłam Cole’a  na matę, choć przyznam, że sama nie wiedziałam jak udało mi się tego dokonać, spojrzał na mnie tak, jakby chciał powiedzieć, że przydałby mi się psychiatra.
- Może pójdziemy gdzieś na piwo co?
Popatrzyłam na niego, po czym na Asir’a, który był tak zaabsorbowany ćwiczeniem Lindy, że aż zbierało mi się na wymioty. Przez moment nawet zaczęłam się zastanawiać czy nie robi tego celowo, żeby wzbudzić moją zazdrość, choć z drugiej strony wiedziałam, że takie zagrywki nie są w jego stylu.
- Dobra, możemy iść.
- Wreszcie jakaś słuszna decyzja.
Wstał z maty i wyszliśmy ze sali.
- To gdzie chcesz jechać?
- Nie wiem, gdziekolwiek, byle nie tam gdzie będą same znajome twarze.
- Dobra, to wskakuj w dżinsy i wygodne buty, przejedziemy się.
Spojrzałam na niego z uśmiechem.
- Co ty kombinujesz?
- Zobaczysz.
- Dobra, o nic nie pytam.
Tak naprawdę to było mi wszystko jedno gdzie mnie zabierze, byle by tylko daleko stąd. Cole był jednym z najlepszych i najwierniejszych przyjaciół jakich miałam. Przy nim mogłam wygadać się na każdy temat i nie obawiać się, że dojdzie to gdzieś dalej. Odstawiłam swój samochód pod dom i przesiadłam się do niego. Ruszył przed siebie a w tle leciały rytmiczne piosenki. Przez chwilę nawet miałam wrażenie jakbym wszystkie swoje troski zostawiła za sobą, byłam realistką i wiedziałam, że tak się nie da.
Kiedy w końcu samochód się zatrzymał, rozejrzałam się. Prawdę mówiąc nie wiedziałam gdzie jestem. Dookoła widać było same wzgórza a w dole stał malutki pensjonat górski.
- Gdzie jesteśmy?
- To coś pomiędzy górami a wsią.
Parsknęłam śmiechem.
- Majątku najlepszego kebaba, najlepsze piwo i najwygodniejsze łóżka.
- Mamy tu zostać na noc?
- Jak wypijemy piwo to raczej z powrotem nie pojadę.
- Nic nie zabrałam.
- Szczoteczkę do zębów kupimy w sklepiku a jak raz ubierzesz się w te same ciuchy następnego dnia, to twoja reputacja chyba aż tak nie ucierpi co?
- No nie wiem.
Uśmiechnęłam się.
- Możesz na chwilę zapomnieć kim jesteś i być tą zwariowaną, spontaniczną dziewczyną, którą poznałem lata temu? Miałaś wtedy głowę pełną szalonych pomysłów.
- Cole, miałam wtedy osiemnaście lat.
- Starzej wcale nie wyglądasz, więc pomyśl, że znowu je masz co?
- Dobra, jak chcesz, raz mogę iść na żywioł.
- I to mi się podoba, nawet sam ci kupię tą szczoteczkę.
- Na co ja się dałam namówić.
- Może jak się odchamisz, to zrozumiesz ,że istnieje też ta lepsza strona życia.
- I ty mi to zapewnisz?
- Przynajmniej będę próbował.
Ruszyliśmy w stronę pensjonatu, cały z drewna, na zewnątrz stał wielki grill, na którym smażyły się specjały tych okolic a dookoła stały drewniane ławki i długie stoły. Nawet spodobało mi się to miejsce:
- Dobra, ty sobie zapal a ja idę załatwić jakiś pokój.
Spojrzałam na niego ostrzegawczo:
- Bez obaw, z dwoma łóżkami.
Wszedł do środka do recepcji a ja stanęłam z boku i rozejrzałam się. W dali widać było park linowy i tak zwaną ściankę. Kawałek dalej były tarcze do strzelania, podeszłam bliżej. Z wiatrówką w ręku stał mężczyzna około czterdziestki a obok niego stała jego córka. Miała może z osiem lat?
- Tato no dalej! Chcę tego wielkiego misia.
- Kochanie staram się, ale to nie takie proste.
Spojrzałam na dziewczynkę, istotnie za strzelanie w dziesiątkę można było dostać wielką pluszową maskotkę. Popatrzyłam na dziewczynkę i uśmiechnęłam się do niej a ta zawstydziła się, jej ojciec  spojrzał na mnie i chyba wpadłam mu w oko bo uśmiechnął się szeroko. Zagadnął do mnie:
- Pewnie uważa mnie pani za niezdarę co? Ale nigdy nie miałem dobrego celu, od czasu małżeństwa, potem rozwodu i trauma dalej trwa.
Uśmiechnęłam się:
- No tak małżeństwo to sztuka przetrwania.
- Zgadzam się, nigdy nie byłem w tym dobry, ale, są też te dobre strony.
Oczami wskazał na córkę.
- Wychowywanie samotnie córki, to ciężki orzech do zgryzienia.
- Ale to te dobre strony małżeństwa.
Schyliłam się przy dziewczynce:
- Jak masz na imię?
Zapytałam.
- Jessica.
Uśmiechnęłam się.
- Pięknie, którą zabawkę sobie wybrałaś?
- Misia.
- Chy, misia?
Kiwnęła potakująco głową.
- No dobrze, spróbujemy co?
Znowu kiwnęła głową a ja spojrzałam na jej ojca i wskazałam na wiatrówkę:
- Mogę?
- Jasne.
Dał mi wiatrówkę, stanęłam w rozkroku, zmrużyłam jedno oko, po czym strzeliłam w sam środek, Jessica aż kwiknęła z radości, po chwili przyszedł mężczyzna ze strzelnicy i wręczył jej wielkiego misia. Oddałam wiatrówkę i uśmiechnęłam się:
- Życzę miłego pobytu.
- Dziękuję, nawet się nie przedstawiłem, Owen Perkins.
- Kylie Santadio.
Podałam mu rękę a on mi podał swoją. Cole akurat wyszedł z pensjonatu i gdy zobaczył mnie w towarzystwie Owen’a ciężko westchnął. Podszedł bliżej:
- Załatwione, na chwilę cię spuścić z oka.
Spojrzał na Owen’a i chyba myślał, że źle widzi.
- Owen?
- Cole?
- Co ty tutaj robisz?
- Przyjechałem z córką na tydzień a ty?
- Pokazuję koleżance jak można się rozerwać, bo to etatowa pracoholicka.
- Tak, w minucie skradła serce mojej córki.
Spojrzeli, że kucałam przy Jessice, która szeptała mi do ucha. W końcu stanęłam przy Cole’u:
- Więc?
Uśmiechnęłam się.
- Marudo, co z tymi atrakcjami?
- Może ścianka?
- Może być.
Cole spojrzał na Owen’a, po czym na mnie.
Na ściance szło mi nie źle, córka Owen’a huśtała się na huśtawce i biegała między drabinkami a my wspinaliśmy się. Gdzieś w połowie wysokości, Owen musiał się wycofać, Cole wszedł prawie na samą górę, ale też odpuścił. Ja natomiast obrałam sobie za punkt honoru szczyt i w końcu mi się udało. Gorzej było jednak z zejściem, bo do alpinistek to raczej nie należałam. W końcu jednak opuściłam się na linię, Cole złapał mnie i zaczął się śmiać.
- Ostatnie treningi się opłaciły?
- A żebyś wiedział.
Powiedziałam zdyszana.
- To co? Kebab i piwo?
Zapytał a ja uśmiechnęłam się.
Cała nasza trójka rozsiadła się wygodnie na obszernym tarasie, zajęliśmy dwie boczne ławki przy stoliku, po chwili dołączyła do nas córka Owen’a. Czułam, że Owen mnie obserwuje ale udawałam, że tego nie widzę. Po jedzeniu każde z nas wzięło swoją butelkę piwa i napawało się swojskim klimatem. Humory nam dopisywały a ja przez chwilę naprawdę zapomniałam kim jestem. W którymś momencie, Jessica zaczęła szarpać Owen’a za rękaw:
- Tato chodźmy tam na plac.
- Skarbie idź sama.
- Ale tam robią gwiazdy i szpagaty i jest super, chcę się nauczyć, zobacz ta dziewczyna tam przeszła całą długość belki i na końcu zrobiła wisielca, też tak chcę.
- Jessica wyobrażasz sobie mnie fikającego gwiazdy?
- Proszę.
Cole zaczął się śmiać, w końcu zrobiło mi się małej żal:
- To może ja z tobą pójdę co?
- Naprawdę?
Kiwnęłam głową.
- To super, tam można zdobyć nagrody.
- No to idziemy.
Wstałam i wystawiłam do niej rękę, chwyciła mnie ochoczo a ja spojrzałam na Cole’a.
- I nie waż się zamoczyć dziób w moim piwie.
Cole roześmiał się a Owen spojrzał na mnie i z jego ust wyczytałam słowo: dziękuję. Skinęłam głową i poszłyśmy a Owen i Cole zaczęli rozmawiać:
- Gdzie ty znajdujesz takie dziewczyny?
- Ma się ten dar, ale to tylko koleżanka, nic więcej. Mów lepiej co u ciebie?
- Widzisz sam, Jessice brakuje matki, co prawda mamy opiekunkę, ale czasami jej też należy się wolne. Moja córka jest bardzo absorbująca i potrzebuje kogoś na wysokich obrotach co za nią nadąży, niestety mi się to czasami nie udaje.
- Daj spokój, świetnie sobie radzisz, ja bym chyba tak nie potrafił.
- Kobiety i adrenalina co?
- Cóż poradzić? Taki jestem. Nadal pracujesz w kancelarii?
- Nie, otworzyłem swoją, na początku było ciężko, wiesz rynek adwokacki to szeroka konkurencja, ale wreszcie wyszedłem na prostą. Teraz nie narzekam.
- A kiedy wreszcie znajdziesz sobie kobietę?
- To nie takie proste, cały dzień siedzę w biurze a jak wracam dolatuje do mnie Jessica i ma tysiąc pomysłów. A twoja koleżanka jest zajęta?
Cole roześmiał się.
- Uważaj…
Spojrzeli w naszą stronę akurat kiedy fiknęłam kolejną gwiazdę na polanie.
- Grzechu warta.
- Tak, ustaw się w kolejce, bo właśnie z tego powodu ją tu przywiozłem.
- Jak jej się znudzi wielki świat i zapragnie spokojnej starości, to daj jej mój numer telefonu.
Roześmiali się. Po zdobyciu kilku nagród, wróciłyśmy z Jessicą do stolika i posiedzieliśmy jeszcze chyba godzinę. Wreszcie Owen stwierdził, że musi iść bo jego córka jest śpiąca i zostaliśmy sami. Zaczęło robić się ciemno i właścicielka pensjonatu pozapalała boczne lampy. Cole spojrzał na mnie i uśmiechnął się:
- Zrobiłaś ogromne wrażenie na moim koledze, naprawdę jest tobą żywo zainteresowany.
Uśmiechnęłam się.
- Ale jak znam życie powiedziałeś mu, że nie jestem do wzięcia prawda?
- Oczywiście.
Roześmiał się.
- Pies ogrodnika.
- Ja?
- Nie, a może ja?
- Jeszcze piwo?
Kiwnęłam głową a Cole kiwnął na kelnera. Po chwili kelner przyszedł z dwoma kolejnymi butelkami.
- Miałeś rację, dobrze mi to zrobiło.
- A nie mówiłem? Może wreszcie powiesz mi co się stało?
- Samanta zakochała się w Rolly’m.
- To przez niego połknęła te proszki?
Spojrzałam na niego.
- Jesse wspominała. Nad czym tak dumasz?
- Nie wiem co mam jej powiedzieć.
- Ja myślę, że będziesz wiedziała jak odpowiesz sobie na pytanie co ty do niego czujesz?
- Ty też tak uważasz?
- A co?Ktoś mnie uprzedził?
- Tak, Asir, ty byś się związał z Samantą?
- No wiesz, jest młoda i atrakcyjna, ale, jak dla mnie zbyt młoda i nie poukładana, przypomnij sobie co było z Joe, kiedy przywiózł tu Chelsea, była w tym samym wieku.
- Samanta ma inną naturę niż Chelsea.
- Nie przeczę, ale emocjonalnie chyba za dobrze nie jest skoro targnęła się na swoje życie, ja bym nie ryzykował, a co zrobi Rolly, nie wiem. Kochasz go?
Zapytał znienacka, aż się zapowietrzyłam.
- Na swój sposób – tak.
- Ale to nie jest to samo co czujesz do Asir’a?
- Właśnie o to chodzi, że ja nie wiem co do niego czuję.
- Wmawiasz sobie, że nie wiesz żeby czasami się nie zaangażować, ale w środku… Porozmawiaj z Rolly’m.
- Już rozmawiałam.
- I…?
- Nic, powiedział, że mnie kocha.
- Kylie, pamiętasz co ci kiedyś powiedziałem? Że Rolly uratował mi życie i ze względu na to cię nie tknę?
- Pamiętam.
- Dzisiaj bym to zrobił.
- Dlaczego?
- Bo gdyby naprawdę cię kochał, nigdy nie pozwoliłby ci odejść, a zrobił to, Rolly kocha w tobie swoje wyobrażenia kobiety, którą stworzył, ale ty już nią nie jesteś, im wcześniej on to zrozumie, tym lepiej. Jak dla mnie, wy już nie macie razem przyszłości i ty też wreszcie przestań oglądać się na niego, bo za chwilę stracisz coś o wiele cenniejszego.
Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się.
- Pamiętasz jak spotkaliśmy się po raz pierwszy od jakiegoś czasu na farmie?
- Pamiętam, z twoich oczu szły takie pioruny, że nie sposób to zapomnieć.
- A bal po szkoleniu?
Cole rozmarzył się a ja uśmiechnęłam się:
- Co to za mina?
- Kiedy tańczyliśmy…
Pokręcił głową:
- Co?
- Ten twój zapach, sposób w jaki się poruszałaś.
Uśmiechnął się do mnie a ja do niego, z głośników zaczęła lecieć piosenka Dido „No freedom”.
- Możemy to powtórzyć.
- Kusisz los.
- Trudno, do odważnych świat należy.

Kiwnął głową i wyciągnął do mnie rękę, wstaliśmy i wyszliśmy na środek tarasu. W wolnym rytmie poruszały się dwie inne pary. Cole najpierw chwycił mnie ostrożnie w talii, ale gdy wyczułam jego spięcie, położyłam głowę na jego ramieniu, po czym wyjęłam swoją dłoń z jego i położyłam ją na jego torsie. Ścisnął mnie w pasie i głowę oparł na mojej tak jak wtedy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz