XXXIX
Tej nocy prawie nie
spałam. Zastanawiałam się uparcie nad słowami Asir’a, który z powodu moich
chwiejnych emocji cierpiał chyba mocniej niż był w stanie mi to pokazać swoim
zachowaniem. Ja sama powoli dochodziłam do wniosku, że wszystko co robię jest
podyktowane czymś więcej niż tylko troską o innych. Miał prawo czuć się
zwodzony i oszukiwany, nie chciałam go krzywdzić a jednak na każdym kroku to
robiłam. Pomyślałam, że może powinnam dać mu żyć własnym życiem i nie zwodzić,
bo w końcu na to nie zasługiwał. Miał prawo i mógł być szczęśliwy a swoim
postępowaniem chyba mu to szczęście odbierałam.
Dwa dni później
Samanta wyszła ze szpitala, do tej pory nie rozmawiałyśmy – jakoś nie było
okazji. Rolly też nie był specjalnie rozmowny i nawet nie wiedziałam czy mieli
okazję sobie wszystko wyjaśnić. Podczas gdy Samanta rozpaczała nad swoim losem
w domu, ja rzuciłam się w wir pracy. Trwały ostatnie przygotowania przed
uderzeniem na Frank’a Montoy’ę. Musieliśmy być dobrze przygotowani, gdyż
Montoy’a w przeciwieństwie do swoich poprzedników, posiadał doskonale
wyszkoloną armię, która była gotowa zginąć za swojego pana. Jego informacje
były najcenniejsze gdyż zamykały tak zwany krąg wtajemniczonych Omally’ego.
Intensywnie ćwiczyłam na sali każdego dnia by utrzymać formę. Nie tylko zresztą
ja, ale chyba mi najmocniej zależało na schwytaniu tego drania. Byłam już
zmęczona wiecznym pościgiem za Omally’m, czasami czułam się psychicznie
wykończona, ilekroć robiliśmy krok naprzód, pojawiały się nowe przeszkody i
kolejni jego wysłannicy. Któregoś dnia, kiedy po raz kolejny rzuciłam Cole’a na matę, choć przyznam, że sama nie wiedziałam
jak udało mi się tego dokonać, spojrzał na mnie tak, jakby chciał powiedzieć, że
przydałby mi się psychiatra.
- Może pójdziemy
gdzieś na piwo co?
Popatrzyłam na niego,
po czym na Asir’a, który był tak zaabsorbowany ćwiczeniem Lindy, że aż zbierało
mi się na wymioty. Przez moment nawet zaczęłam się zastanawiać czy nie robi
tego celowo, żeby wzbudzić moją zazdrość, choć z drugiej strony wiedziałam, że
takie zagrywki nie są w jego stylu.
- Dobra, możemy iść.
- Wreszcie jakaś
słuszna decyzja.
Wstał z maty i
wyszliśmy ze sali.
- To gdzie chcesz
jechać?
- Nie wiem,
gdziekolwiek, byle nie tam gdzie będą same znajome twarze.
- Dobra, to wskakuj w
dżinsy i wygodne buty, przejedziemy się.
Spojrzałam na niego z
uśmiechem.
- Co ty kombinujesz?
- Zobaczysz.
- Dobra, o nic nie
pytam.
Tak naprawdę to było
mi wszystko jedno gdzie mnie zabierze, byle by tylko daleko stąd. Cole był
jednym z najlepszych i najwierniejszych przyjaciół jakich miałam. Przy nim
mogłam wygadać się na każdy temat i nie obawiać się, że dojdzie to gdzieś
dalej. Odstawiłam swój samochód pod dom i przesiadłam się do niego. Ruszył przed
siebie a w tle leciały rytmiczne piosenki. Przez chwilę nawet miałam wrażenie
jakbym wszystkie swoje troski zostawiła za sobą, byłam realistką i wiedziałam,
że tak się nie da.
Kiedy w końcu samochód
się zatrzymał, rozejrzałam się. Prawdę mówiąc nie wiedziałam gdzie jestem.
Dookoła widać było same wzgórza a w dole stał malutki pensjonat górski.
- Gdzie jesteśmy?
- To coś pomiędzy
górami a wsią.
Parsknęłam śmiechem.
- Majątku najlepszego
kebaba, najlepsze piwo i najwygodniejsze łóżka.
- Mamy tu zostać na
noc?
- Jak wypijemy piwo to
raczej z powrotem nie pojadę.
- Nic nie zabrałam.
- Szczoteczkę do zębów
kupimy w sklepiku a jak raz ubierzesz się w te same ciuchy następnego dnia, to
twoja reputacja chyba aż tak nie ucierpi co?
- No nie wiem.
Uśmiechnęłam się.
- Możesz na chwilę
zapomnieć kim jesteś i być tą zwariowaną, spontaniczną dziewczyną, którą
poznałem lata temu? Miałaś wtedy głowę pełną szalonych pomysłów.
- Cole, miałam wtedy
osiemnaście lat.
- Starzej wcale nie
wyglądasz, więc pomyśl, że znowu je masz co?
- Dobra, jak chcesz,
raz mogę iść na żywioł.
- I to mi się podoba,
nawet sam ci kupię tą szczoteczkę.
- Na co ja się dałam
namówić.
- Może jak się
odchamisz, to zrozumiesz ,że istnieje też ta lepsza strona życia.
- I ty mi to
zapewnisz?
- Przynajmniej będę
próbował.
Ruszyliśmy w stronę
pensjonatu, cały z drewna, na zewnątrz stał wielki grill, na którym smażyły się
specjały tych okolic a dookoła stały drewniane ławki i długie stoły. Nawet
spodobało mi się to miejsce:
- Dobra, ty sobie
zapal a ja idę załatwić jakiś pokój.
Spojrzałam na niego
ostrzegawczo:
- Bez obaw, z dwoma
łóżkami.
Wszedł do środka do
recepcji a ja stanęłam z boku i rozejrzałam się. W dali widać było park linowy
i tak zwaną ściankę. Kawałek dalej były tarcze do strzelania, podeszłam bliżej.
Z wiatrówką w ręku stał mężczyzna około czterdziestki a obok niego stała jego
córka. Miała może z osiem lat?
- Tato no dalej! Chcę
tego wielkiego misia.
- Kochanie staram się,
ale to nie takie proste.
Spojrzałam na
dziewczynkę, istotnie za strzelanie w dziesiątkę można było dostać wielką
pluszową maskotkę. Popatrzyłam na dziewczynkę i uśmiechnęłam się do niej a ta
zawstydziła się, jej ojciec spojrzał na
mnie i chyba wpadłam mu w oko bo uśmiechnął się szeroko. Zagadnął do mnie:
- Pewnie uważa mnie pani
za niezdarę co? Ale nigdy nie miałem dobrego celu, od czasu małżeństwa, potem
rozwodu i trauma dalej trwa.
Uśmiechnęłam się:
- No tak małżeństwo to
sztuka przetrwania.
- Zgadzam się, nigdy
nie byłem w tym dobry, ale, są też te dobre strony.
Oczami wskazał na
córkę.
- Wychowywanie
samotnie córki, to ciężki orzech do zgryzienia.
- Ale to te dobre
strony małżeństwa.
Schyliłam się przy
dziewczynce:
- Jak masz na imię?
Zapytałam.
- Jessica.
Uśmiechnęłam się.
- Pięknie, którą
zabawkę sobie wybrałaś?
- Misia.
- Chy, misia?
Kiwnęła potakująco
głową.
- No dobrze,
spróbujemy co?
Znowu kiwnęła głową a
ja spojrzałam na jej ojca i wskazałam na wiatrówkę:
- Mogę?
- Jasne.
Dał mi wiatrówkę,
stanęłam w rozkroku, zmrużyłam jedno oko, po czym strzeliłam w sam środek, Jessica
aż kwiknęła z radości, po chwili przyszedł mężczyzna ze strzelnicy i wręczył
jej wielkiego misia. Oddałam wiatrówkę i uśmiechnęłam się:
- Życzę miłego pobytu.
- Dziękuję, nawet się
nie przedstawiłem, Owen Perkins.
- Kylie Santadio.
Podałam mu rękę a on
mi podał swoją. Cole akurat wyszedł z pensjonatu i gdy zobaczył mnie w
towarzystwie Owen’a ciężko westchnął. Podszedł bliżej:
- Załatwione, na
chwilę cię spuścić z oka.
Spojrzał na Owen’a i
chyba myślał, że źle widzi.
- Owen?
- Cole?
- Co ty tutaj robisz?
- Przyjechałem z córką
na tydzień a ty?
- Pokazuję koleżance
jak można się rozerwać, bo to etatowa pracoholicka.
- Tak, w minucie
skradła serce mojej córki.
Spojrzeli, że kucałam
przy Jessice, która szeptała mi do ucha. W końcu stanęłam przy Cole’u:
- Więc?
Uśmiechnęłam się.
- Marudo, co z tymi
atrakcjami?
- Może ścianka?
- Może być.
Cole spojrzał na
Owen’a, po czym na mnie.
Na ściance szło mi nie
źle, córka Owen’a huśtała się na huśtawce i biegała między drabinkami a my
wspinaliśmy się. Gdzieś w połowie wysokości, Owen musiał się wycofać, Cole
wszedł prawie na samą górę, ale też odpuścił. Ja natomiast obrałam sobie za
punkt honoru szczyt i w końcu mi się udało. Gorzej było jednak z zejściem, bo
do alpinistek to raczej nie należałam. W końcu jednak opuściłam się na linię,
Cole złapał mnie i zaczął się śmiać.
- Ostatnie treningi
się opłaciły?
- A żebyś wiedział.
Powiedziałam zdyszana.
- To co? Kebab i piwo?
Zapytał a ja
uśmiechnęłam się.
Cała nasza trójka
rozsiadła się wygodnie na obszernym tarasie, zajęliśmy dwie boczne ławki przy
stoliku, po chwili dołączyła do nas córka Owen’a. Czułam, że Owen mnie
obserwuje ale udawałam, że tego nie widzę. Po jedzeniu każde z nas wzięło swoją
butelkę piwa i napawało się swojskim klimatem. Humory nam dopisywały a ja przez
chwilę naprawdę zapomniałam kim jestem. W którymś momencie, Jessica zaczęła
szarpać Owen’a za rękaw:
- Tato chodźmy tam na
plac.
- Skarbie idź sama.
- Ale tam robią
gwiazdy i szpagaty i jest super, chcę się nauczyć, zobacz ta dziewczyna tam
przeszła całą długość belki i na końcu zrobiła wisielca, też tak chcę.
- Jessica wyobrażasz
sobie mnie fikającego gwiazdy?
- Proszę.
Cole zaczął się śmiać,
w końcu zrobiło mi się małej żal:
- To może ja z tobą
pójdę co?
- Naprawdę?
Kiwnęłam głową.
- To super, tam można zdobyć
nagrody.
- No to idziemy.
Wstałam i wystawiłam
do niej rękę, chwyciła mnie ochoczo a ja spojrzałam na Cole’a.
- I nie waż się
zamoczyć dziób w moim piwie.
Cole roześmiał się a
Owen spojrzał na mnie i z jego ust wyczytałam słowo: dziękuję. Skinęłam głową i
poszłyśmy a Owen i Cole zaczęli rozmawiać:
- Gdzie ty znajdujesz
takie dziewczyny?
- Ma się ten dar, ale
to tylko koleżanka, nic więcej. Mów lepiej co u ciebie?
- Widzisz sam, Jessice
brakuje matki, co prawda mamy opiekunkę, ale czasami jej też należy się wolne.
Moja córka jest bardzo absorbująca i potrzebuje kogoś na wysokich obrotach co
za nią nadąży, niestety mi się to czasami nie udaje.
- Daj spokój, świetnie
sobie radzisz, ja bym chyba tak nie potrafił.
- Kobiety i adrenalina
co?
- Cóż poradzić? Taki
jestem. Nadal pracujesz w kancelarii?
- Nie, otworzyłem
swoją, na początku było ciężko, wiesz rynek adwokacki to szeroka konkurencja,
ale wreszcie wyszedłem na prostą. Teraz nie narzekam.
- A kiedy wreszcie
znajdziesz sobie kobietę?
- To nie takie proste,
cały dzień siedzę w biurze a jak wracam dolatuje do mnie Jessica i ma tysiąc
pomysłów. A twoja koleżanka jest zajęta?
Cole roześmiał się.
- Uważaj…
Spojrzeli w naszą
stronę akurat kiedy fiknęłam kolejną gwiazdę na polanie.
- Grzechu warta.
- Tak, ustaw się w
kolejce, bo właśnie z tego powodu ją tu przywiozłem.
- Jak jej się znudzi
wielki świat i zapragnie spokojnej starości, to daj jej mój numer telefonu.
Roześmiali się. Po
zdobyciu kilku nagród, wróciłyśmy z Jessicą do stolika i posiedzieliśmy jeszcze
chyba godzinę. Wreszcie Owen stwierdził, że musi iść bo jego córka jest śpiąca
i zostaliśmy sami. Zaczęło robić się ciemno i właścicielka pensjonatu
pozapalała boczne lampy. Cole spojrzał na mnie i uśmiechnął się:
- Zrobiłaś ogromne
wrażenie na moim koledze, naprawdę jest tobą żywo zainteresowany.
Uśmiechnęłam się.
- Ale jak znam życie
powiedziałeś mu, że nie jestem do wzięcia prawda?
- Oczywiście.
Roześmiał się.
- Pies ogrodnika.
- Ja?
- Nie, a może ja?
- Jeszcze piwo?
Kiwnęłam głową a Cole
kiwnął na kelnera. Po chwili kelner przyszedł z dwoma kolejnymi butelkami.
- Miałeś rację, dobrze
mi to zrobiło.
- A nie mówiłem? Może
wreszcie powiesz mi co się stało?
- Samanta zakochała
się w Rolly’m.
- To przez niego
połknęła te proszki?
Spojrzałam na niego.
- Jesse wspominała.
Nad czym tak dumasz?
- Nie wiem co mam jej
powiedzieć.
- Ja myślę, że
będziesz wiedziała jak odpowiesz sobie na pytanie co ty do niego czujesz?
- Ty też tak uważasz?
- A co?Ktoś mnie
uprzedził?
- Tak, Asir, ty byś
się związał z Samantą?
- No wiesz, jest młoda
i atrakcyjna, ale, jak dla mnie zbyt młoda i nie poukładana, przypomnij sobie
co było z Joe, kiedy przywiózł tu Chelsea, była w tym samym wieku.
- Samanta ma inną
naturę niż Chelsea.
- Nie przeczę, ale
emocjonalnie chyba za dobrze nie jest skoro targnęła się na swoje życie, ja bym
nie ryzykował, a co zrobi Rolly, nie wiem. Kochasz go?
Zapytał znienacka, aż
się zapowietrzyłam.
- Na swój sposób –
tak.
- Ale to nie jest to
samo co czujesz do Asir’a?
- Właśnie o to chodzi,
że ja nie wiem co do niego czuję.
- Wmawiasz sobie, że
nie wiesz żeby czasami się nie zaangażować, ale w środku… Porozmawiaj z
Rolly’m.
- Już rozmawiałam.
- I…?
- Nic, powiedział, że
mnie kocha.
- Kylie, pamiętasz co
ci kiedyś powiedziałem? Że Rolly uratował mi życie i ze względu na to cię nie
tknę?
- Pamiętam.
- Dzisiaj bym to
zrobił.
- Dlaczego?
- Bo gdyby naprawdę
cię kochał, nigdy nie pozwoliłby ci odejść, a zrobił to, Rolly kocha w tobie
swoje wyobrażenia kobiety, którą stworzył, ale ty już nią nie jesteś, im
wcześniej on to zrozumie, tym lepiej. Jak dla mnie, wy już nie macie razem
przyszłości i ty też wreszcie przestań oglądać się na niego, bo za chwilę
stracisz coś o wiele cenniejszego.
Spojrzałam na niego i
uśmiechnęłam się.
- Pamiętasz jak
spotkaliśmy się po raz pierwszy od jakiegoś czasu na farmie?
- Pamiętam, z twoich
oczu szły takie pioruny, że nie sposób to zapomnieć.
- A bal po szkoleniu?
Cole rozmarzył się a
ja uśmiechnęłam się:
- Co to za mina?
- Kiedy tańczyliśmy…
Pokręcił głową:
- Co?
- Ten twój zapach,
sposób w jaki się poruszałaś.
Uśmiechnął się do mnie
a ja do niego, z głośników zaczęła lecieć piosenka Dido „No freedom”.
- Możemy to powtórzyć.
- Kusisz los.
- Trudno, do odważnych
świat należy.
Kiwnął głową i
wyciągnął do mnie rękę, wstaliśmy i wyszliśmy na środek tarasu. W wolnym rytmie
poruszały się dwie inne pary. Cole najpierw chwycił mnie ostrożnie w talii, ale
gdy wyczułam jego spięcie, położyłam głowę na jego ramieniu, po czym wyjęłam
swoją dłoń z jego i położyłam ją na jego torsie. Ścisnął mnie w pasie i głowę
oparł na mojej tak jak wtedy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz