czwartek, 20 lutego 2014

Rozdział XXXII

XXXII

Od czasu kiedy poznałam Asir’a, nauczyłam się jednego, że ból można pokonać. Trzeba tylko bardzo chcieć. Żadne z nas tak naprawdę nie wie jak wielkie ma w sobie pokłady przezwyciężania trudności, dopóki na nie, nie napotka.
Kiedy usiadłam w cmentarnej alejce rodzinnej, długo zastanawiałam się, w którym momencie swojego życia zaczęłam przyciągać do siebie zło. Leżeli tutaj wszyscy, których na swój sposób kochałam, jedni zabici moimi rękoma, inni słowami, jeszcze inni bo miłość do mnie kosztowała ich utratę życia. Niezależnie od powodów, po części przyczyniłam się do śmierci każdego z nich. Siedząc tam jednak, starałam się już w ten sposób na to patrzeć, umieranie bowiem stanowiło integralną część mojego życia i nie miałam innego wyboru jak tylko się z nią oswoić i pogodzić, by tak bardzo nie bolała.
Utrata kogoś, lub czegoś bliskiego sprawia, że stajemy się albo silni, albo obojętni. Ja zaliczałam się już teraz do tych pierwszych, mając świadomość, że któregoś dnia i moje ciało spocznie w tej alejce i wówczas zaznam swego spokoju.
Kiedy weszłam na oddział, po raz pierwszy zresztą od pogrzebu, czułam na sobie tysiące oczu, jedni mi współczuli, inni cieszyli się z mojego nieszczęścia , ale ja?
Tym razem byłam ponad to, wreszcie, po raz pierwszy w swoim życiu potrafiłam znieczulić się na tyle, by pomimo traumatycznych przeżyć minionych dwóch tygodni, uzmysłowić sobie, że moje życie jeszcze się nie skończyło, wręcz przeciwnie – toczy się dalej i jak będzie wyglądało, zależeć będzie wyłącznie ode mnie.
Ledwo podeszłam do dystrybutora z kawą a w słuchawce rozległ się głos Colin’a:
- Odprawa za dziesięć minut.
Pomyślałam, że tu nikt nigdy nie odpoczywa. Harujemy jak woły na rzecz rządu a w zamian nie słyszymy nawet głupiego słowa dziękuję. Cóż jednak takie właśnie jest nasze zadanie. Gdy usiadłam przy podłużnym stole przy monitorze, postawiłam na nim kawę i czekałam aż zejdzie się reszta. Tym razem jednak obsada była mniej liczna niż zazwyczaj. Rolly został wysłany na misję do Bukaresztu, Asir do Tajlandii a Brad do Montrealu. Tym sposobem usiadł przy mnie Gino z Red’em, Linda i Colin. Podszedł do nas Daniels i jak zwykle stanął wypinając pierś i pękając z dumy czując nad nami swoją władzę. Czasami miałam olbrzymią ochotę sprowadzić go do parteru, gdyż jego czas na oddziale był policzony, ale doszłam do wniosku, że jeszcze ten wielki dzień nadejdzie i wtedy otworzą butelkę szampana świętując jego odejście.
- Waszym celem jest meksykański handlarz marihuaną. Uprzedzę niektórych pytanie i od razu wyjaśnię, że choć narkotyki nie są naszą działką, specyfik, który sprzedaje, jest wymieszany z substancją o właściwościach toksycznych. Jego wzięcie powoduje stuprocentową śmierć, choć nie od razu. Jak wiemy prezydent ma dzieci, rząd również, każdy obawia się o to, że ich dzieci padną ofiarą zachłannego dilera. Swoją wytwórnię ma na Kubie, nie łatwo się tam dostać, ale jak już to zrobicie, wytwórnia ma spłonąć żywcem, nie ma możliwości by chociaż gram tego świństwa przetrwał. Reszta w panelach. Rozejść się.
Idąc do J.T sięgnęłam ręką po skórzaną kurtkę i podeszłam po walizkę, wręczył mi okulary przeciwsłoneczne i palntop.
- Palntop przeprogramowany, na okulary uważaj, są niezwykle czułe, obraz z kamerki umieszczonej w szkłach jest doskonalszy niż ktoś mógłby sobie to wyobrazić.
Uśmiechnęłam się do niego:
- No, no, postarałeś się.
Spojrzał na mnie poważnie.
- Wszystko dla twojego bezpieczeństwa.
Spojrzałam mu w oczy, były pełne obaw:
- Co się dzieje J.T? Przecież to standardowa akcja, zawsze jest ryzyko, ale…
- No właśnie, słonko, ja zniosę każdą śmierć, wierz mi, ale nie twoją.
- Nie będziesz musiał, obiecuję.
- To dobrze.
Ubrałam okulary, wzięłam walizkę i ruszyłam w stronę drzwi.
Po dwóch godzinach byliśmy na pozycjach a Colin nadzorował naszą pracę przez satelitę, Daniels stał z boku:
-  Szefie, jedynka wkroczyła.
Powiedział Colin a Daniels kiwnął głową.
Przedostanie się do placówki dilera poszło łatwiej niż się spodziewaliśmy. W palntopach poinformowano nas, że musimy wziąć tylko próbki specyfiku, po czym wysadzić wszystko w powietrze. Gdy wdarliśmy się do budynku, zostaliśmy ostrzelani, ale odparliśmy atak od razu, nie powiem, że obyło się bez komplikacji, bo Linda w między czasie wpakowała się w ogień krzyżowy i z trudem Gino wyciągnął ją z pomieszczenia, ale gdy tylko usunęliśmy ją i kazaliśmy biec z próbkami do śmigłowca, wysadziliśmy budynek, zastrzeliliśmy dilera i jego ludzi, po czym udaliśmy się na lądowisko. Colin zobaczył w monitorze, że helikopter się wznosi:
- Oddział pierwszy wraca z przesyłką i ludźmi do bazy.
- Straty?
- Zero, poza draśnięciami Lindy.
- Pięknie, wydajność Kylie wzrosła powyżej średniej, oby tak dalej.
Odszedł od Colin’a po czym udał się do swojego gabinetu. Colin spojrzał na zegarek i powiedział do słuchawki:
- Za godzinę lądujecie, czekamy.
- Przyjęłam.
Zdjęłam słuchawkę i spojrzałam na Lindę, po czym na Gina:
- Odsuwam cię od czynnej akcji do czasu aż nie podniesiesz swojej kondycji.
- Co?!
- To co słyszałaś.
Powiedziałam poważnie, miałam wrażenie, że Linda za chwilę się na mnie rzuci.
- Podaj mi chociaż jeden powód!
- Mogę ci podać kilka: po pierwsze swoi brakiem precyzji narażasz cały oddział, po drugie, twoje decyzje są nie przemyślane, po trzecie, nie stosujesz się do poleceń a brakiem rozwagi narażasz życie innych, mam mówić dalej? Mogłabym wymieniać do wieczora.
- Pójdę z tym do Daniels’a.
- Idź, powie ci to samo.
- Podlegam pod niego.
- Podlegasz pode mnie! I wreszcie to ogarnij!
Linda spojrzała na Gina w nadziei, że ją poprze.
- Gino…
- Przykro mi Linda, ale uważam dokładnie tak samo, nie możemy cię pilnować za każdym razem gdy wyruszamy na akcję, każdy musi odpowiadać przede wszystkim za siebie, potem za innych, ty nie dajesz nam tej możliwości.
Po chwili helikopter wylądował i Linda wyszła jak poparzona z helikoptera. Red zaczął się śmiać i popatrzył na nas obydwóch:
- No, pomoglibyście koleżance nabrać formy.
Gino się skrzywił a ja spojrzałam na Red’a:
- A wiesz, że ja właśnie o tym samym pomyślałam? Dlatego ci ją przydzielę.
Red spoważniał:
- Nie zrobisz mi tego.
Uśmiechnęłam się a w podkładzie słychać było dźwięki Rihanny „Diamonds”.
- Właśnie zrobiłam, kto wie, może jak trochę razem potrenujecie to nawet się w niej zakochasz.
- Kylie ,daj spokój, miej litość.
Ale ja już nie słuchałam, bo razem z Ginem weszłam do długiego wąskiego korytarza a stamtąd na oddział. Kiedy tylko weszliśmy przez rozsuwane drzwi zauważyłam Asir’a, uśmiechnął się do mnie a mnie owiało jakieś znajome ciepło. Uśmiechnęłam się do niego i podeszłam do J.T zdać sprzęt, po czym chciałam udać się do wyjścia. Asir zastąpił mi drogę:
- Skończyłaś?
- Na to wygląda, jak Tajlandia?
- Wciąż stoi, jeszcze zdążyłem się najeść sushi.
- Kto by pomyślał, że jesteś tak zaradny.
Spojrzał na mnie tym swoim wzrokiem.
- To jak? Wypijemy drinka?
- Może.
Uśmiechnęłam się.
- Nie daj się prosić.
- Muszę przemyśleć czy mi się to opłaci.
- Pewnie, że ci się opłaci, no…
- No dobrze, przekonałeś mnie, obym tego nie żałowała.
Gdy dotarliśmy do domu Asir’a, ten od razu poszedł do barku, włączył muzykę a ja zdjęłam buty i wygodnie rozsiadłam się na kanapie w salonie.
- Jak po akcji?
Zapytał z uśmiechem.
- Nie było tak źle.
- Słyszałem, że zabrałaś naszą gwiazdę.
Podał mi szklankę i roześmiał się, za to ja skrzywiłam się niezadowolona:
- Nie przypominaj mi, bo właśnie zyskałam wroga do grobowej deski.
- Dlaczego?
- Odsunęłam ją od kolejnych akcji dopóki nie poćwiczy.
- To chyba dobrze co?
- Jakoś ją to nie przekonało, uważa, że próbuje nadużywać swojej władzy względem niej.
- Dlaczego tak bardzo się tym przejmujesz?
- Nie przejmuję się.
- Przecież widzę.
Uśmiechnął się i zbliżył do mnie bardziej, siadając przy mnie. Poczułam się jakoś, nie wiem sama, nieśmiałość mieszała mi się z pożądaniem. Choć nie widziałam swojej twarzy, czułam na niej wypieki zastanawiając się, czy whisky jest tak mocna, czy może ja tak silnie reaguję na Asir’a. Przejrzał mnie od razu i znowu użył swojego magicznego spojrzenia, które tak bardzo mocno mnie zniewalało. Ale lubiłam ten stan.
- Czuję się po prostu odpowiedzialna.
- Za Lindę?
- Nie, za ludzi, których jej przydzielam.
Dłużej nie mogłam wytrzymać, więc wzięłam szklankę i wypiłam do dna. Zabrał mi ją i odstawił na stole, odgarnął mi włosy a z kompaktu dochodziły cichutkie dźwięki „Bella’s lullaby” z sagi Zmierzch.
Przejechał swoją ręką wzdłuż mostka w dół, po czym zawrócił kierując rękę na mój podbródek. Uniósł mi głowę wyżej i musnął delikatnie moje usta. Przymknęłam oczy i poddałam się tej cudownej rozkoszy jaka przeszywała całe moje ciało. Jego pocałunki schodziły coraz niżej, aż w końcu poczułam jak ściąga ze mnie koszulkę, którą miałam na sobie. Nasze pocałunki stawały się coraz gorętsze i coraz bardziej łapczywe. Sięgnęłam ręką do guzików jego koszuli i zaczęłam je rozpinać, gdy odpięłam trzeci guzik z kolei, jego ręką wślizgnęła się w moje spodnie a ja z podniecenia szarpnęłam za koszulę rozrywając ją. Moje palce zacisnęły się na jego ramionach a po chwili czułam jak unoszę się w powietrzu. Nie pytając o nic odczekałam aż zaniesie mnie do sypialni, bym tam mogła dać do końca upust swoim emocjom. Położył mnie z taką delikatnością, jakby moje ciało warte było największej łagodności jaką mógł mnie obdarzyć. Zaczął całować mój brzuch a po minucie czułam jak zsuwa ze mnie spodnie. Swoją rękę zacisnął na moim udzie, po czym zaczął je całować. Doznałam takiej ekstazy, że pociągnęłam go za ramiona na wysokość moich ust i obsesyjnie zaczęłam go całować. Długo nie musiałam czekać na reakcję jego podniecenia bo poczułam go w sobie i gdyby było to możliwe, pragnęłam poczuć go mocniej niż było to możliwe. Nie wiem ile czasu się nie rozłączaliśmy, ale sądząc po moim wyczerpaniu fizycznym- dość długo. Im mocniej nade mną dominował, tym bardziej go pragnęłam, im silniejsze były jego ruchy, tym mocniejsze były moje doznania i pragnienie by trwało to wiecznie, bez względu na to co się jeszcze wydarzy. Gdy skończył, zatrzymał się na moment i spojrzał w mój rozmarzony wzrok, przełknęłam ślinę i dostrzegłam w jego oczach coś, czego dotąd nie widziałam – jakby obawę? A może zwątpienie?
- Czasami chciałbym być silniejszy od tego co do ciebie czuję, chciałbym umieć cię nie kochać, ale nie potrafię, jesteś moją jedyną słabością i mam nadzieję, że ostatnią.
Nie wiedziałam co powiedzieć, czy oczekiwał tego samego ode mnie? Być może, ale ja nie byłam gotowa mówić o swoich uczuciach, bo nie wiedziałam co czuję, choć było mi z nim tak dobrze. Uśmiechnęłam się lekko i pociągnęłam jego głowę do pocałunku, byle by nie patrzeć już w ten obłędny kolor oczu. W końcu jednak moja głowa opadła bezwiednie na poduszce, położył się obok, trzymając swoją rękę pod moją głową, przytuliłam się do jego nagiego torsu i zamknęłam oczy:
- Może któregoś dnia, będę w stanie przyznać się do tego samego.

Uśmiechnął się do siebie i zaczął mnie gładzić po moich nagich plecach. Po minucie odpłynęłam, jak zawsze zresztą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz