XXXII
Od czasu kiedy
poznałam Asir’a, nauczyłam się jednego, że ból można pokonać. Trzeba tylko
bardzo chcieć. Żadne z nas tak naprawdę nie wie jak wielkie ma w sobie pokłady
przezwyciężania trudności, dopóki na nie, nie napotka.
Kiedy usiadłam w
cmentarnej alejce rodzinnej, długo zastanawiałam się, w którym momencie swojego
życia zaczęłam przyciągać do siebie zło. Leżeli tutaj wszyscy, których na swój
sposób kochałam, jedni zabici moimi rękoma, inni słowami, jeszcze inni bo
miłość do mnie kosztowała ich utratę życia. Niezależnie od powodów, po części
przyczyniłam się do śmierci każdego z nich. Siedząc tam jednak, starałam się
już w ten sposób na to patrzeć, umieranie bowiem stanowiło integralną część
mojego życia i nie miałam innego wyboru jak tylko się z nią oswoić i pogodzić,
by tak bardzo nie bolała.
Utrata kogoś, lub
czegoś bliskiego sprawia, że stajemy się albo silni, albo obojętni. Ja
zaliczałam się już teraz do tych pierwszych, mając świadomość, że któregoś dnia
i moje ciało spocznie w tej alejce i wówczas zaznam swego spokoju.
Kiedy weszłam na
oddział, po raz pierwszy zresztą od pogrzebu, czułam na sobie tysiące oczu,
jedni mi współczuli, inni cieszyli się z mojego nieszczęścia , ale ja?
Tym razem byłam ponad
to, wreszcie, po raz pierwszy w swoim życiu potrafiłam znieczulić się na tyle,
by pomimo traumatycznych przeżyć minionych dwóch tygodni, uzmysłowić sobie, że
moje życie jeszcze się nie skończyło, wręcz przeciwnie – toczy się dalej i jak
będzie wyglądało, zależeć będzie wyłącznie ode mnie.
Ledwo podeszłam do
dystrybutora z kawą a w słuchawce rozległ się głos Colin’a:
- Odprawa za dziesięć
minut.
Pomyślałam, że tu nikt
nigdy nie odpoczywa. Harujemy jak woły na rzecz rządu a w zamian nie słyszymy
nawet głupiego słowa dziękuję. Cóż jednak takie właśnie jest nasze zadanie. Gdy
usiadłam przy podłużnym stole przy monitorze, postawiłam na nim kawę i czekałam
aż zejdzie się reszta. Tym razem jednak obsada była mniej liczna niż zazwyczaj.
Rolly został wysłany na misję do Bukaresztu, Asir do Tajlandii a Brad do
Montrealu. Tym sposobem usiadł przy mnie Gino z Red’em, Linda i Colin. Podszedł
do nas Daniels i jak zwykle stanął wypinając pierś i pękając z dumy czując nad
nami swoją władzę. Czasami miałam olbrzymią ochotę sprowadzić go do parteru,
gdyż jego czas na oddziale był policzony, ale doszłam do wniosku, że jeszcze
ten wielki dzień nadejdzie i wtedy otworzą butelkę szampana świętując jego
odejście.
- Waszym celem jest
meksykański handlarz marihuaną. Uprzedzę niektórych pytanie i od razu wyjaśnię,
że choć narkotyki nie są naszą działką, specyfik, który sprzedaje, jest
wymieszany z substancją o właściwościach toksycznych. Jego wzięcie powoduje
stuprocentową śmierć, choć nie od razu. Jak wiemy prezydent ma dzieci, rząd
również, każdy obawia się o to, że ich dzieci padną ofiarą zachłannego dilera.
Swoją wytwórnię ma na Kubie, nie łatwo się tam dostać, ale jak już to zrobicie,
wytwórnia ma spłonąć żywcem, nie ma możliwości by chociaż gram tego świństwa
przetrwał. Reszta w panelach. Rozejść się.
Idąc do J.T sięgnęłam
ręką po skórzaną kurtkę i podeszłam po walizkę, wręczył mi okulary
przeciwsłoneczne i palntop.
- Palntop
przeprogramowany, na okulary uważaj, są niezwykle czułe, obraz z kamerki
umieszczonej w szkłach jest doskonalszy niż ktoś mógłby sobie to wyobrazić.
Uśmiechnęłam się do
niego:
- No, no, postarałeś
się.
Spojrzał na mnie
poważnie.
- Wszystko dla twojego
bezpieczeństwa.
Spojrzałam mu w oczy,
były pełne obaw:
- Co się dzieje J.T?
Przecież to standardowa akcja, zawsze jest ryzyko, ale…
- No właśnie, słonko,
ja zniosę każdą śmierć, wierz mi, ale nie twoją.
- Nie będziesz musiał,
obiecuję.
- To dobrze.
Ubrałam okulary,
wzięłam walizkę i ruszyłam w stronę drzwi.
Po dwóch godzinach byliśmy
na pozycjach a Colin nadzorował naszą pracę przez satelitę, Daniels stał z
boku:
- Szefie, jedynka wkroczyła.
Powiedział Colin a
Daniels kiwnął głową.
Przedostanie się do
placówki dilera poszło łatwiej niż się spodziewaliśmy. W palntopach poinformowano
nas, że musimy wziąć tylko próbki specyfiku, po czym wysadzić wszystko w
powietrze. Gdy wdarliśmy się do budynku, zostaliśmy ostrzelani, ale odparliśmy
atak od razu, nie powiem, że obyło się bez komplikacji, bo Linda w między
czasie wpakowała się w ogień krzyżowy i z trudem Gino wyciągnął ją z
pomieszczenia, ale gdy tylko usunęliśmy ją i kazaliśmy biec z próbkami do
śmigłowca, wysadziliśmy budynek, zastrzeliliśmy dilera i jego ludzi, po czym
udaliśmy się na lądowisko. Colin zobaczył w monitorze, że helikopter się
wznosi:
- Oddział pierwszy
wraca z przesyłką i ludźmi do bazy.
- Straty?
- Zero, poza
draśnięciami Lindy.
- Pięknie, wydajność
Kylie wzrosła powyżej średniej, oby tak dalej.
Odszedł od Colin’a po
czym udał się do swojego gabinetu. Colin spojrzał na zegarek i powiedział do
słuchawki:
- Za godzinę
lądujecie, czekamy.
- Przyjęłam.
Zdjęłam słuchawkę i
spojrzałam na Lindę, po czym na Gina:
- Odsuwam cię od
czynnej akcji do czasu aż nie podniesiesz swojej kondycji.
- Co?!
- To co słyszałaś.
Powiedziałam poważnie,
miałam wrażenie, że Linda za chwilę się na mnie rzuci.
- Podaj mi chociaż
jeden powód!
- Mogę ci podać kilka:
po pierwsze swoi brakiem precyzji narażasz cały oddział, po drugie, twoje
decyzje są nie przemyślane, po trzecie, nie stosujesz się do poleceń a brakiem
rozwagi narażasz życie innych, mam mówić dalej? Mogłabym wymieniać do wieczora.
- Pójdę z tym do
Daniels’a.
- Idź, powie ci to
samo.
- Podlegam pod niego.
- Podlegasz pode mnie!
I wreszcie to ogarnij!
Linda spojrzała na
Gina w nadziei, że ją poprze.
- Gino…
- Przykro mi Linda,
ale uważam dokładnie tak samo, nie możemy cię pilnować za każdym razem gdy
wyruszamy na akcję, każdy musi odpowiadać przede wszystkim za siebie, potem za
innych, ty nie dajesz nam tej możliwości.
Po chwili helikopter
wylądował i Linda wyszła jak poparzona z helikoptera. Red zaczął się śmiać i
popatrzył na nas obydwóch:
- No, pomoglibyście
koleżance nabrać formy.
Gino się skrzywił a ja
spojrzałam na Red’a:
- A wiesz, że ja
właśnie o tym samym pomyślałam? Dlatego ci ją przydzielę.
Red spoważniał:
- Nie zrobisz mi tego.
Uśmiechnęłam się a w
podkładzie słychać było dźwięki Rihanny „Diamonds”.
- Właśnie zrobiłam,
kto wie, może jak trochę razem potrenujecie to nawet się w niej zakochasz.
- Kylie ,daj spokój,
miej litość.
Ale ja już nie
słuchałam, bo razem z Ginem weszłam do długiego wąskiego korytarza a stamtąd na
oddział. Kiedy tylko weszliśmy przez rozsuwane drzwi zauważyłam Asir’a,
uśmiechnął się do mnie a mnie owiało jakieś znajome ciepło. Uśmiechnęłam się do
niego i podeszłam do J.T zdać sprzęt, po czym chciałam udać się do wyjścia.
Asir zastąpił mi drogę:
- Skończyłaś?
- Na to wygląda, jak
Tajlandia?
- Wciąż stoi, jeszcze
zdążyłem się najeść sushi.
- Kto by pomyślał, że
jesteś tak zaradny.
Spojrzał na mnie tym
swoim wzrokiem.
- To jak? Wypijemy
drinka?
- Może.
Uśmiechnęłam się.
- Nie daj się prosić.
- Muszę przemyśleć czy
mi się to opłaci.
- Pewnie, że ci się
opłaci, no…
- No dobrze,
przekonałeś mnie, obym tego nie żałowała.
Gdy dotarliśmy do domu
Asir’a, ten od razu poszedł do barku, włączył muzykę a ja zdjęłam buty i
wygodnie rozsiadłam się na kanapie w salonie.
- Jak po akcji?
Zapytał z uśmiechem.
- Nie było tak źle.
- Słyszałem, że
zabrałaś naszą gwiazdę.
Podał mi szklankę i
roześmiał się, za to ja skrzywiłam się niezadowolona:
- Nie przypominaj mi,
bo właśnie zyskałam wroga do grobowej deski.
- Dlaczego?
- Odsunęłam ją od
kolejnych akcji dopóki nie poćwiczy.
- To chyba dobrze co?
- Jakoś ją to nie
przekonało, uważa, że próbuje nadużywać swojej władzy względem niej.
- Dlaczego tak bardzo
się tym przejmujesz?
- Nie przejmuję się.
- Przecież widzę.
Uśmiechnął się i
zbliżył do mnie bardziej, siadając przy mnie. Poczułam się jakoś, nie wiem
sama, nieśmiałość mieszała mi się z pożądaniem. Choć nie widziałam swojej
twarzy, czułam na niej wypieki zastanawiając się, czy whisky jest tak mocna,
czy może ja tak silnie reaguję na Asir’a. Przejrzał mnie od razu i znowu użył
swojego magicznego spojrzenia, które tak bardzo mocno mnie zniewalało. Ale
lubiłam ten stan.
- Czuję się po prostu
odpowiedzialna.
- Za Lindę?
- Nie, za ludzi,
których jej przydzielam.
Dłużej nie mogłam
wytrzymać, więc wzięłam szklankę i wypiłam do dna. Zabrał mi ją i odstawił na
stole, odgarnął mi włosy a z kompaktu dochodziły cichutkie dźwięki „Bella’s
lullaby” z sagi Zmierzch.
Przejechał swoją ręką
wzdłuż mostka w dół, po czym zawrócił kierując rękę na mój podbródek. Uniósł mi
głowę wyżej i musnął delikatnie moje usta. Przymknęłam oczy i poddałam się tej
cudownej rozkoszy jaka przeszywała całe moje ciało. Jego pocałunki schodziły
coraz niżej, aż w końcu poczułam jak ściąga ze mnie koszulkę, którą miałam na
sobie. Nasze pocałunki stawały się coraz gorętsze i coraz bardziej łapczywe.
Sięgnęłam ręką do guzików jego koszuli i zaczęłam je rozpinać, gdy odpięłam trzeci
guzik z kolei, jego ręką wślizgnęła się w moje spodnie a ja z podniecenia
szarpnęłam za koszulę rozrywając ją. Moje palce zacisnęły się na jego ramionach
a po chwili czułam jak unoszę się w powietrzu. Nie pytając o nic odczekałam aż
zaniesie mnie do sypialni, bym tam mogła dać do końca upust swoim emocjom.
Położył mnie z taką delikatnością, jakby moje ciało warte było największej
łagodności jaką mógł mnie obdarzyć. Zaczął całować mój brzuch a po minucie
czułam jak zsuwa ze mnie spodnie. Swoją rękę zacisnął na moim udzie, po czym
zaczął je całować. Doznałam takiej ekstazy, że pociągnęłam go za ramiona na
wysokość moich ust i obsesyjnie zaczęłam go całować. Długo nie musiałam czekać
na reakcję jego podniecenia bo poczułam go w sobie i gdyby było to możliwe, pragnęłam
poczuć go mocniej niż było to możliwe. Nie wiem ile czasu się nie
rozłączaliśmy, ale sądząc po moim wyczerpaniu fizycznym- dość długo. Im mocniej
nade mną dominował, tym bardziej go pragnęłam, im silniejsze były jego ruchy,
tym mocniejsze były moje doznania i pragnienie by trwało to wiecznie, bez
względu na to co się jeszcze wydarzy. Gdy skończył, zatrzymał się na moment i
spojrzał w mój rozmarzony wzrok, przełknęłam ślinę i dostrzegłam w jego oczach
coś, czego dotąd nie widziałam – jakby obawę? A może zwątpienie?
- Czasami chciałbym
być silniejszy od tego co do ciebie czuję, chciałbym umieć cię nie kochać, ale
nie potrafię, jesteś moją jedyną słabością i mam nadzieję, że ostatnią.
Nie wiedziałam co
powiedzieć, czy oczekiwał tego samego ode mnie? Być może, ale ja nie byłam
gotowa mówić o swoich uczuciach, bo nie wiedziałam co czuję, choć było mi z nim
tak dobrze. Uśmiechnęłam się lekko i pociągnęłam jego głowę do pocałunku, byle
by nie patrzeć już w ten obłędny kolor oczu. W końcu jednak moja głowa opadła
bezwiednie na poduszce, położył się obok, trzymając swoją rękę pod moją głową,
przytuliłam się do jego nagiego torsu i zamknęłam oczy:
- Może któregoś dnia,
będę w stanie przyznać się do tego samego.
Uśmiechnął się do
siebie i zaczął mnie gładzić po moich nagich plecach. Po minucie odpłynęłam,
jak zawsze zresztą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz