XXXV
Gdy obudziłam się
rano, Asir nie spał, tylko stał przy oknie i wpatrywał się w nie. Wydawało mi
się, że czekał by zobaczyć w jakim humorze się obudzę i czy nie dostanie bury
za poprzedni wieczór. Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego, on na mnie,
uśmiechnęłam się:
- Teraz ty uciekłeś?
- Zastanawiałem się w
jakim humorze się obudzisz.
- I jak?
- Chyba jest nie zły.
- Byłby jeszcze lepszy
gdybyś był obok mnie a nie przy oknie.
Teraz uśmiechnął się
szczerze i położył się koło mnie opierając swoją głowę na ręku.
- Mile mnie
zaskoczyłaś.
- Nie tylko ciebie.
- Dlaczego zmieniłaś
zdanie?
- Nie zmieniłam.
- Nie, nie rób mi tego
znowu.
Roześmiałam się a on
spojrzał błagalnie tymi swoimi cudnymi oczami, w które mogłabym patrzeć bez
opamiętania. Pociągnęłam go do siebie i pocałowałam:
- Możesz wziąć to co
ci daję, albo nie mieć nic.
Pokiwał głową, może
byłam paskudna, ale czułam, że wybierze to drugie, bo nie chciał mnie tracić.
Czułam się z nim coraz lepiej, ale potrzebowałam czasu by zdecydować się na coś
więcej, wiedział to i szanował mój wybór. Właśnie za to wiedziałam, że kiedyś
mogę się w nim zakochać. Zaczął mnie całować a po chwili wślizgnął się pod
kołdrę i poczułam go w sobie.
Kiedy w południe
dotarliśmy na oddział ,zachowywaliśmy się jak zwykle i właśnie to nazywałam
profesjonalizmem – umiejętność oddzielenia pracy od życia prywatnego była dla
mnie niezmiernie ważna. Choć Asir mnie kochał, potrafił te dwie rzeczy
oddzielać i to w nim bardzo mnie ujmowało. Nie próbował w żaden sposób
wykorzystać zażyłości ze mną na stopie służbowej.
Po wejściu na dużą
salę odruchowo spojrzałam na biurko Colin’a, ale było puste. Zaniepokoiłam się,
Asir poszedł na salę treningową a ja podeszłam do Rolly’ego:
- Gdzie Colin?
- Na urlopie.
- Zgodził się?
- Nie miał wyjścia.
- Chyba nie…
Nie zdążyłam
dokończyć, bo mi przerwał:
- Spokojnie, nie
musiałem użyć siły, dzisiaj wcześnie rano zasłabł, leży w laboratorium.
- Coś poważnego?
- Nie, tak jak
podejrzewałaś – przemęczenie. Rozdzieliłem na razie jego pracę na kilku ludzi,
mamy dosyć misji i rekrutów, więc nie brakuje nam nowych zadań, akcja
Omally’ego będzie musiała poczekać aż Colin wydobrzeje.
- A co z nadzorem bieżących
misji?
- Przejmę je, bez
obaw.
Kiwnęłam głową a Rolly
spojrzał na mnie tak ciepło jak dawniej, trochę ten wzrok zbił mnie z
pantałyku, speszyłam się.
- Dziękuję.
Kiwnął głową a ja
poszłam prosto do laboratorium. Weszłam do pokoju Colin’a, leżał pod kroplówką,
gdy mnie zobaczył uśmiechnął się. Usiadłam na jego łóżku:
- Jak się czujesz
geniuszu?
- Bywało lepiej.
Kiwnęłam głową a on
spojrzał mi w oczy:
- Wiem co myślisz,
mogłem cię posłuchać co?
- Wiem, że nic nie
jest w stanie oderwać cię od pracy, ale czasami nie warto. Jesteś tylko
człowiekiem i jak każdy człowiek potrzebujesz normalnego życia.
- Wiem, wiem, poprawię
się.
- Oby, bo nie
wyobrażam sobie nikogo innego na twoim stanowisku.
Chwyciłam go za rękę i
jakoś tak mi się dziwnie zrobiło, widziałam żal w jego oczach a co gorsza
wiedziałam, że jest uzasadniony.
- Colin, musisz zacząć
żyć.
- Tylko wiesz, czasami
nie ma dla kogo.
- To cena życia które
sobie sam wybrałeś, ono się zmieni jeśli zaczniesz dostrzegać co innego niż
komputer.
- W twoich ustach to
wszystko brzmi tak prosto.
- Wiem, ale tak
właśnie może być.
Kiwnął głową i
zobaczyłam, że jego wzrok robi się mętny.
- Odpoczywaj, ja
wracam do pracy, będę zaglądać, a gdybyś czegoś potrzebował, zadzwoń.
- Jasne.
Colin zamknął oczy,
zdążył jeszcze tylko powiedzieć:
- Dzięki.
Po czym usnął. Wyszłam
z pokoju i ciężko westchnęłam, przeszłam na dużą salę i usiadłam przy swoim
stanowisku pracy, logując się w komputerze. Zadzwoniła moja komórka, odebrałam:
- Halo?
- No cześć.
- Cześć Vicky, co tam?
- Rozmawiałam z
dziewczynami, robimy dzisiaj powtórkę?
- Jesteś pewna?
- Tak, rozmawiałam z
jedną znajomą i mówię ci uda się.
- A papiery w klubie?
- Nie ufasz mi?
Wszystko jest na bieżąco.
- Dobrze, będę koło
siódmej.
- Świetnie.
Wyłączyłam się i
pokiwałam głową, po chwili przyszedł Asir i położył przede mną tablet,
spojrzałam nieprzytomnie:
- Co to?
- Lista oddziału
rezerwowego, który wybraliśmy dla Lindy.
Spojrzałam:
- Dziesięć osób? Miało
być piętnaście.
- Nie da rady.
- To niech ćwiczy po
nocach, innego wyjścia nie ma, Colin poległ i tu też jest sporo pracy, nie mogę
zmniejszać grup.
- Dobra.
Kiwnął głową i
poszedł. Szczerze to tego dnia w ogóle nie miałam podejścia do pracy i modliłam
się żeby nadszedł wieczór. Mimo, że podchodziłam bardzo sceptycznie do nowego
hobby Vicky, co byłaby ze mnie za przyjaciółka gdybym jej nie wspierała? W
duchu jednak miałam nadzieję, że szybko to zauroczenie jej minie. Tak jak
jednak obiecałam, punktualnie o siódmej zawitałam u niej w domu. Dziewczyny już
były, choć miałam wrażenie, że wychodziły z oddziału po mnie.
- Nareszcie.
Skwitowała Vicky kiedy
zobaczyła mnie w drzwiach. Weszłam do środka. W salonie na podłodze na naszym
niskim stoliku, przy którym zwykłyśmy siadać, leżała tablica spirytystyczna a
wokół niej stały pozapalane świece. Bez przekonania pokiwałam głową, ale
usiadłam obok Jesse a zaraz obok rozochocona usiadła Vicky. Światła były
pogaszone ,zdążyłam tylko zapytać:
- A gdzie Seth?
- Obiecał, że nie
będzie nam przeszkadzał a gdy już wywołamy ducha, mamy zadzwonić, to przyjedzie
go zabić.
- No tak.
Jesse i Kim zaczęły
się śmiać, a w pokoju naprawdę zrobiło się mroczno. Vicky była bardzo
zaabsorbowana tym wszystkich, ja patrzyłam na to z lekkim przymrużeniem oka.
- Kogo wywołujemy?
Spojrzała na nas.
- Nie wiem, wymyśl
kogoś.
Powiedziała Kim.
- Już wiem, może twoją
pokręconą siostrę, co Kal?
Zachichotała Jesse.
- Oszalałaś.
Vicky aż wzdrygnęła:
- No dalej Kal zgódź
się, sama mówiłaś, że to tylko zabawa, jeśli nie ją, to wymyśl kogoś.
- Nie wiem, to może
lepiej Will’a?
Powiedziałam czując,
że mi nie odpuszczą.
- Dobra.
Powiedziała Vicky i
wystawiła ręce.
- No dalej, musimy się
chwycić za ręce i przymknąć oczy.
Westchnęłam, ale w
końcu wszystkie chwyciłyśmy się za ręce a Vicky zaczęła powtarzać:
- Duchu Will’a Stone’a
przyjdź, duchu…
I tak trzy razy, po
chwili zapadła cisza, otworzyłyśmy oczy a ja spojrzałam na nią:
- I co? Już?
- Nie wierzysz w siły
nadprzyrodzone?
- Wierzę Vicky,
wierzę, ale sama widzisz, że nic z tego, może coś źle robisz.
Znowu zamknęłyśmy
oczy, chwyciłyśmy się za ręce ,Vicky powtórzyła trzy razy zaklęcie, po czym
powiedziała:
- Duchu, daj nam znak.
Otworzyłam oczy:
- Dobra, dosyć.
Oświadczyłam i już
chciałam wstać, gdy nagle płomień świec zaczął ruszać się a w pokoju zerwał się
wiatr, to okna nagle otworzyły się na oścież, Vicky uśmiechnęła się a Kim aż
podskoczyła.
- To wcale nie jest
śmieszne.
Z hukiem opadła
żaluzja a ja ciężko przełknęłam ślinę. Stojąca na stole szklanka spadła a z
niej wylało się czerwone wino, które wcześniej piła Vicky. Przestało mi się to
wszystko podobać, nawet Jesse zwykle nie obawiająca się sił nadprzyrodzonych,
tym razem jakoś nerwowo zareagowała na to co zobaczyła.
- Jest tutaj.
Powiedziała cicho
Vicky, w pokoju zrobił się hałas jakby ktoś włączył kosiarkę do trawy i teraz to
nawet na twarzy Vicky wymalowało się zdenerwowanie. Ręce zaczęły jej drżeć.
- Do cholery Vicky
zrób coś.
- Szybko chwyćmy się
znowu.
Powiedziała.
Chwyciłyśmy się za ręce i Vicky powiedziała:
- Duchu odejdź.
Powtórzyła sekwencję
trzy razy a kiedy myślałyśmy, że naprawdę pojawił się duch Will’a, po czym
zniknął, rozległ się czyjś rechot. Zerwałam się do okna, żeby to sprawdzić i na
trawniku zobaczyłam Seth’a, Asir’a, Sam’a i Gina, którzy trzymając wspólnie
wielką dmuchawę do liści, wywołali nam w pokoju wiatr przypominający huragan.
Parsknęłam śmiechem na ich widok, na co wszystkie trzy zerwały się by zobaczyć
co tak bardzo mnie rozśmieszyło. Vicky była bardzo oburzona, spojrzałam na nią:
- Bardzo śmieszne.
Powiedziała wściekła
na Seth’a, a ten wszedł przez taras i zaczął się śmiać:
- No kochanie, już
dobrze, musieliśmy znaleźć sobie zajęcie.
- Nie rozmawiam z
tobą.
Poszła do góry a ja
spojrzałam na Seth’a:
- Co ja zrobiłem.
- No wiesz, Vicky
podchodziła do tego bardzo poważnie.
- Przecież to
dziecinada, dobrze o tym wiesz.
Westchnęłam i
spojrzałam na dziewczyny, które zareagowały bardzo podobnie. Poszłam do góry do
Vicky, a ta leżała zapłakana na łóżku, puknęłam we futrynę:
- Mogę?
Zapytałam, ale weszłam
do pokoju, łkała w poduszkę i nawet na mnie nie spojrzała:
- Ty też tak uważasz
prawda?
- Nie, Vicky to nie
to, zrozum, Seth nie pomyślał, że zrobi ci przykrość.
- Ma mnie za idiotkę,
która cierpi na nadmiar wolnego czasu.
- Vicky, hej, spójrz
na mnie.
Podniosła głowę i
spojrzała zapłakana:
- Wiem, że odkąd Willy
się wyprowadził, czasami wariujesz, w klubie uwijasz się w takim tempie, że
zrozumiałe jest to, że szukasz innych atrakcji, zrozum, wiesz jaką stresującą
pracę mamy i czasami też próbujemy jak dzieci wymyślać sobie żarty żeby nie
zwariować, ale to nie znaczy, że mamy cię za wariatkę.
- Powiedz mi prawdę,
nie wierzysz w to, co?
Spojrzałam na nią
smutno:
- Wierzę i właśnie
dlatego staram się tego unikać, boję się kusić los, bo tylu bliskich już
straciłam ,że nie chcę prowokować kolejnego nieszczęścia.
- Powinnam sobie
odpuścić?
- Myślę, że tak, ja
bym tak zrobiła, ale jesteś moją przyjaciółką i uszanuję każdą twoją decyzję,
cokolwiek postanowisz, nie zamierzam odbierać ci pragnienia w realizowaniu się
w jakikolwiek sposób.
Przytuliłam ją a po
chwili do pokoju wszedł Seth, spojrzałam na niego, po czym na nią:
- Zadzwonię.
Wstałam i wyszłam z
pokoju, po czym zeszłam na dół. Stał tam tylko Asir, popatrzył na mnie i
uśmiechnął się:
- Wszyscy już poszli?
Zapytałam a on kiwnął
głową:
- Chcesz zostać, czy
idziemy?
- Myślę, że Vicky i
Seth mają dużo do obgadania.
Asir otworzył mi drzwi
i poszliśmy parkiem w stronę domu, idąc wolnym krokiem:
- Ty też jesteś zła?
- Nie, ale żal mi
Vicky, tak bardzo się cieszyła swoim nowym pomysłem.
- Wierzysz w takie
rzeczy?
- Czy wierzę? To może
za dużo powiedziane, moja babcia
wierzyła, uważała, że zjawiska paranormalne występują częściej niż możemy to
sobie wyobrazić. Uwielbiałam jej historie, pełna napięcia, grozy, w jej ustach
wszystko było takie prawdziwe. Zawsze twierdziła, że mam dar widzenia pewnych
rzeczy dlatego, że i ona go posiada. Kiedyś błagała, żebym ostrożnie
wypowiadała groźby pod czyimś adresem, bo mogę sprowokować złe duchy i to się
zyści. Przez długie lata o tym nie myślałam, potem to wróciło.
- Kiedy?
- Po Libanie,
próbowałam wytłumaczyć to sobie zniszczoną gwałtem psychiką, ale kiedy zmarł
ojciec – Vincent, byłam zabrać takie drobiazgi po nim i Linda wręczyła mi
prezent, którego nie zdążył mi dać.
- Bransoletkę?
- Tak.
- Co to za kamień?
- Turkus, kamień
ochronny odpędzający złe moce. Znalazłam jego zapiski i nie bez powodu mi go
dał.
- Znał twoją babcię?
- Na to wygląda, ale
teraz to już i tak nie ma znaczenia.
- Wierzysz w to?
- Czy to ważne w co
wierzę?
- Dla mnie tak.
Przystanęliśmy,
popatrzył na mnie.
- Wszystko w co
wierzyłam przez wiele długich lat, legło w gruzach, wykonuję taką pracę, że
choć czasami wiara bardzo by mi się przydało, to jakoś trudno ją wykrzesać.
Może pewnego dnia znajdę natchnienie, żeby zagłębić się w sekrety rodzinne, o
których nikt nigdy mi nie powiedział, ale na razie musimy skończyć to, co po
części zaczęłam ja sama.
Przeszliśmy jeszcze
kawałek aż znaleźliśmy się pod moim domem. Odkluczyłam drzwi a Asir zatrzymał
się na werandzie, spojrzałam na niego:
- Wchodzisz?
- Pytanie czy chcesz
żebym wszedł.
- Gdybym nie chciała,
nie pytałabym.
- A co jeśli pojawi
się sąsiad?
Westchnęłam.
- Chy, to wtedy będzie
gorzej, ale mam dużą szafę, więc zawsze mogę cię w niej schować.
Uśmiechnął się i
podszedł bliżej. Jego wzrok jednak był jakiś zagadkowy:
- Co to za wyraz
twarzy?
- Zastanawiam się.
- Nad czym?
- Nad tym w co
naprawdę wierzysz i jaki ja mam mieć w tym udział.
- Teraz ciebie
ogarnęły wątpliwości? Do niczego cię nie zmuszam.
- Wiem.
Chwilę popatrzyłam na
niego, po czym zrobiłam krok do środka, przytrzymał mi rękę, ale poczułam się
jakoś dziwnie.
- Kylie zaczekaj.
Spojrzałam na niego,
ale spuściłam swój wzrok:
- Ja się nie wycofuję,
to nie w moim stylu, chcę po prostu wiedzieć czy to cokolwiek dla ciebie
znaczy.
- Bo jestem taką
wyrachowaną suką, że w twoim mniemaniu najzwyczajniej w świecie się tobą
zabawiam?
- Nie to pomyślałem.
- A co? Życie nauczyło
mnie tego, że czasami wylewność potrafi wszystko zniszczyć, wiem, że nie jedną
kobietę spotkałeś, która wyznawała ci miłość na pierwszej randce, ale ja taka
nie jestem i jeśli tego oczekujesz, będzie lepiej jeśli zostaniesz za drzwiami.
Spojrzał na mnie i na
chwilę jakby się zastanowił, weszłam do środka i zamknęłam drzwi, chociaż ich
nie nakluczyłam. Stanęłam w salonie i popatrzyłam w kominek, nadal się palił,
choć już nie tak mocno jak przed moim wyjściem. Nie minęła chwila i drzwi się
otworzyły, Asir wszedł do środka i je zakluczył. Stanął tuż za mną:
- Gdybym chciał
kobiety, która wyzna mi miłość na pierwszym spotkaniu, nie zainteresowałbym się
tobą. Miałem wyrzuty sumienia, że za bardzo cię naciskam, ale teraz wiem, że
chcę je mieć, bo jeśli jest szansa na to, że kiedyś poczujesz to samo co ja, to
mogę poczekać.
Popatrzyłam mu w oczy:
- A jeśli to potrwa
dłużej niż zakładasz?
- No wiesz, jak sama
stwierdziłaś żadna mi się do tej pory nie oparła, więc zaryzykuję.
Uśmiechnęłam się a
kiedy wystawił do mnie ręce, po prostu przytuliłam się do niego. Z niewiadomych
jednak powodów, gdy po chwili znowu spojrzałam w kominek, zobaczyłam twarz
Will’a.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz