piątek, 21 lutego 2014

Rozdział XLVIII

XLVIII

Rzeczywiście od samego rana Jesse tylko czekała aż J.T podłączy wszystkie wykrywacze kłamstw jakim dysponowało CIA. Rekrutki poza tym, że były bardzo niesubordynowane, miały szansę ukończyć pełne szkolenie z całkiem dobrymi wynikami.
- J.T czy to musi tak długo trwać?
- Serce, nie zrzędź co?
- Chcę zacząć jak najszybciej.
- Jak dostanę przez ciebie nerwicę, to nikt ci tego nie podłączy.
- Apropos, nie wiesz co z Colin’em?
J.T uśmiechnął się najszerzej jak umiał pokiwał głową:
- No co?
- Dlaczego sama nie sprawdzisz? Do laboratorium nie masz daleko.
- Tak, ale lekarze nie chcą mnie do niego wpuszczać, bo jak byłam ostatnim razem to rzekomo skoczyło mu ciśnienie czy coś.
J.T zaśmiał się jeszcze głośniej.
- J.T to nie jest śmieszne.
- Pewnie, że nie, masz na niego taki wpływ, że ledwo cię widzi a już się trzęsie.
- No właśnie nie wiem dlaczego. Ciebie to nie zastanawia? Nikt inny tak na mnie nie reaguje.
- Tobie się tak wydaje.
Spojrzała na niego zaciekawiona:
- Ty reagujesz?
- Pewnie, zaraz spodnie mi się robią za małe kiedy widzę jak machasz tym nożem.
Roześmiał się:
- Jesteś niepoprawny.
- Ale jaki szczery, dobra samuraju, możesz testować tych swoich biedaków, a jakby co, to jestem obok.
Wyszedł z wielkiej sali wykładowczej udał się na oddział. Jesse powiedziała do słuchawki:
- Brad, przyprowadź je za piętnaście minut.
- Nie ma sprawy.
Odpowiedział a Jesse zadowolona rozejrzała się po sali. W tym samym czasie Asir poszedł w stronę izolatek, jedna z nich nazywana była przez nas karcerem gdyż bardziej niż pokój przypominało to dziurę dla psa, bez łóżka i okien. Stanął w drzwiach i mrugnął do Gini, która siedziała na podłodze trzymając nogi pod brodą.
- I co tam gwiazdo? Pomogło?
- Wal się.
- Bardzo chętnie, ale nie z tobą. Podnoś się i do roboty i lepiej nie próbuj robić niczego głupiego, bo Cole jest dzisiaj nie w humorze.
- Zaraz się rozpłaczę.
Uśmiechnęła się złośliwie i wyszła z pokoju. Oboje udali się do Sali, na której czekała Jesse ,wszyscy już byli, Gini spojrzała z zawiścią na Carrie i pokazała jej palcem, że przy najbliższej okazji podetnie jej gardło. Po kolei każda z dziewczyn siadała na krześle, było sześć wykrywaczy kłamstw, J.T sprawdzał jak rejestruje się każdy zapis, w końcu na krzesło usiadła Carrie, Jesse zaczęła zadawać pytania, reszta obserwowała:
- Imię i nazwisko.
- Carrie Thomas.
- Czy masz męża?
- Nie.
- Czy miałaś?
- Nie.
Jesse spojrzała na Asir’a, po czym na Cole’a.
- Czy masz rodzinę?
- Nie.
- Boisz się?
- Nie.
- Czy zabiłaś kogoś?
- Nie.
Gini zaczęła się śmiać, bo przecież każda z tych kobiet odbywała w więzieniu karę za morderstwo, niekiedy nawet podwójne lub zbiorowe.
- Te wasze szyfratory to cyrk na kółkach! Cholerni idioci, myśleliście, że się wam to uda?
- Zamknij się!
Powiedziała Jesse, po czym ponownie spojrzała na Carrie. Cole szepnął do Asir’a:
- Co jest grane? Udało jej się?
- Znam tylko dwie osoby, które potrafią oszukać wykrywacz kłamstw i żadnej z nich nie ma na tej sali.
- Chcesz powiedzieć…
- Mówię, że albo jej się to udało, albo zawczasu sprawdź jej historię.
Carrie wstała i spojrzała na Cole’a poważnie, on zresztą też. Ich wzrok skrzyżował się. Jako następna usiadła Gini i rozsiadła się tak jakby świadczyła właśnie usługi na ulicy.
- Imię i nazwisko.
- Fiona Shrek.
Dziewczyny wybuchły śmiechem, najwyraźniej Gini doskonale bawiła się naszym kosztem.
Jesse uśmiechnęła się:
- Zapytam raz jeszcze, imię i nazwisko.
- Raz jeszcze powtórzę Fiona Shrek.
Jesse kopnęła w krzesło Gini a ta spadając z niego uderzyła szczęką o stół. W ułamku sekundy całe uzębienie zalało się krwią. Jesse pochyliła się nad nią i powiedziała spokojnie:
- A teraz mnie posłuchaj Fiono, jeśli nie chcesz żebym następnym razem przemieniła cię w ogra, to lepiej zacznij odpowiadać konkretniej na pytania. Czy jest to dla ciebie dość jasne?
Gini zacisnęła obolałą szczękę i kiwnęła głową, choć w duchu obmyślała zemstę. Rekrutki uspokoiły się widząc metody Jesse, a Gini podniosła się z podłogi.
- To na czym skończyłyśmy?
- Nazywam się Gini Palmer.
Odpowiedziała pokornie:
- Wiedziałam, że się dogadamy.
Zaczęła zadawać kolejne pytania a Cole wyszedł z sali.
Było wczesne popołudnie kiedy Sam wytargała swój rower i wyszła z domu w stroju sportowym. Akurat podjechał Brian, ściągnął okulary słoneczne i popatrzył na nią:
- No, no, no, dokąd się wybierasz? Bo zdawało mi się, że jesteśmy umówieni.
- Owszem, ale postanowiłam się wziąć za siebie, dlatego zaplanowałam wycieczkę rowerową.
- Pogięło cię? Po co się tak męczyć?
- Dla zdrowia i zgrabnej sylwetki.
 Popatrzył na nią od góry do dołu i uśmiechnął się:
- Ja tam uważam, że jesteś niczego sobie.
- Miło z twojej strony, ale zdania nie zmienię.
Dała mu klucze od domu.
- To klucze, w przedsionku stoi rower Michael’a, na pewno nie będzie miał nic przeciwko żebyś go pożyczył.
- Żartujesz sobie ze mnie?
Samanta uśmiechnęła się i pokiwała przecząco głową. Brian rozłożył ręce, po czym westchnął ciężko.
- Dobra, niech stracę, jedź przodem, bo nie chcę żeby ci było wstyd kiedy cię wyprzedzę.
- Już to widzę, w takim razie do zobaczenia przy rzece.
Samanta odjechała, Brian wszedł do domu i wyciągnął rower. Już miał na niego wsiąść, kiedy zauważył,  że dwa domy dalej karetka kogoś zabiera. Podjechał rowerem do grupki stojących ludzi i zapytał jednego z sąsiadów:
- Co się stało?
- To stary Jones, zabierają go.
- Dlaczego?
- Zawału biedaczek dostał, pojechał na wycieczkę rowerową, a kiedy wrócił serce odmówiło posłuszeństwa.
Brian popatrzył na niego, po czym skrzywił się strasznie. Wszedł z powrotem do domu, odstawił rower, po czym wsiadł w samochód i pojechał w miejsce, gdzie miał spotkać się z Samantą. Gdy ta zobaczyła, że podjechał swoim samochodem pokiwała głową w geście dezaprobaty:
- Bałeś się, że się sparzysz?
- Nie moja droga, godzinę temu sąsiad z twojej ulicy omal nie zszedł na zawał, nie zamierzam podzielić jego losu. Jestem za młody żeby umierać.
- Mięczak.
- Mów co chcesz, nie przekonasz mnie.
- Dobra, idę popływać.
- Popływać?
- Trzeba było mówić, że mam zabrać kąpielówki.
- Po co ci kąpielówki?
- Nie szczuj mnie, bo potem będziesz beczeć niemądra istoto.
- Jasne.
Samanta rozpędziła się na mostku i wskoczyła do wody.
- A co tam, raz się żyje.
Powiedział do siebie, ściągnął koszulkę zaczął zdejmować dżinsy, gdy nagle Sam zaczęła wrzeszczeć:
- Brian!!
Brian zaczął się śmiać:
- Daj spokój Sam, nie wygłupiaj się.
Chwilę jeszcze popatrzył na nią, ale kiedy po momencie zniknęła mu z pola widzenia, zaklął pod nosem:
- Jasna cholera, Sam!!
Tak jak stał, bo nawet nie zdążył zdjąć dżinsów, wbiegł do wody. W biegu zdążył jeszcze odrzucić na bok swoje adidasy, po czym dał nura pod wodę. Trzy razy nurkował, ale nie udało mu się jej znaleźć, gdy w końcu odwrócił się i spojrzał na mostek, zobaczył Samantę siedzącą na nim z założonymi nogami, uśmiechała się:
- Mówiłam żebyś zdjął ubranie. Kylie dbała o to żeby podnosić moje kwalifikacje, swego czasu zdobyłam wszystkie możliwe puchary w pływaniu.
Brian podpłynął do mostka i podciągnął się na nim, usiadł koło niej i zaczął się śmiać:
- Dobra jesteś, naprawdę mnie nabrałaś.
- A ty naprawdę się wystraszyłeś.
Uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- Chyba macie to w genach bo szurnięta jesteś bardziej niż Kal, ale…
- Co?
Spojrzała na niego zalotnie:
- Podobasz mi się taka.
Samanta trochę się speszyła odważnym stwierdzeniem Brian’a i chcąc wybrnąć z tej prowokującej poniekąd sytuacji zapytała:
- To jak? Kto pierwszy do boi?
- Daj spokój, nie masz szans.
- Mówisz tak bo strach cię obleciał?
- Mówię tak, bo nie chcę żeby się ośmieszyła.
Zmierzyła go wzrokiem.
- Dobra, skoro chcesz, nie będę się upierał, ale pamiętaj, ten co przegra, stawia piwo.
- Załatwione.
Wstali i równocześnie wskoczyli z mostku do wody.
Dochodził wieczór kiedy weszłam na oddział, ale tylko po to by pobrać od informatyków profile rekrutek. Nazajutrz mieliśmy wziąć je w teren i musiałam wiedzieć czego się mam spodziewać. Już miałam wychodzić z oddziału, kiedy niespodziewanie do szatni wciągnął mnie Asir. Miałam na sobie czarną, krótką, sportową spódniczkę, bluzkę na naramkach i sportowe obuwie. Przycisnął mnie do ściany i popatrzył mi w oczy:
- Mamy do pogadania.
Uśmiechnęłam się.
- Tak?
Kiwnął głową, ale wzrok miał diabelski:
- Kim jest Owen?
Uśmiechnęłam się.
- Kolegą.
- Kolegą? To dlaczego ja go nie znam?
- Pewnie dlatego, że to mój kolega.
Pokiwał głową tak ciężko jakby ważyła tonę.
- Czy ciebie trzeba zaobrączkować jak gołębia żebyś nie wyfruwała z gniazda?
- Najpierw musiałbyś to gniazdo mieć.

Teraz jego oczy z demonicznych zrobiły się jakieś niewyraźne, jakby smutne, czułam, że go ranię w jakiś sposób, ale coś niespodziewanie wymknęło mi się spod kontroli i chyba nie potrafiłam inaczej. Popatrzyłam na niego jeszcze przez chwilę, po czym gdy tylko zwolnił rękę, wyszłam z szatni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz