XLVIII
Rzeczywiście od samego
rana Jesse tylko czekała aż J.T podłączy wszystkie wykrywacze kłamstw jakim
dysponowało CIA. Rekrutki poza tym, że były bardzo niesubordynowane, miały
szansę ukończyć pełne szkolenie z całkiem dobrymi wynikami.
- J.T czy to musi tak
długo trwać?
- Serce, nie zrzędź
co?
- Chcę zacząć jak
najszybciej.
- Jak dostanę przez
ciebie nerwicę, to nikt ci tego nie podłączy.
- Apropos, nie wiesz
co z Colin’em?
J.T uśmiechnął się
najszerzej jak umiał pokiwał głową:
- No co?
- Dlaczego sama nie
sprawdzisz? Do laboratorium nie masz daleko.
- Tak, ale lekarze nie
chcą mnie do niego wpuszczać, bo jak byłam ostatnim razem to rzekomo skoczyło
mu ciśnienie czy coś.
J.T zaśmiał się
jeszcze głośniej.
- J.T to nie jest
śmieszne.
- Pewnie, że nie, masz
na niego taki wpływ, że ledwo cię widzi a już się trzęsie.
- No właśnie nie wiem
dlaczego. Ciebie to nie zastanawia? Nikt inny tak na mnie nie reaguje.
- Tobie się tak
wydaje.
Spojrzała na niego
zaciekawiona:
- Ty reagujesz?
- Pewnie, zaraz
spodnie mi się robią za małe kiedy widzę jak machasz tym nożem.
Roześmiał się:
- Jesteś niepoprawny.
- Ale jaki szczery,
dobra samuraju, możesz testować tych swoich biedaków, a jakby co, to jestem
obok.
Wyszedł z wielkiej sali
wykładowczej udał się na oddział. Jesse powiedziała do słuchawki:
- Brad, przyprowadź je
za piętnaście minut.
- Nie ma sprawy.
Odpowiedział a Jesse
zadowolona rozejrzała się po sali. W tym samym czasie Asir poszedł w stronę
izolatek, jedna z nich nazywana była przez nas karcerem gdyż bardziej niż pokój
przypominało to dziurę dla psa, bez łóżka i okien. Stanął w drzwiach i mrugnął
do Gini, która siedziała na podłodze trzymając nogi pod brodą.
- I co tam gwiazdo?
Pomogło?
- Wal się.
- Bardzo chętnie, ale
nie z tobą. Podnoś się i do roboty i lepiej nie próbuj robić niczego głupiego,
bo Cole jest dzisiaj nie w humorze.
- Zaraz się rozpłaczę.
Uśmiechnęła się
złośliwie i wyszła z pokoju. Oboje udali się do Sali, na której czekała Jesse
,wszyscy już byli, Gini spojrzała z zawiścią na Carrie i pokazała jej palcem,
że przy najbliższej okazji podetnie jej gardło. Po kolei każda z dziewczyn
siadała na krześle, było sześć wykrywaczy kłamstw, J.T sprawdzał jak rejestruje
się każdy zapis, w końcu na krzesło usiadła Carrie, Jesse zaczęła zadawać
pytania, reszta obserwowała:
- Imię i nazwisko.
- Carrie Thomas.
- Czy masz męża?
- Nie.
- Czy miałaś?
- Nie.
Jesse spojrzała na
Asir’a, po czym na Cole’a.
- Czy masz rodzinę?
- Nie.
- Boisz się?
- Nie.
- Czy zabiłaś kogoś?
- Nie.
Gini zaczęła się
śmiać, bo przecież każda z tych kobiet odbywała w więzieniu karę za morderstwo,
niekiedy nawet podwójne lub zbiorowe.
- Te wasze szyfratory
to cyrk na kółkach! Cholerni idioci, myśleliście, że się wam to uda?
- Zamknij się!
Powiedziała Jesse, po
czym ponownie spojrzała na Carrie. Cole szepnął do Asir’a:
- Co jest grane? Udało
jej się?
- Znam tylko dwie
osoby, które potrafią oszukać wykrywacz kłamstw i żadnej z nich nie ma na tej
sali.
- Chcesz powiedzieć…
- Mówię, że albo jej
się to udało, albo zawczasu sprawdź jej historię.
Carrie wstała i
spojrzała na Cole’a poważnie, on zresztą też. Ich wzrok skrzyżował się. Jako
następna usiadła Gini i rozsiadła się tak jakby świadczyła właśnie usługi na
ulicy.
- Imię i nazwisko.
- Fiona Shrek.
Dziewczyny wybuchły
śmiechem, najwyraźniej Gini doskonale bawiła się naszym kosztem.
Jesse uśmiechnęła się:
- Zapytam raz jeszcze,
imię i nazwisko.
- Raz jeszcze powtórzę
Fiona Shrek.
Jesse kopnęła w
krzesło Gini a ta spadając z niego uderzyła szczęką o stół. W ułamku sekundy
całe uzębienie zalało się krwią. Jesse pochyliła się nad nią i powiedziała
spokojnie:
- A teraz mnie
posłuchaj Fiono, jeśli nie chcesz żebym następnym razem przemieniła cię w ogra,
to lepiej zacznij odpowiadać konkretniej na pytania. Czy jest to dla ciebie
dość jasne?
Gini zacisnęła obolałą
szczękę i kiwnęła głową, choć w duchu obmyślała zemstę. Rekrutki uspokoiły się
widząc metody Jesse, a Gini podniosła się z podłogi.
- To na czym
skończyłyśmy?
- Nazywam się Gini
Palmer.
Odpowiedziała
pokornie:
- Wiedziałam, że się
dogadamy.
Zaczęła zadawać
kolejne pytania a Cole wyszedł z sali.
Było wczesne
popołudnie kiedy Sam wytargała swój rower i wyszła z domu w stroju sportowym.
Akurat podjechał Brian, ściągnął okulary słoneczne i popatrzył na nią:
- No, no, no, dokąd się wybierasz? Bo zdawało mi się, że jesteśmy umówieni.
- No, no, no, dokąd się wybierasz? Bo zdawało mi się, że jesteśmy umówieni.
- Owszem, ale
postanowiłam się wziąć za siebie, dlatego zaplanowałam wycieczkę rowerową.
- Pogięło cię? Po co
się tak męczyć?
- Dla zdrowia i
zgrabnej sylwetki.
Popatrzył na nią od góry do dołu i uśmiechnął
się:
- Ja tam uważam, że
jesteś niczego sobie.
- Miło z twojej
strony, ale zdania nie zmienię.
Dała mu klucze od
domu.
- To klucze, w
przedsionku stoi rower Michael’a, na pewno nie będzie miał nic przeciwko żebyś
go pożyczył.
- Żartujesz sobie ze
mnie?
Samanta uśmiechnęła
się i pokiwała przecząco głową. Brian rozłożył ręce, po czym westchnął ciężko.
- Dobra, niech stracę,
jedź przodem, bo nie chcę żeby ci było wstyd kiedy cię wyprzedzę.
- Już to widzę, w
takim razie do zobaczenia przy rzece.
Samanta odjechała,
Brian wszedł do domu i wyciągnął rower. Już miał na niego wsiąść, kiedy
zauważył, że dwa domy dalej karetka
kogoś zabiera. Podjechał rowerem do grupki stojących ludzi i zapytał jednego z
sąsiadów:
- Co się stało?
- To stary Jones,
zabierają go.
- Dlaczego?
- Zawału biedaczek
dostał, pojechał na wycieczkę rowerową, a kiedy wrócił serce odmówiło
posłuszeństwa.
Brian popatrzył na
niego, po czym skrzywił się strasznie. Wszedł z powrotem do domu, odstawił
rower, po czym wsiadł w samochód i pojechał w miejsce, gdzie miał spotkać się z
Samantą. Gdy ta zobaczyła, że podjechał swoim samochodem pokiwała głową w
geście dezaprobaty:
- Bałeś się, że się
sparzysz?
- Nie moja droga,
godzinę temu sąsiad z twojej ulicy omal nie zszedł na zawał, nie zamierzam
podzielić jego losu. Jestem za młody żeby umierać.
- Mięczak.
- Mów co chcesz, nie
przekonasz mnie.
- Dobra, idę popływać.
- Popływać?
- Trzeba było mówić,
że mam zabrać kąpielówki.
- Po co ci kąpielówki?
- Nie szczuj mnie, bo
potem będziesz beczeć niemądra istoto.
- Jasne.
Samanta rozpędziła się
na mostku i wskoczyła do wody.
- A co tam, raz się
żyje.
Powiedział do siebie,
ściągnął koszulkę zaczął zdejmować dżinsy, gdy nagle Sam zaczęła wrzeszczeć:
- Brian!!
Brian zaczął się
śmiać:
- Daj spokój Sam, nie
wygłupiaj się.
Chwilę jeszcze
popatrzył na nią, ale kiedy po momencie zniknęła mu z pola widzenia, zaklął pod
nosem:
- Jasna cholera, Sam!!
Tak jak stał, bo nawet
nie zdążył zdjąć dżinsów, wbiegł do wody. W biegu zdążył jeszcze odrzucić na
bok swoje adidasy, po czym dał nura pod wodę. Trzy razy nurkował, ale nie udało
mu się jej znaleźć, gdy w końcu odwrócił się i spojrzał na mostek, zobaczył
Samantę siedzącą na nim z założonymi nogami, uśmiechała się:
- Mówiłam żebyś zdjął
ubranie. Kylie dbała o to żeby podnosić moje kwalifikacje, swego czasu zdobyłam
wszystkie możliwe puchary w pływaniu.
Brian podpłynął do
mostka i podciągnął się na nim, usiadł koło niej i zaczął się śmiać:
- Dobra jesteś,
naprawdę mnie nabrałaś.
- A ty naprawdę się
wystraszyłeś.
Uśmiechnęła się z
zadowoleniem.
- Chyba macie to w
genach bo szurnięta jesteś bardziej niż Kal, ale…
- Co?
Spojrzała na niego
zalotnie:
- Podobasz mi się
taka.
Samanta trochę się
speszyła odważnym stwierdzeniem Brian’a i chcąc wybrnąć z tej prowokującej
poniekąd sytuacji zapytała:
- To jak? Kto pierwszy
do boi?
- Daj spokój, nie masz
szans.
- Mówisz tak bo strach
cię obleciał?
- Mówię tak, bo nie
chcę żeby się ośmieszyła.
Zmierzyła go wzrokiem.
- Dobra, skoro chcesz,
nie będę się upierał, ale pamiętaj, ten co przegra, stawia piwo.
- Załatwione.
Wstali i równocześnie
wskoczyli z mostku do wody.
Dochodził wieczór
kiedy weszłam na oddział, ale tylko po to by pobrać od informatyków profile
rekrutek. Nazajutrz mieliśmy wziąć je w teren i musiałam wiedzieć czego się mam
spodziewać. Już miałam wychodzić z oddziału, kiedy niespodziewanie do szatni
wciągnął mnie Asir. Miałam na sobie czarną, krótką, sportową spódniczkę, bluzkę
na naramkach i sportowe obuwie. Przycisnął mnie do ściany i popatrzył mi w
oczy:
- Mamy do pogadania.
Uśmiechnęłam się.
- Tak?
Kiwnął głową, ale
wzrok miał diabelski:
- Kim jest Owen?
Uśmiechnęłam się.
- Kolegą.
- Kolegą? To dlaczego
ja go nie znam?
- Pewnie dlatego, że
to mój kolega.
Pokiwał głową tak
ciężko jakby ważyła tonę.
- Czy ciebie trzeba
zaobrączkować jak gołębia żebyś nie wyfruwała z gniazda?
- Najpierw musiałbyś
to gniazdo mieć.
Teraz jego oczy z
demonicznych zrobiły się jakieś niewyraźne, jakby smutne, czułam, że go ranię w
jakiś sposób, ale coś niespodziewanie wymknęło mi się spod kontroli i chyba nie
potrafiłam inaczej. Popatrzyłam na niego jeszcze przez chwilę, po czym gdy tylko
zwolnił rękę, wyszłam z szatni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz