niedziela, 16 lutego 2014

Rozdział I

I

Czy można doznać oczyszczenia? A jeśli można, to w jakim stopniu jesteśmy w stanie uwolnić się od duchów przeszłości?
Nigdy nie zdołałabym zapomnieć ani o Nick’u, ani o moim zmarłym synku. Ale czas nakazuje nam zmiany. Może nie zawsze są one lepsze, tyle , że ja wraz z upływającym czasem zdołałam wreszcie pogodzić swoje życie ze światem zmarłych.
Często usiłujemy utożsamiać się z kimś, kim nigdy nie będziemy, narzucamy sobie rygory i stawiamy cele, które nie raz przewyższają nasze możliwości. Dochodzimy do momentu, w którym stwierdzamy, że całe swoje egzystowanie podporządkowujemy jakimś wyższym celom, odrzucając na bok wartości, które powinny być priorytetowe dla nas samych.
Nie poukładane życie osobiste, brak akceptacji otoczenia, po prostu zatrzymujemy się w jednym martwym punkcie i nie jesteśmy w stanie funkcjonować dalej.
Właśnie na takim życiowym zakręcie znalazłam się ja. Tempo, które dobrowolnie sobie narzuciłam, nie dawało mi możliwości na wzięcie głębokiego oddechu, którego tak wytrwale poszukiwałam.
Kiedy moje ciało znalazło się poniżej dopuszczalnego pułapu nurkowania, a mi siłą rzeczy zaczynało braknąć powietrza, nie zobaczyłam już ani Nick’a, ani mojego syna, lecz twarze moich żyjących dzieci i… - Thorne’a. Być może pod koniec życia zawładnął nim egoizm, ale było w nim coś od zawsze, co sprawiało, że chęci robienia czegokolwiek wracały w najgorszych momentach.
Nie spodziewałam się ujrzeć go tam, ale obraz był tak wyraźny, a on wyglądał jak żywy. Spoglądał na mnie jak niegdyś tym swoim wzrokiem, pełnym optymizmu, łagodności i specyficznego ciepła jakie od zawsze od niego biło. Poczułam, że coś chce mi przekazać, coś jak nową nadzieję i wiarę, że ten trwający od lat koszmar w moim życiu wreszcie się zakończy.
Sięgnęłam nogami dna i w tym samym momencie odbiłam się o kamienie wypływając na powierzchnię. Oddech miałam ciężki a serce? Waliło niczym młot. Idiotka – pomyślałam, nic gorszego nie mogłabym zrobić jak pozwolić, by chwila słabości odebrała mi ostatnie tchnienie. Zdołałam pochwycić  najbliższą skałkę i oparłam o nią głowę. Słońce tak mocno się żarzyło, że ledwo mogłam cokolwiek dostrzec. W oddali zauważyłam jedynie motorówkę, pruła przez morskie fale niczym podniebne tornado. Odruchowo docisnęłam się do skał przyjmując teoretycznie, że może to być jakieś potencjalne zagrożenie dla mojej osoby.
Wyszłam z wody i pozwoliłam by słońce osuszyło moje ciało. Ciepły wiatr opalał je a ja? Odniosłam wrażenie, że wszystko co tak bardzo przytłaczało moją duszę, pozostawiłam na dnie oceanu. Przeszyła mnie lekkość jakiej dawno nie zaznałam. Chciałam całkowitej odmiany, takiej, która dałaby mi wiarę i siłę na przyszłość.
Nawet nie wiem kiedy usnęłam. Czy wyczerpanie było tak ogromne? Czy zużyłam cały zapas energii na swój proces, by potem na nowo się odrodzić?
To już nie miało znaczenia, mimo zmęczenia fizycznego, czułam się doskonale. W duchu musiałam przyznać rację Asir’owi, który tak bardzo pragnął wydobyć ze mnie tą część mojej osobowości, którą tak skrzętnie starałam się ukryć przed światem. Pod tym względem byłam bardzo podobna do Rolly’ego, on również nie odsłaniał emocji w obawie przed zranieniem. Tak przynajmniej postrzegałam go po latach znajomości.
Czekał mnie trudny czas, czas nieustającej walki o odzyskanie tego co ważne i potrzebne. Nie miałam pojęcia ile jeszcze rzeczy będzie musiało się wydarzyć, bym powtórnie mogła zaangażować się w cokolwiek, byłam natomiast pewna tego, że chcę żyć i czerpać pełnymi garściami każde dobrodziejstwo jakie dostanę od losu.
Kiedy się obudziłam słońce pochylało się ku zachodowi. Poczułam, że moja skóra dosłownie spiekła się do brązowości. Z trudem wstałam by narzucić na siebie pareo, które zostawiłam wskakując do wody.
Skierowałam się na ścieżkę wiodącą prosto o domu Dante’go. Kiedy doszłam w końcu, stał przed domem i widząc mnie pokiwał głową. Mimo piekącej opalenizny uśmiechnęłam się szeroko.
- Przed chwilą zdążyłem postawić w stan pogotowia wszystkich moich ludzi.
Dotknęłam ręką jego policzka:
- Mój dzielny Apollo, nie tragizujesz odrobinę? Znam te tereny, mówiłam, że chcę być sama, więc jeśli nadal chcesz mieć ochronę, to następnym razem trzymaj ich na uwięzi.
Pokiwał z uśmiechem głową i pokazał ręką na Carlos’a, że ma zawrócić ludzi.
- Wracajcie.
Powiedział Carlos i ruszył w kierunku podjazdu. Dante spojrzał na mnie:
- Głodna?
- Trochę.
Pokazał ręką, że mam iść przed nim.
- Pani przodem.
Ruszyliśmy oboje do domu. Do kolacji ubrałam białą, zwiewną sukienkę i wsuwane buty na wysokim koturnie. Gdy zjedliśmy Dante osobiście nalał wino chyba najstarsze jakie dotąd posiadał.
- Trzymałem je na szczególną okazję.
- A taka się rozumiem nadarzyła?
Uśmiechnęliśmy się do siebie.
- Nie sądziłem, że kiedykolwiek zawitasz jeszcze w tych stronach, a już na pewno nie przypuszczałem, że będę cię gościł w swoich progach.
- To ty uciekłeś.
- To prawda, nie po raz pierwszy, ale z doświadczenia wiem, że czasami należy zostawić sprawy swojemu biegowi.
Wziął łyka wina, ja również.
- Co planujesz na najbliższą przyszłość?
- Chyba zacznę od fryzjera.
Dante zaczął się śmiać.
- Mówię poważnie.
- Ja też.
- Dobrze, nie będę naciskał.
- Mówiłeś, że trzeba pozostawić sprawy własnemu biegowi, więc może i ja skorzystam z tego pomysłu.
- Nie sądzę żeby tobie się to udało.
- Dlaczego?
- Bo żyjesz w innym świecie i na innych obrotach, nie sądzę żebyś chciała zestarzeć się w domku z białym płotem.
- To prawda, chyba do tego jeszcze nie dorosłam.
- Zrozumiałem aluzję.
- A ty?
- Ja?
- Sądziłam, że kiedy cię odwiedzę,  przy twoim boku zobaczę jakąś piękną Włoszkę.
- Wiesz, że nie lubię się angażować.
- Wiem, szanuję to, ale wiem też, że nikt nie chce być sam.
Popatrzył na mnie jakby się bał przyznać mi rację. Oczy jednak zdradzały, że myślał podobnie.
- Wróciłaś do Rolly’ego?
- Nie.
- Ale spotkałaś kogoś?
- To żadna nowa znajomość, tyle, że teraz się nieco zacieśniła. Ale to przejściowe.
- Chyba nie takie przejściowe skoro dałaś mu się dobrowolnie skłonić do wyjazdu.
- Poznajemy się ,ale nie wiążę z nim konkretnych planów.
Dante kiwnął ponownie głową i uśmiechnął się, spojrzałam:
- Co?
- Nic, to od czego chcesz zacząć tą przemianę?
- A co proponujesz?
- No wiesz, dobrodziejstwa Włoch są niezliczone, ale, mamy tu jeden doskonały ośrodek, z samego rana mogę cię tam zawieźć, jak długo zamierzasz zostać?
- Kilka dni, dlaczego?
- Tak pytam.
- Jeśli miałeś inne plany to powiedz, nie pogniewam się.
- Nie bądź śmieszna, nie dlatego pytam, pewnie nie prędko powtórzy się taka wizyta więc…
- Chcesz wykorzystać tą?
Zaczęliśmy się śmiać.
- Dobrze, to gdzie mnie wieczorem zabierzesz?
- Zobaczysz.
Doskonale bawiłam się na wyspie, ale rzeczywistość nie dawała mi spokoju. Po dwóch tygodniach z naprawdę ciężkim bólem serca postanowiłam wrócić do Malibu.
Swoją opaleniznę wzmocniłam zabiegami w salonie piękności we Włoszech, na włosach położono mi pasemka w kolorze blond i słodkiego cappuccino. Przyznam ,że bardzo mi się ten eksperyment spodobał, nie wiedziałam jedynie, czy reakcja otoczenia będzie równie pozytywna.
Z samego rana zostałam wezwana na oficjalną naradę bez udziału agentów, tym razem występowałam tam jakby w charakterze Thorne’a ,który zawsze reprezentował nas na takich spotkaniach. Omawiano na nich strategię dalszych działań i czyniono wstępną analizę.
Ubrałam się w czarny, dopasowany kostium, który idealnie skomponował się z moją opalenizną i kolorem włosów. Wchodziłam akurat do sali konferencyjnej, kiedy korytarzem szedł Asir z Cole’m, zdążyli tylko zauważyć niecenzuralną długość spódniczki i opalone nogi. Drzwi się zamknęły a Asir zagwizdał. Cole zaczął się śmiać.
- Czasami kocham to miejsce.
- Bo zobaczyłeś piękne nogi? Nie widziałeś twarzy.
- Moja wyobraźnia pracuje doskonale.
- Myślisz, że zyskamy na renomie jeśli Daniels zacznie sprowadzać nam super laski?
- A widziałeś te ostatnie rekrutki, które mamy szkolić?
Cole się rozmarzył.
- Fakt, są grzechu warte.
- O tuż to.
Nagle na korytarzu pojawiła się Jesse. Zmierzyła ich ostrzegawczo wzrokiem:
- Co z wami? Nie powinniście zacząć treningu?
- Już idziemy, ale ciekawi jesteśmy co za laska weszła przed chwilą do Daniels’a.
Jesse zaczęła się śmiać, bo doskonale wiedziała, że ja jestem w środku, ale nie dała tego po sobie poznać.
- Laska? Dzieciaki.
Pokiwała głową.
- Lepiej weźcie się do pracy.
Poszła w stronę schodów a Cole i Asir spojrzeli po sobie porozumiewawczo, po czym ruszyli za nią.
Tymczasem w sali konferencyjnej przywitał się ze mną Herlow, uśmiechnął się na mój widok i spojrzał od góry do dołu:
- Widzę, że odpoczynek ci posłużył, o mało co a nie poznałbym cię.
Uśmiechnęłam się do niego a on potrząsnął moją dłonią:
- Miło cię widzieć, naprawdę, żebym był młodszy.
Usiadł w końcu przy długim stole, ja również zajęłam wyznaczone mi miejsce. Daniels spojrzał na mnie wrogo, ale kompletnie się tym nie przejęłam.
Jeden z czołowych przedstawicieli centrum popatrzył na nas wszystkich:
- Witam wszystkich, myślę, że doskonale wiecie dlaczego spotykamy się w tak ścisłym gronie. Pani Hopper tymczasowo przejmie dowództwo nad niektórymi akcjami, gdyż pan Assante zajął się bardzo czasochłonną  akcją, dlatego prosimy o pełną współpracę. Jak wiadomo wszystkim czeka nas niespokojny czas.
W tym momencie do sali zapukał Colin i wszedł z laptopem, spojrzał na mnie, uśmiechnął się i po chwili nad stołem wyświetlił się wielki plazmowy ekran, Colin zaczął mówić:
- Powiązania Omally’ego rozszerzyły swój zakres, nawiązał nowe kontakty na całym świecie, aktualnie ani on, ani Ali, nie są uchwytni. To trzech czołowych biznesmenów: Albert Torezo, Frank Montoy’a i Anthony Sarvino. Każdy z nich posiada odrębne armie a dla bezpieczeństwa nie komunikują się. Mają swoich wysłanników, którzy służą im za pocztę. Wysłannicy są doskonale przeszkoleni i nie wahają się zabić każdego, kto wejdzie im w drogę. Cała trójka spotka się raz w miesiącu, zgrywają dane i przez tajny kanał przepuszczają je do Omally’ego. Aktualnie jestem na etapie ustalania ich tożsamości.
- Doskonała robota, pracuj nad tym dalej a jeśli uda ci się cokolwiek ustalić od razu nas informuj, mam nadzieję, że pan Assante szybko upora się z akcją w Uzbekistanie, jego pomoc tu będzie nieoceniona.
- Co z rekrutami? Ostatnie starcia pozbawiły nas wielu doskonałych agentów.
Zapytałam.
- Jest nas za mało żeby zastosować otwarty atak.
- Słuszna uwaga, właśnie w tym celu poprosiliśmy panią o to spotkanie.
Odezwał się jeden ze starszych komandorów:
- Dobry agent jest na wagę złota, ale najwyraźniej musimy przejść do brutalniejszych metod szkolenia, jak widać ci, którzy byli szkoleni starą szkołą nie dali się zabić.
- Chce pan powrócić do samobójczych misji?
- Jeśli będzie trzeba.
- Są inne sposoby, można zaostrzyć szkolenia.
- Podejmie się pani tego?
- Może nie sama, ale tak.
- Dobrze, jestem skłonny iść na kompromis, ale przetestujecie wszelkie metody, które na was zostały zastosowane parę lat temu, agenci muszą być sprawni i wytrzymali, w przeciwnym razie – wszystkich nas czeka zagłada.
Przełknęłam ciężko ślinę, pamiętam swoje szkolenie. Nie wyglądało tak jak teraz na morderczej harówce w terenie czy psycho testach. Byliśmy rażeni prądem, wrzucano nas do lodowatej wody, podpalano pomieszczenia, w których się znajdowaliśmy, a tortury były tak drastyczne, że w niczym nie różniły się od prawdziwych.
Ciarki mnie przeszły na samą myśl, ale nie miałam wyboru.
Wszyscy zaczęliśmy się rozchodzić, kiedy podszedł do mnie Herlow:
- Myślę, że Asir może ci pomóc, szkolenia w Masadzie są nieporównywalne z naszymi.
Spojrzałam na niego i kiwnęłam głową, choć znając metody szkoleń Masadu nie specjalnie podobał mi się ten pomysł.
Wszyscy się rozeszli a Colin patrzył na mnie i śmiał się pod nosem. Podeszłam do niego:
- Co cię tak rozbawiło?
- Nie, nic.
Spojrzałam mu w oczy:
- Mów.
- Cole i Asir poprosili mnie żebym im powiedział co za…, pozwól, że nie powtórzę, weszła do sali konferencyjnej. A wiesz, tylko ty tu jesteś w mini, więc…
Zaczęłam się śmiać.
- Więc?
- Powiem tak, dałaś czadu.
Uśmiechnęłam się pod nosem a Colin wyszedł z sali. Jak tylko to zrobił, po chwili przy drzwiach pojawił się Cole. Zabrałam akta i już miałam wychodzić, kiedy go usłyszałam:
- No i opowiadaj, kto to jest?
Colin uśmiechnął się szeroko:
- Myślę, że mile się zaskoczysz.
- Tak?
- Ychy.
Colin poszedł rozbawiony a Cole zerknął do środka akurat w momencie kiedy stanęłam naprzeciwko niego:
- Kylie?
Pokiwałam głową:
- No niestety to tylko ja, więc porzuć marzenia o świeżym ciele i bierz się do pracy.
Cole stanął jak wmurowany, nie wiem czy naprawdę mnie nie poznał, czy rzeczywiście wyglądałam lepiej niż sądziłam.
- Nie źle.
Powiedział do siebie, po czym ruszył zaraz za mną. Weszłam na oddział z papierami i wtedy dosłownie wpadł na mnie Asir, spojrzał na mnie od stóp do głów a ja uśmiechnęłam się.
- Jezu…
Powiedział z zachwytu a ja uśmiechnęłam się słodko:
- Wystarczy Kylie.
Poszłam a Asir popatrzył na Cole’a:
- W życiu bym jej nie poznał, coś mi mówi, że mamy przegwizdane.
- Tak mi się wydaje.
Faktycznie tego dnia wprawiłam parę osób w osłupienie, ale uznałam, że efekt jest lepszy od zakładanego. Kiedy wieczorem wróciłam do domu, narzuciłam na siebie czarny porannik z panterą na plecach i usiadłam wygodnie na tarasie z lampką wina.

Nie wiedziałam co działo się ostatnie dni na oddziale, ale uznałam, że wkrótce na pewno się dowiem, tego dnia jednak nie chciałam zaprzątać sobie tym głowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz