V
Nie chciałam spać u
Asir’a, a oddział sprzątający musiał oczyścić mój dom, dlatego spałam w starym
gabinecie Thorne’a, czyli aktualnie moim. Praktycznie z niego nie korzystałam,
chyba, że w kryzysowych sytuacjach, takich jak ta. Tu jakoś czułam się mniej
zagrożona a jednak na samą myśl, że kolejnego dnia przyjdzie mi się znowu
zmierzyć z rzeczywistością przygnębiał mnie coraz mocniej. Żebym tak chociaż
mogła przewidzieć ich następny ruch, ale nie byłam w stanie. Kiedy nad ranem
się przebudziłam, przy kanapie siedział Rolly.
- Słyszałem co się
wczoraj stało.
Ziewnęłam i przetarłam
twarz dłońmi.
- Nawet nie chce mi
się o tym mówić.
- Dlaczego nie
zgodziłaś się spać u Asir’a?
- Bo nie chcę powtórki
z rozrywki, dosyć mam mężnych rycerzy ,którzy stają na głowie żeby mnie
ochronić, sama muszę się z tym uporać.
- Sama nic nie
zdziałasz, ta wojna nie toczy się już tylko o ciebie, do tej pory sądziliśmy,
że zagrożeni są tylko ci z którymi jesteś zżyta, ale Steve nie miał z tobą nic
wspólnego.
- Chcesz powiedzieć,
że to było ostrzeżenie?
- Sądzę, że to było
groźba skierowana do nas wszystkich, stawka toczy się o coś więcej niż tylko
twoje życie, tu chodzi o życie wszystkich agentów, nie spoczną dopóki nie
wykończą nas wszystkich.
- Więc dlaczego główne
ataki skierowane są przeciwko mnie? Żeby odwrócić naszą uwagę od reszty?
- Próbują osłabić mózg
tego wszystkiego, dlatego uderzyli w ciebie, jeśli ty się rozsypiesz, to i
pozostali. Musieli dowiedzieć się jaką pozycję naprawdę masz w oddziale.
Popatrzyłam na niego
surowym wzrokiem.
- To co twoim zdaniem
powinnam zrobić? Uderzenie w nich to samobójstwo, nie wiemy ile jeszcze takich
grup wysłał, to pionki, prawdziwe asy dalej trzyma blisko siebie i obrasta w
coraz większą potęgę, nie zdołamy go pokonać, chyba, że …
Tu spojrzałam na
Rolly’ego a on dokończył za mnie.
- Chyba, że
przejdziemy na jego taktykę.
Pokiwałam głową.
- To jedyne
rozwiązanie.
- Wysługiwanie się
niewinnymi ludźmi?
- A wolisz pogrzebać
kogoś bliskiego?
- To nie ludzkie, poza
tym, co ty chcesz się bawić w partyzantkę?
- Nie mamy wyboru.
- Mówiłeś, że zawsze
jest jakiś wybór.
Wstał i powiedział
zdecydowanym tonem.
- Skłamałem i dobrze o
tym wiesz.
Wyszedł z gabinetu a
ja poszłam do łazienki, którą miałam w gabinecie żeby choć trochę doprowadzić
się do ładu. Po kilku minutach zeszłam na dół i nie zdążyłam jeszcze podejść do
Colin’a, kiedy ten oświadczył:
- Daniels zwołał
zebranie, zaraz powinien tu być, wraca z centrum.
I właśnie w chwili
kiedy podszedł do nas Asir i Jesse, na oddziale pojawił się Daniels, ubrany w
najdroższy chyba garnitur jaki posiadał w swojej szafie. Asir spojrzał i
pokiwał głową:
- A ten co? Wystroił
się jak szczur na otwarcie kanału.
- To dla niego wielki
dzień.
- Niby dlaczego?
Wtrąciła Jesse.
- Podobno dostał
tymczasowo jakieś specjalne uprawnienia w dowodzeniu akcjami na Bliskim
Wschodzie.
- To obrośnie teraz w
piórka.
- Na pewno.
Daniels podszedł do
nas i powiedział:
- A dla was trzeba
specjalne zaproszenie przysłać?
Spojrzałam na niego
lekceważąco:
- Najlepiej na piśmie,
rozpatrzę je za miesiąc.
Poszedł jak zmyty, ale
Colin przepłoszony samą obecnością Jesse w jego pobliżu, od razu zabrał
klawiaturę i poszedł do stołu konferencyjnego, przy którym zawsze siadaliśmy.
Wśród zebranych była też Linda, choć tak naprawdę nie wiem jakim prawem usiadła
przy tym stole. Ostatnimi czasy tak naprawdę całkowicie wymazałam ją ze swojego
życia i kompletnie o niej nie myślałam. Daniels rozpoczął swój wywód a ja udawałam,
że go słucham. Udawałam – bo tak naprawdę to usiłowałam znaleźć jakieś
rozwiązanie na obecną sytuację.
- Wszyscy wiemy z kim
mamy do czynienia i że ostatnie ataki skierowane są do nas wszystkich. Ofiar
może być i będzie coraz więcej jeśli w końcu nie dotrzemy chociaż do części
jego ludzi. Nasi rekruci mają być non stop szkoleni i wysyłani jak tylko pojawi
się ewentualne zagrożenie. Wy natomiast macie się mieć na baczności i szykować
plan, na wypadek gdyby mieli uderzyć w naszą jednostkę. Byłem w centrum a w tej
chwili jadę do sztabu. Musimy połączyć siły z pozostałymi jednostkami, zanim
zmiotą nas z powierzchni ziemi. Bądźcie czujni.
Odszedł bez słowa i w
zasadzie to nic nowego nie usłyszeliśmy. Podniosłam się z krzesła i poszłam
prosto na salę treningową. Rekruci walczyli między sobą pod czujnym okiem
Cole’a, podeszłam do niego i oświadczyłam:
- Możesz dać Carrie
grupę wyżej, nie musi się już szkolić z resztą rekrutów.
- Serio?
- Taką podjęłam
decyzję, mam nadzieję, że nie będę jej żałować.
- Dzięki.
Kiwnęłam głową i już
miałam wychodzić, kiedy weszłam prosto na Lindę. Ta na mój widok uśmiechnęła
się szeroko:
- Kogo moje piękne
oczy widzą.
Powiedziała:
- Jak żebro? Zrosło
się?
- Zejdź mi z drogi, bo
nie mam nastroju.
- Obiecałaś mi
treningi, zmieniłaś zdanie?
Westchnęłam ciężko, po
czym w jednej chwili tak nią obróciłam, że prawie łamiąc jej rękę na plecach,
przyparłam ją do ściany:
- Posłuchaj ty
cholerna wywłoko, raz ci się dałam podejść, drugi raz tego nie zrobię, więc
ostrzegam, jeśli jeszcze raz wejdziesz mi w drogę, to nie wyjdziesz stąd o
własnych siłach, rozumiesz?
Ale Linda była
zawzięta:
- Boisz się, że znowu
spuszczę ci wycisk?
Podciągnęłam jej rękę
jeszcze wyżej, jęknęła.
- Nie prowokuj mnie
dzisiaj, dobrze ci radzę.
Popchnęłam ją na
ziemię, a ta uśmiechnęła się do siebie:
- Jeszcze zobaczymy.
Ale tego już nie
usłyszałam. Kiedy weszłam z powrotem na dużą salę, zawołał mnie J.T:
- Kylie! Paczka do
ciebie!
To od razu przykuło
uwagę Asir’a. Zdążyłam wziąć małe pudełko od J.T, kiedy ten dobiegł i wyrwał mi ją z ręki.
- Oszalałeś?
- A ty? Wiesz co jest
w środku?!
- Nie wiem, ty też nie
wiesz ,dlatego chciałam dać paczkę do sprawdzenia, co z tobą?
Chyba faktycznie
wszystkim nam puszczały nerwy, bo powoli zaczynaliśmy podnosić ton głosu jeden
do drugiego.
- Nie wiesz, że kota
idzie zagłaskać na śmierć?
Spojrzałam na niego i
wzięłam paczkę kierując się prosto do saperów. Ci nie otwierając paczki włożyli
ją do maszyny detonującej ładunki wybuchowe. Po kilku minutach wyjęli paczkę i
oddali mi ją z powrotem.
- Nie wiem co to jest,
ale na pewno nie wybuchnie, można spokojnie otworzyć.
- Dzięki.
Wzięłam pudełko i
poszłam do swojego gabinetu. Zamknęłam drzwi i usiadłam przy biurku. Otworzyłam
pudełko i zajrzałam do środka. Było w nim jeszcze jedno pudełko, maleńkie –
jubilerskie. Wzięłam je do ręki i otworzyłam. W środku był pierścionek, ale nie
byle jaki, tylko ten sam, który chciał mi podarować Barodo, gdy oświadczył mi
się tego feralnego popołudnia, w którym doniesiono, że pracuję dla agencji.
Pierścionek wypadł mi z ręki a ja aż odskoczyłam z krzesła. Co to miało być?
Barodo nie żył, przecież go zabiłam, właściwie nie ja, Dante go zabił, ale
zabił, na pewno!
Teraz to dopiero
poczułam, że dostaję na głowę, co to miało wszystko znaczyć?!
Długo się nad tym nie
zastanawiając wybiegłam z gabinetu, minęłam wielką salę i w końcu główne drzwi
frontowe. Biegłam przed siebie, nie mając pojęcia dokąd i po co, ale musiałam
stamtąd uciec.
W tym samym czasie
Asir zaniepokojony zaistniałą sytuacją wszedł do gabinetu aby zobaczyć co mną
tak wstrząsnęło. Spojrzał na puste pudełko, na stole też nic nie zauważył. Już
miał zrobić krok w kierunku wyjścia, kiedy poczuł pod butem coś twardego.
Podniósł nogę i pochylił się, by podnieść z ziemi pierścionek. Przyjrzał mu się
uważnie, po czym zamyślił się chowając go do kieszeni. Szybkim krokiem wyszedł
i podszedł do Colin’a:
- Masz natychmiast
załatwić ekshumację zwłok Barodo.
Colin akurat pił kawę
i po tych słowach zachłysnął się.
- Kogo?
- Słyszałeś? Na
wczoraj, powiadom Rolly’ego i Jesse a ja znajdę Kylie zanim zrobi coś głupiego.
Asir wybiegł za mną,
ale tak naprawdę nie wiedział dokąd pobiegłam. Wsiadł w samochód i nie wiem z
jakiego powodu, ale ruszył ulicą wiodącą prosto na cmentarz.
W tym samym czasie
Rolly wszedł do szatni, w której Kim kończyła się przebierać po treningu.
- Dzień dobry.
Uśmiechnął się, Kim
też.
- Dzień dobry, co tam?
- Dużo pracy.
- Chyba nie aż tak
dużo, skoro znalazłeś czas żeby tu zejść.
- Słyszałaś kiedyś, że
są rzeczy ważne i mniej ważne?
Kim roześmiała się.
- Owszem, z tysiąc
razy – od Kylie, przesiąkłeś nią głębiej niż sądziłeś.
- Na swoją obronę mogę
jedynie powiedzieć, że spędziliśmy razem wiele długich lat.
- Tłumaczysz mi się?
To nie w twoim stylu.
- To prawda.
- Widziałeś co się
stało na sali?
- Tak, akurat byłem na
górze.
- Mówiłam ci, że to
się może źle skończyć, Linda nie odpuści.
- Będzie musiała,
jeśli chce żyć. Ale pomówmy o przyjemniejszych rzeczach.
Przybliżył się do niej
znacznie.
- Jakich na przykład?
Zapytała z uśmiechem i
wtedy bezceremonialnie wkroczył do szatni Colin, Rolly skrzywił się z
niezadowolenia.
- Przepraszam, ale to
ważne.
- Oby.
Spojrzał na niego a
Kim z uśmiechem spuściła głowę.
- Asir kazał mi
załatwić ekshumację zwłok Barodo.
- Co?
Kim i Rolly
spoważnieli.
- W jakim celu?
- Nie wiem, nie
powiedział mi, ale zaznaczył, że to jest bardzo pilne.
Cała trójka popatrzyła
na siebie a Kim od razu sięgnęła po swoją komórkę:
- Dzwonię do Kal, to
musi mieć z nią związek.
Dzwoniła kilka razy,
ale nie odebrałam, nie miałam ochoty nikomu spowiadać się ze swojego jak
sądziłam szaleństwa.
Kim spojrzała na
Rolly’ego.
- Nie odbiera.
- Spróbuj do Asir’a.
Wybrała numer, Asir
odebrał ale zbył ją.
- Kim nie mogę teraz,
muszę mieć wolną linię. Pogadamy jak tylko ją znajdę.
Asir nie mógł
zadzwonić do nikogo by zapytać gdzie mogłam pójść, bo obawiał się nawet tego,
że wszystkie nasze telefony mogą być na podsłuchu. Idąc za Gosem swojej
intuicji, zaparkował samochód przy cmentarzu. Gdy wszedł do alejki rodzinnej,
zastał mnie nad grobem Thorne’a. Siedziałam tam ze spuszczoną głową i
zaciskałam palce próbując uspokoić się.
- Kylie.
Nie patrzyłam na
niego:
- Powiedz mi co ja
robię nie tak? To wszystko co się dzieje, powiedz mi…
Spojrzałam na niego:
- Czy ja naprawdę
zwariowałam?
Asir wyjął z kieszeni
pierścionek i pokazał go mnie:
- Mówisz o tym?
Kiwnęłam głową na tak.
- Asir ja nie
zwariowałam, pamiętam ten pierścionek i jestem pewna, że to ten sam, którym mi
się oświadczył.
- Wiem.
- Wierzysz mi?
- Wierzę, za to w
zbiegi okoliczności nie wierzę.
- Co ja mam zrobić?
- Po pierwsze musimy
mieć pewność, po drugie, cokolwiek się nie ma zdarzyć, musimy być na to
przygotowani, jeśli nas zaskoczą – przegramy, nie możesz sobie pozwolić na
chwilę słabości, musisz uwierzyć, że dasz radę.
- Łatwo ci mówić.
- Nie jest mi łatwo,
bo uwierz mi, że mam do stracenia o wiele więcej niż ty.
Wstał, ja też się
podniosłam gdy podał mi rękę.
- A co ty możesz
stracić?
- Ciebie.
Spojrzałam mu w oczy.
- Dopiero mnie
nienawidziłeś.
- Wiem i nie cofnę
tego.
- Dlaczego zmieniłeś
zdanie?
Patrzył na mnie, ale
chyba nie chciał żebym poznała prawdę.
- Stwierdziłem, że nie
warto rozdrapywać starych ran, nie było mnie
kiedy to się stało, więc…, zareagowałem zbyt impulsywnie, znasz mnie.
- Do tego stopnia, że
musiałeś pocieszyć się w ramionach Lindy? Daj spokój.
Chciałam odejść, ale
zatrzymał mnie.
- Kylie zaczekaj.
- Na co? Nie kupuję
tej bajki, gdybyś mógł pieprzyłbyś wszystko co masz pod ręką, a ja może i
byłabym nawet w stanie to wszystko znieść, ale nie ją! Rozumiesz?! Zapomnij o
rozgrzeszeniu bo go nie dostaniesz.
Poszłam w stronę
samochodu Asir’a. Wróciliśmy z powrotem na oddział, a kiedy to zrobiliśmy,
Colin od razu podszedł do nas:
- Załatwiłem.
Spojrzałam na Asir’a,
po czym na Colin’a.
- Co takiego?
- Ekshumację zwłok
Barodo.
- Dlaczego?
- Żeby mieć pewność.
Kim i Rolly podeszli
do nas, po chwili dołączyli do nich Jesse, Cole i kilku innych ludzi.
- Musimy wreszcie
wiedzieć co tu się dzieje i z kim naprawdę mamy do czynienia.
Podjechaliśmy na
zwykły cmentarz komunalny, gdzie już czekała następna grupa naszych ludzi. Dół
z trumną był odkopany, czekali tylko na rozkaz wyciągnięcia trumny na zewnątrz.
Kiedy Rolly dał sygnał ręką, trumna została wyciągnięta i wsunięta do dużego
pikapa, którym przyjechała na miejsce druga grupa. Zabraliśmy do naszego
laboratorium trumnę i na miejscu włożyliśmy maski, po czym jeden z biegłych
otworzył trumnę. Widok był nieprzyjemny, z ciała zostały raptem kości, a jedyne
co przeraziło mnie bardziej od tego, to resztki lateksowej maski pomarszczonej
na kościach.
- Użyli lateksowej
maski.
Powiedział Asir
spoglądając na mnie i Rolly’ego:
- Więc kogo do diabła
pochowaliśmy?
Jeden z chemików
wyłamał ząb i wsadził do specjalnej maszyny. Skrzywiłam się a chemik
powiedział:
- Jeśli kiedykolwiek
był u dentysty, to powiem wam od razu, jeśli nie, będę musiał pobrać kawałki kości i zajmie mi to trochę dłużej.
Po chwili maszyna
zaczęła się obracać i pikać, a na monitorze wyskoczył napis niezgodność materiału. Spojrzałam na
chemika:
- Co to oznacza?
- Że to nie jest
Achmed Barodo.
- Więc kto?
- Ali Barodo.
Poczułam się tak
jakbym dostała cegłą w głowę.
- Ali? Prawa ręka
Omally’ego?
- Na to wygląda.
- Dlaczego nie
wiedzieliśmy, że są braćmi? I kogo my w końcu u licha ścigamy?
Spojrzałam raz jeszcze
na kości, po czym na monitor i resztę ludzi znajdujących się na sali. Omally z
nas zakpił, Barodo z nas zakpił a my? Byliśmy jak te dzieci, którym się wmawia,
że nowy pluszowy miś jest lepszy od nowego komputera. Szykował się trudny dla
nas okres ale wiedzieliśmy, że tylko od nas zależy, jak ta walka się teraz
zakończy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz