niedziela, 23 lutego 2014

Rozdział V

V

Nie chciałam spać u Asir’a, a oddział sprzątający musiał oczyścić mój dom, dlatego spałam w starym gabinecie Thorne’a, czyli aktualnie moim. Praktycznie z niego nie korzystałam, chyba, że w kryzysowych sytuacjach, takich jak ta. Tu jakoś czułam się mniej zagrożona a jednak na samą myśl, że kolejnego dnia przyjdzie mi się znowu zmierzyć z rzeczywistością przygnębiał mnie coraz mocniej. Żebym tak chociaż mogła przewidzieć ich następny ruch, ale nie byłam w stanie. Kiedy nad ranem się przebudziłam, przy kanapie siedział Rolly.
- Słyszałem co się wczoraj stało.
Ziewnęłam i przetarłam twarz dłońmi.
- Nawet nie chce mi się o tym mówić.
- Dlaczego nie zgodziłaś się spać u Asir’a?
- Bo nie chcę powtórki z rozrywki, dosyć mam mężnych rycerzy ,którzy stają na głowie żeby mnie ochronić, sama muszę się z tym uporać.
- Sama nic nie zdziałasz, ta wojna nie toczy się już tylko o ciebie, do tej pory sądziliśmy, że zagrożeni są tylko ci z którymi jesteś zżyta, ale Steve nie miał z tobą nic wspólnego.
- Chcesz powiedzieć, że to było ostrzeżenie?
- Sądzę, że to było groźba skierowana do nas wszystkich, stawka toczy się o coś więcej niż tylko twoje życie, tu chodzi o życie wszystkich agentów, nie spoczną dopóki nie wykończą nas wszystkich.
- Więc dlaczego główne ataki skierowane są przeciwko mnie? Żeby odwrócić naszą uwagę od reszty?
- Próbują osłabić mózg tego wszystkiego, dlatego uderzyli w ciebie, jeśli ty się rozsypiesz, to i pozostali. Musieli dowiedzieć się jaką pozycję naprawdę masz w oddziale.
Popatrzyłam na niego surowym wzrokiem.
- To co twoim zdaniem powinnam zrobić? Uderzenie w nich to samobójstwo, nie wiemy ile jeszcze takich grup wysłał, to pionki, prawdziwe asy dalej trzyma blisko siebie i obrasta w coraz większą potęgę, nie zdołamy go pokonać, chyba, że …
Tu spojrzałam na Rolly’ego a on dokończył za mnie.
- Chyba, że przejdziemy na jego taktykę.
Pokiwałam głową.
- To jedyne rozwiązanie.
- Wysługiwanie się niewinnymi ludźmi?
- A wolisz pogrzebać kogoś bliskiego?
- To nie ludzkie, poza tym, co ty chcesz się bawić w partyzantkę?
- Nie mamy wyboru.
- Mówiłeś, że zawsze jest jakiś wybór.
Wstał i powiedział zdecydowanym tonem.
- Skłamałem i dobrze o tym wiesz.
Wyszedł z gabinetu a ja poszłam do łazienki, którą miałam w gabinecie żeby choć trochę doprowadzić się do ładu. Po kilku minutach zeszłam na dół i nie zdążyłam jeszcze podejść do Colin’a, kiedy ten oświadczył:
- Daniels zwołał zebranie, zaraz powinien tu być, wraca z centrum.
I właśnie w chwili kiedy podszedł do nas Asir i Jesse, na oddziale pojawił się Daniels, ubrany w najdroższy chyba garnitur jaki posiadał w swojej szafie. Asir spojrzał i pokiwał głową:
- A ten co? Wystroił się jak szczur na otwarcie kanału.
- To dla niego wielki dzień.
- Niby dlaczego?
Wtrąciła Jesse.
- Podobno dostał tymczasowo jakieś specjalne uprawnienia w dowodzeniu akcjami na Bliskim Wschodzie.
- To obrośnie teraz w piórka.
- Na pewno.
Daniels podszedł do nas i powiedział:
- A dla was trzeba specjalne zaproszenie przysłać?
Spojrzałam na niego lekceważąco:
- Najlepiej na piśmie, rozpatrzę je za miesiąc.
Poszedł jak zmyty, ale Colin przepłoszony samą obecnością Jesse w jego pobliżu, od razu zabrał klawiaturę i poszedł do stołu konferencyjnego, przy którym zawsze siadaliśmy. Wśród zebranych była też Linda, choć tak naprawdę nie wiem jakim prawem usiadła przy tym stole. Ostatnimi czasy tak naprawdę całkowicie wymazałam ją ze swojego życia i kompletnie o niej nie myślałam. Daniels rozpoczął swój wywód a ja udawałam, że go słucham. Udawałam – bo tak naprawdę to usiłowałam znaleźć jakieś rozwiązanie na obecną sytuację.
- Wszyscy wiemy z kim mamy do czynienia i że ostatnie ataki skierowane są do nas wszystkich. Ofiar może być i będzie coraz więcej jeśli w końcu nie dotrzemy chociaż do części jego ludzi. Nasi rekruci mają być non stop szkoleni i wysyłani jak tylko pojawi się ewentualne zagrożenie. Wy natomiast macie się mieć na baczności i szykować plan, na wypadek gdyby mieli uderzyć w naszą jednostkę. Byłem w centrum a w tej chwili jadę do sztabu. Musimy połączyć siły z pozostałymi jednostkami, zanim zmiotą nas z powierzchni ziemi. Bądźcie czujni.
Odszedł bez słowa i w zasadzie to nic nowego nie usłyszeliśmy. Podniosłam się z krzesła i poszłam prosto na salę treningową. Rekruci walczyli między sobą pod czujnym okiem Cole’a, podeszłam do niego i oświadczyłam:
- Możesz dać Carrie grupę wyżej, nie musi się już szkolić z resztą rekrutów.
- Serio?
- Taką podjęłam decyzję, mam nadzieję, że nie będę jej żałować.
- Dzięki.
Kiwnęłam głową i już miałam wychodzić, kiedy weszłam prosto na Lindę. Ta na mój widok uśmiechnęła się szeroko:
- Kogo moje piękne oczy widzą.
Powiedziała:
- Jak żebro? Zrosło się?
- Zejdź mi z drogi, bo nie mam nastroju.
- Obiecałaś mi treningi, zmieniłaś zdanie?
Westchnęłam ciężko, po czym w jednej chwili tak nią obróciłam, że prawie łamiąc jej rękę na plecach, przyparłam ją do ściany:
- Posłuchaj ty cholerna wywłoko, raz ci się dałam podejść, drugi raz tego nie zrobię, więc ostrzegam, jeśli jeszcze raz wejdziesz mi w drogę, to nie wyjdziesz stąd o własnych siłach, rozumiesz?
Ale Linda była zawzięta:
- Boisz się, że znowu spuszczę ci wycisk?
Podciągnęłam jej rękę jeszcze wyżej, jęknęła.
- Nie prowokuj mnie dzisiaj, dobrze ci radzę.
Popchnęłam ją na ziemię, a ta uśmiechnęła się do siebie:
- Jeszcze zobaczymy.
Ale tego już nie usłyszałam. Kiedy weszłam z powrotem na dużą salę, zawołał mnie J.T:
- Kylie! Paczka do ciebie!
To od razu przykuło uwagę Asir’a. Zdążyłam wziąć małe pudełko od J.T, kiedy ten dobiegł i  wyrwał mi ją z ręki.
- Oszalałeś?
- A ty? Wiesz co jest w środku?!
- Nie wiem, ty też nie wiesz ,dlatego chciałam dać paczkę do sprawdzenia, co z tobą?
Chyba faktycznie wszystkim nam puszczały nerwy, bo powoli zaczynaliśmy podnosić ton głosu jeden do drugiego.
- Nie wiesz, że kota idzie zagłaskać na śmierć?
Spojrzałam na niego i wzięłam paczkę kierując się prosto do saperów. Ci nie otwierając paczki włożyli ją do maszyny detonującej ładunki wybuchowe. Po kilku minutach wyjęli paczkę i oddali mi ją z powrotem.
- Nie wiem co to jest, ale na pewno nie wybuchnie, można spokojnie otworzyć.
- Dzięki.
Wzięłam pudełko i poszłam do swojego gabinetu. Zamknęłam drzwi i usiadłam przy biurku. Otworzyłam pudełko i zajrzałam do środka. Było w nim jeszcze jedno pudełko, maleńkie – jubilerskie. Wzięłam je do ręki i otworzyłam. W środku był pierścionek, ale nie byle jaki, tylko ten sam, który chciał mi podarować Barodo, gdy oświadczył mi się tego feralnego popołudnia, w którym doniesiono, że pracuję dla agencji. Pierścionek wypadł mi z ręki a ja aż odskoczyłam z krzesła. Co to miało być? Barodo nie żył, przecież go zabiłam, właściwie nie ja, Dante go zabił, ale zabił, na pewno!
Teraz to dopiero poczułam, że dostaję na głowę, co to miało wszystko znaczyć?!
Długo się nad tym nie zastanawiając wybiegłam z gabinetu, minęłam wielką salę i w końcu główne drzwi frontowe. Biegłam przed siebie, nie mając pojęcia dokąd i po co, ale musiałam stamtąd uciec.
W tym samym czasie Asir zaniepokojony zaistniałą sytuacją wszedł do gabinetu aby zobaczyć co mną tak wstrząsnęło. Spojrzał na puste pudełko, na stole też nic nie zauważył. Już miał zrobić krok w kierunku wyjścia, kiedy poczuł pod butem coś twardego. Podniósł nogę i pochylił się, by podnieść z ziemi pierścionek. Przyjrzał mu się uważnie, po czym zamyślił się chowając go do kieszeni. Szybkim krokiem wyszedł i podszedł do Colin’a:
- Masz natychmiast załatwić ekshumację zwłok Barodo.
Colin akurat pił kawę i po tych słowach zachłysnął się.
- Kogo?
- Słyszałeś? Na wczoraj, powiadom Rolly’ego i Jesse a ja znajdę Kylie zanim zrobi coś głupiego.
Asir wybiegł za mną, ale tak naprawdę nie wiedział dokąd pobiegłam. Wsiadł w samochód i nie wiem z jakiego powodu, ale ruszył ulicą wiodącą prosto na cmentarz.
W tym samym czasie Rolly wszedł do szatni, w której Kim kończyła się przebierać po treningu.
- Dzień dobry.
Uśmiechnął się, Kim też.
- Dzień dobry, co tam?
- Dużo pracy.
- Chyba nie aż tak dużo, skoro znalazłeś czas żeby tu zejść.
- Słyszałaś kiedyś, że są rzeczy ważne i mniej ważne?
Kim roześmiała się.
- Owszem, z tysiąc razy – od Kylie, przesiąkłeś nią głębiej niż sądziłeś.
- Na swoją obronę mogę jedynie powiedzieć, że spędziliśmy razem wiele długich lat.
- Tłumaczysz mi się? To nie w twoim stylu.
- To prawda.
- Widziałeś co się stało na sali?
- Tak, akurat byłem na górze.
- Mówiłam ci, że to się może źle skończyć, Linda nie odpuści.
- Będzie musiała, jeśli chce żyć. Ale pomówmy o przyjemniejszych rzeczach.
Przybliżył się do niej znacznie.
- Jakich na przykład?
Zapytała z uśmiechem i wtedy bezceremonialnie wkroczył do szatni Colin, Rolly skrzywił się z niezadowolenia.
- Przepraszam, ale to ważne.
- Oby.
Spojrzał na niego a Kim z uśmiechem spuściła głowę.
- Asir kazał mi załatwić ekshumację zwłok Barodo.
- Co?
Kim i Rolly spoważnieli.
- W jakim celu?
- Nie wiem, nie powiedział mi, ale zaznaczył, że to jest bardzo pilne.
Cała trójka popatrzyła na siebie a Kim od razu sięgnęła po swoją komórkę:
- Dzwonię do Kal, to musi mieć z nią związek.
Dzwoniła kilka razy, ale nie odebrałam, nie miałam ochoty nikomu spowiadać się ze swojego jak sądziłam szaleństwa.
Kim spojrzała na Rolly’ego.
- Nie odbiera.
- Spróbuj do Asir’a.
Wybrała numer, Asir odebrał ale zbył ją.
- Kim nie mogę teraz, muszę mieć wolną linię. Pogadamy jak tylko ją znajdę.
Asir nie mógł zadzwonić do nikogo by zapytać gdzie mogłam pójść, bo obawiał się nawet tego, że wszystkie nasze telefony mogą być na podsłuchu. Idąc za Gosem swojej intuicji, zaparkował samochód przy cmentarzu. Gdy wszedł do alejki rodzinnej, zastał mnie nad grobem Thorne’a. Siedziałam tam ze spuszczoną głową i zaciskałam palce próbując uspokoić się.
- Kylie.
Nie patrzyłam na niego:
- Powiedz mi co ja robię nie tak? To wszystko co się dzieje, powiedz mi…
Spojrzałam na niego:
- Czy ja naprawdę zwariowałam?
Asir wyjął z kieszeni pierścionek i pokazał go mnie:
- Mówisz o tym?
Kiwnęłam głową na tak.
- Asir ja nie zwariowałam, pamiętam ten pierścionek i jestem pewna, że to ten sam, którym mi się oświadczył.
- Wiem.
- Wierzysz mi?
- Wierzę, za to w zbiegi okoliczności nie wierzę.
- Co ja mam zrobić?
- Po pierwsze musimy mieć pewność, po drugie, cokolwiek się nie ma zdarzyć, musimy być na to przygotowani, jeśli nas zaskoczą – przegramy, nie możesz sobie pozwolić na chwilę słabości, musisz uwierzyć, że dasz radę.
- Łatwo ci mówić.
- Nie jest mi łatwo, bo uwierz mi, że mam do stracenia o wiele więcej niż ty.
Wstał, ja też się podniosłam gdy podał mi rękę.
- A co ty możesz stracić?
- Ciebie.
Spojrzałam mu w oczy.
- Dopiero mnie nienawidziłeś.
- Wiem i nie cofnę tego.
- Dlaczego zmieniłeś zdanie?
Patrzył na mnie, ale chyba nie chciał żebym poznała prawdę.
- Stwierdziłem, że nie warto rozdrapywać starych ran, nie  było mnie kiedy to się stało, więc…, zareagowałem zbyt impulsywnie, znasz mnie.
- Do tego stopnia, że musiałeś pocieszyć się w ramionach Lindy? Daj spokój.
Chciałam odejść, ale zatrzymał mnie.
- Kylie zaczekaj.
- Na co? Nie kupuję tej bajki, gdybyś mógł pieprzyłbyś wszystko co masz pod ręką, a ja może i byłabym nawet w stanie to wszystko znieść, ale nie ją! Rozumiesz?! Zapomnij o rozgrzeszeniu bo go nie dostaniesz.
Poszłam w stronę samochodu Asir’a. Wróciliśmy z powrotem na oddział, a kiedy to zrobiliśmy, Colin od razu podszedł do nas:
- Załatwiłem.
Spojrzałam na Asir’a, po czym na Colin’a.
- Co takiego?
- Ekshumację zwłok Barodo.
- Dlaczego?
- Żeby mieć pewność.
Kim i Rolly podeszli do nas, po chwili dołączyli do nich Jesse, Cole i kilku innych ludzi.
- Musimy wreszcie wiedzieć co tu się dzieje i z kim naprawdę mamy do czynienia.
Podjechaliśmy na zwykły cmentarz komunalny, gdzie już czekała następna grupa naszych ludzi. Dół z trumną był odkopany, czekali tylko na rozkaz wyciągnięcia trumny na zewnątrz. Kiedy Rolly dał sygnał ręką, trumna została wyciągnięta i wsunięta do dużego pikapa, którym przyjechała na miejsce druga grupa. Zabraliśmy do naszego laboratorium trumnę i na miejscu włożyliśmy maski, po czym jeden z biegłych otworzył trumnę. Widok był nieprzyjemny, z ciała zostały raptem kości, a jedyne co przeraziło mnie bardziej od tego, to resztki lateksowej maski pomarszczonej na kościach.
- Użyli lateksowej maski.
Powiedział Asir spoglądając na mnie i Rolly’ego:
- Więc kogo do diabła pochowaliśmy?
Jeden z chemików wyłamał ząb i wsadził do specjalnej maszyny. Skrzywiłam się a chemik powiedział:
- Jeśli kiedykolwiek był u dentysty, to powiem wam od razu, jeśli nie, będę musiał pobrać  kawałki kości i zajmie mi to trochę dłużej.
Po chwili maszyna zaczęła się obracać i pikać, a na monitorze wyskoczył napis niezgodność materiału. Spojrzałam na chemika:
- Co to oznacza?
- Że to nie jest Achmed Barodo.
- Więc kto?
- Ali Barodo.
Poczułam się tak jakbym dostała cegłą w głowę.
- Ali? Prawa ręka Omally’ego?
- Na to wygląda.
- Dlaczego nie wiedzieliśmy, że są braćmi? I kogo my w końcu u licha ścigamy?

Spojrzałam raz jeszcze na kości, po czym na monitor i resztę ludzi znajdujących się na sali. Omally z nas zakpił, Barodo z nas zakpił a my? Byliśmy jak te dzieci, którym się wmawia, że nowy pluszowy miś jest lepszy od nowego komputera. Szykował się trudny dla nas okres ale wiedzieliśmy, że tylko od nas zależy, jak ta walka się teraz zakończy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz