XIII
Gdy dotarliśmy na
miejsce Daniels o mało co a wyszedłby z siebie. Oboje z Asir’em stanęliśmy obok
siebie, dołączył do nas Rolly. Cole stał skruszony chyba w nadziei, że mu się
upiecze, ale wybuch Daniels’a był nieunikniony. Podszedł do niego bliżej i
zaczął krzyczeć:
- Coś ty myślał do
diabła?! Jak mogłeś wejść do środka w takiej sytuacji i ryzykować?!
Schyliłam głowę, bo po
części Daniels miał rację. Wejście do środka było najbardziej nieodpowiedzialną
rzeczą jaką Cole kiedykolwiek zrobił. Wydawało się to jednak być
usprawiedliwione, ponieważ odkąd znałam Cole’a, nie pamiętam żeby kiedyś
zachował się w jakikolwiek sposób nierozważnie.
- Jeśli tak będziemy
robić to wszystkich nas ukatrupią!!
Poszedł wściekły jak
osa a Cole spojrzał na Rolly’ego z niewyraźnym wzrokiem. Rolly podszedł bliżej
i powiedział wyciszonym tonem:
- Jesteś zawieszony.
Spojrzał na niego, po
czym spuścił głowę i poszedł do swojego gabinetu. Nie ukrywałam zdziwienia i
widząc jak Cole wyszedł z oddziału, poszłam za Rolly’m do jego gabinetu i
zamknęłam za sobą drzwi:
- Coś ty zrobił?
- To co należało
zrobić.
- Mówisz o Cole’u.
- No właśnie, mówię o
Cole’u, o człowieku któremu ufałem!
- Przestałeś mu ufać
bo wszedł do środka?
- Przestałem mu ufać,
bo nie powinien był tego robić!
Spuściłam głowę, wtedy
on podszedł bliżej i chwycił mnie za ramiona.
- Kylie, ja rozumiem
poświęcenie i miłość, uwierz mi, ale Cole odpowiadał za ponad stu ludzi, oni
wszyscy mogli zginąć, tylko dlatego, że wszedł do środka. Pracowałem lata na
swój autorytet, doceniam takie wartości jak przyjaźń, ale dzięki temu, że przez
całe życie przestrzegałem pewnych zasad, wielu z nas jeszcze żyje. Wysyłając
któregokolwiek z dowódców na akcję, muszę mieć do nich stu procentowe zaufanie,
rozumiesz? Jeśli uważasz, że moja decyzja nie była słuszna, będziesz musiała
przejąć oficjalnie swoje stanowisko żeby ją cofnąć.
Popatrzyłam mu w oczy.
Wiedział, że nie chcę tego robić, nie mogłam. Wiedziałam też, że ma rację i
musiałam mu ją przyznać:
- Ja to wszystko wiem
Rolly, uwierz mi, ale podejmowanie tego typu decyzji, jest najtrudniejszą z
rzeczy z jaką przyszło mi się mierzyć. Nie zamierzam podważać twojej decyzji,
porozmawiam z nim.
Rolly kiwnął głową a
ja wyszłam z jego gabinetu. Przeszłam przez długi korytarz i przystanęłam w
głównej sali. Początkowo chciałam zostać, ale po chwili stwierdziłam, że muszę
stamtąd jak najszybciej wyjść. Z oddziału akurat wychodził Seth, przystanął
przy mnie:
- Kal, w porządku?
Ocknęłam się i
spojrzałam na niego.
- Tak w porządku.
Skończyłeś?
- Tak, Colin przegląda
plany. Co z tobą?
- Nie, nic, jestem
zmęczona.
Kiwnął głową i
poszedł, wiedział dobrze, że kiedy cierpię to w samotności. Nigdy nie próbował
na siłę mnie uszczęśliwiać.
Wykorzystałam moment
nieuwagi by wyjść niezauważonym z oddziału. Kiedy to zrobiłam poszłam prosto
przed siebie. Nie ogarniałam wydarzeń minionego dnia. Dlaczego to wszystko
musiało być takie trudne? Dlaczego my agenci nie mieliśmy prawa do normalnych
odruchów? Długo szłam ulicami Malibu zadając sobie te i inne pytania, na żadne
jednak nie znalazłam odpowiedzi a jedyne co przychodziło mi do głowy, to, to,
że pewne rzeczy, po prostu - dzieją się i to bez żadnego powodu.
W czasie kiedy ja
chodziłam po mieście, Asir podszedł do Colin'a i podał mu jakąś płytę ubierając
marynarkę:
- To ostatnie
nagranie.
Colin kiwnął głową.
Colin kiwnął głową.
- A gdzie Kylie?
- Widziałem jak
wychodziła, chociaż chyba jej zależało żeby nikt nie zauważył.
- Dzięki, jakby co, to
dzwoń.
- Jasne.
Asir wyszedł i wsiadł
w samochód żeby mnie poszukać. długo jeździł znajomymi uliczkami licząc, że
mnie znajdzie, niestety na próżno. W czasie kiedy on jeździł samochodem, ja
skręciłam w boczną uliczkę na skraju miasta i zauważyłam jak z pobliskiego pubu
wychodzi grupka młodych ludzi. Nie zauważyłam, że wśród nich był Brian, dopiero
kiedy mnie zawołał:
- Mamo!
Zrobiło mi się ciepło
na sercu, gdyż Brian miał w zwyczaju mówienia do mnie po imieniu, zresztą nie
oczekiwałam, że będzie mówił do mnie inaczej. Byłam dla niego jednak jedyną
rodziną i nie krył się z tym, że jestem w jego życiu ważna. Spojrzałam gdy
podszedł do mnie z uśmiechem od ucha do ucha:
- Ty? W takim miejscu?
A gdzie twoja obstawa?
- Powiedzmy, że ma
wolne.
Popatrzył na mnie
podejrzliwie:
- Pogadamy?
- A twoi znajomi?
- Obejdą się beze
mnie, poza tym jadą do następnej knajpy a ja już pasuje.
- Na pewno?
- Tak, na pewno.
Chodź, postawię ci drinka, bo coś mi mówi, że masz lekką kompresję.
Mrugnął do mnie a ja
uśmiechnęłam się do niego:
- A wiesz, że chyba
mam?
- Wiem, widzę, no
dalej, nie daj się prosić.
Chwilę jeszcze na
niego popatrzyłam, po czym weszliśmy do pubu i usiedliśmy przy stoliku. Brian
był tam chyba częstym bywalcem, bo ledwo skinął ręką a kelnerka kiwnęła głową i
po chwili przyniosła dwa kieliszki, wódkę i sok, Brian uśmiechnął się do niej a
ja udałam, że tego nie widzę, była bardzo młoda i do tego atrakcyjna. Kiedy
odeszła spojrzałam na Brian'a i pogroziłam mu palcem:
- Oj synuś, szalejesz.
- Ciekawe za kim to
mam co?
- No na mnie nie
patrz, a twój ojciec nie miał w zwyczaju oglądać się za każdą.
- Tak, bo wszystkie
uganiały się za nim.
Poczułam nostalgię i
ledwo Brian nalał mi kieliszek, wypiłam go do dna, więc od razu nalał mi
następny.
- Ostro idziesz, nie
wiem tylko czy to rozsądne?
- Co? Picie?
- Nie, chodzenie po
ulicach Malibu i to bez nikogo.
- Mam ciebie.
Mina Brian'a zrobiła
się poważna.
- Mówię poważnie.
- Ja też.
- Martwię się o
ciebie.
- Nie, tylko nie
wyjeżdżaj mi z takimi gadkami, umiem o siebie zadbać.
- Wiem, że ściga cię
Barodo.
- Skąd?
Skrzywił się znacznie
na to pytanie.
- Powiedzmy, że
przeczytałem w google.
- No zobacz jaki ty
bystry jesteś.
Westchnęłam ciężko i
zapaliłam papierosa.
- Ja nie żartuję,
powiedz co się dzieje do licha, wiem, że jest na ciebie nagonka, powinnaś się
gdzieś przenieść.
- I gdzie niby mam
iść? Co? Brian, przed nim nie można uciec, możemy go tylko pokonać, rozumiesz?
- A jeśli się nie uda?
Co wtedy?
Uśmiechnęłam się
delikatnie, choć z ciężkim bólem serca. Wypiłam kolejny kieliszek i następny. Spojrzałam
mu w oczy i szczerze mówiąc miałam ochotę się rozpłakać.
- Zadałem ci pytanie.
Co jeśli się nie uda?
- Jeśli się nie uda,
to on pokona nas, a wtedy Bóg jeden wie co może się z nami wszystkimi stać.
Boję się tego Brian, boję się, że mogą znowu zginąć niewinni ludzie, a
najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie mogę nic na to poradzić.
Spojrzał na mnie i
chwycił moją rękę, którą trzymałam na stole.
- Jeśli będę mógł
jakoś ci pomóc, to po prostu powiedz dobrze?
Kiwnęłam głową i
wypiłam kolejny kieliszek, czułam, że mam już dosyć i zaczynam się rozklejać,
po chwili jednak patrząc w oczy Brian'a i widząc jego napięcie, napięcie,
którego nigdy dotąd nie widziałam, poczułam, że muszę natychmiast przywołać się
do porządku. Spojrzałam na niego z zaciekawieniem i wyswobodziłam swoją rękę:
- A właściwie gówniarzu
czemu ja ci to mówię?
Roześmiał się i
wiedział tak samo jak i ja, że jestem pijana. Podniosłam się jednak o własnych
siłach, popatrzył na mnie:
- Koniec imprezy?
Powiedział rozbawiony:
- Tak, dzieci idą do
domu a dorośli idą uprawiać seks.
- Humorek mamusi
wrócił?
- A żebyś wiedział.
Poszedł do kelnerki,
szepnął jej coś do ucha i zapłacił, po czym podszedł do mnie:
- To co? Idziemy?
- Tak.
Wyszliśmy z baru,
Brian popatrzył na mnie:
- Na pewno dasz sobie
radę?
Uśmiechnęłam się do
niego:
- Na pewno, jedź do
domu, dzięki.
- Polecam się na
przyszłość.
Przeszliśmy na drugą
stronę ulicy gdzie stały motory, Brian wsiadł na swój. Nie miałam ochoty na
prawienie mu morałów, bo sama nie zachowywałam się nie raz tak jak należy.
- Mogę cię podwieźć.
- Przejdę się, muszę
wytrzeźwieć.
- W razie czego dzwoń.
- Jasne.
Nałożył kask, zapalił
silnik i odjechał. Kiedy zniknął za zakrętem, dopiero poczułam w jakim jestem
stanie. Z niewiadomych przyczyn ruszyłam ulicą prowadzącą prosto do domu
Asir'a. Nie zastałam go jednak, dlatego nie mając już siły na to by iść do
własnego domu, usiadłam na schodach i oparłam głowę o murek.
Po godzinie oślepiły
mnie światła samochodu. To był on. Wysiadł i podszedł do mnie. Minę miał
poważną dopóki nie zobaczył, że jestem po prostu spita. Wtedy złagodniał i
uśmiechnął się, odkluczył drzwi i otworzył je na oścież.
- Wejdziesz? Czy mam
cię wnieść?
- A mógłbyś?
Uśmiechnęłam się
niewinnie a on pokiwał z uśmiechem głową.
- Masz szczęście, że
cię lubię.
Pochylił się nade mną,
ale wtedy od razu się podniosłam, tracąc na sekundę równowagę.
- Żartowałam, sama
wejdę.
- Masz śrubę kochanie.
- Co ty powiesz?
Weszliśmy do środka.
Asir zamknął drzwi i popatrzył na mnie:
- Wszędzie cię
szukałam, dlaczego wyłączyłaś telefon?
- Bo chciałam mieć
święty spokój.
- Rozmawiałaś z
Cole'm?
- Nie, a ty?
- Wyglądam ci na
psychologa?
Uśmiechnęłam się do
niego szeroko i podeszłam bliżej:
- Nie, wyglądasz mi
na...
Pogładził rękoma moje
ramiona i spojrzał mi w oczy:
- Zamieszkaj ze mną.
- Nie, tylko nie mów
mi takich rzeczy.
Odsunęłam się od
niego:
- Dlaczego?
- Ja nie nadaję się na
mieszkanie z kimś, w moim przypadku to się nie sprawdza.
- Z Thorne'm
mieszkałaś wiele lat.
Popatrzyłam na niego:
- To prawda, ale
Thorne był moim mężem, to było inne życie, mieliśmy małe dzieci i wspólne
cele.
- Ze mną ich nie masz?
- Nie powiedziałam, że
ich nie mam, ale tak daleko to chyba jeszcze nie zaszliśmy.
- A czyja to wina?
Moja? Ciągle tylko chcę, nie chcę, a jak już w końcu coś powiedziałaś, to teraz
chcesz się z tego wycofać?
- Z niczego się nie
wycofuję, ale potrzebuję czasu.
- Na co?!
Teraz ton jego głosu
znacznie się podniósł, był na mnie zły przedtem a teraz to już w ogóle.
- Nie wiemy co będzie
jutro czy za rok, przestań wreszcie wszystko odkładać i przestań się bać!
Jesteś dorosłą kobietą, masz odchowane dzieci, więc pomyśl wreszcie o nas, w
przeciwnym razie, nie będziemy mieli ani wspomnień, ani przyszłości.
Poczułam się głupio,
miał rację, wiedziałam o tym i nagle wystraszyłam się, że go stracę. Alkohol
puścił mnie w moment i kiedy zobaczyłam, że ode mnie odchodzi, krzyknęłam:
- Asir proszę, nie rób
tego!
Spojrzał na mnie:
- Czego nie mam robić?
- Nie odchodź, wiem,
że masz rację, tylko czasami tak trudno jest to wszystko złożyć w całość.
Ilekroć moje życie wygląda normalnie, zawsze zdarza się coś, co wszystko burzy.
Zatrzymał się i
popatrzył na mnie, ale z jakąś taką charakterystyczną dla niego czułością. Po
chwili westchnął ciężko i zbliżył się do mnie. Wyczekiwałam w skupieniu jego
dalszej reakcji.
- Nie łatwo jest cię
kochać wiesz?
Uśmiechnęłam się a on
uniósł brwi wyżej i przejechał dłonią po moim policzku.
- Ale nie zamierzam
nikogo za to przepraszać.
Ujął mnie za szyję i
pociągnął do siebie. Objął mnie mocno, tak mocno, że poczułam bicie jego serca.
Wsłuchałam się w niego i chyba na chwilę udało mi się zapomnieć o wszystkich
zmartwieniach tego świata, lecz tylko na krótką chwilę, bo w następnej
zadzwoniła moja komórka. Asir szepnął mi do ucha:
- Nie odbieraj.
- Muszę, to może być
Colin.
Wyzwoliłam się z jego
uścisku i sięgnęłam po komórkę uśmiechając się do Asir'a:
- Halo?
Spojrzałam na
wyświetlacz, ale nie znałam tego numeru, uśmiech z mojej twarzy momentalnie
zniknął:
- To dopiero początek.
Usłyszałam głos Barodo
i zaraz potem sygnał. Zdusiłam telefon w dłoni i spojrzałam na Asir'a, który od
razu po mojej minie zorientował się, że coś jest nie tak.
- On mi rozpęta piekło
o jakim nie śniłam.
Spuściłam wzrok i
zamyśliłam się, Asir zrobił to samo, tyle, że w jego oczach był dziki gniew,
gniew, którego starał mi się nie okazywać, widząc moją reakcję.
W tym samym czasie,
Cole chodził po swoim domu w samych dżinsach z butelką piwa w ręku. Stanął w
drzwiach tarasowych i patrzył w dal. Widok z jego domu rozciągał się na ocean.
Nie wiem ile piw wypił, ale najwyraźniej wydarzenia minionego dnia gryzły go i
to bardzo.
Po paru minutach
wpatrywania się w ocean, usłyszał dzwonek do drzwi. W pierwszej chwili chciał
nie otwierać, ale w końcu, kiedy dzwonek dzwonił raz za razem, podszedł do drzwi.
- To ty?
Oparł się o futrynę
drzwi, kiedy zobaczył w nich Carrie:
- Nie powinnaś była tu
przychodzić.
Spojrzała na niego
tymi swoimi łagodnymi oczami:
- Ale przyszłam,
więc..., mogę wejść?
Bez słowa wpuścił ją
do środka, gdy tylko weszła zamknął drzwi. Podszedł z powrotem do miejsca, w
którym stał wcześniej i dalej spoglądał w fale oceanu. Carrie nie za bardzo
wiedziała jak się zachować, w końcu jednak podeszła bliżej i przemówiła:
- Cole, przykro mi z
powodu tego, że zostałeś zawieszony, to moja wina.
- Nie wiesz co mówisz.
Ton jego głosu był
oschły, pokręcił głową i wziął kolejnego łyka piwa:
- Wszedłeś do środka
bo ja tam byłam.
Uparcie ciągnęła temat
dalej. Cole był nieco zniecierpliwiony zaistniałą sytuacją, więc w końcu
spojrzał na nią:
- Posłuchaj, siedzę w
tym fachu ponad dwadzieścia lat, nigdy, rozumiesz? Nigdy, nie zdarzyło mi się
zadziałać emocjonalnie na akcji, moja reakcja była niedopuszczalna a zachowanie
Rolly'ego jak najbardziej na miejscu, bo przeze mnie mogli zginąć ludzie!
- Więc niepotrzebnie
przyszłam?
- Na to wygląda.
Kiwnęła głową i
niepewnie wycofała się widząc dystans jaki trzymał do niej Cole. Choć oczy
zrobiły się jej szklane, on patrzył niewzruszony. Carrie chwyciła za klamkę, po
czym otworzyła drzwi i zatrzasnęła je za sobą. Cole zacisnął zęby i trzasnął
butelką w drzwi, szkło roztrzaskało się o ziemię a on sam zapalił papierosa i
gdy ponownie spojrzał na ocean, wyglądało tak jakby i jego oczy, przez moment
były szklane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz