środa, 19 lutego 2014

Rozdział XXVII

XXVII

Z samego rana udałam się na mój poranny bieg. Tym razem zajął mi dłużej niż zwykle, bo gdy dobiegłam do ukochanej polany, zapragnęłam wyciszenia wśród natury. Oparłam się o wielki pień, przy którym często przesiadywałam i patrząc w dal zaznałam jakiegoś dziwnego spokoju. Tak bardzo go potrzebowałam po ostatnich wydarzeniach. Już zapomniałam co to brak adrenaliny i życie w biegu. Siedziałam tam chyba z godzinę, przymknęłam oczy a w głowie przemykały obrazy, obrazy dni, w których wszystko było takie proste, takie naiwne i takie niekiedy nieodpowiedzialne. Przez moment nawet zapragnęłam znowu stać się tą nastolatką, która ma prawo do tego by błądzić po omacku i popełniać błędy.
Dzień zapowiadał się nawet całkiem przyjemnie, do momentu kiedy otworzyłam oczy i zobaczyłam Asir’a:
- Jezu, powiedz, że śnię.
Zamknęłam oczy i otworzyłam je ponownie, ale on nadal nade mną stał, wstałam i spojrzałam na niego:
- Jednak to nie sen?
- Żałuję.
- Akurat, przyszedłeś mi popsuć dobry humor?
- Nie zupełnie.
- Więc…?
- Za dwadzieścia minut Daniels zwołał odprawę.
- Nie mogłeś zadzwonić?
- Nie.
- Dlaczego?
Uśmiechnął się.
- Lubię cię uszczęśliwiać.
- Zauważyłam, dobrze jedźmy.
Już miałam zejść na dół by dojść do samochodu Asir’a, gdy ten zatrzymał mnie ręką, spojrzałam na niego a on chwycił mnie i znienacka pocałował, bardzo zresztą czule, po czym odsunął mnie, uśmiechnął się do siebie i ruszył przodem:
- Co to miało być?
Zapytałam a on nie zatrzymując się odpowiedział:
- Sprawdzałem.
- Co?
- Czy nadal na mnie lecisz.
Roześmiał się a ja się skrzywiłam:
- Chyba ktoś tu się musi dowartościowywać, co?
- Tak sobie to tłumacz.
- Jesteś stuknięty.
Poszłam za nim a gdy wsiedliśmy do samochodu, podjechaliśmy do mnie bym mogła się przebrać, po czym ruszyliśmy na oddział. Wszyscy już byli, po chwili przyszedł również Daniels.
- Nasz oddział ostatni raz znajdował się w tym rejonie.
Pokazał na ekranie:
- W normalnych okolicznościach dalibyśmy sobie z nimi spokój, ale wiemy, że przechwycili dokumenty na mikro chipie, bardzo ważne dokumenty z tak zwanych czarnych skrzynek rządowych. Ten chip nie może dostać się w niepowołane ręce, więc radziłbym wam wrócić z nim.
Tu spojrzał na mnie a ja na niego:
- Może masz ochotę zabrać się z nami?
Zrobił kwaśną minę i tylko czekałam aż coś mi odpali, kiedy odezwał się Asir:
- Dwa zespoły?
- Dla pewności trzy: trójka Brad, dwójka Rolly, jedynka Kylie, acha, zabierzesz Lindę.
Poczułam się jakbym dostała po głowie:
- Że co?
- Nie dosłyszałaś?
- Ostatnio cierpię na niedosłuch.
- To może czas do laryngologa?
Spiorunowałam go wzrokiem:
- Rolly ją weźmie, ja biorę Cole’a i nie próbuj ze mną negocjować.
Daniels wiedział, że nie ma wyboru, bo choć teoretycznie on wydawał rozkazy, jeśli chodziło o dobór zespołu, nie miał nic do powiedzenia, bo centrum dało mi wolną rękę.
- Rób jak uważasz.
Wszyscy popatrzyli na mnie a ja wstałam i poszłam do szatni. Linda widząc moją reakcję poszła za mną:
- Mało ci, że wszystko masz, to jeszcze musisz mnie upokarzać?
- Ratuje ci skórę idiotko.
- Ratujesz?!
Wyjęłam skórzaną kurtkę i trzasnęłam drzwiami szafki, spojrzałam na nią spod łba.
- Ty dalej nic nie rozumiesz prawda? Nie zachowuj się jakbyś miała pięć lat i kręcone włosy! Jedynka to główny front, nie nadajesz się na to, bo nie masz doświadczenia, spłaciłam swój dług wobec ciebie i nie zamierzam obwiniać się za kolejne twoje niepowodzenie, a teraz albo wykonasz rozkaz, albo zostaniesz odsunięta od akcji.
- Przez kogo?!
- Przeze mnie.
- Nie masz prawa.
- Zapewniam cię, że mam, hierarchia oddziału w rzeczywistości klasyfikuje się nieco inaczej niż to wygląda, więc lepiej mnie posłuchaj, zanim podbijesz mi do końca ciśnienie.  A teraz masz dwie minuty na odebranie sprzętu, żegnam.
Spojrzała na mnie i wyszła wściekła. Wypuściłam ciężko powietrze, po czym spojrzałam na Asir’a, który akurat wszedł do szatni i niby niechcący otarł się o mnie podchodząc do mojej szafki, uśmiechnęłam się do siebie i spojrzałam na niego:
- Zrobiłeś sobie dobrze?
Podeszłam do niego bliżej.
- Mogłoby się zrobić i tobie gdybyś nie zamieniła się nagle w górę lodową.
Zaczęłam się śmiać.
- Mam do ciebie prośbę.
- Jaką?
- Miej na nią oko.
- Chyba żartujesz.
- Nie.
- Nie jestem niańką, tylko agentem pamiętasz?
- Proszę cię, to dla mnie ważne.
- Już zapomniałaś, że życzyła ci śmierci?
- Nie zapomniałam.
- No więc?
Spuściłam głowę.
- Co się dzieje?
Spojrzałam na niego poważnie.
- Nie wiem, coś mnie męczy.
Chwyciłam go za rękę i ścisnęłam ją.
- Obiecaj mi.
Spojrzał na mnie a jego oczy złagodniały, poczułam ,że odwzajemnił mi mój uścisk, po czym kiwnął głową.
- W porządku.
- Dzięki.
Wyszedł z szatni a po chwili i ja wyszłam, podeszłam do J.T, wzięłam dużą walizkę, którą Asir odebrał ode mnie, po czym  spojrzałam raz jeszcze na Lindę, która stała przy drzwiach gotowa do wyjścia.
- Uważaj słonko.
Wtrącił J.T.
- Pakistańscy żołnierze nie są zbyt  przychylnie nastawieni do Amerykanów.
- Poradzimy sobie.
J.T mrugnął do mnie a ja udałam się w stronę rozsuwanych drzwi i gdy tylko przez nie przeszłam, w ślad za mną ruszyli pozostali.
Wylądowaliśmy w Pakistanie i włączyliśmy urządzenia namierzające. Byliśmy dokładnie w tym samym miejscu, w którym po raz ostatni znajdował się nasz oddział.
- Colin, jesteśmy w punkcie A.
- Macie dwie możliwe drogi, którymi mogli się udać, bądź zostali złapani, jedna prowadzi na wschód, w stronę drogi, druga wiedzie przez rzekę na północny zachód.
- Co jest na południu?
- Ślepy zaułek.
- Rozdzielamy się dwója na wschód, trójka północny zachód, my sprawdzimy południe.
- Kylie tam nic nie ma.
- To się okaże, ruszajcie.
Oddziały się przegrupowały i udały się we wskazanym przeze mnie kierunku. Ja ze swoimi ludźmi ruszyłam przez gęste knieje, im dalej szliśmy tym las stawał się coraz gęstszy, by w końcu oddzielić się całkowicie od słońca. Stanęliśmy w jednym punkcie i zaczęliśmy się rozglądać. Ta cisza napawała mnie coraz większym niepokojem, nagle w zaroślach coś się poruszyło, Asir skoczył w krzaki a po chwili już ciągnął po ziemi jednego z agentów zaginionego oddziału. Był brudny i wystraszony, jego ubranie wskazywało na to, że długo musiał czołgać się po bagnistej trasie, która ciągnęła się w głębi gąszczu. Podeszłam do niego i pochyliłam się:
- Gdzie reszta?
- Zabrali ich, wieczorem słyszałem jak ich torturują.
- Dlaczego tobie udało się uciec?
Nie odpowiedział a ja przejechałem urządzeniem skanującym, Colin dostał od razu obraz:
- Colin, czy to jeden z naszych?
- Tak, Chris Allen, trzeci poziom.
Spojrzałam na niego, był tak przerażony jakbym przyjechała tam dobić go.
- Kto ma chip?
Długo na mnie patrzył.
- Jeśli ci powiem, zabijesz mnie?
- Zabiję cię jeśli mi nie powiesz.
Wystawił niepewnie rękę, spojrzałam na nią, poniżej ramienia miał bandaż a gdy go zdjął, zobaczyłam głęboką ranę, zeszytą jakby grubym sznurkiem, skrzywiłam się.
- Możesz go wyjąć.
Popatrzyłam na niego, po czym na Asir’a:
- Asir, zrób to.
Wstałam i odwróciłam się a Asir podszedł do Chris’a, wziął wojskowy nóż i przerwał sznurek, Chris włożył rękę w ranę, po czym wydobył z niej mikro chip owinięty w duże liście. Krew wylała się po jego ręku a wiedzieliśmy, że to grozi wykrwawieniem. Asir wstał i podał mi chip, spojrzałam na Gina:
- Gino zabezpiecz mu tą ranę.
Gino pochylił się nad nim, spojrzał na ranę, po czym na mnie:
- Ręka ma zakażenie.
- Zrób wszystko co możliwe, żeby przeżył do powrotu.
Gino kiwnął głową i zaczął bandażować ranę, wcześniej ją odkażając.
- Colin, mamy chip.
- W porządku, ale straciłem kontakt z dwójką.
- Jak to straciłeś?
- Zupełnie tak jakby byli poza zasięgiem, chyba, że natrafili na coś i sami się rozłączyli.
- Zrozumiałam, trójka.
Pochwali odezwał się Brad:
- Co tam?
- Mamy cel, włączamy kod czerwony, spotykamy się w punkcie A, dwójka jest nieuchwytna.
- Przyjąłem.
Gino spojrzał na mnie:
- Już.
- Gdzie stacjonuje grupa, która was pojmała?
- Nie wiem dokładnie, długo mnie szukali, w końcu zaczęli kierować się na wschód.
- Ruszamy, miejcie oczy otwarte. Red prowadzisz.
Red kiwnął głową i razem z Asir’em ruszyli przodem. Szliśmy jeszcze dobre parę minut i gdy już zbliżaliśmy się do punktu A, w którym mieliśmy spotkać się z oddziałem trzecim, niedaleko nas ktoś wyrzucił granat, a chwilę później rozległy się strzały.
- Ostrzelano nas!! Colin perymetr!!
- Łącznie około piętnastu ludzi, idą prosto na was!
- Co z dwójką?
- Nadal nic, ale żołnierze idą ze wschodu!
- Na pozycje!
- Kylie może wyrzutnia?!
- Odpada, mogą mieć naszych.
Wszyscy ukryli się w gąszczach, a ja powiedziałam do słuchawki szeptem:
- Brad…
- Jestem.
- Musicie ich zajść od tyłu, uważać na naszych, mogą mieć Rolly’ego.
- Przyjąłem.
- Jak tylko będą w polu widzenia ruszamy.
Minęło jeszcze kilka sekund i w polu widzenia pojawili się pakistańscy żołnierze, otworzyliśmy ogień, co prawda Dowson i Marty nieco oberwali szturmując atak od tyłu, ale na szczęście obyło się bez większych strat. Wśród tego oddziału nie było jednak naszych ludzi, kiedy podeszłam do jednego z leżących żołnierzy, jeszcze żył, ale czołgał się po ziemi. Nogą obróciłam go na plecy i spojrzałam w oczy:
- Gdzie są Amerykanie?
- Pieprz się.
Powiedział, wystawiłam pistolet i strzeliłam w niego ,zamarł w bezruchu. Rozejrzałam się czy jeszcze ktoś nie przeżył i niedaleko zobaczyłam młodego żołnierza, któremu rana brzucha nie pozwoliła się ruszyć z miejsca, cierpiał z bólu, miał to wypisane na twarzy, gdy podeszłam bliżej, spojrzał mi błagalnie w oczy:
- Zabij mnie proszę, nie zniosę tego bólu.
Popatrzyłam na niego:
- Gdzie jest oddział Amerykanów?
- Zabrali ich do wioski dziesięć minut drogi stąd.
- Ilu ludzi ich pilnuje?
- Zostało ośmiu.
Patrzyłam jak zwija się z bólu, chłopak miał może z dwadzieścia pięć lat.
- Mówię prawdę, proszę cię , skończ to.
Asir widząc, że się zawahałam, podszedł bliżej, obrócił moją głowę tyłem i sam wystrzelił. Spojrzał mi w oczy i pogładził po policzku.
- Już w porządku, idziemy dalej.
Spojrzałam na niego i oczy dziwnie mi się zabłyszczały, ten chłopak nie miał wypisanej na twarzy morderczej natury, był młody i mógł żyć ,ale Pakistan rządził się własnymi prawami. Dzieci od najmłodszych lat szkolone były do brania udziału w wojnie. Tyle razy już byłam katem dla ludzi, że tym razem jakoś nie byłam w stanie wziąć kolejnej śmierci na swoje barki.
Ruszyliśmy w stronę wioski, kiedy się do niej zbliżyliśmy, z daleka słyszeliśmy już krzyki Lindy, najwyraźniej żołnierze postanowili się nią zabawić, kiedy to usłyszałam, od razu pokazałam ręką jak mają się rozmieszczać i mrugnęłam do Asir’a. Wiedział, że on jeden ma pobiec po Lindę. Ruszyliśmy z góry i ledwo zaczęliśmy zbiegać, zaczęto w nas strzelać. Red i Gino pobiegli prosto do wielkiego namiotu, w którym byli nasi ludzie a oddział Brad’a ich ubezpieczał. Asir wtargnął do drewnianego baraku, w którym przetrzymywali pobitą i roztrzęsioną Lindę, ale gdy wszedł zdołał wystrzelić do dwóch ludzi, kula trzeciego jednak, trafiła w niego i przeleciała tuż pod żebrami. Asir syknął i strzelił do ostatniego żołnierza, po czym choć krwawił, podszedł do Lindy i wziął ją na ręce. Zdołał wynieść ją na zewnątrz w momencie, kiedy uwolniliśmy zespół Rolly’ego, Rolly podbiegł do Asir’a by wziąć od niego Lindę, po czym Asir upadł na ziemię. Gdy to zobaczyłam podbiegłam do niego:
- Asir!!
Dotknęłam jego rany:
- Gino!!!
Gino podbiegł szybko, ale Asir dalej zgrywał bohatera:
- Nic mi nie będzie, przeleciała na wylot.
Wiedziałam ,że to moja wina, mogłam nie prosić by pilnował Lindy, a Asir był honorowy i jeśli coś obiecał, to po trupach lecz piął do celu.
Kiedy dotarliśmy z powrotem na oddział, zarówno jego jak i Lindę zabrano do laboratorium, lekarz poinformował mnie, że jego stan jest stabilny, ale musi się oszczędzać. Wyrzuty sumienia jednak nie dawały mi spokoju. Kiedy od Asir’a wszyscy wyszli, podszedł do mnie Gino, spojrzałam na niego:
- I jak?
- Do rana zostanie a potem musi zrobić sobie mały urlop żeby nabrać sił. Zawieźć cię do domu? Jest późno.
- Nie, zostanę z nim.
- W razie czego dzwoń.
- Dzięki.
Weszłam do pokoju i podeszłam do łóżka na którym leżał, było dość obszerne. Myślałam ,że śpi, bo oczy miał zamknięte, tak ciężko było mi patrzeć na to, że cierpi przeze mnie.
Weszłam na łóżko i sądząc, że śpi, delikatnie położyłam się obok niego, tuląc swoją głowę do jego ramienia. Przymknęłam oczy i nagle poczułam, że obejmuje mnie swoim ramieniem, zbliżyłam się do jego ust i pocałowałam go delikatnie:
- Przepraszam, nie powinnam cię tym obarczać.
Położyłam głowę z powrotem.
- Przeżyję.
- Wiem.
- Ale będziesz musiała się mną bardzo troskliwie zająć.
Uśmiechnęłam się do siebie bo teraz to już czułam, że próbuje mnie naciągnąć, gdyż jego stan nie był tak poważny jak próbował mi teraz wmówić.
- No tak, jakieś specjalne życzenia?
- Śniadanie do łóżka, seks dwa razy dziennie minimum i whisky.
- Aż takich wyrzutów sumienia to nie mam.
- A powinnaś, ja cierpię.
- No tak, zobaczę co się da zrobić, a teraz śpij.
- Czy rano…
Uśmiechnęłam się, gdyż dokładnie taką samą sekwencję kiedyś ja z nim przeprowadziłam, tyle, że teraz zamieniliśmy się rolami.
- Kiedy  się obudzisz, nadal tu będę.

Teraz to on uśmiechnął się do mnie, pocałował mnie w czoło i zamknął oczy, ja zresztą też.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz