XXVII
Z samego rana udałam
się na mój poranny bieg. Tym razem zajął mi dłużej niż zwykle, bo gdy dobiegłam
do ukochanej polany, zapragnęłam wyciszenia wśród natury. Oparłam się o wielki
pień, przy którym często przesiadywałam i patrząc w dal zaznałam jakiegoś
dziwnego spokoju. Tak bardzo go potrzebowałam po ostatnich wydarzeniach. Już
zapomniałam co to brak adrenaliny i życie w biegu. Siedziałam tam chyba z
godzinę, przymknęłam oczy a w głowie przemykały obrazy, obrazy dni, w których
wszystko było takie proste, takie naiwne i takie niekiedy nieodpowiedzialne.
Przez moment nawet zapragnęłam znowu stać się tą nastolatką, która ma prawo do
tego by błądzić po omacku i popełniać błędy.
Dzień zapowiadał się
nawet całkiem przyjemnie, do momentu kiedy otworzyłam oczy i zobaczyłam Asir’a:
- Jezu, powiedz, że
śnię.
Zamknęłam oczy i
otworzyłam je ponownie, ale on nadal nade mną stał, wstałam i spojrzałam na
niego:
- Jednak to nie sen?
- Żałuję.
- Akurat, przyszedłeś
mi popsuć dobry humor?
- Nie zupełnie.
- Więc…?
- Za dwadzieścia minut
Daniels zwołał odprawę.
- Nie mogłeś
zadzwonić?
- Nie.
- Dlaczego?
Uśmiechnął się.
- Lubię cię
uszczęśliwiać.
- Zauważyłam, dobrze
jedźmy.
Już miałam zejść na
dół by dojść do samochodu Asir’a, gdy ten zatrzymał mnie ręką, spojrzałam na
niego a on chwycił mnie i znienacka pocałował, bardzo zresztą czule, po czym
odsunął mnie, uśmiechnął się do siebie i ruszył przodem:
- Co to miało być?
Zapytałam a on nie
zatrzymując się odpowiedział:
- Sprawdzałem.
- Co?
- Czy nadal na mnie lecisz.
Roześmiał się a ja się
skrzywiłam:
- Chyba ktoś tu się
musi dowartościowywać, co?
- Tak sobie to
tłumacz.
- Jesteś stuknięty.
Poszłam za nim a gdy
wsiedliśmy do samochodu, podjechaliśmy do mnie bym mogła się przebrać, po czym
ruszyliśmy na oddział. Wszyscy już byli, po chwili przyszedł również Daniels.
- Nasz oddział ostatni
raz znajdował się w tym rejonie.
Pokazał na ekranie:
- W normalnych
okolicznościach dalibyśmy sobie z nimi spokój, ale wiemy, że przechwycili
dokumenty na mikro chipie, bardzo ważne dokumenty z tak zwanych czarnych
skrzynek rządowych. Ten chip nie może dostać się w niepowołane ręce, więc
radziłbym wam wrócić z nim.
Tu spojrzał na mnie a
ja na niego:
- Może masz ochotę
zabrać się z nami?
Zrobił kwaśną minę i
tylko czekałam aż coś mi odpali, kiedy odezwał się Asir:
- Dwa zespoły?
- Dla pewności trzy:
trójka Brad, dwójka Rolly, jedynka Kylie, acha, zabierzesz Lindę.
Poczułam się jakbym
dostała po głowie:
- Że co?
- Nie dosłyszałaś?
- Ostatnio cierpię na
niedosłuch.
- To może czas do laryngologa?
Spiorunowałam go
wzrokiem:
- Rolly ją weźmie, ja
biorę Cole’a i nie próbuj ze mną negocjować.
Daniels wiedział, że
nie ma wyboru, bo choć teoretycznie on wydawał rozkazy, jeśli chodziło o dobór
zespołu, nie miał nic do powiedzenia, bo centrum dało mi wolną rękę.
- Rób jak uważasz.
Wszyscy popatrzyli na
mnie a ja wstałam i poszłam do szatni. Linda widząc moją reakcję poszła za mną:
- Mało ci, że wszystko
masz, to jeszcze musisz mnie upokarzać?
- Ratuje ci skórę
idiotko.
- Ratujesz?!
Wyjęłam skórzaną
kurtkę i trzasnęłam drzwiami szafki, spojrzałam na nią spod łba.
- Ty dalej nic nie
rozumiesz prawda? Nie zachowuj się jakbyś miała pięć lat i kręcone włosy!
Jedynka to główny front, nie nadajesz się na to, bo nie masz doświadczenia,
spłaciłam swój dług wobec ciebie i nie zamierzam obwiniać się za kolejne twoje
niepowodzenie, a teraz albo wykonasz rozkaz, albo zostaniesz odsunięta od
akcji.
- Przez kogo?!
- Przeze mnie.
- Nie masz prawa.
- Zapewniam cię, że
mam, hierarchia oddziału w rzeczywistości klasyfikuje się nieco inaczej niż to
wygląda, więc lepiej mnie posłuchaj, zanim podbijesz mi do końca
ciśnienie. A teraz masz dwie minuty na
odebranie sprzętu, żegnam.
Spojrzała na mnie i
wyszła wściekła. Wypuściłam ciężko powietrze, po czym spojrzałam na Asir’a,
który akurat wszedł do szatni i niby niechcący otarł się o mnie podchodząc do
mojej szafki, uśmiechnęłam się do siebie i spojrzałam na niego:
- Zrobiłeś sobie
dobrze?
Podeszłam do niego
bliżej.
- Mogłoby się zrobić i
tobie gdybyś nie zamieniła się nagle w górę lodową.
Zaczęłam się śmiać.
- Mam do ciebie
prośbę.
- Jaką?
- Miej na nią oko.
- Chyba żartujesz.
- Nie.
- Nie jestem niańką,
tylko agentem pamiętasz?
- Proszę cię, to dla
mnie ważne.
- Już zapomniałaś, że
życzyła ci śmierci?
- Nie zapomniałam.
- No więc?
Spuściłam głowę.
- Co się dzieje?
Spojrzałam na niego
poważnie.
- Nie wiem, coś mnie
męczy.
Chwyciłam go za rękę i
ścisnęłam ją.
- Obiecaj mi.
Spojrzał na mnie a
jego oczy złagodniały, poczułam ,że odwzajemnił mi mój uścisk, po czym kiwnął
głową.
- W porządku.
- Dzięki.
Wyszedł z szatni a po
chwili i ja wyszłam, podeszłam do J.T, wzięłam dużą walizkę, którą Asir odebrał
ode mnie, po czym spojrzałam raz jeszcze
na Lindę, która stała przy drzwiach gotowa do wyjścia.
- Uważaj słonko.
Wtrącił J.T.
- Pakistańscy
żołnierze nie są zbyt przychylnie
nastawieni do Amerykanów.
- Poradzimy sobie.
J.T mrugnął do mnie a
ja udałam się w stronę rozsuwanych drzwi i gdy tylko przez nie przeszłam, w
ślad za mną ruszyli pozostali.
Wylądowaliśmy w
Pakistanie i włączyliśmy urządzenia namierzające. Byliśmy dokładnie w tym samym
miejscu, w którym po raz ostatni znajdował się nasz oddział.
- Colin, jesteśmy w
punkcie A.
- Macie dwie możliwe
drogi, którymi mogli się udać, bądź zostali złapani, jedna prowadzi na wschód,
w stronę drogi, druga wiedzie przez rzekę na północny zachód.
- Co jest na południu?
- Ślepy zaułek.
- Rozdzielamy się
dwója na wschód, trójka północny zachód, my sprawdzimy południe.
- Kylie tam nic nie
ma.
- To się okaże,
ruszajcie.
Oddziały się
przegrupowały i udały się we wskazanym przeze mnie kierunku. Ja ze swoimi
ludźmi ruszyłam przez gęste knieje, im dalej szliśmy tym las stawał się coraz
gęstszy, by w końcu oddzielić się całkowicie od słońca. Stanęliśmy w jednym
punkcie i zaczęliśmy się rozglądać. Ta cisza napawała mnie coraz większym
niepokojem, nagle w zaroślach coś się poruszyło, Asir skoczył w krzaki a po
chwili już ciągnął po ziemi jednego z agentów zaginionego oddziału. Był brudny
i wystraszony, jego ubranie wskazywało na to, że długo musiał czołgać się po
bagnistej trasie, która ciągnęła się w głębi gąszczu. Podeszłam do niego i
pochyliłam się:
- Gdzie reszta?
- Zabrali ich,
wieczorem słyszałem jak ich torturują.
- Dlaczego tobie udało
się uciec?
Nie odpowiedział a ja
przejechałem urządzeniem skanującym, Colin dostał od razu obraz:
- Colin, czy to jeden
z naszych?
- Tak, Chris Allen,
trzeci poziom.
Spojrzałam na niego,
był tak przerażony jakbym przyjechała tam dobić go.
- Kto ma chip?
Długo na mnie patrzył.
- Jeśli ci powiem,
zabijesz mnie?
- Zabiję cię jeśli mi
nie powiesz.
Wystawił niepewnie
rękę, spojrzałam na nią, poniżej ramienia miał bandaż a gdy go zdjął,
zobaczyłam głęboką ranę, zeszytą jakby grubym sznurkiem, skrzywiłam się.
- Możesz go wyjąć.
Popatrzyłam na niego,
po czym na Asir’a:
- Asir, zrób to.
Wstałam i odwróciłam
się a Asir podszedł do Chris’a, wziął wojskowy nóż i przerwał sznurek, Chris
włożył rękę w ranę, po czym wydobył z niej mikro chip owinięty w duże liście.
Krew wylała się po jego ręku a wiedzieliśmy, że to grozi wykrwawieniem. Asir
wstał i podał mi chip, spojrzałam na Gina:
- Gino zabezpiecz mu
tą ranę.
Gino pochylił się nad
nim, spojrzał na ranę, po czym na mnie:
- Ręka ma zakażenie.
- Zrób wszystko co
możliwe, żeby przeżył do powrotu.
Gino kiwnął głową i
zaczął bandażować ranę, wcześniej ją odkażając.
- Colin, mamy chip.
- W porządku, ale
straciłem kontakt z dwójką.
- Jak to straciłeś?
- Zupełnie tak jakby
byli poza zasięgiem, chyba, że natrafili na coś i sami się rozłączyli.
- Zrozumiałam, trójka.
Pochwali odezwał się
Brad:
- Co tam?
- Mamy cel, włączamy
kod czerwony, spotykamy się w punkcie A, dwójka jest nieuchwytna.
- Przyjąłem.
Gino spojrzał na mnie:
- Już.
- Gdzie stacjonuje
grupa, która was pojmała?
- Nie wiem dokładnie,
długo mnie szukali, w końcu zaczęli kierować się na wschód.
- Ruszamy, miejcie
oczy otwarte. Red prowadzisz.
Red kiwnął głową i
razem z Asir’em ruszyli przodem. Szliśmy jeszcze dobre parę minut i gdy już
zbliżaliśmy się do punktu A, w którym mieliśmy spotkać się z oddziałem trzecim,
niedaleko nas ktoś wyrzucił granat, a chwilę później rozległy się strzały.
- Ostrzelano nas!!
Colin perymetr!!
- Łącznie około
piętnastu ludzi, idą prosto na was!
- Co z dwójką?
- Nadal nic, ale
żołnierze idą ze wschodu!
- Na pozycje!
- Kylie może
wyrzutnia?!
- Odpada, mogą mieć
naszych.
Wszyscy ukryli się w
gąszczach, a ja powiedziałam do słuchawki szeptem:
- Brad…
- Jestem.
- Musicie ich zajść od
tyłu, uważać na naszych, mogą mieć Rolly’ego.
- Przyjąłem.
- Jak tylko będą w
polu widzenia ruszamy.
Minęło jeszcze kilka
sekund i w polu widzenia pojawili się pakistańscy żołnierze, otworzyliśmy
ogień, co prawda Dowson i Marty nieco oberwali szturmując atak od tyłu, ale na
szczęście obyło się bez większych strat. Wśród tego oddziału nie było jednak
naszych ludzi, kiedy podeszłam do jednego z leżących żołnierzy, jeszcze żył,
ale czołgał się po ziemi. Nogą obróciłam go na plecy i spojrzałam w oczy:
- Gdzie są Amerykanie?
- Pieprz się.
Powiedział, wystawiłam
pistolet i strzeliłam w niego ,zamarł w bezruchu. Rozejrzałam się czy jeszcze ktoś
nie przeżył i niedaleko zobaczyłam młodego żołnierza, któremu rana brzucha nie
pozwoliła się ruszyć z miejsca, cierpiał z bólu, miał to wypisane na twarzy,
gdy podeszłam bliżej, spojrzał mi błagalnie w oczy:
- Zabij mnie proszę,
nie zniosę tego bólu.
Popatrzyłam na niego:
- Gdzie jest oddział
Amerykanów?
- Zabrali ich do
wioski dziesięć minut drogi stąd.
- Ilu ludzi ich
pilnuje?
- Zostało ośmiu.
Patrzyłam jak zwija
się z bólu, chłopak miał może z dwadzieścia pięć lat.
- Mówię prawdę, proszę
cię , skończ to.
Asir widząc, że się
zawahałam, podszedł bliżej, obrócił moją głowę tyłem i sam wystrzelił. Spojrzał
mi w oczy i pogładził po policzku.
- Już w porządku,
idziemy dalej.
Spojrzałam na niego i
oczy dziwnie mi się zabłyszczały, ten chłopak nie miał wypisanej na twarzy
morderczej natury, był młody i mógł żyć ,ale Pakistan rządził się własnymi
prawami. Dzieci od najmłodszych lat szkolone były do brania udziału w wojnie.
Tyle razy już byłam katem dla ludzi, że tym razem jakoś nie byłam w stanie
wziąć kolejnej śmierci na swoje barki.
Ruszyliśmy w stronę
wioski, kiedy się do niej zbliżyliśmy, z daleka słyszeliśmy już krzyki Lindy,
najwyraźniej żołnierze postanowili się nią zabawić, kiedy to usłyszałam, od
razu pokazałam ręką jak mają się rozmieszczać i mrugnęłam do Asir’a. Wiedział,
że on jeden ma pobiec po Lindę. Ruszyliśmy z góry i ledwo zaczęliśmy zbiegać,
zaczęto w nas strzelać. Red i Gino pobiegli prosto do wielkiego namiotu, w
którym byli nasi ludzie a oddział Brad’a ich ubezpieczał. Asir wtargnął do drewnianego
baraku, w którym przetrzymywali pobitą i roztrzęsioną Lindę, ale gdy wszedł
zdołał wystrzelić do dwóch ludzi, kula trzeciego jednak, trafiła w niego i
przeleciała tuż pod żebrami. Asir syknął i strzelił do ostatniego żołnierza, po
czym choć krwawił, podszedł do Lindy i wziął ją na ręce. Zdołał wynieść ją na
zewnątrz w momencie, kiedy uwolniliśmy zespół Rolly’ego, Rolly podbiegł do
Asir’a by wziąć od niego Lindę, po czym Asir upadł na ziemię. Gdy to zobaczyłam
podbiegłam do niego:
- Asir!!
Dotknęłam jego rany:
- Gino!!!
Gino podbiegł szybko,
ale Asir dalej zgrywał bohatera:
- Nic mi nie będzie,
przeleciała na wylot.
Wiedziałam ,że to moja
wina, mogłam nie prosić by pilnował Lindy, a Asir był honorowy i jeśli coś
obiecał, to po trupach lecz piął do celu.
Kiedy dotarliśmy z
powrotem na oddział, zarówno jego jak i Lindę zabrano do laboratorium, lekarz
poinformował mnie, że jego stan jest stabilny, ale musi się oszczędzać. Wyrzuty
sumienia jednak nie dawały mi spokoju. Kiedy od Asir’a wszyscy wyszli, podszedł
do mnie Gino, spojrzałam na niego:
- I jak?
- Do rana zostanie a
potem musi zrobić sobie mały urlop żeby nabrać sił. Zawieźć cię do domu? Jest
późno.
- Nie, zostanę z nim.
- W razie czego dzwoń.
- Dzięki.
Weszłam do pokoju i
podeszłam do łóżka na którym leżał, było dość obszerne. Myślałam ,że śpi, bo
oczy miał zamknięte, tak ciężko było mi patrzeć na to, że cierpi przeze mnie.
Weszłam na łóżko i
sądząc, że śpi, delikatnie położyłam się obok niego, tuląc swoją głowę do jego
ramienia. Przymknęłam oczy i nagle poczułam, że obejmuje mnie swoim ramieniem,
zbliżyłam się do jego ust i pocałowałam go delikatnie:
- Przepraszam, nie
powinnam cię tym obarczać.
Położyłam głowę z
powrotem.
- Przeżyję.
- Wiem.
- Ale będziesz musiała
się mną bardzo troskliwie zająć.
Uśmiechnęłam się do
siebie bo teraz to już czułam, że próbuje mnie naciągnąć, gdyż jego stan nie
był tak poważny jak próbował mi teraz wmówić.
- No tak, jakieś
specjalne życzenia?
- Śniadanie do łóżka,
seks dwa razy dziennie minimum i whisky.
- Aż takich wyrzutów
sumienia to nie mam.
- A powinnaś, ja
cierpię.
- No tak, zobaczę co
się da zrobić, a teraz śpij.
- Czy rano…
Uśmiechnęłam się, gdyż
dokładnie taką samą sekwencję kiedyś ja z nim przeprowadziłam, tyle, że teraz
zamieniliśmy się rolami.
- Kiedy się obudzisz, nadal tu będę.
Teraz to on uśmiechnął
się do mnie, pocałował mnie w czoło i zamknął oczy, ja zresztą też.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz