XXVI
Kiedy następnego dnia
rano wyszłam z kuchni z kubkiem porannej kawy, którą wprost uwielbiałam, ktoś
zadzwonił do drzwi. W pierwszej chwili myślałam, że to Tony, przegadaliśmy pół
nocy. Tak dobrze było się oderwać od tego całego mojego zakręconego świata.
Tony stanowił w tej chwili dla mnie pewien rodzaj odskoczni, przy nim nie
musiałam udawać, bo nie był związany ani z moją pracą, ani ze środowiskiem
ludzi, w którym przyszło mi żyć. Nie to żebym narzekała, miałam oddanych
przyjaciół, lecz moje związki i ogólne życie prywatne przypominały bardziej
ruinę niż fundament dalszego egzystowania.
Podeszłam do drzwi i
otworzyłam, w drzwiach zobaczyłam Asir’a, którego prawdę mówiąc nie
spodziewałam się jeszcze zobaczyć.
Uśmiechnął się do mnie
jakby nigdy nic, spojrzałam wrogo:
- Proponuję
zawieszenie broni.
Skrzywiłam się.
- Nie sądziłam, że cię
tu jeszcze zobaczę, myślałam, że się obraziłeś.
- Ja się nie obrażam,
czasami jestem impulsywny, ale…, to mi pomaga.
W końcu westchnęłam:
- Wejdź.
Wpuściłam go do środka
i weszłam do góry. Wszedł za mną i rozsiadł się na kanapie. Uśmiechnął się,
spojrzałam na niego:
- Co ci tak wesoło?
- Nic, co tam u
sąsiada?
- W porządku.
- Jednak się z nim
spotkałaś?
- Tak, bo chociaż on
nie próbuje za wszelką cenę mnie ubezwłasnowolnić.
- Twoim zdaniem ja
próbuję?
- A niby co to miało
wczoraj być?
- Wyraziłem swoją
opinię.
- Poddając pod
wątpliwość moją szczerość, nie wiem co uroiłeś sobie jeśli chodzi o Rolly’ego,
ale muszę cię rozczarować, bo do niczego między nami nie doszło, zresztą, po co
ja w ogóle ci to mówię, nie muszę ci się tłumaczyć.
- A jednak to robisz.
- Zauważyłam.
- Jak długo jeszcze
będziesz udawać, że mnie nie potrzebujesz? Tak ci lepiej? Musisz udowodnić
całemu światu, że doskonale radzisz sobie bez ludzi.
- Bez ludzi nie, ale
bez ciebie tak, wyjdź Asir, nie chcę się z tobą kłócić, ale też nie widzę sensu
naszej dalszej rozmowy.
Wstał i stanął
naprzeciwko mnie, dotknął mi ręką twarzy, odsunęłam się:
- Nie.
Zabrał rękę i kiwnął
głową:
- W porządku, skoro
tego chcesz.
Odsunął się i zszedł
po schodach na dół, po chwili usłyszałam jak drzwi się zamykają i sądzę, że do
końca wierzył w to, że pobiegnę za nim,
ale nie mogłam. Czułam się jakby nogi dosłownie wrosły mi w podłogę i nie mogłam
zrobić nawet kroku. Dlaczego go odpychałam, przecież był w stanie dać mi
szczęście, kochał mnie, choć wprost tego nie mówił, ale czułam to na każdym
kroku. Teraz właśnie gdy wyszedł, przypomniały mi się słowa Jesse, która
powiedziała, że jeśli się na oś nie zdecyduję, to ani się obejrzę a Asir
odejdzie. Była między nimi jakaś nić porozumienia, odbierali wszystko na tych
samych falach, byłam nawet skłonna zaryzykować stwierdzenia, że byliby
doskonałą parą. Ale coś takiego nie leżało w naturze Jesse, facet
zainteresowany inną kobietą, był dla niej od razu na straconej pozycji.
Tego dnia po południu
na sali sportowej naszego oddziału, Asir boksował z zaciętością w worek, kiedy
przyszła Jesse i od razu zauważyła, że coś jest nie tak. Wiedziała też
najwyraźniej co, podeszła bliżej i od razu wycedziła:
- Jesteś idiotą.
Spojrzał na nią nie
przestając maltretować worka:
- Miło to słyszeć, ale
powtarzasz się.
- Chcesz tak po prostu
sobie odpuścić?
- Wybacz Jesse, ale
czy wyglądam ci na psa gończego?
- Ty naprawdę nic nie
rozumiesz? Czy zdajesz sobie sprawę z tego ile trudu kosztowało ją zerwanie
więzi z Rolly’m?
- To nie mój problem,
jest rozchwiana emocjonalnie a ja mam dość tego, że ciągle lutuje mnie po
głowie, to dorosła kobieta, podjęła decyzję, ja ją uszanowałem.
Jesse przytrzymała
worek:
- Wysłuchaj mnie do
diabła, znam Kylie od dziecka, od osiemnastego roku życia nie ma własnego
życia, od powrotu z Libanu jej świat to jedna wielka fikcja, począwszy od
małżeństwa i związków, aż po codzienność.
- Mam się rozpłakać?
Pokiwała głową.
- Nie wierzę, że
jesteś takim dupkiem, czy ty naprawdę nic nie rozumiesz?
- Czego nie rozumiem
co? No oświeć mnie!
- Jesteś jedyną
prawdziwą osobą w jej życiu, tak bardzo prawdziwą, że woli cię stracić
odsuwając się od ciebie, byle by nie dopuścić do tego byś ty pierwszy ją
zranił.
Asir spojrzał na nią
poważnie, przejął się tym co usłyszał, ale zawzięcie nie chciał dać tego znać
po sobie:
- Wiem, że ją kochasz.
- Jakoś ostatnio mi
przeszło.
Uderzył mocno w worek
i wyszedł z sali gimnastycznej. Jesse westchnęła ciężko.
W południe Daniels
zwołał odprawę. W rzędzie przed plazmowym ekranem usiadł Rolly, Jesse, Colin,
Asir, Linda, J.T, Gino, Red i ja.
- To kryzysowa
sytuacja, w albańskiej wiosce zostali uwięzieni nasi ludzie ,pilnowani
dwadzieścia cztery godziny na dobę, próbują z nami negocjować byśmy wydali im
albańskiego senatora, którego schwytaliśmy dwa tygodnie temu. Uwięzienie go
miało na celu wynegocjowanie umowy międzynarodowej, w której nasz rząd mógł
podejmować oficjalne działania na terenie ich kraju. Ta akcja będzie miała
olbrzymi wpływ na nasze stosunki międzynarodowe, więc postarajcie się.
Przegrupujcie się.
Wszyscy zaczęli się
rozchodzić. Weszłam do szatni i zaczęłam się przebierać. Podszedł do mnie
Rolly:
- Twój palntop.
- Przeprogramowany?
- Tak, J.T dostrajał.
- Dzięki.
- Wszystko gra?
- Tak.
Zamknęłam szafkę i
wyszłam z szatni, Rolly patrzył jak wychodzę, zaraz za mną ruszyli pozostali a
na samym końcu wyszedł Asir i Rolly.
Asir był w mojej
grupie i choć wiele może miałam mu do zarzucenia, jeśli chodziło o misje, był
perfekcyjny i wiedziałam, że nie zawiedzie. Wylądowaliśmy niedaleko strzeżonej
wioski. Trzy black hawk’i wysadziły nas, po czym zmieniły lądowisko nieco dalej
by nie zostały wykryte na radarach albańskich żołnierzy.
Mój oddział ruszył
przodem na znak Rolly’ego, gdyż jego miał nas ubezpieczać. W oddali
zauważyliśmy kilku żołnierzy, byli uzbrojeni w karabiny a do pasków
przyczepione mieli granaty:
- Colin widzę cel.
- Trzech na godzinie
dwunastej.
Pokazałam Gino’wi, że
ma przez tłumik ich wyeliminować.
- Dwóch na drugiej i
trzech na dziewiątej.
- Przyjęłam.
Teraz pokazałam
Red’owi ,że ma strzelać.
- Załatwione.
Powiedział Red, na co
Colin przeskanował obraz:
- W promilu dwóch mil
perymetr czysty, zaczekaj, w waszą stronę jadą dwa samochody ciężarowe, wygląda
na to, że mają pod plandeką ludzi, być może żołnierzy.
- Gdzie są nasi?
- W szopie, na skraju
samej drogi.
- Dwójka ruszaj.
- Osłaniamy was.
Powiedział Rolly a ja
ze swoimi ludźmi, w tym z Asir’em pobiegliśmy przed siebie., Zespół Rolly’ego
miał nas ubezpieczać na wypadek gdyby ciężarówki podjechały szybciej niż my
zdążylibyśmy uciec.
Biegliśmy prostu do
celu, kiedy nagle nas ostrzelano, padliśmy na ziemię:
- Do cholery Colin co
to jest?!
- Nie wiem! Na obrazie
ich nie mam!
- Cholera, ktoś zakłóca
częstotliwość.
- Wycofujecie się?
Spojrzałam na Gina,
Red’a i Asir’a, którzy kiwnęli głowami na nie.
- Nie ma mowy, idziemy
po nich, Rolly.
- Jestem.
- Osłaniaj nas.
Rolly nakazał ręką
rozproszenie, jego oddział rozbiegł się dookoła i ubezpieczał nas. Pobiegliśmy
prosto do drewnianej chaty na skraju, Gino przeciął łańcuch, który zamykał
drzwi, wbiegliśmy do środka, jeden z agentów spojrzał przerażony:
- David Baskel?
- Taak…
Powiedział to takim
przeciągniętym głosem jakby bał się, że za chwilę oberwie czymś w głowę.
- Kylie Santadio,
zabieramy was stąd, Gino…
Spojrzałam na niego a
ten szybko wyzwolił pięciu agentów, którzy pracowali w CIA.
- Colin, za pięć minut
będziemy na lądowisku, niech Black Hawk’i szykują się do startu.
- Zrozumiałem, Rolly
jak tyły?
- Czysto, mogą
wychodzić, ciężarówki dotrą za jakieś sześć minut.
- Kylie słyszałaś?
- Tak, zdążymy, Rolly
oczyść nam teren.
Skinęłam na Gina a ten
ruszył przodem, wszyscy po kolei wybiegli z domku i biegli za naszymi ludźmi do
samego lądowiska, aż dotarliśmy do śmigłowców i właśnie kiedy wszyscy za
wyjątkiem Asir’a i mnie wsiedli na
pokład, podjechała jedna z ciężarówek. Spod plandeki wyskoczyli albańscy
żołnierze:
- Cholera!
Zaklęłam pod nosem.
- Startujcie!!
- Ale!
- To rozkaz!
Asir spojrzał na Gina,
który jeszcze zdążył podać mu wyrzutnię i wystartowali. Kilka dobrych minut
potrwało zanim udało nam się odeprzeć atak, tuż po tym jak Asir wysadził
ciężarówkę w powietrze. Usłyszeliśmy
Colin’a w słuchawce:
- Za cztery minuty
wyląduje po was helikopter.
- Przyjęłam.
Spojrzałam na Asir’a a
on na mnie:
- Kiedy zmieniłaś
nazwisko?
- Kilka dni po tym jak
zmarł mój ojciec.
- Dlaczego?
- Bo doszłam do
wniosku, że muszę iść do przodu, ciągnąc za sobą kawałek starego życia, zawsze
już będę utykać.
Popatrzył mi w oczy i
uśmiechnął się.
- To skoro przeżyliśmy
i masz przeszłość za sobą, może wypijemy drinka?
Uśmiechnęłam się.
- Przemyślę to.
- To już postęp.
Po chwili śmigłowiec
wylądował i wsiedliśmy do niego, po czym z powrotem wzniósł się do góry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz