środa, 19 lutego 2014

Rozdział XXVI

XXVI

Kiedy następnego dnia rano wyszłam z kuchni z kubkiem porannej kawy, którą wprost uwielbiałam, ktoś zadzwonił do drzwi. W pierwszej chwili myślałam, że to Tony, przegadaliśmy pół nocy. Tak dobrze było się oderwać od tego całego mojego zakręconego świata. Tony stanowił w tej chwili dla mnie pewien rodzaj odskoczni, przy nim nie musiałam udawać, bo nie był związany ani z moją pracą, ani ze środowiskiem ludzi, w którym przyszło mi żyć. Nie to żebym narzekała, miałam oddanych przyjaciół, lecz moje związki i ogólne życie prywatne przypominały bardziej ruinę niż fundament dalszego egzystowania.
Podeszłam do drzwi i otworzyłam, w drzwiach zobaczyłam Asir’a, którego prawdę mówiąc nie spodziewałam się jeszcze zobaczyć.
Uśmiechnął się do mnie jakby nigdy nic, spojrzałam wrogo:
- Proponuję zawieszenie broni.
Skrzywiłam się.
- Nie sądziłam, że cię tu jeszcze zobaczę, myślałam, że się obraziłeś.
- Ja się nie obrażam, czasami jestem impulsywny, ale…, to mi pomaga.
W końcu westchnęłam:
- Wejdź.
Wpuściłam go do środka i weszłam do góry. Wszedł za mną i rozsiadł się na kanapie. Uśmiechnął się, spojrzałam na niego:
- Co ci tak wesoło?
- Nic, co tam u sąsiada?
- W porządku.
- Jednak się z nim spotkałaś?
- Tak, bo chociaż on nie próbuje za wszelką cenę mnie ubezwłasnowolnić.
- Twoim zdaniem ja próbuję?
- A niby co to miało wczoraj być?
- Wyraziłem swoją opinię.
- Poddając pod wątpliwość moją szczerość, nie wiem co uroiłeś sobie jeśli chodzi o Rolly’ego, ale muszę cię rozczarować, bo do niczego między nami nie doszło, zresztą, po co ja w ogóle ci to mówię, nie muszę ci się tłumaczyć.
- A jednak to robisz.
- Zauważyłam.
- Jak długo jeszcze będziesz udawać, że mnie nie potrzebujesz? Tak ci lepiej? Musisz udowodnić całemu światu, że doskonale radzisz sobie bez ludzi.
- Bez ludzi nie, ale bez ciebie tak, wyjdź Asir, nie chcę się z tobą kłócić, ale też nie widzę sensu naszej dalszej rozmowy.
Wstał i stanął naprzeciwko mnie, dotknął mi ręką twarzy, odsunęłam się:
- Nie.
Zabrał rękę i kiwnął głową:
- W porządku, skoro tego chcesz.
Odsunął się i zszedł po schodach na dół, po chwili usłyszałam jak drzwi się zamykają i sądzę, że do końca wierzył w to,  że pobiegnę za nim, ale nie mogłam. Czułam się jakby nogi dosłownie wrosły mi w podłogę i nie mogłam zrobić nawet kroku. Dlaczego go odpychałam, przecież był w stanie dać mi szczęście, kochał mnie, choć wprost tego nie mówił, ale czułam to na każdym kroku. Teraz właśnie gdy wyszedł, przypomniały mi się słowa Jesse, która powiedziała, że jeśli się na oś nie zdecyduję, to ani się obejrzę a Asir odejdzie. Była między nimi jakaś nić porozumienia, odbierali wszystko na tych samych falach, byłam nawet skłonna zaryzykować stwierdzenia, że byliby doskonałą parą. Ale coś takiego nie leżało w naturze Jesse, facet zainteresowany inną kobietą, był dla niej od razu na straconej pozycji.
Tego dnia po południu na sali sportowej naszego oddziału, Asir boksował z zaciętością w worek, kiedy przyszła Jesse i od razu zauważyła, że coś jest nie tak. Wiedziała też najwyraźniej co, podeszła bliżej i od razu wycedziła:
- Jesteś idiotą.
Spojrzał na nią nie przestając maltretować worka:
- Miło to słyszeć, ale powtarzasz się.
- Chcesz tak po prostu sobie odpuścić?
- Wybacz Jesse, ale czy wyglądam ci na psa gończego?
- Ty naprawdę nic nie rozumiesz? Czy zdajesz sobie sprawę z tego ile trudu kosztowało ją zerwanie więzi z Rolly’m?
- To nie mój problem, jest rozchwiana emocjonalnie a ja mam dość tego, że ciągle lutuje mnie po głowie, to dorosła kobieta, podjęła decyzję, ja ją uszanowałem.
Jesse przytrzymała worek:
- Wysłuchaj mnie do diabła, znam Kylie od dziecka, od osiemnastego roku życia nie ma własnego życia, od powrotu z Libanu jej świat to jedna wielka fikcja, począwszy od małżeństwa i związków, aż po codzienność.
- Mam się rozpłakać?
Pokiwała głową.
- Nie wierzę, że jesteś takim dupkiem, czy ty naprawdę nic nie rozumiesz?
- Czego nie rozumiem co? No oświeć mnie!
- Jesteś jedyną prawdziwą osobą w jej życiu, tak bardzo prawdziwą, że woli cię stracić odsuwając się od ciebie, byle by nie dopuścić do tego byś ty pierwszy ją zranił.
Asir spojrzał na nią poważnie, przejął się tym co usłyszał, ale zawzięcie nie chciał dać tego znać po sobie:
- Wiem, że ją kochasz.
- Jakoś ostatnio mi przeszło.
Uderzył mocno w worek i wyszedł z sali gimnastycznej. Jesse westchnęła ciężko.
W południe Daniels zwołał odprawę. W rzędzie przed plazmowym ekranem usiadł Rolly, Jesse, Colin, Asir, Linda, J.T, Gino, Red i ja.
- To kryzysowa sytuacja, w albańskiej wiosce zostali uwięzieni nasi ludzie ,pilnowani dwadzieścia cztery godziny na dobę, próbują z nami negocjować byśmy wydali im albańskiego senatora, którego schwytaliśmy dwa tygodnie temu. Uwięzienie go miało na celu wynegocjowanie umowy międzynarodowej, w której nasz rząd mógł podejmować oficjalne działania na terenie ich kraju. Ta akcja będzie miała olbrzymi wpływ na nasze stosunki międzynarodowe, więc postarajcie się. Przegrupujcie się.
Wszyscy zaczęli się rozchodzić. Weszłam do szatni i zaczęłam się przebierać. Podszedł do mnie Rolly:
- Twój palntop.
- Przeprogramowany?
- Tak, J.T dostrajał.
- Dzięki.
- Wszystko gra?
- Tak.
Zamknęłam szafkę i wyszłam z szatni, Rolly patrzył jak wychodzę, zaraz za mną ruszyli pozostali a na samym końcu wyszedł Asir i Rolly.
Asir był w mojej grupie i choć wiele może miałam mu do zarzucenia, jeśli chodziło o misje, był perfekcyjny i wiedziałam, że nie zawiedzie. Wylądowaliśmy niedaleko strzeżonej wioski. Trzy black hawk’i wysadziły nas, po czym zmieniły lądowisko nieco dalej by nie zostały wykryte na radarach albańskich żołnierzy.
Mój oddział ruszył przodem na znak Rolly’ego, gdyż jego miał nas ubezpieczać. W oddali zauważyliśmy kilku żołnierzy, byli uzbrojeni w karabiny a do pasków przyczepione mieli granaty:
- Colin widzę cel.
- Trzech na godzinie dwunastej.
Pokazałam Gino’wi, że ma przez tłumik ich wyeliminować.
- Dwóch na drugiej i trzech na dziewiątej.
- Przyjęłam.
Teraz pokazałam Red’owi ,że ma strzelać.
- Załatwione.
Powiedział Red, na co Colin przeskanował obraz:
- W promilu dwóch mil perymetr czysty, zaczekaj, w waszą stronę jadą dwa samochody ciężarowe, wygląda na to, że mają pod plandeką ludzi, być może żołnierzy.
- Gdzie są nasi?
- W szopie, na skraju samej drogi.
- Dwójka ruszaj.
- Osłaniamy was.
Powiedział Rolly a ja ze swoimi ludźmi, w tym z Asir’em pobiegliśmy przed siebie., Zespół Rolly’ego miał nas ubezpieczać na wypadek gdyby ciężarówki podjechały szybciej niż my zdążylibyśmy uciec.
Biegliśmy prostu do celu, kiedy nagle nas ostrzelano, padliśmy na ziemię:
- Do cholery Colin co to jest?!
- Nie wiem! Na obrazie ich nie mam!
- Cholera, ktoś zakłóca częstotliwość.
- Wycofujecie się?
Spojrzałam na Gina, Red’a i Asir’a, którzy kiwnęli głowami na nie.
- Nie ma mowy, idziemy po nich, Rolly.
- Jestem.
- Osłaniaj nas.
Rolly nakazał ręką rozproszenie, jego oddział rozbiegł się dookoła i ubezpieczał nas. Pobiegliśmy prosto do drewnianej chaty na skraju, Gino przeciął łańcuch, który zamykał drzwi, wbiegliśmy do środka, jeden z agentów spojrzał przerażony:
- David Baskel?
- Taak…
Powiedział to takim przeciągniętym głosem jakby bał się, że za chwilę oberwie czymś w głowę.
- Kylie Santadio, zabieramy was stąd, Gino…
Spojrzałam na niego a ten szybko wyzwolił pięciu agentów, którzy pracowali w CIA.
- Colin, za pięć minut będziemy na lądowisku, niech Black Hawk’i szykują się do startu.
- Zrozumiałem, Rolly jak tyły?
- Czysto, mogą wychodzić, ciężarówki dotrą za jakieś sześć minut.
- Kylie słyszałaś?
- Tak, zdążymy, Rolly oczyść nam teren.
Skinęłam na Gina a ten ruszył przodem, wszyscy po kolei wybiegli z domku i biegli za naszymi ludźmi do samego lądowiska, aż dotarliśmy do śmigłowców i właśnie kiedy wszyscy za wyjątkiem  Asir’a i mnie wsiedli na pokład, podjechała jedna z ciężarówek. Spod plandeki wyskoczyli albańscy żołnierze:
- Cholera!
Zaklęłam pod nosem.
- Startujcie!!
- Ale!
- To rozkaz!
Asir spojrzał na Gina, który jeszcze zdążył podać mu wyrzutnię i wystartowali. Kilka dobrych minut potrwało zanim udało nam się odeprzeć atak, tuż po tym jak Asir wysadził ciężarówkę w powietrze.  Usłyszeliśmy Colin’a w słuchawce:
- Za cztery minuty wyląduje po was helikopter.
- Przyjęłam.
Spojrzałam na Asir’a a on na mnie:
- Kiedy zmieniłaś nazwisko?
- Kilka dni po tym jak zmarł mój ojciec.
- Dlaczego?
- Bo doszłam do wniosku, że muszę iść do przodu, ciągnąc za sobą kawałek starego życia, zawsze już będę utykać.
Popatrzył mi w oczy i uśmiechnął się.
- To skoro przeżyliśmy i masz przeszłość za sobą, może wypijemy drinka?
Uśmiechnęłam się.
- Przemyślę to.
- To już postęp.

Po chwili śmigłowiec wylądował i wsiedliśmy do niego, po czym z powrotem wzniósł się do góry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz