XXXVI
Przywiązali mnie do
wielkiego drewnianego słupa i zdjęli worek z głowy. Podszedł do mnie Barado:
- Moi ludzie są mi
bardzo oddani, tworzymy rodzinę, ale niestety nie są tak sentymentalni jak ja i
brzydzą się zdrajcami, po raz ostatni zapytam, dla kogo pracujesz?
Poleciały mi łzy, ale
milczałam dalej. Uderzył mnie znowu:
- Zakochałem się w
tobie a ty tak mi się odpłacasz?
- To tak okazujesz
miłość?
- Nie, tak karzę
zdrajców. Jesteś pewna, że ten dla którego decydujesz się na te cierpienia jest
ich wart? Tu nawet nikt cię nie znajdzie.
Nic nie
odpowiedziałam, Barodo spojrzał na swoich ludzi:
- Zróbcie z nią co
chcecie, bylebym za pół godziny wiedział z kim walczymy.
Kiwnęli głowami a
wielkie drzwi zatrzasnęły się za Achmed’em. Przymknęłam oczy i czekałam na
pierwszy cios, zadali go niemal od razu, potem kolejny i następny, później już
przestałam liczyć, bo powoli traciłam
chyba świadomość, a może po prostu w ten sposób izolowałam się od bólu, który
mi zadawali. Gdy po raz kolejny zachłysnęłam się krwią, drzwi otworzyły się
ponownie. Achmed podszedł do mnie i chwycił mnie za podbródek:
- Nawet w tym stanie
jesteś na swój sposób atrakcyjna.
Czułam, że oczy i całą
twarz mam zapuchniętą, za każdym razem gdy zadawali cios a nogi uginały się do
przysiadu, podciągali mnie z powrotem. Achmed spojrzał na nich ale ci pokiwali
głowami na nie, co miało oznaczać, że dalej nie wiedzą kim jestem.
- Na pewno nie pracujesz
dla CIA, oni szybko miękną, mogę być pod wrażeniem twojej kondycji, ale i ty w
końcu ulegniesz, albo zginiesz w męczarniach.
Spojrzał na swoich
ludzi:
- Kontynuujcie.
Skinęli głowami a
Achmed ponownie wyszedł, zupełnie tak jakby czuł się usprawiedliwiony tym, że
nie on zadawał uderzenia.
Ledwo wyszedł zaczęło
się od nowa, dwa pierwsze ciosy jeszcze czułam, ale kolejnych już nie, nie wiem
czy traciłam przytomność czy po prostu już nie żyłam, upadłam ale tym razem
nawet oni nie byli w stanie mnie podnieść, więc jeden z nich mnie trzymał a
drugi uderzał. Pomyślałam tylko w duchu, że jeśli przeżyłam Liban, to może tu
właśnie miałam zginąć, w imię naszego dobra ogółu – jak to nam zawsze usilnie
próbowali wpoić do głowy w czasie treningów.
Nie miałam pojęcia co
działo się na zewnątrz, tymczasem odkąd pojawił się na monitorze Colin’a mój
sygnał, Rolly natychmiast ruszył wraz z innymi w miejsce, które pokazywał im
sygnał. W jednym z samochodów terenowych, był Colin, pilnowała go Kim, reszta
po dotarciu na miejsce ruszyła do ataku. Nie łatwo było przebić się przez
uzbrojonych po zęby ludzi Barodo. W końcu przebili się do środka cały czas
pozostając w łączności z Colin’em. Rolly przegrupował ludzi po całym terenie
starych bunkrów a sam odezwał się przez nadajnik:
- Gdzie jest Kylie?
- Moment, schodami po
prawej na sam dół, trzecie drzwi po lewej, poczekaj skanuję obraz, jest, oprócz
niej trzech facetów ,są uzbrojeni, ale ona…
W słuchawce zaległa
cisza, Rolly przystanął:
- Co jest?
- Parametry życiowe
poniżej normy, …grubo poniżej normy.
Colin spojrzał na Kim
i pochylił głowę, Rolly po tych słowach ruszył pędem schodami, zabijając
dosłownie każdego, kto wszedł mu w drogę. Gdy wbiegł do „celi” celnym strzałem
zabił wszystkich trzech ludzi, łącznie z tym, który mnie trzymał. Uklękłam,
podbiegł do mnie, wyjął nóż z kieszeni na nogawce i przeciął sznur, którym
miałam związane ręce. Przez zapuchnięte oczy widziałam go jak za mgłą, mówił
coś ale ja nie rozumiałam ani słowa, słuch najwyraźniej uległ jakiemuś
pogorszeniu. Wziął mnie na ręce i wyniósł z piwnicy jak kiedyś. Dlaczego mi to
robił? Dlaczego nie dał mi umrzeć, przecież ja już konałam. Położył mnie w
samochodzie, Anne na mój widok skrycie się uśmiechnęła jakby chciała mi powiedzieć,
że teraz nie stanowię dla niej już żadnej konkurencji, Gino natomiast w
pierwszym odruchu aż zaczął zaciskać pięści, dopiero po chwili przyłożył mi
chłodny kompres do twarzy z jakąś miksturą na opuchliznę.
Rolly usiadł pod
ścianą, ale nic nie mówił, mnie położyli obok, spojrzałam na Gina i resztką sił
chwyciłam za jego rękaw, pochylił się nade mną:
- Dajcie mi umrzeć.
Rolly’emu zaszkliły
się oczy, ale trzymał fason, widać było jak napina mu się szczęka.
- Nie proś mnie o to.
Poleciały mi łzy
jakbym przeczuwała co mi odpowie, Gino spojrzał na Rolly’ego:
- Co robimy?
- Dasz radę doleczyć
ją w hotelu?
- Myślę, że tak, ale
muszę mieć usg, nie wiem czy nie odniosła wewnętrznych obrażeń.
Rolly kiwnął głową:
- Colin zajmij się
tym.
Nie widziałam się jak
wyglądam, ale coś mi mówiło, że jeśli chociaż w połowie tak jak się czułam, to
musiało być kiepsko, bo miny wszystkich były co najmniej jak na pogrzebie.
W tej jednej chwili
byłam wdzięczna, że jednak Rolly tam był i odgadł moje myśli, w których tak
bardzo nie chciałam wylądować w szpitalu.
Zamknęłam oczy i
pomyślałam o wzgórzu, które pokazywał mi Achmed, wyobraziłam sobie, że na nim
stoję a poza zachodzącym słońcem widocznym na linii horyzontu, nie ma już nic,
tylko nicość. Usnęłam i Bóg jeden wie, na jak długo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz