sobota, 15 lutego 2014

Rozdział XXXVI

XXXVI

Przywiązali mnie do wielkiego drewnianego słupa i zdjęli worek z głowy. Podszedł do mnie Barado:
- Moi ludzie są mi bardzo oddani, tworzymy rodzinę, ale niestety nie są tak sentymentalni jak ja i brzydzą się zdrajcami, po raz ostatni zapytam, dla kogo pracujesz?
Poleciały mi łzy, ale milczałam dalej. Uderzył mnie znowu:
- Zakochałem się w tobie a ty tak mi się odpłacasz?
- To tak okazujesz miłość?
- Nie, tak karzę zdrajców. Jesteś pewna, że ten dla którego decydujesz się na te cierpienia jest ich wart? Tu nawet nikt cię nie znajdzie.
Nic nie odpowiedziałam, Barodo spojrzał na swoich ludzi:
- Zróbcie z nią co chcecie, bylebym za pół godziny wiedział z kim walczymy.
Kiwnęli głowami a wielkie drzwi zatrzasnęły się za Achmed’em. Przymknęłam oczy i czekałam na pierwszy cios, zadali go niemal od razu, potem kolejny i następny, później już przestałam liczyć, bo  powoli traciłam chyba świadomość, a może po prostu w ten sposób izolowałam się od bólu, który mi zadawali. Gdy po raz kolejny zachłysnęłam się krwią, drzwi otworzyły się ponownie. Achmed podszedł do mnie i chwycił mnie za podbródek:
- Nawet w tym stanie jesteś na swój sposób atrakcyjna.
Czułam, że oczy i całą twarz mam zapuchniętą, za każdym razem gdy zadawali cios a nogi uginały się do przysiadu, podciągali mnie z powrotem. Achmed spojrzał na nich ale ci pokiwali głowami na nie, co miało oznaczać, że dalej nie wiedzą kim jestem.
- Na pewno nie pracujesz dla CIA, oni szybko miękną, mogę być pod wrażeniem twojej kondycji, ale i ty w końcu ulegniesz, albo zginiesz w męczarniach.
Spojrzał na swoich ludzi:
- Kontynuujcie.
Skinęli głowami a Achmed ponownie wyszedł, zupełnie tak jakby czuł się usprawiedliwiony tym, że nie on zadawał uderzenia.
Ledwo wyszedł zaczęło się od nowa, dwa pierwsze ciosy jeszcze czułam, ale kolejnych już nie, nie wiem czy traciłam przytomność czy po prostu już nie żyłam, upadłam ale tym razem nawet oni nie byli w stanie mnie podnieść, więc jeden z nich mnie trzymał a drugi uderzał. Pomyślałam tylko w duchu, że jeśli przeżyłam Liban, to może tu właśnie miałam zginąć, w imię naszego dobra ogółu – jak to nam zawsze usilnie próbowali wpoić do głowy w czasie treningów.
Nie miałam pojęcia co działo się na zewnątrz, tymczasem odkąd pojawił się na monitorze Colin’a mój sygnał, Rolly natychmiast ruszył wraz z innymi w miejsce, które pokazywał im sygnał. W jednym z samochodów terenowych, był Colin, pilnowała go Kim, reszta po dotarciu na miejsce ruszyła do ataku. Nie łatwo było przebić się przez uzbrojonych po zęby ludzi Barodo. W końcu przebili się do środka cały czas pozostając w łączności z Colin’em. Rolly przegrupował ludzi po całym terenie starych bunkrów a sam odezwał się przez nadajnik:
- Gdzie jest Kylie?
- Moment, schodami po prawej na sam dół, trzecie drzwi po lewej, poczekaj skanuję obraz, jest, oprócz niej trzech facetów ,są uzbrojeni, ale ona…
W słuchawce zaległa cisza, Rolly przystanął:
- Co jest?
- Parametry życiowe poniżej normy, …grubo poniżej normy.
Colin spojrzał na Kim i pochylił głowę, Rolly po tych słowach ruszył pędem schodami, zabijając dosłownie każdego, kto wszedł mu w drogę. Gdy wbiegł do „celi” celnym strzałem zabił wszystkich trzech ludzi, łącznie z tym, który mnie trzymał. Uklękłam, podbiegł do mnie, wyjął nóż z kieszeni na nogawce i przeciął sznur, którym miałam związane ręce. Przez zapuchnięte oczy widziałam go jak za mgłą, mówił coś ale ja nie rozumiałam ani słowa, słuch najwyraźniej uległ jakiemuś pogorszeniu. Wziął mnie na ręce i wyniósł z piwnicy jak kiedyś. Dlaczego mi to robił? Dlaczego nie dał mi umrzeć, przecież ja już konałam. Położył mnie w samochodzie, Anne na mój widok skrycie się uśmiechnęła jakby chciała mi powiedzieć, że teraz nie stanowię dla niej już żadnej konkurencji, Gino natomiast w pierwszym odruchu aż zaczął zaciskać pięści, dopiero po chwili przyłożył mi chłodny kompres do twarzy z jakąś miksturą na opuchliznę.
Rolly usiadł pod ścianą, ale nic nie mówił, mnie położyli obok, spojrzałam na Gina i resztką sił chwyciłam za jego rękaw, pochylił się nade mną:
- Dajcie mi umrzeć.
Rolly’emu zaszkliły się oczy, ale trzymał fason, widać było jak napina mu się szczęka.
- Nie proś mnie o to.
Poleciały mi łzy jakbym przeczuwała co mi odpowie, Gino spojrzał na Rolly’ego:
- Co robimy?
- Dasz radę doleczyć ją  w hotelu?
- Myślę, że tak, ale muszę mieć usg, nie wiem czy nie odniosła wewnętrznych obrażeń.
Rolly kiwnął głową:
- Colin zajmij się tym.
Nie widziałam się jak wyglądam, ale coś mi mówiło, że jeśli chociaż w połowie tak jak się czułam, to musiało być kiepsko, bo miny wszystkich były co najmniej jak na pogrzebie.
W tej jednej chwili byłam wdzięczna, że jednak Rolly tam był i odgadł moje myśli, w których tak bardzo nie chciałam wylądować w szpitalu.

Zamknęłam oczy i pomyślałam o wzgórzu, które pokazywał mi Achmed, wyobraziłam sobie, że na nim stoję a poza zachodzącym słońcem widocznym na linii horyzontu, nie ma już nic, tylko nicość. Usnęłam i Bóg jeden wie, na jak długo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz