sobota, 15 lutego 2014

Rozdział XLVIII

XLVIII

Kiedy Carlos podprowadził mnie do stolika, Dante od razu wstał i uśmiechnął się szarmancko, ręką pokazał Carlos’owi, że może odejść a sam podszedł do mnie i odsunął mi krzesło bym usiadła. Trochę nieswojo poczułam się przez te jego maniery, bo najzupełniej w świecie od nich odwykłam, ale Nick był dokładnie taki sam. Mimo profesji, którą się trudnił, wobec kobiet wykazywał nadmierną nie raz kulturę. W prawdzie nie do wszystkich kobiet, ale mężczyźni z włoskim pochodzeniem, których miałam okazję poznać doskonale wiedzieli jak zdobyć kobietę. Dante należał właśnie do tej grupy.
Gdy w końcu usiedliśmy przy stoliku, kelner przyniósł kartę dań a ja czułam, że oblewam się rumieńcem na skutek przenikliwego wzroku mojego towarzysza. Jego głęboko zielone oczy sprawiały, że można było od nich zniewolić się w minucie. Chcąc odbiec od kłopotliwej sytuacji, uśmiechnęłam się nieśmiało:
- Trudny wybór, ale w zasadzie to…
Nie odrywając wzroku ode mnie dokończył zdanie:
- Nie jesteś głodna.
- Chyba nie.
- Tak myślałem, to może zamówmy butelkę dobrego wina a wtedy może zgłodniejesz i uda mi się zjeść z tobą kolację.
- Dobrze.
Pstryknął palcami i za sekundę już stał przy nas kelner:
- Butelkę wina, najlepszego.
- Oczywiście.
Kelner zniknął mi z pola widzenia między z stolikami a po chwili wrócił z dwoma kieliszkami i winem. Nalał najpierw w mój kieliszek a następnie Dante’go i odszedł. Nawet nie zdążyłam skinąć głową w geście podziękowania, bo już go nie było. Nic dziwnego, że jego zachowanie było tak bardzo taktowne, w końcu obsługiwał swojego szefa. Dante był właścicielem większości nieruchomości w tejże dzielnicy, począwszy od kamienicy a skończywszy na restauracji, w której siedzieliśmy. Inwestowanie było u nich rodzinną tradycją odkąd próbowali stworzyć wokół siebie wizerunek legalnych interesów. Siedząc jednak przy stoliku z nim, dostałam chyba jakiejś znieczulicy bo kompletnie nie przeszkadzało mi to czym się zajmował.
 Czym my agenci różniliśmy się od mafijnych biznesmenów? Tak na dobrą sprawę to niczym, przynajmniej w moich odczuciach na chwilę obecną.
Dante wzniósł kieliszek:
- Za co wypijemy?
Zapytałam ciekawa:
- Może za nas?
Dobrze, że nie zdążyłam wziąć łyka, bo po tych szczerych słowach prawdopodobnie mogłabym zafundować Dante’mu prysznic. Stuknęłam jednak kieliszkiem i wzięłam łyka, uśmiechnęłam się.
- Co cię tak rozbawiło?
- Twoje odważne słowa.
Uśmiechnął się również.
- No cóż, nigdy nie ukrywałem swojego zainteresowania twoją osobę, więc dlaczego teraz miałbym to robić?
- Myślałam, że założyłeś rodzinę.
- Wiesz, że nie pasuję do tych stereotypów.
To prawda, Dante zawsze uważał, że rodzina to termin w jego przypadku przereklamowany. Wolał korzystać z życia i wcale się z tym nie krył. Jego ojciec nigdy nie pogodził się z jego wyborem, ale z racji tego, że miał jeszcze dwóch synów o wpojonych wielkich tradycjach rodzinnych, w końcu dał za wygraną i uszanował wybór Dante’go.
- Ucieszył mnie twój telefon, chociaż wiem, że ktoś strasznie musiał przycisnąć cię do muru, że postanowiłaś zadzwonić.
Czułam, że moje źrenice stają się coraz większe.
- Więc nie jesteś zdziwiony?
- Jestem zdziwiony, że tak długo zwlekałaś i prawdę mówiąc wcześniej czy później sam złożyłbym ci wizytę, rodzina martwi się o ciebie, dotarły do nas niepokojące informacje.
Chwyciłam swój kieliszek i wypiłam do dna, uśmiechnął się i dolał mi wina.
Rodzina, no tak, nigdy wcześniej o tym nie wspominałam, ale rzeczywiście ojciec Nick’a oświadczył mi kiedyś, że tak długo jak będę żyła, oni będą się o mnie troszczyć, jeśli tylko im na to pozwolę. Ale nie pozwalałam, przez wiele lat domagałam się niezależności i nie ingerowania w moje życie przez rodzinę Santiago. Teraz jednak wiedziałam, że była ona moją ostatnią deską ratunku.
- Przepraszam, nie powinnam była…
- Prosić o pomoc? Nawet gdybyś o nią nie poprosiła, sytuacja zaszła tak daleko, że w końcu sami byśmy się nią zajęli i bez twojej zgody. Zadałaś się z bardzo niebezpiecznym typem i musisz powiedzieć mi wszystko, bo jeśli będziesz dłużej go kryć, to dojdzie do tragedii.
Ręce mi się zatrzęsły.
- Ale mamy czas, więc może wrócimy do tematu rano a teraz po prostu zrelaksuj się.
Uśmiechnęłam się:
- Rano? A zamierzasz się ze mną spotkać rano?
Przybliżył się do mnie przez stolik:
- Nie, zamierzam się z tobą nie rozstawać do rana.
Roześmiałam się:
- Zawsze wiedziałam, że jesteś arogancki.
- A ja, że w każdej sytuacji wiesz co powiedzieć.
- Taki jesteś pewien, że po tylu latach nie widzenia się z tobą tak po prostu po pierwszym spotkaniu ci ulegnę?
- A spójrz mi w oczy i powiedz, że nie chcesz tego zrobić.
Spojrzałam, ale nie powiedziałam nic, po prostu mnie zatkało. Czy miałam coś wypisane na czole?
- Nie zrozum mnie źle, nigdy nie należałaś do łatwych zdobyczy, ale wiem, że teraz potrzebujesz czegoś, co tylko ja mogę ci dać.
- Chcesz powiedzieć, że mam iść z tobą do łóżka w zamian za pomoc? Chyba zwariowałeś, nie powinnam tu w ogóle przychodzić.
Podniosłam się ale Dante wstał równie szybko co ja.
- Zaczekaj, za kogo ty mnie masz?
Oczy mi się zaszkliły, ale był to raczej efekt złości niż wzruszenia.
- Myślisz, że potraktowałbym cię w ten sposób? Ja nie chcę od ciebie zapłaty dziewczyno, jesteś w gorszym stanie niż sądziłem, jak nie ty.
Z niewyjaśnionych przyczyn poczułam, że całe moje ciało dosłownie drży:
- Dlaczego się mnie boisz?
- Nie boję się.
- Próbujesz sama siebie oszukać, przecież ja to czuję.
- Co ty możesz o mnie wiedzieć?
- Wiem więcej niż ty sama o sobie, jesteś przerażona, zastraszona i do tego balansujesz po cienkiej krawędzi, chciałabyś móc się wesprzeć na czyimś ramieniu ale nikomu nie możesz zaufać, a do tego…
Słuchałam go i nie wierzyłam, zupełnie tak jakby odczytywał kolejno moje uczucia, które przecież tak bardzo głęboko wydawało mi się skrywałam.
- Potrzebujesz czułości, namiętności i oparcia, a ja ci to wszystko chcę dać i nie oczekuje nic w zamian.
- Dlaczego?
- Ponieważ żadna kobieta nie potrafi wyzwolić we mnie takiej reakcji jak ty.
-  Dante, ja nigdy z tobą nie będę.
- Wiem o tym, znam cię, ale nie oczekuję tego.
- A czego oczekujesz?
- Tylko tego, co sama zechcesz mi dać.
Długo wpatrywałam się w jego zielone, piękne oczy, mogłabym w nie tak patrzeć chyba do końca życia.
Orkiestra w końcu sali zaczęła grać utwór Felicyta – Al. Bano i Rominy Power, spojrzał na mnie, bo kiedyś przy tej piosence bawiliśmy się na weselu:
- Zatańcz ze mną.

Długo nie myśląc przeszłam z nim na środek sali i zaczęliśmy tańczyć w takt rytmicznej muzyki. Nie sądziłam, że się to stanie, ale po kilku pierwszych taktach poczułam się tak, jakby wszystko co złe zniknęło jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dosłownie sunęliśmy po parkiecie jakbyśmy całe życie tylko to robili, nie sądziłam, że jestem w stanie wykrzesać z siebie tyle pozytywnej energii a jednak byłam. Ochroniarze po kolejnym obrocie musieli rozsunąć się pod ścianę a ja ? Poczułam, że żyję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz