XLVIII
Kiedy Carlos
podprowadził mnie do stolika, Dante od razu wstał i uśmiechnął się szarmancko,
ręką pokazał Carlos’owi, że może odejść a sam podszedł do mnie i odsunął mi
krzesło bym usiadła. Trochę nieswojo poczułam się przez te jego maniery, bo
najzupełniej w świecie od nich odwykłam, ale Nick był dokładnie taki sam. Mimo
profesji, którą się trudnił, wobec kobiet wykazywał nadmierną nie raz kulturę.
W prawdzie nie do wszystkich kobiet, ale mężczyźni z włoskim pochodzeniem,
których miałam okazję poznać doskonale wiedzieli jak zdobyć kobietę. Dante
należał właśnie do tej grupy.
Gdy w końcu usiedliśmy
przy stoliku, kelner przyniósł kartę dań a ja czułam, że oblewam się rumieńcem
na skutek przenikliwego wzroku mojego towarzysza. Jego głęboko zielone oczy
sprawiały, że można było od nich zniewolić się w minucie. Chcąc odbiec od
kłopotliwej sytuacji, uśmiechnęłam się nieśmiało:
- Trudny wybór, ale w
zasadzie to…
Nie odrywając wzroku
ode mnie dokończył zdanie:
- Nie jesteś głodna.
- Chyba nie.
- Tak myślałem, to
może zamówmy butelkę dobrego wina a wtedy może zgłodniejesz i uda mi się zjeść
z tobą kolację.
- Dobrze.
Pstryknął palcami i za
sekundę już stał przy nas kelner:
- Butelkę wina,
najlepszego.
- Oczywiście.
Kelner zniknął mi z
pola widzenia między z stolikami a po chwili wrócił z dwoma kieliszkami i
winem. Nalał najpierw w mój kieliszek a następnie Dante’go i odszedł. Nawet nie
zdążyłam skinąć głową w geście podziękowania, bo już go nie było. Nic dziwnego,
że jego zachowanie było tak bardzo taktowne, w końcu obsługiwał swojego szefa.
Dante był właścicielem większości nieruchomości w tejże dzielnicy, począwszy od
kamienicy a skończywszy na restauracji, w której siedzieliśmy. Inwestowanie
było u nich rodzinną tradycją odkąd próbowali stworzyć wokół siebie wizerunek
legalnych interesów. Siedząc jednak przy stoliku z nim, dostałam chyba jakiejś
znieczulicy bo kompletnie nie przeszkadzało mi to czym się zajmował.
Czym my agenci różniliśmy się od mafijnych
biznesmenów? Tak na dobrą sprawę to niczym, przynajmniej w moich odczuciach na
chwilę obecną.
Dante wzniósł
kieliszek:
- Za co wypijemy?
Zapytałam ciekawa:
- Może za nas?
Dobrze, że nie
zdążyłam wziąć łyka, bo po tych szczerych słowach prawdopodobnie mogłabym
zafundować Dante’mu prysznic. Stuknęłam jednak kieliszkiem i wzięłam łyka,
uśmiechnęłam się.
- Co cię tak
rozbawiło?
- Twoje odważne słowa.
Uśmiechnął się
również.
- No cóż, nigdy nie
ukrywałem swojego zainteresowania twoją osobę, więc dlaczego teraz miałbym to
robić?
- Myślałam, że
założyłeś rodzinę.
- Wiesz, że nie pasuję
do tych stereotypów.
To prawda, Dante
zawsze uważał, że rodzina to termin w jego przypadku przereklamowany. Wolał
korzystać z życia i wcale się z tym nie krył. Jego ojciec nigdy nie pogodził
się z jego wyborem, ale z racji tego, że miał jeszcze dwóch synów o wpojonych
wielkich tradycjach rodzinnych, w końcu dał za wygraną i uszanował wybór
Dante’go.
- Ucieszył mnie twój
telefon, chociaż wiem, że ktoś strasznie musiał przycisnąć cię do muru, że
postanowiłaś zadzwonić.
Czułam, że moje
źrenice stają się coraz większe.
- Więc nie jesteś
zdziwiony?
- Jestem zdziwiony, że
tak długo zwlekałaś i prawdę mówiąc wcześniej czy później sam złożyłbym ci
wizytę, rodzina martwi się o ciebie, dotarły do nas niepokojące informacje.
Chwyciłam swój
kieliszek i wypiłam do dna, uśmiechnął się i dolał mi wina.
Rodzina, no tak, nigdy
wcześniej o tym nie wspominałam, ale rzeczywiście ojciec Nick’a oświadczył mi
kiedyś, że tak długo jak będę żyła, oni będą się o mnie troszczyć, jeśli tylko
im na to pozwolę. Ale nie pozwalałam, przez wiele lat domagałam się
niezależności i nie ingerowania w moje życie przez rodzinę Santiago. Teraz
jednak wiedziałam, że była ona moją ostatnią deską ratunku.
- Przepraszam, nie
powinnam była…
- Prosić o pomoc?
Nawet gdybyś o nią nie poprosiła, sytuacja zaszła tak daleko, że w końcu sami
byśmy się nią zajęli i bez twojej zgody. Zadałaś się z bardzo niebezpiecznym
typem i musisz powiedzieć mi wszystko, bo jeśli będziesz dłużej go kryć, to
dojdzie do tragedii.
Ręce mi się zatrzęsły.
- Ale mamy czas, więc
może wrócimy do tematu rano a teraz po prostu zrelaksuj się.
Uśmiechnęłam się:
- Rano? A zamierzasz
się ze mną spotkać rano?
Przybliżył się do mnie
przez stolik:
- Nie, zamierzam się z
tobą nie rozstawać do rana.
Roześmiałam się:
- Zawsze wiedziałam,
że jesteś arogancki.
- A ja, że w każdej
sytuacji wiesz co powiedzieć.
- Taki jesteś pewien,
że po tylu latach nie widzenia się z tobą tak po prostu po pierwszym spotkaniu
ci ulegnę?
- A spójrz mi w oczy i
powiedz, że nie chcesz tego zrobić.
Spojrzałam, ale nie
powiedziałam nic, po prostu mnie zatkało. Czy miałam coś wypisane na czole?
- Nie zrozum mnie źle,
nigdy nie należałaś do łatwych zdobyczy, ale wiem, że teraz potrzebujesz
czegoś, co tylko ja mogę ci dać.
- Chcesz powiedzieć,
że mam iść z tobą do łóżka w zamian za pomoc? Chyba zwariowałeś, nie powinnam
tu w ogóle przychodzić.
Podniosłam się ale
Dante wstał równie szybko co ja.
- Zaczekaj, za kogo ty
mnie masz?
Oczy mi się zaszkliły,
ale był to raczej efekt złości niż wzruszenia.
- Myślisz, że
potraktowałbym cię w ten sposób? Ja nie chcę od ciebie zapłaty dziewczyno,
jesteś w gorszym stanie niż sądziłem, jak nie ty.
Z niewyjaśnionych przyczyn
poczułam, że całe moje ciało dosłownie drży:
- Dlaczego się mnie
boisz?
- Nie boję się.
- Próbujesz sama
siebie oszukać, przecież ja to czuję.
- Co ty możesz o mnie
wiedzieć?
- Wiem więcej niż ty
sama o sobie, jesteś przerażona, zastraszona i do tego balansujesz po cienkiej
krawędzi, chciałabyś móc się wesprzeć na czyimś ramieniu ale nikomu nie możesz
zaufać, a do tego…
Słuchałam go i nie
wierzyłam, zupełnie tak jakby odczytywał kolejno moje uczucia, które przecież
tak bardzo głęboko wydawało mi się skrywałam.
- Potrzebujesz
czułości, namiętności i oparcia, a ja ci to wszystko chcę dać i nie oczekuje
nic w zamian.
- Dlaczego?
- Ponieważ żadna
kobieta nie potrafi wyzwolić we mnie takiej reakcji jak ty.
- Dante, ja nigdy z tobą nie będę.
- Wiem o tym, znam
cię, ale nie oczekuję tego.
- A czego oczekujesz?
- Tylko tego, co sama
zechcesz mi dać.
Długo wpatrywałam się
w jego zielone, piękne oczy, mogłabym w nie tak patrzeć chyba do końca życia.
Orkiestra w końcu sali
zaczęła grać utwór Felicyta – Al. Bano i Rominy Power, spojrzał na mnie, bo
kiedyś przy tej piosence bawiliśmy się na weselu:
- Zatańcz ze mną.
Długo nie myśląc
przeszłam z nim na środek sali i zaczęliśmy tańczyć w takt rytmicznej muzyki.
Nie sądziłam, że się to stanie, ale po kilku pierwszych taktach poczułam się
tak, jakby wszystko co złe zniknęło jakby za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki. Dosłownie sunęliśmy po parkiecie jakbyśmy całe życie tylko to robili,
nie sądziłam, że jestem w stanie wykrzesać z siebie tyle pozytywnej energii a
jednak byłam. Ochroniarze po kolejnym obrocie musieli rozsunąć się pod ścianę a
ja ? Poczułam, że żyję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz