LIX
Gdy drzwi się
otworzyły moje pierwsze kroki skierowałam do naszego oddziału medycznego. Przy
wielkiej szybie stał Gino, minę miał niewyraźną. Podeszłam do niego:
- Co z Joe?
- Ustabilizowali
krwawienie, ale stracił bardzo dużo krwi.
- Chcą tu
przeprowadzić operację?
- Bez obaw, mają tu
odpowiedni sprzęt, dużo lepszy niż w szpitalu, ale…
Spojrzał mi w oczy:
- Jego stan jest
krytyczny, musisz się liczyć z najgorszym.
Zdawało mi się, że pod
wpływem nerwów serce za moment odmówi mi posłuszeństwa.
Po jakiejś godzinie
otworzyły się drzwi od naszego bloku operacyjnego i wyjechało łóżko z Joe.
Poderwałam się z miejsca i podeszłam do lekarza, który kazał wprowadzić łóżko
do osobnego pokoju. Pielęgniarki pchały stojaki z kroplówkami, Joe był
nieprzytomny, z buzi wystawała mu rurka ułatwiająca oddychanie, pokój się
zamknął a lekarz przystanął przy mnie i Ginie.
- Co z nim?
- Musimy czekać, ale
wielkich szans mu nie daję, co prawda to bardzo silny człowiek, ale ilość krwi
,którą musieliśmy mu przetoczyć była olbrzymia. Niech pani będzie dobrej myśli,
zrobię wszystko żeby z tego wyszedł, ale przy tak rozległym obrażeniu zawsze
jest ryzyko.
- Dziękuję.
Skinął głową i ukłonił
się nisko.
- A teraz przepraszam,
ale muszę wracać do pacjenta.
Kiwnęłam głową, lekarz
wszedł do pokoju a ja przez szklaną szybę obserwowałam jak sprawdzają monitory.
Właśnie w tym momencie przyszedł Daniels i Rolly z Lindą, którą tak naprawdę to
nie miałam pojęcia po co przyprowadził. Daniels odezwał się do Gina:
- Jak to wygląda?
- Nieciekawie.
Najbliższe godziny będą decydujące.
Teraz dla odmiany
spojrzał na mnie:
- Przykro mi Kylie,
ale bez obaw, wyliże się, jestem tego pewien.
Wbiłam mu gniewnie
swój wzrok w jego oczy:
- Lepiej żebyś był
pewien, bo jeśli Joe nie przeżyje, to cię zabiję rozumiesz?
Odeszłam na bok bo
czułam, że nie wytrzymam ani minuty dłużej w jego towarzystwie. Daniels obrócił
się w stronę Rolly’ego:
- Kto przesłuchuje
Laden’a?
- Cole.
- Dobrze, informuj
mnie na bieżąco, centrum domaga się informacji.
Powiedziawszy to
ruszył długim korytarzem w stronę wyjścia, aż w końcu zniknął za narożnikiem.
Ja siedziałam na ławce
z pochyloną głową i modliłam się by nikt się już do mnie nie odzywał. Były to
jednak pobożne życzenia, Gino i Rolly weszli do pokoju Joe’go a Linda
przysiadła z boku przy mnie. Była to ostatnia osoba na świecie, którą
życzyłabym sobie oglądać, ale nie odezwałam się licząc na to, że sama się
zorientuje.
- Może mogłabym ci coś
przynieść?
- Nie, dziękuję.
- Powinnaś odpocząć,
zawiadomią cię jak coś się zmieni.
Ekspertka się znalazła
– pomyślałam sobie nieco złośliwie, bo być może i nie miała złych intencji, ale
ja byłam przekonana, że z jakichś nieznanych powodów próbuje mi się
przypodobać.
- Linda, czy tak masz
na imię?
- Tak.
- Posłuchaj, nie chcę być
niegrzeczna, ale gdybym musiała pytać o radę jak się zachować i co robić, nie
byłabym dowódcą grupy, zatem wybacz, ale naprawdę chciałabym zostać sama.
To co powiedziałam nie
zrobiło na niej chyba większego wrażenia, bo nawet się nie skrzywiła, a być może
po prostu spodziewała się takiej reakcji.
- Rozumiem, ale gdybyś
zmieniła zdanie, to będę w operacyjnym u Rolly’ego.
Uśmiechnęła się, po
czym poszła szybkim krokiem za Rolly’m, który akurat wyszedł z pokoju Joe’go.
Obserwowałam tą odrażającą scenę, bo wyglądało to tak jakby za Rolly’m podążał
jego tresowany piesek. Słodyczy, która była słyszalna w jej przemiłym głosiku
nie mogłam zdzierżyć, aż mi się nie dobrze robiło. Kolejna absztyfikanta
uganiająca się za Rolly’m, ile można było znieść? Tego dnia bez wątpienia już
niewiele. Po kolejnej godzinie Gino wrócił na oddział, bo w zasadzie chyba
wszyscy już zbierali się do wyjścia do domu. Gdy wyszedł lekarz i zobaczył, że
przysypiam na siedząco podszedł bliżej:
- Pani Hopper.
Ocknęłam się jakby
wybudzona ze snu.
- Tak?
- Dalej nie odzyskał
przytomności, ale rytm serca wrócił do normy, myślę, że jego szanse nieco
wzrosły, nie mówię , że z tego wyjdzie, ale jestem już teraz dobrej myśli.
- Dziękuję.
- Jeszcze jedno,
proszę iść do domu i odpocząć ,zawiadomię panią jeśli jego stan się zmieni.
- Jestem panu
wdzięczna, ale chciałabym przy nim posiedzieć jeśli to możliwe.
- Oczywiście, każę
pielęgniarce przynieść koc, może pani do niego wejść.
Wstałam i weszłam do
pokoju Joe’go, głód „narkotyczny” jaki odczuwałam rósł z minuty na minutę, ale
nie miałam innego wyboru jak tylko się z nim uporać, przynajmniej do czasu aż
nie będę w stanie wejść do pokoju z lekami by zrobić sobie zastrzyk.
Podeszłam do łóżka na
którym leżał, był taki bezbronny, taki…bez życia…, aż żal było na niego
patrzeć. Ile znaczyło ludzkie życie? Człowiek, który na co dzień tryskał
energią i z daleka widać było chęć życia – teraz, nie był nawet w stanie
samodzielnie oddychać.
Ścisnęłam jego dłoń w
nadziei, że to czuje i wie, że nie jest sam, w końcu usiadłam na malutkiej
sofie, która stała w narożniku, usiadłam i wtedy weszła pielęgniarka z kocem.
Wzięłam koc a ona uśmiechnęła się ciepło, takich serdecznych ludzi jak ta
pięćdziesięciu letnia kobieta nie widywałam na co dzień:
- Mogę coś jeszcze dla
pani zrobić? Kiepsko pani dzisiaj wygląda.
Pomyślałam, że od tych
komplementów, to na pewno zaraz mi się samopoczucie poprawi.
- Tak, kilka dni temu
mieliśmy poważną akcję i mocno mnie poturbowano, puszcza mnie morfina a nie
zabrałam z domu, ale nie chcę zostawiać go samego.
- A to żaden problem,
zaraz przyniosę.
- Nie chciałabym robić
kłopotu.
- To żaden kłopot.
Wyszła uśmiechnięta a
mi zrobiło się przykro, że tak bardzo musiałam wykorzystać jej naiwność. Nie
miałam jednak wyboru, bo w chwili obecnej nie byłam w stanie sobie inaczej
poradzić z tym wszystkim, to nie był dobry czas.
Po chwili pielęgniarka
wróciła, położyłam się i za moment poczułam wbicie igły, a chwilę później
poczułam, że odlatuję.
- Dobrych snów
kochana.
Zdążyłam jeszcze
wymamrotać pół szeptem:
- Gdyby coś się
zmieniło, proszę mnie obudzić.
- Oczywiście, bez
obaw.
Wyszła z pokoju po
drodze gasząc małą lampkę stojącą przy drzwiach. W pokoju zrobiło się ciemno, a
ja nawet nie wiedziałam kiedy zapadłam w sen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz