XXXI
Na oddziale pojawiłam
się dopiero po dwóch dniach i jeszcze dobrze nie zdążyłam dojść do swojego
stanowiska pracy, kiedy podszedł do mnie Daniels i szarpnął mnie za rękę,
wszyscy to obserwowali:
- Gdzie się
podziewałaś u licha?
Spojrzałam na niego
wrogo, od razu zabrał rękę.
- Twoim obowiązkiem
jest meldować się kiedy cię wzywamy! Masz być dyspozycyjna dwadzieścia cztery
godziny na dobę!
- Nie jestem twoim
niewolnikiem i lepiej oswój się z tą myślą.
- Nie boisz się o
własne życie?
- A ty nie boisz się o
swoje? Robię to co do mnie należy i jeśli mnie pamięć nie myli nie jesteś już
moim szefem, tylko koordynatorem zespołu to spraw kryzysowych, tymczasowo
zresztą, więc może lepiej jak zajmiesz się swoją działką a nie wtrącał się w
moją, o której nie masz bladego pojęcia.
- Ja tego tak nie
zostawię i zgłoszę to natychmiast.
Uśmiechnęłam się pewna
swojej pozycji w zespole, teraz wiedziałam ile ode mnie zależy, wiedziałam też,
że Daniels nic nie może zrobić, ale próbuje wyjść z twarzą z zaistniałej
sytuacji nie mógł pozostawać bierny.
Daniels odszedł a do
mnie podszedł Rolly, który na chwilę obecną niestety był moim przełożonym:
- Do mnie,
natychmiast.
Zdjęłam okulary
słoneczny i odłożyłam na biurko, po czym bez słowa protestu udałam się za nim
do jego gabinetu.
- Siadaj.
- Postoję.
Odpowiedziałam hardo,
ale czułam w kościach ,że ta rozmowa nie będzie należała do przyjemnych.
- Zasady stworzono po
to aby naszym ludziom zapewnić bezpieczeństwo, regulamin dotyczy zarówno ciebie
jak i pozostałych agentów a co najważniejsze – nie jest elastyczny, podobnie
jak ja.
Chciałam coś
odpowiedzieć, ale od razu uciszył mnie ruchem ręki nakazując dyscyplinę, nie
odezwałam się tylko czekałam aż skończy mówić.
- Jeżeli jeszcze raz
dopuścisz się złamania tych zasad dopilnuję żeby dosięgły cię należyte
konsekwencje, za pół godziny jest odprawa, lepiej żebyś na niej była. Możesz
odejść.
Nie powiedziałam słowa
a on stał tam tak wpatrując się w szybę swojego pokoju obserwując cały oddział,
wycofałam się bez słowa i zatrzasnęłam za sobą drzwi.
Przeszłam przez
oddział i udałam się do szatni, byłam absolutnie pewna, że za parę minut
zostanę wysłana na akcję, pewnie w jak najdalej odległy zakątek, w którym wojna
wiecznie trwa a ja wreszcie nauczę się przestrzegać dyscypliny. Usiadłam na
drewnianej ławce między szafkami i schyliłam głowę chowając twarz w dłoniach.
Zamyśliłam się i wtedy do szatni wszedł Red, Gino i Cole, akurat wrócili z
akcji, byli bardzo rozgadani, mimo to Red zwrócił na mnie swoją uwagę:
- Hej Kal, co tam?
- W porządku.
Odpowiedziałam i
postanowiłam czym prędzej się stamtąd ulotnić aby uniknąć niezręcznych pytań.
Cole zmierzył mnie wzrokiem ale nic nie powiedział. Zdawało mi się, że świetnie
jest zorientowany w sytuacji, w końcu był teraz zastępcą Rolly’ego.
Po krótkim czasie
zgromadziliśmy się na odprawie, Rolly usiadł z boku a Daniels mówił, siedziałam
obok Kim.
- Naszym celem jest
Achmed Barado.
Wyświetliło się
zdjęcie przystojnego młodego biznesman’a o nieco orientalnej urodzie, ale za to
zabójczo przystojnego, Kim zbliżyła się do mnie:
- Obyśmy nie musieli
go zabijać, bo naprawdę jest wart grzechu.
Spojrzałam na monitor
i uśmiechnęłam się:
- To prawda.
Daniels mówił dalej:
- Nie dajcie się
jednak zwieźć pozorom, mimo wyglądu młodzieniaszka, jest wyjątkowo sprytny i
potrafi być brutalny. Jeszcze kilka lat temu był jednym z najlepszych agentów
dobrze wam znanego Mosadu. W tej chwili prowadzi rozległe interesy i podejrzewamy,
że ma też powiązania z Omally’m. Na razie weźmiemy go pod obserwację, ale…,
musimy się do niego zbliżyć i to zadanie powierzam Kylie.
- Mi?
Rolly chyba poczuł
jakby dostał obuchem w głowę bo od razu się temu sprzeciwił:
- Może lepiej niech
Kim się tym zajmie, jeśli on ma powiązania z Omally’m, to Kylie może jedynie
zaszkodzić sprawie, w końcu o niej po części chodzi.
Podchwyciłam temat od
razu i stwierdziłam, że to doskonały moment aby przytrzeć mu chociaż raz nosa,
dlatego od razu zaoponowałam:
- Poradzę sobie a
prawdopodobieństwo, że natknę się na Omally’ego jest takie samo co przechodząc
ulicą, poza tym na razie nie o Omally’ego nam chodzi.
Rolly chciał chyba
jeszcze coś powiedzieć, ale Daniels od razu odezwał się:
- To prawda, nikt nie
ma takich zdolności co Kylie, potrafi skutecznie zawrócić mężczyźnie w głowie,
po czym równie skutecznie go zniszczyć.
Uśmiechnęłam się
złośliwie i odpowiedziałam:
- A co? Wiesz coś na
ten temat?
Nie skomentował, bo
widząc uśmiechniętą twarz Kim zrezygnował od razu aby nie skończyło się to
jakąś ciętą ripostą w jej wykonaniu.
- Reszta w panelach,
ruszasz za trzy godziny, zabierasz ze sobą cztero osobowy zespół, Rolly wytyczy
ci ludzi i oddział wsparcia, rozejść się.
Wszyscy zaczęli się
rozchodzić, wstałam ostatnia akurat w momencie kiedy podszedł do mnie Rolly:
- Dlaczego?
- Dlaczego co?
- Wydawało mi się, że
zawsze wzbraniałaś się przed akcjami, w których trzeba było nawiązać jakiś
bliższy kontakt z obcym facetem.
- Uczyłeś mnie, że
czasami trzeba się poświęcić bo to nic osobistego, tylko praca, a żeby ją
dobrze wykonać robimy nie raz rzeczy, których w realu byśmy nie zrobili, więc
postanowiłam bardziej niż zwykle przyłożyć się do tego co robię, kto wie, może
za jakiś czas dorównam nawet tobie.
- Chcesz mi coś
udowodnić?
- A wiesz, że o to
samo chciałam cię zapytać, odgrywasz te swoje żałosne scenki z Anne, a teraz
robisz mi sceny zazdrości?
- To o to chodzi? O
Anne?
- Jesteś wolnym
człowiekiem, nie mogę ci niczego zabronić, rób co uważasz a mi daj pracować.
- Ty nic nie
rozumiesz.
- Jak zwykle, tylko
pomyśl czyja to zasługa.
Spojrzałam na
Rolly’ego po czym poszłam po sprzęt, stała tam Kim.
- Powiedz tylko, że
jedziesz ze mną?
- Ubłagałam Daniels’a.
- To dobrze.
- Tylko błagam jak
tylko nawiążesz z nim lepszy kontakt niech zabiera cię wszędzie na spacery.
- Dlaczego?
- Bo wtedy pilnując
cię będę miała okazję pobuszować po całych Włochach, wiesz, że je uwielbiam.
- A Sam też jedzie?
Zaczęłam się śmiać i
wtedy odezwał się głos za mną, to był Sam:
- Samej bym jej na
pewno nie puścił.
- Dobra jadę się
spakować , J.T!
- Co słoneczko?
- Liczę, że uszykujesz
mi coś specjalnego.
- Możesz na mnie
liczyć.
- To do zobaczenia,
będę za jakąś godzinę.
Dojechałam do domu i w
pośpiechu zaczęłam pakować swoje rzeczy, wyjęłam ze szafy wielką torbę i
otworzyłam ją by włożyć ubrania. W środku były cztery zdjęcia, na wszystkich
byłam ja z Rolly’m, nie chciało mi się wierzyć jacy byliśmy tam szczęśliwi,
naprawdę szczęśliwi i nigdy nawet przez moment w tamtym czasie nie
pomyślałabym, że coś może to nasze szczęście zakłócić. Chwyciłam zdjęcia razem
i ze złości przedarłam je na pół, chciałam wreszcie choć spróbować żyć od nowa
bez duchów przeszłości i miałam nadzieję, że jestem wreszcie na właściwej
drodze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz