wtorek, 25 lutego 2014

Rozdział XIV

XIV

Była czwarta nad ranem kiedy przebudziła mnie okropna wizja. Zdawało mi się, że jestem na statku. Statek stał na środku oceanu a ja byłam na jego pokładzie. Wskoczyłam do wody, żeby popływać, a kiedy chciałam z powrotem wejść na pokład, przy trapie stał Barodo. Uśmiechnął się do mnie. Kiedy puściłam schodki, wskoczył za mną do wody i zaczął ściągać na siłę w dół. Nie wiem dlaczego, ale nie mogłam się wyswobodzić, zupełnie tak jakby to nie on, tylko jakaś niewidzialna siła ciągnęła moje ciało w dół.
Obudziłam się cała mokra. Zerwał się okropny wiatr, jego podmuch poczułam na wilgotnym od potu ciele. Przeszył mnie dreszcz na widok otwartego okna. Podeszłam by je zamknąć i wtedy ktoś pociągnął mnie za rękę. Szarpnął tak mocno, że z trudem zaparłam się o framugę. Barodo, jego wyraz twarzy był przerażający bardziej niż w moim koszmarze. Dlaczego nie krzyknęłam? Nie wiem, jakby jakiś wewnętrzny paraliż, który nakazywał mi milczenie. Roześmiał się i w końcu mnie puścił, zaczęłam ciężko dyszeć i dopiero to przebudziło Asir'a. Zerwał się z łóżka i podbiegł do mnie szybko ujmując za ręce:
- Kylie, co się stało?
Ale nie mogłam wydusić z siebie nawet słowa, dopiero kiedy wstrząsnął mną po raz drugi, szok jakby ustąpił, popatrzyłam mu w oczy:
- Barodo...
- Co z nim?
- Był tutaj.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem, po czym uskoczył ode mnie znacznie, sięgnął po broń i wybiegł z domu. Wrócił po zaledwie kilku chwilach oświadczając, że nikogo nie znalazł:
- Nikogo nie ma, jesteś pewna, że go widziałaś?
- A co? Chcesz mi wmówić chorobę psychiczną?
- Nie.
Byłam wzburzona, dlaczego ciągle wszyscy sądzili, że mam obsesję? A może istotnie ją miałam, tylko nie potrafiłam jej w sobie dostrzec?
Było mi już wszystko jedno. Mieszkanie u Asir'a miało mi zapewnić poczucie bezpieczeństwa, tymczasem byłam tu równie mocno zagrożona niż gdzie indziej, z tą niewielka różnicą, że dodatkowo narażałam innych. Sięgnęłam po papierosy i zmierzyłam wzrokiem Asir'a, chyba czuł co się święci, bo spojrzał na mnie porozumiewawczo:
- Nawet o tym nie myśl.
Uprzedził moje słowa.
- Nic nie daje to, że jestem tu z tobą.
- Nie wiesz do czego by doszło gdyby dorwał cię w twoim domu!
- Ty też tego do cholery nie wiesz!!!
Zaczęłam się nerwowo przebierać.
- Dokąd się wybierasz?
- Do pracy, jeśli nikt z was nie potrafi zapobiec tej chorej sytuacji, najwyraźniej ja muszę to zrobić.
Ubrałam na siebie rzeczy z poprzedniego dnia i ruszyłam prosto na oddział. Nie próbował mnie zatrzymać ani oponować. Po kilku minutach zrobił dokładnie to samo co ja. Ubrał się w dżinsy i czarna koszulkę, narzucił na siebie czarną, skórzaną kurtkę i wyszedł z domu.
Na oddział wparowałam dosłownie jak perszing.
Nie wiem sama co czułam, miałam taki mętlik w głowie, a tak naprawdę to tylko jedna myśl tłukła mi się w głowie - zabić Barodo.
Jak długo jeszcze miałam żyć w strachu i obawie, że któregoś dnia stracę jeszcze więcej niż straciłam do tej pory. Ale czy mogłam stracić więcej?
Kiedy na oddziale minęłam Daniels'a, nie poczuł nic poza zimnym podmuchem wiatru. Minę miałam chyba nietęgą, bo po drodze wszyscy rozsuwali się na boki. Skierowałam się schodami na piętro i weszłam wprost do gabinetu Rolly'ego. Zastałam go w nieco dwuznacznej pozycji z Kim, ale jak nakazywał im profesjonalizm, odsunęli się od siebie niemalże błyskawicznie. Kim popatrzyła na mnie i już miała wyjść z gabinetu, kiedy powiedziałam rozkazującym tonem:
 - Zostań.
Chociaż Kim nie należała do ugodowych kobiet, posłusznie wróciła na miejsce, które zajmowała wcześniej. Rolly spojrzał na mnie bardzo poważnie i wyczekiwał na wyjaśnienia mojego wtargnięcia bez uprzedzenia do jego gabinetu. Gdy jednak cisza stała się nie do wytrzymania, postanowił przerwać to milczenie:
- Skoro postanowiłaś połamać wszystkie możliwe normy dobrego zachowania, to może w końcu wykrztusisz z siebie co cię tak poparzyło?
- W domu Asir'a był Barodo.
Spojrzał na mnie podejrzliwie i tylko czekałam aż wyskoczy z tą swoją teorią, że brakuje mi którejś klepki.
- Jakim cudem?
- Ty mi to powiedz.
- Ma rację, Barodo był u mnie.
Usłyszałam głos za sobą, to był Asir, Rolly spojrzał na niego, ja również, ten spuścił głowę.
- Miałeś jej pilnować.
Powiedział surowym głosem Rolly.
- Może zamiast skakać sobie do gardeł, któryś z was wreszcie by coś zrobił co?! Agenci z was pierwsza liga, nie każecie mi się wtrącać, tymczasem ten maniak robi wszystko żebym przesiedziała róg w wariatkowie!!
Wrzasnęłam na obydwóch, po czym zamaszystym ruchem zatrzasnęłam za sobą drzwi gabinetu i udałam się prosto na salę treningową. Schodząc schodami jednak przystanęłam na środku oddziału. W jednej chwili poczułam na sobie wzrok wszystkich tam zebranych agentów. Choć w pierwszej chwili moje bojowe nastawienie wróżyło potężną oddziałową burzę, po pięciu minutach stania w bezruchu zaczęłam się powoli wycofywać.. Nie wiem sama czego w tym jednym momencie potrzebowałam, ale gdy po chwili Asir znowu znalazł się koło mnie, zmierzyłam go lodowatym wzrokiem i bez słowa wyszłam z oddziału. W mig połapał się w sytuacji i na szczęście tym razem odczytał prawdopodobnie moje myśli,  bo nawet nie próbował mnie zatrzymać. nie wyszedł też za mną, choć w innym przypadku na pewno by to zrobił.
Wsiadłam do samochodu i z niewiadomych przyczyn pojechałam prosto pod dom  Mark'a. O dziwo już z ulicy widziałam błysk lamp bijących z salonu, co o tej porze było zazwyczaj niesłychane. Zadzwoniłam nieśmiało do drzwi, otworzył od razu ale nie krył zdziwienia na mój widok, byłam pewna, że kogo jak kogo, ale mnie się nie spodziewał ujrzeć o tej godzinie, mimo to uśmiechnął się:
- Myślałem, że nigdy cię tu już nie zobaczę.
Uśmiechnęłam się nieśmiało.
- Myślałeś czy raczej miałeś nadzieję?
Pokręcił głową jakby chciał mi pokazać swoje niezadowolenie z moich słów. Spuściłam głowę.
- Przepraszam.
Powiedziałam jakby w geście obronnym chcąc wybrnąć z sytuacji, bo nic lepszego nie przychodziło mi na moje usprawiedliwienie. Byłam tak bardzo pogrążona sprawą Barodo, że zaniedbałam wszystkich na których mi zależało. chwilami nienawidziłam się za to, że nie zostało we mnie absolutnie nic z tej pogodnej i pełnej życia kobiety. A teraz stałam przed moim najwierniejszym przyjacielem i czekałam na rozgrzeszenie. Nie zawiódł mnie i tym razem. Otworzył drzwi szerzej i wpuścił mnie do środka. Weszłam i spojrzałam mu w oczy, on popatrzył w moje:
- Jest aż tak źle?
Zapytał a ja tylko odkiwnęłam głową.
Mówi się, że milczenie jest wymowniejsze od słów. W naszym przypadku zawsze tak było, również tym razem. Przegadaliśmy resztę nocy. Po naszej rozmowie Mark dał mi to czego tak naprawdę od niego oczekiwałam- recepty na leki antydepresyjne bym w końcu mogła uwolnić się od tych chorych urojeń, bym zaczęła odróżniać świat rzeczywisty od fikcji.
Chciałam aby amok w którym trwałam w końcu się skończył, bo chwilami traciłam całkowicie poczucie rzeczywistości nie mając pojęcie czy to co dzieje się wokół mnie jest realne czy to po prostu wytwór mojej chorej wyobraźni.
Barodo próbował mnie złamać psychicznie zupełnie tak jakby zapomniał w jakich warunkach byłam szkolona. Z drugiej strony nie dziwiłam się, że na to liczy, gdyż w zadawaniu bólu psychicznego nie miał sobie równych.

Żyłam na tym świecie wystarczająco długo by wiedzieć, że tym razem rozpoczęta wojna musi się w końcu zakończyć lecz zwycięzca będzie tylko jeden.

Rozdział XIII

XIII

Gdy dotarliśmy na miejsce Daniels o mało co a wyszedłby z siebie. Oboje z Asir’em stanęliśmy obok siebie, dołączył do nas Rolly. Cole stał skruszony chyba w nadziei, że mu się upiecze, ale wybuch Daniels’a był nieunikniony. Podszedł do niego bliżej i zaczął krzyczeć:
- Coś ty myślał do diabła?! Jak mogłeś wejść do środka w takiej sytuacji i ryzykować?!
Schyliłam głowę, bo po części Daniels miał rację. Wejście do środka było najbardziej nieodpowiedzialną rzeczą jaką Cole kiedykolwiek zrobił. Wydawało się to jednak być usprawiedliwione, ponieważ odkąd znałam Cole’a, nie pamiętam żeby kiedyś zachował się w jakikolwiek sposób nierozważnie.
- Jeśli tak będziemy robić to wszystkich nas ukatrupią!!
Poszedł wściekły jak osa a Cole spojrzał na Rolly’ego z niewyraźnym wzrokiem. Rolly podszedł bliżej i powiedział wyciszonym tonem:
- Jesteś zawieszony.
Spojrzał na niego, po czym spuścił głowę i poszedł do swojego gabinetu. Nie ukrywałam zdziwienia i widząc jak Cole wyszedł z oddziału, poszłam za Rolly’m do jego gabinetu i zamknęłam za sobą drzwi:
- Coś ty zrobił?
- To co należało zrobić.
- Mówisz o Cole’u.
- No właśnie, mówię o Cole’u, o człowieku któremu ufałem!
- Przestałeś mu ufać bo wszedł do środka?
- Przestałem mu ufać, bo nie powinien był tego robić!
Spuściłam głowę, wtedy on podszedł bliżej i chwycił mnie za ramiona.
- Kylie, ja rozumiem poświęcenie i miłość, uwierz mi, ale Cole odpowiadał za ponad stu ludzi, oni wszyscy mogli zginąć, tylko dlatego, że wszedł do środka. Pracowałem lata na swój autorytet, doceniam takie wartości jak przyjaźń, ale dzięki temu, że przez całe życie przestrzegałem pewnych zasad, wielu z nas jeszcze żyje. Wysyłając któregokolwiek z dowódców na akcję, muszę mieć do nich stu procentowe zaufanie, rozumiesz? Jeśli uważasz, że moja decyzja nie była słuszna, będziesz musiała przejąć oficjalnie swoje stanowisko żeby ją cofnąć.
Popatrzyłam mu w oczy. Wiedział, że nie chcę tego robić, nie mogłam. Wiedziałam też, że ma rację i musiałam mu ją przyznać:
- Ja to wszystko wiem Rolly, uwierz mi, ale podejmowanie tego typu decyzji, jest najtrudniejszą z rzeczy z jaką przyszło mi się mierzyć. Nie zamierzam podważać twojej decyzji, porozmawiam z nim.
Rolly kiwnął głową a ja wyszłam z jego gabinetu. Przeszłam przez długi korytarz i przystanęłam w głównej sali. Początkowo chciałam zostać, ale po chwili stwierdziłam, że muszę stamtąd jak najszybciej wyjść. Z oddziału akurat wychodził Seth, przystanął przy mnie:
- Kal, w porządku?
Ocknęłam się i spojrzałam na niego.
- Tak w porządku. Skończyłeś?
- Tak, Colin przegląda plany. Co z tobą?
- Nie, nic, jestem zmęczona.
Kiwnął głową i poszedł, wiedział dobrze, że kiedy cierpię to w samotności. Nigdy nie próbował na siłę mnie uszczęśliwiać.
Wykorzystałam moment nieuwagi by wyjść niezauważonym z oddziału. Kiedy to zrobiłam poszłam prosto przed siebie. Nie ogarniałam wydarzeń minionego dnia. Dlaczego to wszystko musiało być takie trudne? Dlaczego my agenci nie mieliśmy prawa do normalnych odruchów? Długo szłam ulicami Malibu zadając sobie te i inne pytania, na żadne jednak nie znalazłam odpowiedzi a jedyne co przychodziło mi do głowy, to, to, że pewne rzeczy, po prostu - dzieją się i to bez żadnego powodu.
W czasie kiedy ja chodziłam po mieście, Asir podszedł do Colin'a i podał mu jakąś płytę ubierając marynarkę:
- To ostatnie nagranie.
Colin kiwnął głową.
- A gdzie Kylie?
- Widziałem jak wychodziła, chociaż chyba jej zależało żeby nikt nie zauważył.
- Dzięki, jakby co, to dzwoń.
- Jasne.
Asir wyszedł i wsiadł w samochód żeby mnie poszukać. długo jeździł znajomymi uliczkami licząc, że mnie znajdzie, niestety na próżno. W czasie kiedy on jeździł samochodem, ja skręciłam w boczną uliczkę na skraju miasta i zauważyłam jak z pobliskiego pubu wychodzi grupka młodych ludzi. Nie zauważyłam, że wśród nich był Brian, dopiero kiedy mnie zawołał:
- Mamo!
Zrobiło mi się ciepło na sercu, gdyż Brian miał w zwyczaju mówienia do mnie po imieniu, zresztą nie oczekiwałam, że będzie mówił do mnie inaczej. Byłam dla niego jednak jedyną rodziną i nie krył się z tym, że jestem w jego życiu ważna. Spojrzałam gdy podszedł do mnie z uśmiechem od ucha do ucha:
- Ty? W takim miejscu? A gdzie twoja obstawa?
- Powiedzmy, że ma wolne.
Popatrzył na mnie podejrzliwie:
- Pogadamy?
- A twoi znajomi?
- Obejdą się beze mnie, poza tym jadą do następnej knajpy a ja już pasuje.
- Na pewno?
- Tak, na pewno. Chodź, postawię ci drinka, bo coś mi mówi, że masz lekką kompresję.
Mrugnął do mnie a ja uśmiechnęłam się do niego:
- A wiesz, że chyba mam?
- Wiem, widzę, no dalej, nie daj się prosić.
Chwilę jeszcze na niego popatrzyłam, po czym weszliśmy do pubu i usiedliśmy przy stoliku. Brian był tam chyba częstym bywalcem, bo ledwo skinął ręką a kelnerka kiwnęła głową i po chwili przyniosła dwa kieliszki, wódkę i sok, Brian uśmiechnął się do niej a ja udałam, że tego nie widzę, była bardzo młoda i do tego atrakcyjna. Kiedy odeszła spojrzałam na Brian'a i pogroziłam mu palcem:
- Oj synuś, szalejesz.
- Ciekawe za kim to mam co?
- No na mnie nie patrz, a twój ojciec nie miał w zwyczaju oglądać się za każdą.
- Tak, bo wszystkie uganiały się za nim.
Poczułam nostalgię i ledwo Brian nalał mi kieliszek, wypiłam go do dna, więc od razu nalał mi następny.
- Ostro idziesz, nie wiem tylko czy to rozsądne?
- Co? Picie?
- Nie, chodzenie po ulicach Malibu i to bez nikogo.
- Mam ciebie.
Mina Brian'a zrobiła się poważna.
- Mówię poważnie.
- Ja też.
- Martwię się o ciebie.
- Nie, tylko nie wyjeżdżaj mi z takimi gadkami, umiem o siebie zadbać.
- Wiem, że ściga cię Barodo.
- Skąd?
Skrzywił się znacznie na to pytanie.
- Powiedzmy, że przeczytałem w google.
- No zobacz jaki ty bystry jesteś.
Westchnęłam ciężko i zapaliłam papierosa.
- Ja nie żartuję, powiedz co się dzieje do licha, wiem, że jest na ciebie nagonka, powinnaś się gdzieś przenieść.
- I gdzie niby mam iść? Co? Brian, przed nim nie można uciec, możemy go tylko pokonać, rozumiesz?
- A jeśli się nie uda? Co wtedy?
Uśmiechnęłam się delikatnie, choć z ciężkim bólem serca. Wypiłam kolejny kieliszek i następny. Spojrzałam mu w oczy i szczerze mówiąc miałam ochotę się rozpłakać.
- Zadałem ci pytanie. Co jeśli się nie uda?
- Jeśli się nie uda, to on pokona nas, a wtedy Bóg jeden wie co może się z nami wszystkimi stać. Boję się tego Brian, boję się, że mogą znowu zginąć niewinni ludzie, a najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie mogę nic na to poradzić.
Spojrzał na mnie i chwycił moją rękę, którą trzymałam na stole.
- Jeśli będę mógł jakoś ci pomóc, to po prostu powiedz dobrze?
Kiwnęłam głową i wypiłam kolejny kieliszek, czułam, że mam już dosyć i zaczynam się rozklejać, po chwili jednak patrząc w oczy Brian'a i widząc jego napięcie, napięcie, którego nigdy dotąd nie widziałam, poczułam, że muszę natychmiast przywołać się do porządku. Spojrzałam na niego z zaciekawieniem i wyswobodziłam swoją rękę:
- A właściwie gówniarzu czemu ja ci to mówię?
Roześmiał się i wiedział tak samo jak i ja, że jestem pijana. Podniosłam się jednak o własnych siłach, popatrzył na mnie:
- Koniec imprezy?
Powiedział rozbawiony:
- Tak, dzieci idą do domu a dorośli idą uprawiać seks.
- Humorek mamusi wrócił?
- A żebyś wiedział.
Poszedł do kelnerki, szepnął jej coś do ucha i zapłacił, po czym podszedł do mnie:
- To co? Idziemy?
- Tak.
Wyszliśmy z baru, Brian popatrzył na mnie:
- Na pewno dasz sobie radę?
Uśmiechnęłam się do niego:
- Na pewno, jedź do domu, dzięki.
- Polecam się na przyszłość.
Przeszliśmy na drugą stronę ulicy gdzie stały motory, Brian wsiadł na swój. Nie miałam ochoty na prawienie mu morałów, bo sama nie zachowywałam się nie raz tak jak należy.
- Mogę cię podwieźć.
- Przejdę się, muszę wytrzeźwieć.
- W razie czego dzwoń.
- Jasne.
Nałożył kask, zapalił silnik i odjechał. Kiedy zniknął za zakrętem, dopiero poczułam w jakim jestem stanie. Z niewiadomych przyczyn ruszyłam ulicą prowadzącą prosto do domu Asir'a. Nie zastałam go jednak, dlatego nie mając już siły na to by iść do własnego domu, usiadłam na schodach i oparłam głowę o murek.
Po godzinie oślepiły mnie światła samochodu. To był on. Wysiadł i podszedł do mnie. Minę miał poważną dopóki nie zobaczył, że jestem po prostu spita. Wtedy złagodniał i uśmiechnął się, odkluczył drzwi i otworzył je na oścież.
- Wejdziesz? Czy mam cię wnieść?
- A mógłbyś?
Uśmiechnęłam się niewinnie a on pokiwał z uśmiechem głową.
- Masz szczęście, że cię lubię.
Pochylił się nade mną, ale wtedy od razu się podniosłam, tracąc na sekundę równowagę.
- Żartowałam, sama wejdę.
- Masz śrubę kochanie.
- Co ty powiesz?
Weszliśmy do środka. Asir zamknął drzwi i popatrzył na mnie:
- Wszędzie cię szukałam, dlaczego wyłączyłaś telefon?
- Bo chciałam mieć święty spokój.
- Rozmawiałaś z Cole'm?
- Nie, a ty?
- Wyglądam ci na psychologa?
Uśmiechnęłam się do niego szeroko i podeszłam bliżej:
- Nie, wyglądasz mi na...
Pogładził rękoma moje ramiona i spojrzał mi w oczy:
- Zamieszkaj ze mną.
- Nie, tylko nie mów mi takich rzeczy.
Odsunęłam się od niego:
- Dlaczego?
- Ja nie nadaję się na mieszkanie z kimś, w moim przypadku to się nie sprawdza.
- Z Thorne'm mieszkałaś wiele lat.
Popatrzyłam na niego:
- To prawda, ale Thorne był moim mężem, to było inne życie, mieliśmy małe dzieci i  wspólne cele.
- Ze mną ich nie masz?
- Nie powiedziałam, że ich nie mam, ale tak daleko to chyba jeszcze nie zaszliśmy.
- A czyja to wina? Moja? Ciągle tylko chcę, nie chcę, a jak już w końcu coś powiedziałaś, to teraz chcesz się z tego wycofać?
- Z niczego się nie wycofuję, ale potrzebuję czasu.
- Na co?!
Teraz ton jego głosu znacznie się podniósł, był na mnie zły przedtem a teraz to już w ogóle.
- Nie wiemy co będzie jutro czy za rok, przestań wreszcie wszystko odkładać i przestań się bać! Jesteś dorosłą kobietą, masz odchowane dzieci, więc pomyśl wreszcie o nas, w przeciwnym razie, nie będziemy mieli ani wspomnień, ani przyszłości.
Poczułam się głupio, miał rację, wiedziałam o tym i nagle wystraszyłam się, że go stracę. Alkohol puścił mnie w moment i kiedy zobaczyłam, że ode mnie odchodzi, krzyknęłam:
- Asir proszę, nie rób tego!
Spojrzał na mnie:
- Czego nie mam robić?
- Nie odchodź, wiem, że masz rację, tylko czasami tak trudno jest to wszystko złożyć w całość. Ilekroć moje życie wygląda normalnie, zawsze zdarza się coś, co wszystko burzy.
Zatrzymał się i popatrzył na mnie, ale z jakąś taką charakterystyczną dla niego czułością. Po chwili westchnął ciężko i zbliżył się do mnie. Wyczekiwałam w skupieniu jego dalszej reakcji.
- Nie łatwo jest cię kochać wiesz?
Uśmiechnęłam się a on uniósł brwi wyżej i przejechał dłonią po moim policzku.
- Ale nie zamierzam nikogo za to przepraszać.
Ujął mnie za szyję i pociągnął do siebie. Objął mnie mocno, tak mocno, że poczułam bicie jego serca. Wsłuchałam się w niego i chyba na chwilę udało mi się zapomnieć o wszystkich zmartwieniach tego świata, lecz tylko na krótką chwilę, bo w następnej zadzwoniła moja komórka. Asir szepnął mi do ucha:
- Nie odbieraj.
- Muszę, to może być Colin.
Wyzwoliłam się z jego uścisku i sięgnęłam po komórkę uśmiechając się do Asir'a:
- Halo?
Spojrzałam na wyświetlacz, ale nie znałam tego numeru, uśmiech z mojej twarzy momentalnie zniknął:
- To dopiero początek.
Usłyszałam głos Barodo i zaraz potem sygnał. Zdusiłam telefon w dłoni i spojrzałam na Asir'a, który od razu po mojej minie zorientował się, że coś jest nie tak.
- On mi rozpęta piekło o jakim nie śniłam.
Spuściłam wzrok i zamyśliłam się, Asir zrobił to samo, tyle, że w jego oczach był dziki gniew, gniew, którego starał mi się nie okazywać, widząc moją reakcję.
W tym samym czasie, Cole chodził po swoim domu w samych dżinsach z butelką piwa w ręku. Stanął w drzwiach tarasowych i patrzył w dal. Widok z jego domu rozciągał się na ocean. Nie wiem ile piw wypił, ale najwyraźniej wydarzenia minionego dnia gryzły go i to bardzo.
Po paru minutach wpatrywania się w ocean, usłyszał dzwonek do drzwi. W pierwszej chwili chciał nie otwierać, ale w końcu, kiedy dzwonek dzwonił raz za razem, podszedł  do drzwi.
- To ty?
Oparł się o futrynę drzwi, kiedy zobaczył w nich Carrie:
- Nie powinnaś była tu przychodzić.
Spojrzała na niego tymi swoimi łagodnymi oczami:
- Ale przyszłam, więc..., mogę wejść?
Bez słowa wpuścił ją do środka, gdy tylko weszła zamknął drzwi. Podszedł z powrotem do miejsca, w którym stał wcześniej i dalej spoglądał w fale oceanu. Carrie nie za bardzo wiedziała jak się zachować, w końcu jednak podeszła bliżej i przemówiła:
- Cole, przykro mi z powodu tego, że zostałeś zawieszony, to moja wina.
- Nie wiesz co mówisz.
Ton jego głosu był oschły, pokręcił głową i wziął kolejnego łyka piwa:
- Wszedłeś do środka bo ja tam byłam.
Uparcie ciągnęła temat dalej. Cole był nieco zniecierpliwiony zaistniałą sytuacją, więc w końcu spojrzał na nią:
- Posłuchaj, siedzę w tym fachu ponad dwadzieścia lat, nigdy, rozumiesz? Nigdy, nie zdarzyło mi się zadziałać emocjonalnie na akcji, moja reakcja była niedopuszczalna a zachowanie Rolly'ego jak najbardziej na miejscu, bo przeze mnie mogli zginąć ludzie!
- Więc niepotrzebnie przyszłam?
- Na to wygląda.

Kiwnęła głową i niepewnie wycofała się widząc dystans jaki trzymał do niej Cole. Choć oczy zrobiły się jej szklane, on patrzył niewzruszony. Carrie chwyciła za klamkę, po czym otworzyła drzwi i zatrzasnęła je za sobą. Cole zacisnął zęby i trzasnął butelką w drzwi, szkło roztrzaskało się o ziemię a on sam zapalił papierosa i gdy ponownie spojrzał na ocean, wyglądało tak jakby i jego oczy, przez moment były szklane.

poniedziałek, 24 lutego 2014

Rozdział XII

XII

Komórka Asir’a nadal nie odpowiadała. Wiecznie włączała się poczta, nie wiem, który raz z kolei próbowałam mu się na nią nagrać:
- Asir proszę cię, odezwij się, potrzebuję cię.
Wyłączyłam się i spojrzałam na Rolly’ego kiwając przecząco głową. Colin również na niego patrzył wyczekując co dalej, w końcu nie wytrzymał:
- Zróbcie coś wreszcie.
Rolly jeszcze przez moment walczył ze sobą:
- Rolly, tu chodzi o Cole’a, nie zostawię go.
W końcu spojrzał na mnie, wiedział, że nie żartuję.
- Colin, szykuj oddział.
Ten odetchnął z ulgą i od razu chwycił słuchawkę.
Po kilku minutach byliśmy gotowi by wyruszyć i właśnie wtedy szybkim krokiem na oddział wszedł Asir, spojrzał na mnie:
- Gdzie się wybierasz?
- Mamy problem na farmie, jest tam Cole.
- Wiem, znam sytuację, ty zostajesz.
- Ale…
Próbowałam zaprotestować, ale on już postanowił:
- Żadnych ale, siedzisz przy radiu i nadzorujesz akcję stąd.
- A Cole?
- Ja pojadę.
Pokornie wycofałam się w stronę Colin’a, Rolly chwilę jeszcze patrzył na Asir’a, po czym wszyscy wyszli. Gdy dotarli na miejsce, Colin nadal z miejsca usiłował doszukać się przyczyny przejęcia części naszego systemu przez Barodo, ale niestety nie było to takie proste. Wreszcie spojrzał na mnie i oświadczył:
- Co?
Zapytałam.
- Wiesz już co się dzieje?
- Wiem.
Spojrzał poważnie.
- Ale to co ci powiem, nie spodoba ci się.
- Mów.
Zażądałam.
- Ktoś steruje systemem od środka.
- Od środka? Znaczy, że stąd?
- Nie, stamtąd.
- Wtyczką jest ktoś z rekrutów?
- Możliwe, nie wiem na pewno, możliwe, że Barodo jest gdzieś w pobliżu, albo nawet w środku.
- Albo ma kogoś w środku tak?
- Ciężko jest mi to stwierdzić stąd, pierwszy atak wskazywał na naruszenie siedziby od nas z oddziału, teraz wiem, że to niemożliwe.
- Dlaczego?
- Farma ma osobny system, jesteśmy do niego wprawdzie podłączeni, ale w tej chwili włączyłem zaporę bezpieczeństwa, a system farmy nadal jest pod czyjąś kontrolą.
- Zeskanowałeś budynek?
- Na farmie?
- Tak.
- Zeskanowałem.
- I co?
- Dookoła są rozmieszczone ładunki, ale sterowane są ręcznie.
- To znaczy, że do budynku każdy może wejść?
- Tak, tylko gorzej będzie jeśli zechce wyjść.
- Nie można tego jakoś wyłączyć?
- Pewnie i można, ale nie stąd, musiałbym być na miejscu.
Spojrzałam na niego.
- W takim razie wybierzemy się na wycieczkę.
- Ale Kylie…
- Żadnego ale, wykonać.
Zażartowałam, ale poskutkowało, Colin podniósł się z miejsca niemalże w tej samej chwili gdy tylko padły te słowa. Schował do torby laptopa i kilka urządzeń, które choć wyglądały znajomo, nie miałam pojęcia do czego służą.
Kiedy Asir z ludźmi dotarli na miejsce, na zewnątrz stał Seth, ale Cole’a nie było, ten spojrzał poważnie:
- Gdzie Cole?
- Wszedł do środka.
- Czemu go nie zatrzymałeś?
- Niby jak?
- Nie wiem, może paralizatorem? Bierz sprzęt.
Seth kiwnął głową i pokazał ludziom, że mają się rozlokować i podłączyć sprzęt, włączył w uchu słuchawkę:
- Colin, jesteśmy na miejscu.
W tym czasie jadąc samochodem, skinęłam Colin’owi głową, że ma udawać, iż jest na oddziale, Colin na kolanach miał rozłożony komputer.
- Przyjąłem, ale zasilanie jest teraz podłączone na full, nikt stamtąd nie wyjdzie i ty też nie masz jak wejść.
- Znajdź mi cienkie ogniwo obwodu.
- Asir, to samobójstwo!
- Obiecałem to Kylie a do środka wszedł Cole.
Spojrzałam na Colin’a, ale nie mogłam się zdradzić, że jesteśmy tak blisko. Wdusiłam pedał gazu w podłogę, jak Cole mógł być tak lekkomyślny, a teraz jeszcze Asir, to moja wina, był honorowy i skoro mnie odwołał, to wiedziałam, że zrobi wszystko żeby Cole wyszedł z tego w jednym kawałku, nawet gdyby miał zaryzykować własnym życiem. Ale ja nie chciałam i nie mogłam go stracić i chyba dopiero teraz dopiero to do mnie dotarło. Nie potrafiłabym żyć bez niego na dłuższą metę, choć podobno nie ma ludzi niezastąpionych.
- Dobra, poczekaj moment.
Wstukał coś kilka razy w klawiaturę, po czym popatrzył na pulsujący punkt na ekranie:
- Mam.
- Mów, mogę wyłączyć obwód na dosłownie pięć sekund, potem na nowo się uruchomi.
- Tyle mi starczy.
- Dobra, na trzy, raz, dwa, trzy…
Wcisnął coś w komputerze i po chwili Asir dostał się do środka. Rozejrzał się po rekrutach, nikt jednak jakoś nie wzbudzał jego podejrzeń, nie minęła jednak chwila i zadzwoniła jego komórka, odebrał patrząc na Carrie:
- Halo.
- Popełniłeś najgorszy życiowy błąd, teraz zginiesz a ja zajmę się twoją dziewczyną.
Asir aż się gotował.
- Jeśli ją tkniesz…
Barodo roześmiał się:
- Nie uważasz, że to trochę lekkomyślne odgrażać mi się w twojej obecnej sytuacji? Masz tam ponad stu rekrutów, wszyscy stracą życie przez ciebie.
- Wypuść ich, masz mnie.
- Mam was wszystkich.
- Dobijmy targu.
- Targu? To bardzo odważne z twojej strony.
- Wypuść ich, ja zostanę.
- Nie masz wyjścia.
- Mam coś czego ty chcesz, załatw to jak facet do diabła! Chowasz się za ścianami, przyjdź tutaj i zmierz się ze mną!
- Masz mnie za idiotę?!
Asir spojrzał na Cole’a, który milczał, widział złość Asir’a i najwyraźniej czuł się winny zaistniałej sytuacji. Barodo chwilę milczał przez telefon, w końcu jednak powiedział:
- Masz pięć minut na wypuszczenie wszystkich , ale jeśli wytniesz jakiś numer, przysięgam, że wysadzę was wszystkich.
Powiedział to akurat w momencie, kiedy razem z Colin’em dojechaliśmy na farmę. Wybiegłam z samochodu i wbiegłam dosłownie w tłum rekrutów. Wychodząc Cole spojrzał na mnie porozumiewawczo, ale nie był zadowolony. Wszyscy wyszli, drzwi się zamknęły, wiedziałam, że czujnik został z powrotem uruchomiony. Znalazłam się na środku pustej sali, Asir stał tyłem, kiedy się obrócił i mnie zobaczył, mało nie eksplodował. Stałam nieruchomo.
- Czyś ty oszalała?! Przecież ten maniak za moment wysadzi wszystko w powietrze!!
- To niech wysadza.
Spojrzałam na niego poważnie.
- Nie wiesz co mówisz.
- Wiem co mówię.
Telefon Asir’a zadzwonił ponownie, Barodo zapytał z zadowoleniem w głosie:
- Jesteś gotowy na śmierć?
Asir spojrzał na mnie.
- Jeśli naciśniesz na detonator, w powietrze wyleci też Kylie.
Zapadła cisza, Asir’owi zaszkliły się oczy gdy tak na mnie patrzył.
- Ty cholerny szczwany lisie! Nie taka była umowa! Nie wyjdziecie stamtąd żywi, teraz nie mam nic do stracenia! Z nikim się nie skontaktujesz!
Rozłączył się a w tym czasie łączność została całkowicie zerwana. Telefon nie miał zasięgu, również z Colin’em straciliśmy łączność. Asir rzucił komórką o ścianę, podszedł do mnie szybkim krokiem i potrząsnął za ramiona.
- Czy ty do diabła zmysły postradałaś?! Nic innego od ponad roku nie robię jak próbuję cię ochronić przed tym całym gównem a ty od tak wchodzisz tutaj i wystawiasz się jak tarcza do strzelania?!
- Jeśli chciałeś mnie ochronić, mogłeś mnie nigdy nie werbować do jednostki!! Prawisz mi o braku odpowiedzialności a sam działasz na granicy ryzyka za każdym razem gdy cokolwiek robisz!!
- Mam to wpisane w zawód!
- Tak samo jak ja dzięki tobie!
Spojrzał na mnie i puścił moje ramiona, chyba poczuł się bezsilny wobec argumentów, które mu przedstawiałam a może nawet wykrzyczałam.
- Jeśli chciałeś żebym była wyrachowana i rozsądna mogłeś nie próbować na siłę mnie zmieniać, mogłeś nie kazać mi uwalniać się od przeszłości a przede wszystkim mogłeś nie starać się wydobywać ze mnie jakichś uczuć, a skoro to zrobiłeś, to nie próbuj mnie teraz za to karcić i zdławić tego wszystkiego.
- Czy ty naprawdę nie rozumiesz? Kylie, całe życie byłem egoistą, ale teraz chcę żebyś żyła, nie chcę się tobą dzielić, ale nie chcę też żebyś zginęła tu razem ze mną, nie chcę bo zbyt mocno cię kocham.
- I uważasz, że tylko ty jesteś skłonny do czucia czegokolwiek tak?!
Teraz poczułam się urażona jakby wyznając mi miłość, wepchnął mi sztylet w serce.
- Więc wyobraź sobie, że ja też potrafię czuć i też jestem egoistką! Gdybym nią nie była nigdy bym tu nie weszła a zrobiłam to bo nie chcę cię stracić i jeśli masz zginąć, to będziesz musiał zabrać mnie ze sobą, bo ja też cię kocham.
Teraz przełknęłam ciężko ślinę i zdałam sobie sprawę z tego co powiedziałam. Jego reakcja była natychmiastowa, podszedł do mnie i bez zbędnych słów przywarł do moich ust. W między czasie Colin ślęczał nad komputerem przed budynkiem farmy. Seth patrzył na niego nerwowo. Po chwili podbiegł Rolly, który wrócił z oddziałem ze zwiadu terenu, niestety ślad po Barodo przepadł. Spojrzał na Colin’a:
- I co?
- Daj mi jeszcze sekundę.
Cole popatrzył na Rolly’ego:
- Co z Barodo?
- Nawet jeśli tu był, przepadł bez śladu. Co z nimi?
- Nie mamy łączności. Poczekaj…
Minęły dwie minuty i na ekranie wyświetlił się napis: SYSTEM ODBLOKOWANY. Spojrzał na Rolly’ego:
- Możecie wejść.
Kiwnął głową ale my również zorientowaliśmy się, że system został odblokowany ponieważ nagle włączyła się łączność a w komórce Asir’a pojawił się zasięg. Drzwi się otworzyły i wyszliśmy na zewnątrz, zanim jeszcze ktokolwiek zdążył wejść do środka. Rolly popatrzył na nas, po czym na dowódcę saperów:
- Sprawdzić teren.

Dowódca skinął głową, po czym pokazał swoim ludziom, że mają rozproszyć się po całym terenie. My bez słowa wsiedliśmy do samochodu, mijając Colin’a, mrugnęłam do niego a ten uśmiechnął się do mnie. Wiedziałam, że dzień jeszcze się dla nas nie skończył, ponieważ zagrywka Barodo była poniżej pasa i nie potrafiliśmy przewidzieć co stanie się dalej. Póki co jednak, musieliśmy znaleźć się jak najszybciej na oddziale, żeby omówić dalszą strategię.

Rozdział XI

XI

Jest w naszym życiu czas rodzenia się i czas umierania. Od małego chowamy się w domach, gdzie wpajają nam ogólne zasady moralności obowiązującej na świecie. Nie mówię, że jest to złe, ale gdyby tak można było w realnym życiu, dorosłym życiu przedłożyć to na praktykę.
Jak wierzyć w moralność i zasady, kiedy przychodzi nam walczyć z takim bezprawiem?
Dla mnie świat w tej chwili nie przedstawia wartości, w które tak bardzo chciałabym wierzyć, jest dla mnie jednym, wielkim polem bitwy, w którym przyszło mi walczyć o przetrwanie.
Kiedy uświadomiłam sobie, że życie Tony’ego jest w niebezpieczeństwie, a co gorsza, że przez znajomość ze mną, mógł już je stracić, ruszyłam szybkim krokiem w stronę jego domu i błagałam o cud. Wbiegłam na werandę i zaczęłam nerwowo przyciskać dzwonek raz, za razem. Nikt nie otwierał. Wtedy zaczęłam pukać, a może wręcz walić w drzwi metalową kołatką i w końcu…, po dłuższej chwili drzwi się uchyliły. Stał w nich Tony obwiązany ręcznikiem i uśmiechnął się widząc mnie. Nie kryłam zdziwienia a on zażartował:
- No przyznam, że ja też się za tobą stęskniłem, ale żeby zaraz rozwalać mi drzwi?
- Dzwoniłam do ciebie, ale komórka nie odpowiadała.
Powiedziałam sprawdzając jego reakcję.
- Naprawdę? Nie słyszałem telefonu, wejdź.
Myślałam, że powie mi iż zgubił telefon, lub że może ktoś mu go ukradł, to przynajmniej by mnie uspokoiło. Ale fakt, że nie usłyszał telefonu jak twierdził, świadczyło tylko o jednym, że jeszcze kilka małych chwil temu, w jego domu był Barodo.
- Wróciłem przed godziną, w samolocie padła klimatyzacja, więc musiałem najpierw wejść pod prysznic.
Kiedy weszłam do środka, zaczęłam niecierpliwie rozglądać się po pomieszczeniach, w których drzwi były otwarte. Tony spojrzał podejrzliwie:
- Kylie, czy ty się dobrze czujesz?
- Ja?
Zapytałam jakbym dopiero co zbudziła się ze snu.
- Tak, po prostu długo się nie odzywałeś, a ostatnio w okolicy było kilka włamań, chciałam mieć pewność, że wszystko w porządku.
- Wiesz? Tak sobie właśnie pomyślałem, że może nie powinnaś była odchodzić z policji.
- Dlaczego?
- Bo wszędzie szukasz potencjalnych przestępców.
- To prawda, przepraszam, zboczenie zawodowe, z tego nigdy się nie wychodzi.
- Zauważyłem, posłuchaj dasz mi chwilę?
- Jasne, zaczekam.
- Świetnie, obsłuż się, na stole jest kawa.
Kiwnęłam głową a Tony wszedł na piętro do łazienki. Weszłam do przestronnego tarasu i zobaczyłam na ławie komórkę. Podeszłam i wzięłam ją do ręki. Sprawdziłam ostatnie połączenia, ale nie było tam mojego numeru. Zapewne musiał go wykasować. Popatrzyłam na otwarte drzwi tarasu i wyszłam na ganek. Na ogrodzie nie było najmniejszych śladów Barodo, tak jakby rozpłynął się w powietrzu.
Na sali treningowej w tym samym czasie Linda ćwiczyła z Asir’em. Była tak agresywna jak nigdy a i Asir najwyraźniej z trudem hamował się by nie porachować jej wszystkich kości. Co rusz to któreś z nich lądowało na macie, ale wyraźnie było widać, że Asir działa na Lindę w bardzo charakterystyczny sposób. Ilekroć znajdywali się w nieco bliższym położeniu, ta usilnie próbowała dotykać go i ocierać się niczym kot. Asir’owi zaczęła kończyć się cierpliwość, w końcu położył ją na macie i przycisnął do ziemi, Linda jęknęła jakby nie czuła nic poza podnieceniem. Spojrzał na nią:
- Co z tobą? Masz braki czy co?
- A ty nie masz? Daj spokój, znam twoje możliwości, widzę jak się snujesz, wystarczy grzecznie poprosić a dam ci to czego potrzebujesz.
Asir pokręcił głową i gdy poczuł jej nogę między swoimi nogami, szarpnął ją mocniej i podniósł z ziemi.
- Znajdź sobie inną ofiarę czarna wdowo, ja nie jestem zainteresowany.
Udał się w kierunku wyjścia a ta zawołała:
- Żałuj! Nie wiesz co tracisz!
Asir wszedł do góry prosto do gabinetu Rolly’ego, ten spojrzał na niego spod łba:
- Spotkałeś diabła?
Asir bez zastanowienia podszedł do jego komputera i przyłożył klucz magnetyczny:
- Jesteś teraz na tych samych prawach, na jakich był Thorne, masz pełne uprawnienia poziomu dziesiątego, więc odrób zadanie i przeczytaj wnikliwie lekturę a zaraz potem ściągnij mi z pleców tą pijawkę o imieniu Linda, bo przysięgam, że mogę nie wytrzymać.
Wyszedł i trzasnął drzwiami a Rolly uśmiechnął się do siebie. Doskonale wiedział, że samym kluczem Colin’a nie szło odblokować wszystkich utajnionych danych, mógł to zrobić tylko założyciel oddziału a nim był Asir. Rolly dobrze wiedział, że należało go odpowiednio sprowokować, by osiągnąć swój cel, a tą prowokacją okazała się Linda. Asir zszedł na dół i poszedł prosto do biurka Colin’a, usiadł przy nim. Colin chyba wyczuł napięcie w zachowaniu Asir’a, bo spojrzał na niego z lekkim przerażeniem w oczach:
- Będę miał kłopoty?
- Teraz się o to martwisz?
- Nikt nigdy nic mi nie mówi, tylko wiecznie te tajemnice, pogubiłem się już, kiedy był tu Thorne, był porządek. Każdy wiedział jaka jest hierarchia oddziału, co ma robić i pod kogo podlega. Teraz nic nie wiadomo.
- A czego nie wiesz?
- Ja wiem wszystko bo przeczytałem w aktach.
- Więc ciesz się, że ci za to nie odrąbałem ręki a na przyszłość jeśli ktoś nie będzie czegoś wiedział, to przyślij go do mnie albo najlepiej do Rolly’ego.
Uśmiechnął się złośliwie, gdyż jemu w ogóle nie przeszkadzało, że sytuacja nie jest łatwa.
Kiedy wyszłam od Tony’go, byłam już nieco spokojniejsza, ale na krótką chwilę. Ledwo wyjechałam ze swojej ulicy, gdy zobaczyłam w lusterku, że ktoś za mną jedzie. Zjechałam w kolejną przecznicę a następnie skierowałam się na drogę wiodącą  do agencji. Zerkałam co po chwilę w lusterko, kiedy nagle mój samochód uderzył w przydrożną skałę, której nie zauważyłam. Uderzyłam głową o kierownicę i wtedy otworzyła się poduszka powietrzna. Zaklęłam pod nosem, bo uderzenie było dosyć silne. Wyszłam z samochodu, ale nikogo nie było. Postanowiłam iść dalej piechotą, bo było już niedaleko.
Kiedy weszłam zmęczona na oddział, Asir spojrzał na mnie zdziwiony a ja nawet się nie przywitałam, tylko wzrokiem poszukiwałam Lindy. W końcu ją zobaczyłam, stała w końcu sali rozmawiając, a może raczej flirtując z jakimś agentem. Podeszłam do niej z takim przyspieszeniem, że aż sama sobie się dziwiłam. Chwyciłam ją za bluzkę i rzuciłam – w dosłownym słowa tego znaczeniu na ścianę.
- Co ty wyprawiasz?! Mówiłam, że należy cię odseparować od ludzi, stwarzasz zagrożenie!
Linda podniosła się i otrzepała ,jakby ścierała z siebie tony kurzu, wtedy podeszłam do niej i kolejny raz upadła, tym razem po uderzeniu wylądowała na biurku. Za trzecim razem jednak gdy chciałam do niej podejść, rzuciła się na mnie. Aż mnie zdziwiło to, że wszyscy byli tak bierni na oddziale i raczej nikt specjalnie nie próbował się ustosunkowywać osobiście do zaistniałej sytuacji. W końcu przerzuciłam ją przed siebie i przygniotłam kolanem, ręką ścisnęłam jej gardło:
- Jeśli się dowiem, że masz cokolwiek wspólnego z Barodo albo Omally’m, zakończę twój marny żywot jednym cięciem, zapamiętaj to sobie.
Po raz pierwszy od dawna w jej wzroku było coś… - prawdziwego, czego nie było już dawno, prawdopodobnie po lekach którymi ktoś ją szprycował, bądź sama to robiła. Puściłam ją i przeszłam pędem obok Asir’a. Ten jednak dołączył do mnie w długim korytarzu:
- Co ty robisz?
- Ja? Nic, poza tym, że ostatnio mało nie rozwaliłam swojej komórki, że przed chwilą roztrzaskałam swój samochód a mój dom wygląda jak pobojowisko, to zupełnie nic nie robię.
Kiedy spojrzałam w tak ukochane mi oczy – złagodniałam.
- Mam dosyć Asir, puszczają mi nerwy, nie dam rady dłużej tak żyć.
- Dasz radę.
Objął mnie a ja przymknęłam oczy.
Nie miałam podstaw sądzić, że Linda ma cokolwiek wspólnego z Barodo czy Omally’m, a jednak coś w jej zachowaniu przez cały czas mnie niepokoiło.
Wertowałam akurat akta w swoim gabinecie, kiedy Rolly porosił mnie o rozmowę, stanął w drzwiach i spojrzał na bałagan na biurku:
- Szukasz czegoś?
- Nie.
Odpowiedziałam opryskliwie:
- Próbuję tylko zaprowadzić porządek, coś potrzebujesz?
- Możemy wypić kawę?
- Kawę?
Zapytałam zdziwiona.
- No wiesz taką czarną substancję, którą zazwyczaj podają w kubku.
- Bardzo śmieszne.
- Muszę z tobą porozmawiać, to ważne.
- Dobrze, skoro musisz, to chodźmy stąd, bo i tak przeszła mi ochota na porządki.
Sądziłam, że pojedziemy do jakiegoś baru, ale on chyba asekuracyjnie, zabrał mnie do siebie. Gdy weszliśmy do domu, rozejrzałam się:
- W barze mają gorszą kawę niż u ciebie?
Zażartowałam, popatrzył na mnie i uśmiechnął się. Zrobił kawę podczas gdy ja usiadłam w salonie. Przyniósł dwa kubki, postawił je na stole i usiadł naprzeciwko. Zapaliłam papierosa, i choć nie wiedziałam o co chodzi, czułam się podenerwowana.
- Zatem co jest tak ważne? O czym musiałeś tak pilnie porozmawiać?
- Może o Ninie?
Poczułam jakby ktoś zdzielił mnie cegłą w głowę.
- Dlaczego nic nie mówisz?
Popatrzyłam na niego.
- Asir nadał ci uprawnienia Thorne’a tak?
Ten kiwnął głową.
- Więc dlaczego mnie o to pytasz skoro masz pełen dostęp do wszystkich danych?
- Niektóre informacje są bardzo zdawkowe, wiedziałaś, że Asir pociąga za prawie wszystkie sznurki?
- Domyślałam się, powiedział mi tyle ile mógł, wiesz doskonale, że nikt z nas nie znał składu centrum.
- Ty znałaś.
- Nie, nie znałam i nie znam, nadano mi status utajnienia przed akcją w Libanie. Kryptonimem Nina posługiwałam się do tej akcji. Nigdy więcej  nie musiałam go używać. Przez dwa lata rozwiązałam kilka poważnych misji, Liban miał być ich uwieńczeniem. Wyznawcy Islamu bali się Niny, kojarzyła im się z największym wcieleniem zła jakie mogło kiedykolwiek chodzić po świecie w ludzkiej postaci. Centrum miało bardzo ambitne plany względem mnie, ale okazało się, że mieliśmy wtyczkę, tą wtyczką był syn Daniels’a. To przez niego to wszystko się stało i właśnie wtedy zdecydowali o utajnieniu mnie. Wszystko co robiłam, miało na celu odseparowanie mnie od wcześniejszego życia, miałam wtopić się w tłum do czasu, aż o mnie zapomną. Ale nie zapomnieli, bo przypomniałam im się w czasie misji z Desperatem, na której rzekomo zginąłeś. Nie od razu do tego doszli, dopiero po czasie odkryli ,że Nina i ja, to ta sama osoba. Nie od razu wiązali te sprawy ze sobą, dopiero kiedy cię pochowaliśmy, Colin odkrył, że Desperat był synem islamskiego przywódcy Omar’a Raffi. Na pierwszej misji na którą mnie wysłali, zabiłam jego i wszystkich, którzy przebywali z nim, wszystkich, oprócz jego syna, który w tamtym czasie był skłócony z ojcem.
- Wszystkich oprócz Desperata?
- Właśnie, kiedy zabiłeś jego żonę, skupił się na tobie, ścigał cię latami, w końcu trafił na twój ślad, w swoim amoku zapomniał o pomszczeniu ojca, bo uznał, że ślad po mnie zaginął. Myślał, że cię zabił i kiedy przetrzymywaliśmy go u siebie, ktoś kogo miał u nas, przekazał mu tą wiadomość.
- Kto to był?
- Mąż Sue, Morou, ten sam, który myślał, że mnie zabił. Resztę znasz, kiedy wróciliśmy wszystko ruszyło lawinowo.
- Nigdy nie ciekawiło cię jaki jest skład centrum?
Uśmiechnęłam się:
- Nie i nie chcę tego wiedzieć, jestem agentem, nigdy nie ciągnęło mnie do takiej władzy, bo wiem jak trudne jest sprawowanie jej. Wymaga od człowieka najwyższego poświęcenia, takiego, do którego ja nigdy nie byłabym zdolna. Asir robi wszystko żeby pomóc mi przez to przejść i nie ważne jest dla mnie jaką funkcję sprawuje.
- Gdyby nie Asir, dzisiaj miałabyś inne życie.
- A może gdyby nie on, nie miałabym żadnego?
- Tak łatwo mu wybaczyłaś?
- Nie miałam co mu wybaczać, wiem jakim jest człowiekiem, wiem co robił, ale ze mną, był od początku szczery i kiedy tylko sytuacja się wyklarowała, powiedział mi wszystko co mógł. Jeśli zaufał ci na tyle, by wtajemniczyć cię w tą całą sytuację, to doceń to, bo gdybym ja była na jego miejscu, to po tym wszystkim, chyba bym tego nie potrafiła.
Rolly przeszył mnie wzrokiem, po czym pochylił głowę:
- Masz rację, wiele razy cię okłamywałem, żałuję tego chociaż teraz jest już na to za późno. Wydawało mi się, że nie mówiąc ci niektórych rzeczy zapewnię ci bezpieczeństwo, ale skąd mogłem wiedzieć, że wiesz więcej ode mnie?
- Nie mogłeś, wiem o tym, ale teraz wszyscy jesteśmy w to zaangażowani i musimy współpracować odkładając urazę na bok. Bez znaczenia jest już kto kim rządzi i kto nad kim jest, nie warto się nawet nad tym zastanawiać.
- Mówisz o zaufaniu?
Uśmiechnęłam się:
- Tak sądzę, może nie wszystko jeszcze jest stracone szefie.
Rolly roześmiał się.
- A wiesz, że dopiero teraz kiedy poznałem prawdę, rozumiem dlaczego nie chciałaś się ujawnić chociaż mogłaś?
Mrugnęłam do niego:
- Lubię jak odwalasz za mnie brudną robotę.
Pokiwał głową z uśmiechem, bo właśnie tak to ujął, w którejś z rozmów ze mną.
Kiedy wróciliśmy na oddział, był straszny popłoch, Colin przy monitorze krzyczał coś do słuchawki, ludzie biegali a wielki plastikowy alarm mrugał na czerwono i wydobywało się z niego głośne dudnienie. Podbiegliśmy szybko do Colin’a:
- Gdzie jest Asir?
- Wyszedł przed godziną.
- Kiedy to się zaczęło?
- Piętnaście minut temu, system wariuje, ktoś podłączył się pod główny obwód.
- Mają pod kontrolą nasz system?
- Mają pod kontrolą system na farmie, wpięli się w gniazdo i nie mogę tego zatrzymać, zegar tyka a tam jest uwięziona chyba setka ludzi.
- Kogo mamy na farmie?
Zapytałam:
- Cole’a i Seth’a.
Spojrzałam na Rolly’ego:
- Jadę tam.
- Nie, zaczekaj, może jemu właśnie o to chodzi, żeby cię tam ściągnąć.
- Mam gdzieś o co mu chodzi, co drugi dzień buszuje po moim domu i jakoś mnie nie zabił, co gorszego może zrobić?
Rolly dalej patrzył poważnie, teraz i Colin spojrzał, a ja dostałam oświecenia:
- Chce wysadzić stu ludzi? Za co?
Colin spuścił głowę a ja poczułam, że wszystko w środku mi się gotuje:
- Czy Seth i Cole są w środku?
- Nie.
- Niech wracają.
- Próbowałem go zatrzymać, ale powiedział, że znajdzie sposób.
- Kogo?
Colin milczał.
- Pytam kogo próbowałeś zatrzymać?
- Cole’a, w środku jest Carrie.
Popatrzyłam na Rolly’ego a ten powiedział:
- Jeśli Cole wejdzie do środka, zginie razem z nimi.

Zapadła cisza a  wszyscy popatrzyli na siebie.

Rozdział X

X

Usiadłam na łóżku bezsilnie. Przełknęłam ślinę i przez moment zdawało mi się, że z tej właśnie bezsilności rozpłaczę się, ale wtedy zadzwonił telefon. Odebrałam nie patrząc na wyświetlacz:
- Halo?
Powiedziałam spokojnie.
- Podoba ci się?
Nie wiem dlaczego, ale nawet nie pokusiłam się o to by wstać i chociażby spojrzeć przez okno czy nie ma go gdzieś w pobliżu. Z drugiej jednak strony wyczuwałam, że jest gdzieś blisko i nie musiałam sprawdzać.
- Czego chcesz ode mnie ty chory sukinsynu?
- Ciebie.
- Nigdy nie będziesz mnie miał.
- I tu się mylisz, ja już cię miałem a teraz kwestią czasu jest kiedy sama do mnie przyjdziesz, jak tam głowa? Wciąż boli?
Roześmiał się, że też o tym nie pomyślałam, rzeczywiście od pewnego czasu bolała mnie głowa i to…, zaraz, zaraz, …od dnia, w którym wstrzyknął mi to świństwo. Sądziłam, że to był tylko środek paraliżujący, tymczasem…
- Nie wiem co mi wstrzyknąłeś, ale jeśli chcesz, to możesz mnie wykończyć, zrobisz mi tylko przysługę.
- Właśnie o tym pomyślałem, ale dosyć już ode mnie dostałaś, mogłaś być dzisiaj już moją żoną, mogłaś mieć wszystko.
- Wiesz co? Cieszę się, że do tego nie doszło.
Rzuciłam telefonem, ręce mi się zatrzęsły, co on sobie myślał? I czego naprawdę chciał? Zemścić się? Bo gdyby chciał mnie zabić, mógł zrobić to dawno temu. Potrzebował mnie żywej, tylko nie miałam pojęcia do czego i chyba nawet nie chciałam tego wiedzieć.
Siedziałam tak jeszcze przez chwilę i wtedy usłyszałam trzask, nie wiedziałam skąd dobiegł, mój oddech stał się niemiarowy, zacisnęłam pistolet w dłoni i powoli skierowałam się do łazienki, otworzyłam ją, po czym szarpnęłam za zasłonkę prysznica. Nikogo nie było, więc obróciłam się i podeszłam do garderoby, ale po otwarciu okazało się, że i ona jest pusta. Nie pozostało mi nic innego jak zejść na dół i tego właśnie najbardziej się obawiałam. Chwyciłam się poręczy przy schodach i wolnymi krokami zaczęłam schodzić w dół. Czułam na sobie czyjąś obecność, ale nie potrafiłam nikogo zlokalizować. Otwierałam drzwi, jedne po drugich, ale nic, a jednak nie mogłam pozbyć się wrażenia, że nie jestem sama. Drzwi od tarasu były lekko uchylone, ale znowu coś stuknęło. Weszłam szybkim krokiem na górę i spojrzałam na łóżko. Leżała na nim wyraziście granatowa sukienka – dokładnie ta sama, którą ubrałam na pierwsze spotkanie z Barodo, kiedy to miałam go olśnić. Skąd ją wziął? Przecież cała garderoba, którą miałam zorganizowaną na wyjeździe należała do oddziału, czy i tam się zakradł? Przełknęłam ślinę i kolejny trzask. Miałam wrażenie, że zaczynam wariować. Znowu zbiegłam po schodach i dalej nikogo nie widziałam, ale drzwi tarasowe, które jeszcze chwilę temu były otwarte, teraz były zamknięte a przecież na dworze nie wiało. Podeszłam bliżej i kiedy chciałam chwycić za klamkę, ktoś niespodziewanie chwycił mnie w pół przypierając do ściany. Pistolet wypadł mi z ręki a Barodo trzymając mnie od tyłu, przyparł moją twarz do ściany. Jego ręce czułam wszędzie a trzymał mnie tak mocno ,że nie mogłam się wyswobodzić z jego uścisku. Serce biło mi takim tempem, że nie mogłam złapać tchu, za każdym razem kiedy choć odrobinę się szarpnęłam, czułam okropny ból głowy, zupełnie jakby nadmiar adrenaliny go potęgował. Zaczął całować mnie po ramionach, czułam do niego takie obrzydzenie, że nie potrafiłam go nawet opisać.
- Pamiętasz to jeszcze?
Wyczuwałam jego podniecenie moim ciałem a to jeszcze mocniej odpychało mnie od niego:
- Jasne, że pamiętasz, żebyś wiedziała ile razy siedziałem w twojej sypialni i patrzyłem jak śpisz, nie zawsze był to spokojny sen, o czym śniłaś?
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
Mój głos był ledwo słyszalny a na dodatek zagłuszał go dyszący głos Barodo.
- Wiesz, że chcę.
- Śniłam o tym, jak wbijam nóż w twoje serce.
Szarpnął mnie za włosy:
- Nie igraj ze mną, bo czasami mogę przestać być sentymentalny i zapomnę jaka byłaś dobra w łóżku.
Ścisnął mocniej moje uda, poczułam ból na szyi, to jego zęby w odruchu podniecenia przygryzły moją skórę na szyi. Barodo należał do tych mężczyzn, którzy traktowani przez kobietę obcesowo, jeszcze bardziej jej pożądają. Syknęłam odruchowo, wiedziałam, że jeszcze kilka dosłownie sekund i wejdzie we mnie i właśnie wtedy przez szybę mignęły światła nadjeżdżającego samochodu. Wyrwałam się a on uciekł drzwiami tarasowymi, rzucając w biegu:
- Do następnego spotkania.
Wybiegł, schyliłam się po pistolet i wybiegłam za nim strzelając, ale zniknął w ciemnościach. Obróciłam się i weszłam wprost na Rolly’ego, aż podskoczyłam.
- Kylie, co tu się stało?
Ale nie mogłam wydusić z siebie słowa, zamiast tego przyłożyłam głowę do jego klatki piersiowej i modliłam się o to, by mój oddech się uspokoił. Poczułam jak mnie obejmuje i gładzi moje włosy, równocześnie sięgając po telefon:
- Colin, przyślij grupę do Kylie i ściągnij Gina.
Huczało mi w głowie, w uszach miałam jeden pisk.
- Kylie mów do mnie, co się dzieje.
Ale ledwo mogłam wydobyć z siebie głos:
- Barodo, wstrzyknął mi coś razem z tym środkiem paraliżującym, moja głowa.
Nogi mi się ugięły, Rolly wziął mnie na ręce i wniósł do domu, położył mnie na kanapie i usiadł z boku. Rozejrzał się po salonie i zobaczył kwiaty. Ścisnął moją rękę, byłam świadoma, ale zaczynałam majaczyć i ten ból głowy, zamiast słabnąć, był coraz silniejszy.
- Mów do mnie, Kylie…
Ale wzrok zaczynał mi uciekać, słowa zaczynały się plątać w nieznanym nikomu bełkocie.
- Cholera! Nie teraz!
Szarpnął mnie mocniej.
- Kylie nie zamykaj oczu, musisz mówić.
Rolly zrobił się nerwowy i właśnie wtedy z rozmachem otworzyły się drzwi. Do domu wbiegli agenci a na ich czele Gino i zaraz za nim Jesse. Gino ukucnął przy mnie i rozszerzył mi oczy, Rolly spojrzał na niego:
- Co to za świństwo?
- Nie wiem, ale zaraz będzie tu Asir, on będzie wiedział, na razie podam jej sole i podłączę detoks.
Spojrzał na zegarek a Jesse rozejrzała się dookoła:
- Jezu, przecież on ją wykończy.
Gino spojrzał na Jesse, po czym podłączył kroplówkę, w którą zaczął wstrzykiwać jakieś płyny. Rolly spuścił głowę i usiadł na ławę przy kanapie, wtedy z góry zeszła Kim i popatrzyła na niego:
- Łóżko jest całe w płatkach róż, jest tam też sukienka z akcji, na ziemi leży rozbity telefon, dlatego nie mogliśmy się dodzwonić, co z nią?
Rolly kiwnął głową na nie.
- Czekamy.
- Na co?
- Na Asir’a.
- A co on pomoże?
Wtedy usłyszeli jego głos:
- Zdziwiłabyś się.
Podszedł szybkim krokiem do mnie, Gino ustąpił mu miejsca, ale nadal kucał przy łóżku. Asir rozchylił mi usta i przejechał po moim języku jakimś papierkiem lakmusowym, ten zrobił się pomarańczowy, spojrzał na Gina:
- Floratyzyna.
Rolly popatrzył na niego:
- Jak to działa?
- Jej stężenie podwyższa się wraz ze wzrostem adrenaliny i powoduje ból głowy, z kolei zbyt szybkie uwolnienie tego z organizmu, kiedy człowiek jest zdenerwowany, osłabia organizm do granic możliwości.
- Jezu takie techniki stosowaliście w Mosad’zie? Po co?
Zapytała Kim, Asir spojrzał na nią.
- Najpierw osłabialiśmy więźniów by ból powodował u nich strach i by składali zeznania, kiedy nie chcieli, elektrowstrząsami prowokowaliśmy podwójne wydzielanie adrenaliny i tym samym ból głowy, to była bardzo skuteczna metoda.
- Właśnie widzę, jesteście sadystami czy ludźmi?
- Nie ja jej to podałem.
Spojrzał poważnie, otworzył pudełko z którym przyszedł. Było wielkości zeszytu a w środku znajdowały się przeróżne ampułki, wyjął jedną z nich i spojrzał na Gina:
- Odłącz kroplówkę.
Gino posłusznie wyjął wenflon, Asir wziął do ręki strzykawkę i naciągnął płyn, wyprostował moją rękę i wbił igłę prosto w żyłę. Kiedy to zrobił, ściągnął mnie z łóżka:
- No dalej skarbie. Gino pomóż mi.
- Jest nieprzytomna.
- Za chwilę się ocknie, ale musi to rozchodzić, inaczej antidotum się nie rozejdzie.
- Skoro tak twierdzisz.
Oboje chwycili mnie pod ramie i zaczęli prawie, że przeciągać mnie po pokoju, w końcu otworzyłam oczy, byłam jak zaspana. Choć jeszcze niepewnie, ale czułam, że stoję na własnych nogach i o własnych siłach, ale w głowie, miałam jedną wielką dziurę. Spojrzałam na Asir’a:
- Witamy w świecie żywych.
- Co się stało?
- Zasłabłaś.
Spojrzałam niepewnie na Rolly’ego i resztę.
- Jak się czujesz?
- Dochodzę do siebie.
Asir kiwnął głową i wyprowadził mnie z domu. Nad ranem pojechał do Rolly’ego, by wreszcie ustalić plan działania, była też Kim i Gino. Ostatnimi czasy nawet strach było rozmawiać normalnie na oddziale:
- Można jej to odstawić?
- Nie od razu, zresztą jeśli to zrobimy, może stać się nieprzewidywalna, a ja muszę znać jej dojścia. Jedna z tych substancji jest bardzo podobna składem do tej, którą Barodo zaaplikował Kylie.
- Czy z Kal już będzie wszystko w porządku?
Zapytała poważnie Kim:
- Musi rozruszać kości, ale bez obaw, nic jej nie grozi.
- Jakoś ci nie wierzę.
- Chyba nie masz wyboru.
Odpukać gdy wstałam, nie odczuwałam bólu głowy, który w ostatnim czasie mi towarzyszył, nadal jednak byłam jakaś nieprzytomna. Podeszłam do stolika, na którym stała butelka wody . Odkręciłam butelkę i nalałam wody do szklanki. Zerknęłam na nocny stolik, leżała na nim komórka, moja komórka. Podeszłam do okna, które wychodziło prosto na ulicę. Zerknęłam na nią i zobaczyłam Barodo, szklanka wypadła mi z ręki, spojrzałam powtórnie i naprawdę nie wiem czy był to jedynie wytwór mojej chorej wyobraźni, czy jeszcze nie doszłam całkowicie do siebie, ale w miejscu w którym zdawało mi się, że dosłownie przed sekundą stał, nie było nikogo. Wróciłam na łóżko, skuliłam się i pamięcią sięgnęłam do czasów, kiedy poznałam Barodo. Przypomniałam sobie nasz taniec, spacer po plaży aż myślami doszłam do dnia, w którym pobił mnie i zgwałcił.
W czasie kiedy ja leżałam na łóżku, Asir siedział przy komputerze w gabinecie operacyjnym. Nikt z niego nie korzystał, chyba, że Herlow miał jakąś pilną sprawę i wzywał do siebie dowódców. Asir był podłączony pod sieć Mosadu i rozmawiał z kimś przez telefon po angielsku.
- Sprawdź to dla mnie Mohit, będę czekał, tak to bardzo pilne, przygotuję ich. Dobra, odezwę się wkrótce.
Ledwo rozłączył się, do gabinetu wszedł Herlow.
- Asir, mogę ci zająć chwilę?
- Jasne.
Asir odruchowo podniósł się z fotela, ale Herlow ruchem ręki pokazał, że ma usiąść z powrotem.
- Dajmy spokój z oficjalnymi ceregielami.
Usiadł w fotelu naprzeciwko.
- Masz jakieś wieści od swoich ludzi?
- Są w pogotowiu, przechodzimy na plan B.
- Wiesz, że Barodo tak łatwo nie odpuści, nikt nie zna go tak dobrze jak ty.
- Nie damy mu się zaskoczyć.
- Przyjaźniliście się.
- To było dawno temu, z doświadczenia wiem, że nie mogę się opierać na starych przyjaźniach.
- Widzę, że wyjaśniłeś sprawę z panią Hopper?
Asir spojrzał na niego.
- Przepraszam.
Poprawił się Herlow.
- Santadio.
-Wyjaśniłem, wiedziałeś prawda?
- Wszyscy wiedzieliśmy, dlatego mieliśmy do wyboru, albo on, albo ona. Poniekąd przyzwoliliśmy jej na to i zatuszowaliśmy sprawę, bo wybór padł na nią. Ale nie po to przyszedłem aby wspominać.
- A po co przyszedłeś?
- Dwa dni temu Rolly kazał Colin’owi nadać mu uprawnienia Thorne’a.
- Zatem wie o poziomie dziesiątym?
Herlow skinął głową.
- Jak dużo wie?
- Na razie niewiele, ale to tylko kwestia czasu, ty musisz zdecydować, który status jawności ma nabyć, będzie drążył, bo chodzi o Kylie.
- Wiem, ale mimo moich uprzedzeń, to jeden z nielicznych ludzi, którym mogę zaufać.
- A więc zajmij się tym, ja przez tydzień będę w centrum, muszę dołączyć do Geoge’a zanim za dużo namiesza. Miej rękę na pulsie a w razie czego wiesz jak sicze mną kontaktować.
Asir kiwnął głową a Herlow wstał i wyszedł. Asir chwilę jeszcze posiedział przy biurku, po czym zrobił to samo.
Carrie i Cole ćwiczyli na sali, pośród kilku innych agentów. Carrie miała nabrać wprawy, gdyż zamierzaliśmy ją wysłać na najbliższą akcję. W którymś momencie Carrie spoważniała, Cole uniósł brwi i popatrzył na nią, a ta jak zahipnotyzowana zapatrzyła się na Jesse, która razem z Gino walczyła z nożem.
- Carrie?
Cole podszedł bliżej i dotknął jej ramienia, ta aż odskoczyła:
- Hej, co się dzieje?
- Nic, możesz mnie tego nauczyć?
- Czego konkretnie?
- Walki nożem.
Uśmiechnął się:
- Niestety nie.
- Dlaczego? Nie chcesz?
- Nie, nie dlatego, że nie chcę, ale to nie moja działka, nie potrafię posługiwać się nożem tak jak Jesse.
- Myślałam, że równo was szkolą.
Ten uśmiechnął się:
- Jesse to stara szkoła, ja byłem szkolony gdzie indziej.
- Opowiedz mi o tym, możesz? Czy to też ściśle tajne?
- Jesteś w końcu agentem, chodź, zwijajmy się stąd.
Prosto z oddziału pojechali na plażę na spacer. Carrie z niejasnych dla mnie powodów, była bardzo ciekawa wszystkiego co było związane z pracą na oddziale i szkoleniami agentów.
- Pochodzimy z różnych środowisk, ja zostałem zwerbowany przez inną jednostkę, niektórzy, tak jak Jesse, byli szkoleni przez agentów Centrum. Tam każdy z nich specjalizował się w czymś innym, dlatego ich zespoły szturmowe były takie doskonałe. Kiedy trafiłem do agencji, Jesse już tam pracowała.
- A Kylie?
Uśmiechnął się:
- Co Kylie?
- Ona też jest ze starej szkoły prawda? To widać.
- Przykro mi, ale na temat Kylie nie mogę z tobą rozmawiać.
- Rozumiem.
- Nie to, że nie chcę, po prostu jest w tej chwili jednym z dowódców, a ci mają niejawny status.
- Co to znaczy?
- Że o ich przeszłości nie możemy rozmawiać, ale jeśli chcesz, to sama ją zapytaj, jeśli ona ci powie to ok.
- Nie, nie trzeba. Mogę cię o coś zapytać?
- Pytaj, jeśli to nie jest związane z Kylie, to ci odpowiem.
- Dlaczego jesteś sam?
A jednak, pomyślał Cole, że niestety miało to coś wspólnego ze mną. Uśmiechnął się do niej.
- Nigdy nikogo nie kochałeś?
- Kochałem, raz…
Przez chwilę Cole pomyślał o mnie, ale zaraz potem ocknął się i spojrzał na nią.
- I co się stało? Nie dogadywaliście się?
- Nie, to nie to.
- Więc co?
- Nigdy nie powiedziałem jej co czuję.
- Dlaczego?
- Bo kochała innego.
- Przykro mi.
- Może i dobrze się stało.
- Dlaczego?
- Bo spotkałem ciebie.
Carrie uśmiechnęła się, ale jakoś tak nienaturalnie. Nic jednak nie odpowiedziała, tylko poszli dalej w stronę pomostu.
Kiedy Brian i Willy weszli do domu, Vicky akurat biegała na bieżni w salonie.
- Cześć chłopaki.
- Cześć.
Odpowiedzieli wspólnie, Willy spojrzał na Brian’a:
- Daj mi dziesięć minut.
- Jasne.
Odpowiedział i rozsiadł się w salonie. Skrzywił się widząc wysiłek Vicky:
- Nie rozumiem, co jest z wami kobietami?
- Jak to?
- Nie wiem czy to jakaś epidemia dwudziestego pierwszego wieku czy po prostu przekwitanie.
- Uważaj młodzieńcze, bo zrobię się nieprzyjemna.
- Może po prostu zacznij biegać z Kal, co?
- Nie, jej kondycji długo nie będę jeszcze miała.
- Od czegoś trzeba zacząć.
Vicky zeszła z bieżni i usiadła obok Brian’a.
- Jak ona się czuje?
- Wygląda na to, że dobrze.
- A jak jest naprawdę?
Brian pokręcił głową.
- Myślę, że nie jest dobrze.
- Ostrzegała, że teraz będziemy widywać się rzadziej, ale nie jestem pewna, czy to jest dobre.
- Szczerze to ja też nie. Może pogadam z Asir’em i jakoś odciągniemy ją od tego maniaka co?
- Obiecujesz?
- Obiecuję, czego to się nie robi dla kochanej cioteczki.
Uśmiechnął się szeroko a Vicky puknęła go łokciem.
Asir długo nie wracał, więc w końcu wybrałam się na spacer. Byłam przekonana, że on uznał by to za nieodpowiedzialne i lekkomyślne, ale może ja właśnie taka byłam – nierozsądna. Skręciłam w wąską uliczkę prowadzącą do mojego domu i wtedy zadzwoniła moja komórka. Tym razem jednak spojrzałam na wyświetlacz, to był Tony. Uśmiechnęłam się do siebie, bo dawno już się nie widzieliśmy, ale to wszystko dlatego, że wyjechał promować swoją nową książkę.
- Tony? Już myślałam, że o mnie zapomniałeś.
- Gdzieżbym mógł.

Usłyszałam śmiech i zdrętwiałam – to był on – Barodo. Telefon wypadł mi z dłoni a ja obejrzałam się nerwowo za siebie. Ulica była zupełnie pusta, jakby nikt na niej nigdy nie mieszkał.

niedziela, 23 lutego 2014

Rozdział IX

IX

Tego dnia chyba nie tylko ja zmagałam się ze swoim nieustającym morale. Asir zaszył się gdzieś i nie miałam pojęcia gdzie go szukać. Coś jednak instynktownie pchało mnie do mojego klubu i rzeczywiście – był to strzał w dziesiątkę.
Kiedy weszłam – siedział przy barze i popijał whisky. Joe od razu przywitał mnie wzrokiem. Podeszłam i usiadłam przy nim, uśmiechnął się:
- Cześć piękna, postawić ci drinka?
- Nie trzeba.
Wzięłam jego szklankę i przesunęłam butelkę, by nie mógł po nią sięgnąć.
- Pomogę tobie.
- I taki właśnie jest z tobą problem.
Wypiłam do dna i aż poczułam pieczenie w przełyku, otrząsnęłam się a Asir wygiął usta w zarozumiałym uśmiechu.
- Mówiłem, że alkohol nie jest dla dzieci.
Zbyłam go uśmiechem.
- Więc powiesz mi?
- Co?
- No jaki jest ze mną problem.
- Taki, że zanim pojawiłaś się w moim życiu, świetnie radziłem sobie w każdej sytuacji.
- Myślałam, że dalej sobie świetnie radzisz.
- To prawda, ale częściej niż kiedyś, zaczynam rozpatrywać moralne strony wszystkich misji.
- I to twoim zdaniem jest złe?
- To nie jest złe, ale mi przeszkadza.
Uśmiechnęłam się pod nosem a on spojrzał na mnie z zaciekawionym wzrokiem:
- Nad czym tak główkujesz?
- Zastanawiam się, ilu jeszcze rzeczy o tobie nie wiem, dzisiaj byłam pod wrażeniem.
Nic nie odpowiedział, tylko spojrzał na mnie.
- Chodź, odwiozę cię do domu.
Przez chwilę jeszcze się ociągał, w końcu jednak podniósł się ze stołka na którym siedział.
- Więc chodźmy.
Uśmiechnęłam się do niego i wyszliśmy z klubu.
W tym czasie na oddziale, Linda stała zniecierpliwiona pod gabinetem zabiegowym, akurat mijał ją Gino.
- Linda? Potrzebujesz czegoś?
- Tak, cholerny Asir, wczoraj mnie opatrywał, ale rana zaczęła się paprać a tu jak na złość nikogo nie ma.
Gino wyjął klucz i otworzył drzwi od gabinetu, wskazał ręką by weszła do środka. Uczyniła to co prawda z wielkimi oporami, ale w końcu weszła i usiadła na kozetce. Gino podszedł do niej i zaczął odwiązywać bandaż. Wiedział doskonale, że w ranie Lindy znajduje się polimer i to prawdopodobnie przez to rana się nie goi. Asir wiedział co robi, bo nawet gabinet kazał zamknąć na ten dzień, a grupę medyków wyrzucił na drugie piętro, o czym Linda oczywiście nie wiedziała.
- Muszę oczyścić ranę, wygląda na to, że wdało się zakażenie.
Gino zaczął oczyszczać ranę, po czym wykorzystał chwilę nieuwagi Lindy i wyjął polimer pincetą. Włożył ostrożnie do szkiełka, po czym wsunął szkiełko do kieszeni spodni.
- Długo jeszcze?
Zapytała niecierpliwie, była jakoś dziwnie niespokojna. Gino popatrzył na nią.
- Strasznie ci się spieszy.
- A żebyś wiedział, umówiłam się, wyobraź sobie, że mam swoje życie poza pracą.
- Wcale w to nie wątpię, kim jest ten szczęściarz?
- Dlaczego cię to obchodzi?
Gino uśmiechnął się.
- Staram się być miły.
- Niepotrzebnie, nie nabierzesz mnie, nikt kto współpracuje z Kylie, nie jest dla mnie miły bezinteresownie.
- Jesteś uprzedzona i tyle.
- Skończyłeś?
- Tak.
Zeskoczyła z kozetki i wyszła bez słowa. Gino uniósł brwi i sięgnął do kieszeni po szkiełko. Wyszedł z zabiegowego i poszedł do J.T:
- Jak leci?
- Mam  polimer, zajmiesz się tym?
- Jasne.
Dał szkiełko J.T, a ten wziął je od niego:
- Kto obserwuje Lindę?
- Ray i Pit.
Gino kiwnął głową.
- Coś nie tak?
- Nie w porządku, ale coś dziwnie nerwowo na mnie reagowała.
J.T uśmiechnął się:
- A dziwisz się? Przecież to twoja dziewczyna ją tak urządziła.
- Też racja. Dobra, będę pod komórką, w razie czego dzwoń.
- Hej Gino, a co z Asir’em? Słyszałem, że dał popis.
- Musiałbyś go widzieć, mi się też zagotowało, ale…
- Mosad ma inne techniki.
- Skuteczniejsze jak widać. Trzymaj się.
Gino jakby się zamyślił, ale wyszedł z oddziału, J.T spojrzał na szkiełko z polimerem i poszedł na tzw. tyły, by sprawdzić poziom toksyn.
W tym czasie Rolly siedział w swoim gabinecie przy komputerze. Z boku tliło się małe światło, Rolly wbił hasło NINA, ale wyświetlił się napis: podaj kod utajnienia dla poziomu dziesiątego. Oparł się o fotel, po czym powiedział do słuchawki:
- Colin…
- Tak?
- Wejdź do mnie, zabierz ze sobą klucz.
- Idę.
Klucz Colin nosił zawsze na szyi i jak już kiedyś wspomniał, nigdy go nie ściągał. Po chwili zjawił się w gabinecie Rolly’ego, a ten od razu spuścił rolety, Colin spojrzał zdziwiony:
- Stało się coś?
- Sprawdź kto ma uprawnienia dziesiątego sektora.
Colin popatrzył na niego, bo od razu zorientował się, że sprawa jest poważna.
- Moment.
Zaczął stukać coś na klawiaturze:
- Tylko trzy osoby.
- Jakie?
- Thorne, Kylie i jedna utajniona osoba.
- Jaka?
- Nie widzę, jest tajna.
- To ją odtajnij.
Colin westchnął, chwilę jeszcze coś wstukiwał, w końcu spojrzał na Rolly’ego:
- Asir.
- Jaki Asir ma status?
- Moment…, mam – założyciel.
Rolly skinął głową.
- Przerejestruj uprawnienia Thorne’a.
- Na czyje polecenie?
Spojrzał na niego:
- Moje.
Colin kiwnął głową, ściągnął klucz dostępu – magnetyczny, po czym przyłożył go do czytnika. Po chwili wstał, założył z powrotem klucz na szyję i spojrzał na Rolly’ego:
- Gotowe, jeszcze mnie potrzebujesz?
- Nie.
Colin wyszedł z gabinetu a Rolly usiadł z powrotem we fotelu. Wbił coś na klawiaturze i zaczął czytać, kiedy skończył, oparł się na fotelu.
Późnym wieczorem usiadłam we fotelu w salonie  Asir’a, popijając lampkę wina. Patrzyłam w kominek  i strzelające skry, przypomniałam sobie scenę z mojego szkolenia kiedy mnie po raz pierwszy rekrutowano, a potem zobaczyłam twarz rozwścieczonego Asir’a na ostatniej akcji. Miałam przeczucie, że sposób w jaki się zachował był podyktowany moją osobą. Nie byłam tylko pewna dlaczego? Czegoś mi nie mówił, tylko co to było? Poszłam do góry do jego sypialni, spał. Podeszłam do łóżka i popatrzyłam na niego. Wyglądał tak spokojnie. Nie wiem dlaczego, ale poczułam ogromną ochotę na to, by znaleźć się bliżej niego. Położyłam się ostrożnie obok, ale ledwo moja głowa dotknęła poduszki, a on już wyczuł moją obecność. Instynktownie objął mnie ręką i przycisnął do siebie, chociaż nawet nie otworzył oczu.
Kolejnego ranka przebudziły mnie czułe pocałunki, uchyliłam oczy i zobaczyłam nad sobą Asir’a, uśmiechnęłam się:
- A ty już?
- Co?
Zatopił swoje usta w moich tak, że nie mogłam nic powiedzieć, w końcu je oderwał i spojrzał mi w oczy:
- Nadal jestem na ciebie zła, nie myśl, że mi przeszło.
- Wiem, że nie.
Dalej kontynuował całowanie mnie i jeździł językiem od mojego dekoltu aż po brzuch, po czym z powrotem jego twarz znalazła się nad moją. Popatrzyłam na niego:
- Porozmawiaj ze mną.
- Rozmawiam.
- Nie mówię o języku ciała.
- Ale ten jest najwymowniejszy.
- Asir…
Przytrzymałam mu głowę.
- Wiem, że coś przede mną ukrywasz.
W końcu westchnął ciężko i popatrzył mi w oczy, miałam wrażenie, że świdrował mnie wzrokiem na wylot:
- Więc pytaj.
- Co się stało kiedy byliśmy na misji w Bośni?
- A co się miało stać?
- Nie pogrywaj ze mną, wiesz dobrze o czym mówię, widywałam cię w różnych stanach, w takim, nie widziałam cię nigdy.
Podniósł się uwalniając mnie spod swojego ciężaru ciała.
- Posłuchaj, już ci kiedyś mówiłem, że nie jestem wylewny, wielu rzeczy też ci nie mówię, bo po prostu nie mogę. Szkolono nas w różnych dziedzinach, ale zawsze miałem swoje zasady i nie mam ani szacunku, ani litości dla ludzi, którzy w tak perfidny sposób zachowują się w stosunku do płci przeciwnej. Są pewne normy tak?
- Akurat my rzadko je uznajemy.
- Ale to nie oznacza, że one nie istnieją i jeżeli kobieta mówi nie, to należy to uszanować. Tak mnie wychowano i zabiję każdego, kto naruszy tą zasadę.
- Dlatego zaplanowałeś akcję ratunkową w Libanie?
- Dlaczego zawsze musisz drążyć?
- Bo to dla mnie ważne, pamiętam, że byłam w helikopterze po tym jak Rolly mnie wyniósł, pamiętam to jak przez mgłę…
Głos mi się zatrząsł a Asir spojrzał na mnie poważnie:
- Ale słyszałam drugi śmigłowiec i głos w radiu…
Zaczęłam sobie przypominać ten dzień i zdarzenia z chwili, w której zostałam uwolniona, Asir zacisnął szczękę.
- Głos w radiu…
Powtórzyłam i spojrzałam na niego, on zrobił to samo i jego oczy zrobiły się dziwnie szklane:
- Wysadzić wszystko i wszystkich…, to był twój głos.
Asir spuścił głowę, ale po chwili podniósł ją do góry by okazać, że nie ma wyrzutów sumienia z tego powodu.
- Jak już mówiłem, tacy ludzie, nie zasługują na łaskę.
Wstał a ja nadal siedziałam na łóżku, rozłożył ręce jak wtedy po bankiecie, kiedy to po raz pierwszy mnie pocałował i nie wiedział jak zareaguję:
- No śmiało, możesz mnie nazwać bandytą, możesz mnie za to nienawidzić, ale gdyby teraz miała  miejsce taka sama sytuacja, wydałbym ten sam rozkaz.
Wstałam z łóżka i podeszłam do niego blisko. Asir uniósł brwi czekając na moją reakcję, ale ja zamiast krzyczeć czy spoliczkować go, zbliżyłam się do niego i złożyłam na jego ustach pocałunek. Uśmiechnął się:
- A to za co?
Teraz i ja uśmiechnęłam się do niego:
- Za to, że zwróciłeś mi godność.
Tego się nie spodziewał z moich ust, chciałam iść do łazienki, ale kiedy odwróciłam się, pociągnął mnie z powrotem i zaczął całować.
Kiedy weszliśmy na oddział, od razu podszedł do nas Gino i szepnął do Asir’a:
- Mamy polimer.
Ten uśmiechnął się.
- Wow, to znaczy, że zrobiłeś jej dobrze? Jak było?
Roześmiał się a Gino pokręcił głową.
- Starałem się być miły, ale najwyraźniej nie mam tego czegoś co ty, bo syczała na mnie jak żmija.
- Zdradzę ci tajemnicę.
- No…?
- Bo to jest żmija.
- Znamy już wyniki?
Wtrąciłam się w końcu w ich konwersację.
- Będą lada moment.
Ledwo to powiedział a minęła nas Linda, puszczając oko do Asir’a. Gino skrzywił się z niezadowolenia i spojrzał na nas:
- Dlaczego kobiety wolą drani?
Teraz i mnie to rozbawiło:
- Mnie nie pytaj, ja kocham tylko ciebie.
- Wiesz co? Ja od samego początku wiedziałem, że jesteś najlepszą laską na oddziale.
- Słyszałeś?
Spojrzałam na Asir’a a Gino mrugnął do mnie:
- Nie muszę słyszeć, ja to wiem.
- I tego się trzymaj.
W południe Jesse pojechała do Vicky. Ta otworzyła jej w stroju sportowym, Jesse spojrzała na nią bez przekonania i weszła do środka:
- Coś mnie ominęło?
- Postanowiłam się za siebie wziąć.
- To znaczy?
- Muszę schudnąć, widzisz moje uda.
- Widzę.
- A te nadmiary tłuszczu?
Jesse parsknęła śmiechem.
- Poczekaj, tylko wezmę lupę.
- Nie kpij, kiedy kobieta dostaje siwe włosy i jest po czterdziestce, to faceci zmieniają ją na nowszy model, kiedy facet jest po czterdziestce i zaczyna siwieć, mówi się, że przystojnieje.
- Tak, już to kiedyś słyszałam, czy ty masz jakieś fobie?
- A ty byś nie miała?
- A wiesz, że jakoś nie mam?
- No i nic dziwnego bo masz figurę modelki a ja? Te wałki tłuszczu…
Jesse nie dała jej dokończyć.
- Jesteś chora, zamiast kuracji odchudzających i tych wszystkich świństw, radzę ci się rozejrzeć za dobrym terapeutą.
- Nie wiesz o czym mówisz.
- Ja nie wiem, pochwaliłaś się już Kal?
- Nie było kiedy, ale dzwoniłam do Meg i stwierdziła, że to fajny pomysł.
- Vicky, Meg to twoja młodsza siostra, co ci miała powiedzieć? Posłuchaj…, a może przyczyna leży zupełnie gdzie indziej co?
- Niby gdzie?
- Ile lat jesteście z Seth’em po ślubie?
- Osiemnaście.
- A widzisz? I masz odpowiedź, gdybyś miała odrobinę godności, to po dziesięciu sama byś odeszła, a wtedy dzisiaj nie musiałabyś się wyginać.
- Wiem, że jesteś przeciwnikiem małżeństwa, ale…
- Nie ma ale, kobiety po ślubie głupieją ,nagle zbiera im się na zazdrość i próbują się na siłę zmieniać, to chore. Urodziłaś Will’ygo kilka lat przed ślubem i co? Źle ci było?
- Kiedyś zmienisz zdanie, zobaczysz.
- I ty mnie do tego przekonasz?
Uśmiechnęły się do siebie.
- A masz wątpliwości?
- Nie, akurat w tej jednej kwestii nie będę się spierała, bo wiem, że i nieboszczyka przekonałabyś, że dalej żyje.
- O tuż to.
Kiedy Colin przyszedł z wynikami, akurat byliśmy z Asir’em u Rolly’ego.
- Są wyniki.
Podszedł do Rolly’ego i położył przed nim tablet, ten zerknął, po czym oddał tablet Asir’owi. Już miałam pytać skąd ta dobra komitywa między nimi, ale ugryzłam się w język, bo pomyślałam sobie w duchu, by trwała jak najdłużej.
- I co?
- Porlacetylan, growanycyna, protlenon.
- Znasz te leki?
- Stosowaliśmy je kiedyś, ale dawno przestaliśmy.
- Dlaczego?
Zapytałam ciekawa czego jeszcze nie wiem.
- Po dłuższym braniu miały odwrotny skutek, zamiast uległości – furia, zamiast siły – wycieńczenie, zamiast popędu seksualnego – jego brak.
- Skąd ona to wytrzasnęła?
Zapytał Rolly.
- No właśnie to mnie zastanawia, grono ludzi, którzy mieli do tego dostęp, było bardzo nieliczne i nie dilowali na ulicy, trzeba było mieć dojścia.
- W takim razie ustal jakie, zanim zamiast kastetu weźmie coś gorszego.
Asir spojrzał na niego z powagą i choć niechętnie, od razu zabrał się za ustalanie źródła, tymczasem ja pojechałam do domu. Na dworze robiło się ciemno. Weszłam do środka i zapaliłam światło i wtedy poczułam, że nogi robią mi się jak z waty. Dosłownie wszędzie gdzie się nie obejrzałam stały kwiaty w wazonach. Weszłam ostrożnie do góry wyciągając broń, na łóżku leżały czerwone płatki róż a z czarnych płatków, bardzo rzadkiej zresztą róży, ułożony był taki sam napis, jaki wystrzelano karabinami na ogrodzie mojego starego domu:

ŚMIERĆ. Przełknęłam ciężko ślinę i rozejrzałam się dookoła, jeśli sądziłam, że ten koszmar się wreszcie skończy, to byłam naiwna, bo on dopiero miał się rozpocząć.