XXXI
Z samego rana wysłano
mnie na akcję do Bagdadu, gdzie naszym celem był jakiś iracki szycha. Mieliśmy
go wyeliminować i wrócić na miejsce. Planowany czas przybycia go na miejsce,
był przewidywany na godzinę 20.00 wieczorem. Rozlokowaliśmy się na pozycjach i
oczekiwaliśmy kiedy zaczną nadjeżdżać limuzyny. W pierwszej kolejności pojawiły
się dwa samochody z ochroną, po chwili przyjechały dwa kolejne. Kim miała
ściągnąć Emir’a jednym strzałem, gdyby chybiła, cała akcja wzięła by w łeb.
Spojrzałam przez lornetkę, ochrona porozstawiała się w równym szyku, po chwili
zaczęły nadjeżdżać limuzyny:
- Widzę cel, Kim, jak
pozycja?
- Cel w polu zasięgu.
- Potwierdzam rozkaz
likwidacji.
- Przyjęłam.
Spojrzała przez swoją
lunetę broni snajperskiej i wystrzeliła prosto w jego głowę. Emir upadł.
- Cel zlikwidowany.
- Colin, perymetr,
szykujemy się do odwrotu.
Colin zaczął wbijać coś w klawiaturę, Daniels
przezwały czas obserwował monitor.
- Możecie kierować się
na wschód, stamtąd dzieli was tylko kilometr od lądowiska.
- Zrozumiałam, odwrót,
wszyscy kierują się na wschód.
Powoli wycofaliśmy się
tak, by ochrona nas nie zauważyła, biegali w pośpiechu, nieświadomi tego skąd
padł strzał. Udało nam się bezszelestnie wycofać i wrócić do punktu odwrotu,
wsiedliśmy do śmigłowca, który niemalże od razu uniósł się w powietrzu.
- Szefie, oddział
pierwszy wraca do bazy.
Powiedział Colin a
Daniels kiwnął głową.
Było już bardzo późno
kiedy dotarliśmy na oddział. Rozsunęły się wielkie drzwi i weszliśmy prosto do
wielkiego holu. Naprzeciw wyszedł nam Daniels:
- Doskonała robota, na
pewno nie żyje?
Kim spojrzała na niego
obruszona:
- A chce pan
sprawdzić, czy jest w stanie przeżyć strzał w głowę?
Spojrzał na nią, po
czym wycofał się, uśmiechnęłam się widząc jego zmieszaną minę. Podeszłam do J.T
ze sprzętem i położyłam na blacie walizkę, wzięłam do podpisu papiery, które mi
podsunął a reszta skierowała się do szatni:
- Co tam słonko?
- W porządku.
- Jak tam nasz amant?
Uśmiechnął się
szeroko, ja również.
- Asir?
Kiwnął głową:
- Widzę, że zyskał tu
nowy przydomek.
- Nie ma sobie
równych.
- Tak, myślę, że
niedługo będzie mógł wrócić do pracy, jego rana goi się jak na psie.
- No, skoro ma taką
pielęgniarkę.
Zaczął się śmiać.
- Nie drwij bardzo cię
proszę.
- Gdzieżbym śmiał.
- Coś się działo jak
nas nie było?
- Colin coś wspominał
o tym Sordino.
- Znalazł go?
- Nie wiem, ale chyba
jest blisko, pogadaj z nim.
- Idę , trzymaj się.
- Pa słonko.
Uśmiechnęłam się i
podeszłam do Colin’a.
- Co masz?
- Shakowałem mapy i
wszystkie drogi prowadzą do tego punktu.
Spojrzałam w ekran i
uśmiechnęłam się:
- Powiedz mi, że to
żart.
- Niestety nie,
wygląda na to, że tam ma swoją siedzibę.
- Przecież to firma
mojej matki.
- No wiesz, ja też się
zdziwiłem, że latamy z miejsca na miejsce po wszystkich kontynentach, tymczasem
jednego z nich mamy pod samym nosem. Twoja firma, która obecnie znajduje się w
rękach twojego brata, to żywy handel informacyjny. Wygląda na to, że w
podziemiach znajdują się składy broni a przez konta firmy są prane brudne
pieniądze. Firma ma od lat renomę, sprytne, bo kto by na to wpadł?
Uśmiechnęłam się:
- Moja siostra.
Zamyśliłam się.
- Po to potrzebna jej
była firma, gdybym ją na nią przepisała, miała by w szachu Omally’ego, nie wie
jak długo będzie mu potrzebna.
- Co z moim bratem?
- Aktualnie negocjuje
kontrakt w Berlinie, Anthony Sorvino jest jego prawą ręką i doradcą finansowym.
- Zadbaj o to, by w
najbliższym czasie nie wrócił do kraju, nie chcę go w to mieszać, więc kiedy
wróci, musi być przekonany o tym, że zdarzył się nieszczęśliwy wypadek i
Sorvino nie żyje.
- Kiedy ruszacie?
- Jeszcze dzisiaj,
zbierz trzy zespoły.
- Robi się.
- I ściągnij Asir’a.
- Jesteś pewna?
- Tak.
- Tak.
Kiwnął głową a ja
weszłam do sali gimnastycznej ,przy worku treningowym stał Gino i zaciekle w
niego trzaskał, przy pozostałych workach trenowali inni agenci, popatrzyłam
przez chwilę na Gina, spojrzał na mnie:
- Rundka?
- Przyda mi się.
Przytrzymał mi worek i
zaczęłam w niego uderzać.
- Co jest?
- Za kilka minut
ruszamy, teraz już wiem, co ta żmija kombinowała, Colin znalazł Sorvino.
Nie przestawałam
uderzać w worek, ale powoli traciłam już opanowanie i uderzałam coraz mocniej.
- Gdzie?
- Pod samym naszym
nosem, we firmie, którą odziedziczyłam po matce, dlaczego do cholery zawsze
muszę mieć pod górkę? Nic nie może być normalne w tym moim pieprzonym życiu,
czy to jakaś fatamorgana?
W końcu worek pękł a
Gino skrzywił się.
- Wiedziałem ,że tak
się to skończy, nie martw się, zabijemy wszystkich a wieczorem zdążymy jeszcze
obalić flaszkę.
Wtedy na salę wszedł
Colin:
- Kylie…
Spojrzałam na niego:
- Wszystko gotowe.
- Idziemy.
Ruszyłam za Colin’em a
reszta agentów za mną. Gdy weszliśmy na główną salę, czekał tam już za mną
Asir, popatrzyłam na niego:
- Colin cię wdrożył?
- Tak.
- To dobrze, dowodzisz
dwójką.
Kiwnął głową. Założyłam
na ucho słuchawkę, szczerze to byłam przerażona tym co może się stać w
Mastersmaning, a zdarzyć mogło się absolutnie wszystko.
Popatrzyłam na
wszystkich raz jeszcze i wzięłam głęboki wdech:
- Ruszamy.
Zaraz po mnie wyszedł
Asir, Rolly, Jesse, Kim, Gino, Red, Seth i reszta, drzwi się zamknęły.
Podjechaliśmy do Beverly pod firmę mojej mamy. O tej godzinie poza
sprzątaczkami nie było praktycznie nikogo. Dwa oddziały obstawiły dwa wejścia,
jedno podziemne i jedno tylnie. Mój oddział ruszył drzwiami frontowymi, oddział
Asir’a wszedł zaraz za mną, sprzątaczki na nasz widok wpadły w popłoch, ale
Asir palcem pokazał im, że mają być cicho i opuścić firmę. W biegu opuszczały
hol, oddział Asir’a obstawił windy a my ruszyliśmy schodami na ósme piętro,
gdzie były gabinety zarządu, gabinet mojego brata i jego zastępcy Sorvino.
- Colin jak tam?
- Na ósmym piętrze
wyczuwalny ruch i to nie mały, ale w piwnicy jeszcze większy.
- Wyślij oddział
Brad’a i Lindy na dół, niech będą ostrożni.
- Przyjąłem.
Zaczailiśmy się na
ósmym piętrze, ale oddziały, które zaatakowały piwnicę, narobiły takiego
rwetesu, że ktoś zdążył poinformować Sorvino i ten od razu otworzył wielkie
drzwi gabinetu i chcąc się ratować wybiegł wprost na mnie, strzeliłam w niego i
weszłam do gabinetu. Stała tam Sue Ellen i
chyba z dziesięciu ludzi, zrobiła się istna jatka a strzały padały jak
fajerwerki w sylwestra.
W słuchawce usłyszałam głos Colin’a:
- Kylie w budynku jest
twój brat.
Schowałam się za
biurkiem przed strzałami:
- Co ty mówisz?
- Wjechał do góry
firmową windą, za moment będzie na ósmym piętrze i wjedzie prosto do gabinetu.
- Zablokuj go!
- Nie mogę! Jest poza
obszarem bo nie znajduje się w budynku!
- Cholera!!
Podniosłam się i
wydarzenia nagle rozwinęły się w takim tempie, że w tej chwili już nawet nie
pamiętam kto tak naprawdę strzelił pierwszy. Gdy wybiegłam na środek gabinetu,
Asir wybiegł za mną, otworzyła się winda, z której wyszedł Denis – mój brat,
spojrzał na Sue mierzącą do mnie, gdzieś w głowie świstała mi melodia „Stay”
Rihanny, myślę, że Sue zupełnie zapomniała o rozkazie Omally’ego, gdyż
wymierzyła do mnie i wystrzeliła, kula jednak minimalne drasnęła moją rękę w
nadgarstku, nie wiem, co myślał mój brat, ale widząc to, schylił się obok
martwego mężczyzny, wziął mu broń i strzelił w Sue, chwyciła się za brzuch i
spojrzała zdziwiona na Denis’a, już myśleliśmy, że upada, obróciłam się
dosłownie na ułamek sekundy, kiedy ta z zimną krwią wystrzeliła prosto w
Denisa, Asir wystrzelił w Sue, kiedy zobaczyłam, że Denis się przewrócił,
wystrzeliłam nią dwa razy, jakbym chciała mieć pewność, że już nie wstanie. W
tej jednej chwili, w obliczu śmierci mojego (nie licząc Mett’a) jedynego brata,
poczułam, że Sue nie jest już moją siostrą. Denis zginął od razu, to była
szybka śmierć, nie cierpiał, nie zdążył. Dlaczego jednak musiał zginąć mając
całe życie przed sobą? Poleciały mi łzy, przykucnęłam obok niego i zamknęłam mu
ręką oczy, po czym spojrzałam na Sue, jej oczy były otwarte a wzrok zacięty jak
za życia.
Nie wiem czy ilość
wylanych w moim życiu łez była wystarczająca by stwierdzić, że swój limit na
płacz wyczerpałam? Poza tymi kilkoma łzami uronionymi nad Denis’em, nie mogłam
zdobyć się na wykrzesanie ani jednej więcej. Wstałam z ziemi i wyszłam z
gabinetu tak obojętna jak nigdy, jakby w ogóle nic się nie stało. Czułam, że
muszę wyjść stamtąd jak najdalej, zanim odezwą się we mnie emocje. Nie chciałam
ich, chciałam zapomnieć, że potrafię czuć. W moim życiu było już tyle
cierpienia, nie miałam siły na więcej, nie chciałam tego znosić.
Wsiadłam w samochód i
odjechałam pod swój dom, nie Asir’a, wyszłam z auta i właśnie wtedy dostałam
sms’a, odczytałam:
…co powiesz na piwo? Tony…
Na chwilę
przystanęłam, ale w końcu ruszyłam pewnym krokiem do domu Tony’ego, wiedziałam,
że tam nie będę musiała udawać, bo Tony nie pytał o nic. Zadzwoniłam do drzwi,
otworzył od razu a ja weszłam bez słowa. Chyba wyczuł mój podły nastrój, bo od
razu powiedział:
- Piwo czeka na
tarasie, miałem wczoraj taką randkę, że aż się zawiesiłem w pisaniu.
Uśmiechnęłam się.
- Aż tak dobrze? Czy
na odwrót?
Weszliśmy na taras,
zapaliłam papierosa i usiadłam, Tony również sięgnął do kieszeni i wyjął
papierosy:
- Czy to możliwe żeby
kobieta zakochała się w kimś po pierwszej randce?
Teraz uśmiechnęłam się
już sama do siebie:
- Nie wiem Tony, bo ja
już nie potrafię kochać, ale pewnie jest to możliwe.
Spojrzał na mnie jakby
chciał się nade mną ulitować, ale w końcu powiedział:
- Jeśli chcesz się
wygadać, to zacznij, a jeśli nie…
Wzniósł butelkę z
piwem:
- To wypijmy za
milczenie.
Stuknęliśmy się butelkami
i wzięliśmy po głębszym łyku, oparłam
głowę na wygodnym leżaku i spojrzałam w gwiazdy:
- Żeby tak jeszcze
potrafiły wskazać odpowiednią życiową drogę – pomyślałam, a Tony popatrzył
dokładnie w ten sam punkt, w który ja i tak przemilczeliśmy kolejną godzinę,
napawając się widokiem nieba i sącząc nasze piwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz