poniedziałek, 25 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ XXVI

ROZDZIAŁ XXVI

Niewiele pamiętałam z poprzedniego wieczoru, jedno jednak było pewne - zbyt dużo wypiłam.
Koło łóżka leżała pusta butelka a mi ostro szumiało w głowie, zwiastować to mogło tylko jedno - brak humoru przez cały dzień. Chociaż organizm podpowiadał, że powinnam przeleżeć cały dzień w łóżku, rozsądek mówił, że jeszcze moment i rozdzwoni się telefon. 
Dochodziła ósma kiedy w końcu zwlokłam się z łóżka.Chwyciłam się za głowę, ból był okropny a zrobił się jeszcze większy, kiedy weszłam do salonu i zobaczyłam na kanapie uśmiechniętego Asir'a. Na stole stała świeżo zaparzona kawa a obok leżała aspiryna. Cholerny mądrala - pomyślałam, a do tego bezczelny jak zwykle. Było dla mnie zupełnie jasne dlaczego postanowił wtargnąć bez zaproszenia do mojego domu - poczuł się najzwyczajniej w świecie zagrożony. Zmierzyłam go wzrokiem i po raz kolejny spojrzałam w jego kierunku, licząc na to, że amok alkoholowy po którymś mrugnięciu ustąpi i Asir zniknie.
- Co ci tak wesoło? - zapytałam wzburzona. Podeszłam do stolika i sięgnęłam po aspirynę, łykając od razu dwie tabletki na raz.
- Starzejemy się co?
Czułam, że zaraz wybuchnę.
- To niewiarygodne żeby Kylie Santadio miała kaca.
- Czego chcesz?
- Musimy pogadać.
- I to nie mogło zaczekać?
- Gdyby mogło - nie przyjechałbym.
- Akurat.
Sięgnęłam po papierosy, po czym wzięłam głęboki łyk kawy.
- Jak się domyślam przyjechałeś tu żeby ustrzec mnie przed Mohitem tak?
- Niezupełnie, myślę, że jesteś zbyt inteligentna jak na kobietę, żeby ci tłumaczyć rodzaj zagrożenia jakim jest Mohit.
- Zagrożenia?
Asir kiwnął głową.
- To po co go tu ściągnąłeś? Myślałam, że ma nam pomóc, nie ufasz swoim ludziom?
- Nikomu nie ufam i tobie też to radzę.
Wzięłam papierosa do ust a Asir dał mi ognia, wypuściłam ciężko dym z płuc i spojrzałam na niego poważnie, wiedziałam, że jeśli on ma jakieś podejrzenia, to na pewno nie są bezpodstawne.
- Dobra, więc...
- Od jakiegoś czasu ktoś pod nami kopie i wyprzedza nas o krok.
- Wszyscy myślą, że to u nas, tak nie jest
- Nawiązałem współpracę ze swoimi ludźmi dawno temu jak tylko pojawił się na nowo Barodo, dzisiaj Mosad to nie to samo co kiedyś.
- Chcesz powiedzieć, że szukaliśmy igły w stogu siana?
- Jest to możliwe.
- A konkretniej? Co musimy zrobić? Podejrzewasz Mohita?
Asir roześmiał się.
- Mohita? Nie, jest nie raz denerwujący, ale to nie on, ma twarde zasady chociaż przyznam, że chętnie skasowałbym mu nie raz z gęby ten jego cholerny uśmieszek.
- Więc kto?
- Przypomnij sobie działania Niny, pamiętasz komu wydawałaś z ukrycia rozkazy mimo, że nigdy się nie spotkaliście twarzą w twarz?
Poczułam jakby silne uderzenie w głowę.
- " Siedmiu wspaniałych".
- O tuż to, oprócz Mohita, było jeszcze sześć osób i twoim zadaniem, jest ściągnąć ich tu.
- Dlaczego ja? Ty nie możesz? Podlegają pod ciebie.
- Powiedzmy, że nie nad wszystkimi można dzisiaj zapanować, po tym jak wysłałem ich do Iraku, coś w nich pękło...
- Stali się czubkami?
- Można to tak nazwać, Mohita trzymaj blisko siebie, ale uważaj, tylko czeka kiedy zaciągnie cię do sypialni.
Uśmiechnęłam się.
- A tego na pewno byś nie chciał co?
Spojrzał tym swoim dzikim, podejrzliwym wzrokiem na mnie i przeszył mnie jakby na wylot.
- A ty byś chciała?
- Chciałabym przestać ci się tłumaczyć.
Wstał i skarcił mnie oczami.
- Niedoczekanie twoje a teraz sprężaj się, czekam w samochodzie.
Wyszedł z domu jakby potrzebował ochłonąć a ja uśmiechnęłam się sama do siebie.
Kiedy pół godziny później oboje weszliśmy na oddział, miałam wrażenie, że wszystko jest jak dawniej, ale nie było. Wszyscy spod łba spoglądali na nas, bo tak naprawdę byli zmęczeni całą tą sytuacją. Bali się i oczekiwali, że zapewnimy im ochronę, pokładali w nas nadzieję, tymczasem ginęli kolejni agenci. Przeszłam przez środek sali i skierowałam się prosto do szatni, Asir przystanął i rozejrzał się dookoła jakby badał teren, wtedy podszedł do niego Mohit, w bardzo dobrym humorze. Asir spojrzał zdziwiony:
- A ty co? Zabiłeś kogoś, że ci tak wesoło?
- Jeszcze nie, ale czuję, że wkrótce to nastąpi.
Asir pokręcił z uśmiechem głową.
- A jak tam nasza gwiazda? Doszła do siebie?
Pytanie o mnie wzbudziło w Asirze nerwową czujność.
- Pamiętaj, że swoje kontakty z nią, masz ograniczyć wyłącznie do kontaktów służbowych.
- Myślałem, że jest wolna.
- To źle myślałeś i zapamiętaj sobie jedno, Kylie jest jak cudza żona, wolno podziwiać, ale nie wolno dotykać, zrozumiałeś?
- Nie dramatyzuj Asir, żyjemy w wolnym kraju, mógłbyś czasami zapomnieć , że jesteś agentem.
Asir zbliżył się do niego znacznie.
- Jak zapomnę, że nim jestem, to możesz zginąć.
Spojrzeli na siebie poważnie, Mohitowi uśmiech z twarzy gdzieś uleciał a Asir skierował się w kierunku sali gimnastycznej. 
Mohit niewyraźnym, knującym wzrokiem, odprowadził go do długiego, wąskiego korytarza, aż po chwili ten zniknął mu z oczu.

Liebster Blog Awards

Dziękuję z całego serca mojej ukochanej córce Julii za tą nominację, oraz motywację, gdyż bez niej mój blog nigdy by nie powstał.

Ulubiony zwierzak?
Koń
Czy uważasz, że z uwagi na swój wiek, powinnam zrezygnować z pisania?
Uważam, że na pisanie nigdy nie jest za późno.
Czy jest aktor, którego kochasz?
Jestem już na to za stara, a poza tym jestem mężatką, takie prawo przysługuje nastolatkom.
Z kogo bierzesz przykład?
Jestem indywidualistką, nigdy nikogo nie próbowałam naśladować.
Kiedy zaczęłaś pisać?
Kiedy miałam 15 lat.
Ulubiona piosenka?
Ich troje - "Idiota"
Wymarzony dom i mąż?
Mam cudowny dom i ukochanego męża.
Ulubiony kamień?
Topaz.
Lubisz matematykę?
Nienawidzę, to moja stopa achillesowa.
Najpiękniejsze imię żeńskie i męskie?
Nigdy się nad tym nie zastanawiałam.
Jaki najbardziej lubisz styl?
Jestem tradycjonalistką. 


Nominuję:



Moje pytania:

1. Twój ulubiony kolor?
2. Co cenisz w ludziach?
3. Czego nie lubisz?
4. Twój sposób na chandrę?
5. Ulubione zajęcie?
6. Jaki powinien być najlepszy przyjaciel?
7. Jaki rodzaj książek najchętniej czytasz? 
8. Jakie jest Twoje największe marzenie? 
9. Co Chciałabyś robić w przyszłości?
10. Ulubiona marka samochodu?
11. Co byś zrobiła Gdybyś wygrała w toto-lotka?


Pozdrawiam wszystkich blogerów, zwłaszcza moją córkę :D

poniedziałek, 23 czerwca 2014

ROZDZIAŁ XXV

Rozdział XXV

Kiedy wróciłam do domu  - był późny wieczór. Tysiąc myśli tłukło mi się w głowie. Podeszłam do barku i nalałam sobie wina, po czym wyszłam na taras i zapaliłam papierosa siadając na leżaku.
Przez moment z niewiadomych przyczyn, pomyślałam o Thorne'ie. Czy on wiedziałby co robić w mojej sytuacji? Był zawsze taki opanowany, no... może nie zawsze, ale zazwyczaj. Czas płynął nieubłaganie a sprawa  z Barodo i Omally'm ciągnęła się w nieskończoność, niczym tania telenowela. Miałam już serdecznie dosyć swojego życia, ciągle tych samych twarzy, napięcia w codzienności i setki niewiadomych. W kółko te same myśli i poczucie winy - tylu ludzi już przeze mnie zginęło a co gorsza, wielu jeszcze mogło zginąć. Tak cholernie trudno było mi się z tym pogodzić, powoli przestawałam wierzyć we wszystko co robię. Wróciły wątpliwości sprzed wielu lat a przede wszystkim - duchy przeszłości, duchy - które nie dawały mi spokojnie żyć.

Rozdział XXIV

Rozdział XXIV

Miałam dosyć tej całej cholernej sytuacji. Mohit był w porządku i znał się na tym co robił, ale nie mogłam się pozbyć wrażenia, że jego przyjaźń z Asir'em, stanowi jedynie przykrywkę. Gdzieś tam w podświadomości czułam, że na swój sposób rywalizują ze sobą. Nie miałam tylko pojęcia w jakiej dziedzinie. 
Z holu skierowałam się prosto do szatni i ledwo weszłam, od razu poczułam przypływ adrenaliny. W szatni stała Linda szperając coś w szafce. Próbowałam ją lekceważyć i nie powiedziałam nawet słowa, licząc, że mnie jakimś cudem nie zauważy. Nie byłaby jednak sobą gdyby moja osoba umknęła jej uwadze.
Zamknęła szafkę i z sarkastycznym jak zwykle uśmiechem, rzuciła na mnie to swoje jędzowate spojrzenie. Tym razem jednak moje opanowanie nie było już takie jak zwykle. Na sam jej widok załączyła mi się natychmiast kontrolka czujności.
- Czegoś nie wiesz?
Zapytałam aroganckim tonem:
- Liczyłam na to, że w końcu się wycofałaś, ptaszki ćwierkają, że ktoś tu ma problemy z emocjami i samokontrolą.
Uśmiechnęła się ponownie a kiedy rzeczywiście moja samokontrola zaczęła się blokować, trzasnęłam drzwiczkami od swojej szafki - Linda aż odskoczyła, zupełnie tak jakby zorientowała się, że posunęła się o krok za daleko. Podeszłam bliżej niej a ta oparła się o swoją szafkę, dalej już nie miała dokąd się przesunąć:
- Jak słusznie zauważyłaś, miewam ostatnio problemy z samokontrolą, zatem po przyjacielsku ci radzę - trzymaj się ode mnie z daleka, bo jeśli pójdzie mi żyłka, to tym razem możesz tego nie przeżyć.
Zmierzyłam ją poważnym spojrzeniem po czym wyszłam z szatni. Weszłam wprost na Mohit'a, uśmiechnął się do mnie, ja jednak wiedziałam, że muszę zachować pewien dystans do jego osoby, bo przekroczenie tej granicy choćby na moment, może mieć poważne odbicie w mojej pracy, a na to niestety pozwolić sobie nie mogłam.

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Rozdział XXIII


ROZDZIAŁ XXIII

Mohit długo wodził za mną wzrokiem, aż do momentu kiedy postawiłam na stole w salonie dwa kubki z kawą. Spojrzałam na niego, zapaliłam papierosa i z uśmiechem pokiwałam głową. Spojrzałam ponownie, wtedy on szeroko uśmiechnął się do mnie, odezwałam się pierwsza:
- Cały czas mi się przyglądasz, są ku temu jakieś szczególne powody?
- Jest ich wiele.
- To może wymień chociaż jeden.
- Nie przypuszczałem, że będę miał okazję poznać osobiście Ninę.
- Moja osoba jest tak godna uwagi?
- Bez wątpienia, teraz wiem dlaczego przez tyle lat Asir trzymał cię od nas z daleka i tak pilnie strzegł dostępu do twojej osoby.
- Pochlebstwami nic nie zyskasz, a wiele możesz stracić.
- Wiem, jesteś z tego znana, nie ukrywam, że sytuacja jest dość napięta, wiem, że tego nie muszę ci tłumaczyć. Nas się nie wzywa co dzień, ciebie również pod tym kryptonimem do tej pory nie mieliśmy okazji poznać. Wszelkie nasze działania będą ściśle tajne, nie możemy cię ujawnić, ale musimy puścić w obieg, że wróciłaś. Na oddziale nikt nie ma o tobie pojęcia, poza oczywiście sztabem, nami i ...
- Rolly'm.
Dokończyłam za niego.
- Właśnie. Szczegółowe plany poznasz na oddziale, odtąd będziesz się konsultować jedynie z Asir'em co do szczegółowych działań. Podobnie Colin będzie cały czas do dyspozycji.
- Colin wie?
- Tak, ale od zawsze był małomówny, zatem nie mamy powodów obawiać się jego. Poza tym jego umiejętności są nieocenione.
Kiwnęłam głową.
- Wiem.
- To co? Możemy ruszać na oddział?
Uśmiechnęłam się podejrzliwie.
- Widzę, że bardzo ci na tym zależy, żebyśmy razem weszli na oddział, czy to ma coś wspólnego z Asir'em?
Mohit zrobił minę niewiniątka.
Kiwnęłam głową.
- Tak myślałam. Ale dobrze, pojedziemy, daj mi chwilę.
- Jasne.
Poszłam na górę i po chwili byłam gotowa do wyjścia.
Gdy wkroczyliśmy razem na oddział, z miny Asir'a wyczytałam od razu zdziwienie. Minęłam go obojętnie a Mohit zatrzymał się przy Asir'ze i dumnie wypiął pierś z uśmiechem na twarzy. Asir spojrzał bardzo podejrzliwie.
- Jak tego dokonałeś?
- Wystarczyło poprosić.
Roześmiał się i ruszył przed siebie a Asir nie starał się nawet ukryć zdziwienia.

poniedziałek, 31 marca 2014

Rozdział XXII

ROZDZIAŁ XXII

Obojętność..., znieczulenie..., totalna martwica.
Dawno nie byłam w takim stanie. Zresztą, nie wiem czy kiedykolwiek byłam. Zawsze był chociaż jeden mały powód, dla którego doszukiwałam się sensu wszystkiego, ale teraz? Kompletna pustka, zero uczuć, jakichkolwiek emocji.
Czy tak bardzo łaknęłam towarzystwa i bliskości Asir'a, że nagle moje życie zaczęło przypominać kostnicę? Miałam dosyć bicia się z własnymi myślami, tak naprawdę to nawet nie wiedziałam od czego zacząć i pewnie długo jeszcze trwałby ten stan sprzecznych emocji, gdyby nie dzwonek do drzwi. Tym razem zareagowałam, ponieważ wszyscy moi nieproszeni goście, mieli w zwyczaju trzaskania do drzwi a na końcu przechodzenia przez ogrodzenie i wtargnięcia na moją posesję. Podeszłam żeby otworzyć i w drzwiach zobaczyłam nieznaną mi postać. Mężczyzna, może troszkę młodszy ode mnie, bardzo przypominający kolorytem skóry Asir'a, a jednak jego rysy twarzy były nieco mocniej zarysowane niż ludzi dotychczas przeze mnie spotykanych. Przez moment nawet miałam wrażenie, że to musi być członek Mosadu, gdyż w okolicy, w której mieszkałam, tacy ludzie się nie trafiali. Uśmiechnął się szeroko a jego czarne oczy prawie mnie oślepiły. Nie dałam się jednak zwieźć kolejnemu z typu przystojnych i od razu zmierzyłam go chłodnym wzrokiem:
- Słucham?
- Może się przedstawię...
Spojrzał niepewnie a ja wyczekiwałam w skupieniu z lekką niecierpliwością.
- Mohit Sidhu.
Teraz zrozumiałam od razu i spokorniałam, jeden z siedmiu wspaniałych z Mosadu, tak ich nazywaliśmy. Nie mialam tylko wtedy pojęcia, że ci wspaniali, wszyscy wyszli spod ręki treningowej Asir'a.
Nie powiedziałam ani słowa, tylko patrzyłam nieruchomo.
- Miło mi poznać - Nina.
Po mojej minie wyraźnie widział, że nie mam ochoty ani na żarty, ani na towarzystwo. Spuściłam głowę.
- Dobra, Asir miał rację, że chęć zaprzyjaźnienia się z tobą wywoła odwrotny skutek, ale miałem nadzieję, że jednak..., ale w porządku, rozumiem.
Odwrócił się na pięcie i już miał odejść, kiedy nagle zapragnęłam jednak czyjegoś towarzystwa.
- Zaczekaj...
Na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech a on spojrzał na mnie.
- Miałam ciężki tydzień, ale chyba nie mam powodów wyżywać się za to na tobie.
- Mówisz poważnie?
- Tak.
- A może po prostu chcesz przytrzeć nosa Asir'owi?
Uśmiechnął się szeroko, wtedy i ja uśmiechnęłam się mocniej.
- A wiesz, że nawet o tym nie pomyślałam?
- No nie wiem, Asir twierdzi, że jesteś o pięć minut szybsza od grzechotnika.
- Tak, tak, Asir i te jego mądrości, wejdź.
Wszedł do środka a ja zamknęłam drzwi, pomyślałam, że to może być ciekawa lekcja dla Asir'a, ale również i dla mnie.

sobota, 29 marca 2014

Rozdział XXI

ROZDZIAŁ XXI

Zachowanie Asir'a irytowało mnie równie mocno, co na początku naszej znajomości. Chęć pokazania swojej wyższości, miała na celu jak sądzę zmobilizowanie mnie do agresywniejszego działania. Chciał sprowokować we mnie Ninę.
Po części wiedziałam, że nie mam wyboru i na nowo będę musiała przesiąknąć osobowością sprzed lat. To była jedyna nadzieja na to, że Barodo zostanie pokonany. Ale on przecież nie był sam. Za nim stało całe mnóstwo zdesperowanych Islamczyków, no i oczywiście Omally, który z dnia na dzień obrastał w coraz większą potęgę.
Był wieczór kiedy postanowiłam wyłączyć telefon i usiąść wygodnie na tarasie mojego domu. Zapaliłam papierosa i sięgnęłam po butelkę wina. Miałam na sobie zwykłą czarną koszulkę na naramkach i poprzedzierane jeansy. Byłam jakaś dziwnie spokojna, nie wiem czy wino mnie tak bardzo uspokajało, czy po prostu dostałam już na wszystko znieczulicę. Ile bezsensownej śmierci miałam jeszcze oglądać i brać na własne sumienie, zanim w końcu to piekło się zakończy?
Zabawne - pomyślałam, bo czy jest szansa na to, że kiedykolwiek się ono skończy?
Moje rozmyślania i mój spokój, którego tak bardzo ostatnio potrzebowałam, przerwało głośne trzaskanie w drzwi. Nie ruszyłam się z miejsca, bo doszłam do wniosku, że gdyby ktoś chciał mnie zabić, to bez wątpienia nie pukałby do drzwi, a skoro puka - to musi być to ktoś, z kim kompletnie nie mam ochoty rozmawiać. Nie pomyliłam się, bo po kilku minutach stanął przede mną Rolly.
Nawet na niego nie spojrzałam, co wyprowadziło go z równowagi, a sądziłam, że nikt poza Daniels'em nie potrafi tego zrobić.
- Możesz chociaż na mnie spojrzeć?
Wreszcie spojrzałam, bo wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię, nie da mi spokoju. Wyraz mojej twarzy był tak obojętny jak nigdy dotąd.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi o Cole'u?
Uśmiechnęłam się.
- Coś cię bawi?
- Owszem, ty.
- Mogłaś mi powiedzieć.
Teraz to już nie wytrzymałam. Podniosłam się wściekła i spojrzałam na niego:
- Ty chcesz mnie uczyć prawdomówności?!
Podniosłam głos, wiedział, że miałam prawo się unieść, okłamał mnie więcej razy niż byłam w stanie to zliczyć - dla dobra sprawy ogółu jak to nas uczono.
- Masz do mnie pretensje po tym co zrobiłeś? Moje życie to jedna, wielka farsa i to w dużej mierze za twoją sprawą, więc bądź łaskaw i nie rób mi wykładów moralności na temat tego co powinnam ci powiedzieć a co nie.
Chwilę popatrzył mi w oczy, w końcu usiadł, ja również, byłam na niego strasznie zła, ale on jakby teraz dopiero zrozumiał, jak bardzo cierpię w roli, którą przez całe życie byłam zmuszona grać.
- Przykro mi, że to na ciebie trafiło, choć z drugiej strony, gdyby nie to, nigdy nie mógłbym być z tobą i za to nie zamierzam cię przepraszać.
- Nikt tego od ciebie nie oczekuje, tylko przestańcie mnie wszyscy wreszcie pouczać, jestem tym zmęczona.
Kiwnął głową.
- Rozumiem.
- To dobrze, a teraz wybacz, ale naprawdę chcę być sama, muszę poskładać myśli.
Spojrzałam mu w oczy a on w moje, po czym wstał, spojrzał raz jeszcze i wyszedł. 
Chwilę jeszcze popatrzyłam  bezmyślnie aż w końcu swój wzrok skierowałam w stronę ukochanego lasu i przez moment poczułam się tak, jakbym cofnęła się w czasie i przez chwilę znowu ogarnął mnie tak dawno poszukiwany spokój.

                                                                                  ciąg dalszy nastąpi...


wtorek, 18 marca 2014

Rozdział XX

ROZDZIAŁ XX

Kiedy wkroczyliśmy razem na oddział, poczułam jak setki oczu wpatruje się w nas. Linda stojąca tuż przy Asirze zrobiła kwaśną minę, po czym uśmiechnęła się żmijowato. Udałam, że tego nie widzę. Szliśmy tak przez główną salę jakby w zwolnionym tempie. Szliśmy tak, jak już kiedyś nam się zdarzało wkraczać wspólnie po akcjach. Nawet Colin i J.T zwrócili na to uwagę i oderwali się od dotychczas wykonywanych czynności.
Choć Asir ostatnimi czasy był bardzo wrogo do mnie nastawiony, mimo, że niesłusznie, ale w końcu ruszył za nami na pierwsze piętro do dawnego gabinetu Thorne'a.
 Kiedy cała nasza trójka znalazła się w gabinecie, Rolly zamknął drzwi, ale nie usiadł za biurkiem, za to zrobił to Asir. Uśmiechnął się jak to miał w zwyczaju robić, tyle, że tym razem rzucił na mnie ironiczne spojrzenie, po czym spojrzał na Rolly'ego:
- Powiedziałeś jej?
- Tak.
Rolly odpowiedział poważnie.
- Ale w dalszym ciągu nie wiemy co będzie z Lindą - ciągnął dalej.
- Powiedziałem ci, że trzeba ją dać na odstrzał.
Zmierzyłam Asir'a wzrokiem, ale ten udawał, że w ogóle mnie nie słyszy. Oboje kontynuowali swoją rozmowę jak dwaj najlepsi przyjaciele, chociaż do tej pory mogłabym przysiąc, że się nienawidzą. Zachowywali się tak, jakby w ogóle nie było mnie w gabinecie, zresztą, ignorowali mnie jak i cała reszta, która ostatnimi czasy wychodziła z założenia, że należy mnie unikać.
- Mamy kolejną grupę rekrutów, poprzednie szkolenie okazało się strzałem w dziesiątkę, ta grupa musi być szkolona tak samo.
- Co z Carrie? Możemy ufać Cole'owi?
- Na dzień dzisiejszy nie mam jeszcze takiej pewności, dajmy mu trochę czasu na oswojenie się z sytuacją. Ilu będziemy mogli zarezerwować na grupę uderzeniową?
- To okaże się po pierwszej selekcji, Mohit jest w drodze, wyłoni najlepszych.
Asir spojrzał w końcu na mnie:
- Pomożesz mu, jest najlepszy i na pewno wytrenuje najlepszych agentów.
Spojrzałam na niego najbardziej arogancko jak potrafiłam.
- Tak mój panie, coś jeszcze?
- Nie.
Powiedział chłodno. Chwilę jeszcze popatrzyłam na niego, nasze oczy, pełne wzajemnych pretensji spotkały się. Przez moment jeszcze miałam ochotę by coś mu powiedzieć, wykrzyczeć, że nie ma racji, że się co do mnie myli, ale wiedziałam doskonale, że to nie ma sensu. Asir na wszystko miał swoje zdanie i nic nie zdołało go przekonać, jeśli żył w przeświadczeniu, że się nie myli.
Nie miałam pojęcia co w tej chwili było w jego głowie i psychice, wiedziałam jednak jedno, że tak naprawdę nikt chyba nie znał mnie tak jak on. Nikt? Zaraz, zaraz.... obróciłam oczy w przeciwną stronę - ROLLY. Do niedawna mój Anioł Stróż, psycholog, powiernik....
Ruszyłam w stronę drzwi i zamaszystym ruchem otworzyłam je, po czym wyszłam zatrzaskując je za sobą ze złością. Drzwi zatrzasnęły się a ze ściany spadł obraz, na którym było logo naszej jednostki.
Rolly spojrzał na Asir'a:
- Między nią a Owen'em nic nie było, oni się tylko przyjaźnili.
Asir uśmiechnął się demonicznie i jego ton głosu nagle się ożywił.
- Wiem - odpowiedział.
- Wiesz?
- Tak,  wiem to tak samo jak to, że Cole wybuchł, ponieważ Kylie nie uległa wcześniej jemu i poniosło go.
- Co Kylie ma z tym wspólnego?
- Bardzo wiele, nasz drogi przyjaciel Cole od zawsze się w niej kochał, ale z wdzięczności do ciebie za uratowane życie, trzymał się od niej na pewną odległość, niestety uczucie jakim darzył Kal, przeszkadza mu teraz w ułożeniu sobie swojego prywatnego życia, choć zdawało się, że ma na to szansę, nie wiedziałeś?
Rolly nie krył zdziwienia.
- Nie, nigdy nie zauważyłem, że...
Asir podniósł się ochoczo z fotela.
- Myślałem, że jesteś bardziej spostrzegawczy, Thorne połapał się od razu i uwierz mi, małżeństwo z Kal, było jednym z jego najtrudniejszych zadań, jeśli nie najtrudniejszym.
Asir wyszedł tanecznym krokiem z gabinetu a Rolly stał jeszcze przez moment z wbitym wzrokiem w portret Thorne'a, który osobiście zawiesiłam nad biurkiem.

                                                                                     ciąg dalszy nastąpi...

sobota, 15 marca 2014

Rozdział XIX

ROZDZIAŁ XIX

Przez chwilę staliśmy tak patrząc na siebie, w końcu niepewnym tonem odezwałam się pierwsza:
- Ta nagła interwencja, to była...
Mark'owi zaszkliły się oczy.
- Przykro mi Kylie, naprawdę.
Usiadłam czując, że robi mi się słabo, spuściłam głowę:
- To moja wina, jak mogłam do tego dopuścić?
- Nie, Kylie, to nie twoja wina.
- Moja!! Przestań mnie do cholery przez całe życie usprawiedliwiać, bo w końcu i ty przeze mnie zginiesz!
Podniosłam się szybkim krokiem z fotela i skierowałam się do drzwi. Tyle uczuć mieszało mi się w głowie, że nie sposób było nad nimi zapanować. Chwyciłam zamaszystym ruchem za klamkę i już miałam otworzyć drzwi, kiedy Mark po raz pierwszy zastosował wobec mnie przemoc i chyba nie zastanawiając się nad konsekwencjami, odepchnął mnie na ścianę. Zamurowało mnie a on podszedł i ujął mnie za nadgarstki:
- Czy ty chociaż raz w tym swoim cholernym życiu zatrzymasz się i wysłuchasz mnie do końca?!
Był wzburzony a ja milczałam niczym kamień, nie mogąc się jeszcze otrząsnąć na widok zachowania Mark'a, który dotąd był najspokojniejszym człowiekiem jakiego znałam w swoim życiu.
Moje szklane oczy spojrzały w jego, w środku czułam, że cała się trzęsę. Dlaczego wcześniej nie zdecydowałam się na przyjazd do szpitala, co takiego czułam, że nie byłam w stanie tego zrobić? Co mnie powstrzymywało?
- Chelsea nie zginęła od rany postrzałowej, bo tą udało się szybko uratować.
Teraz moja mina zmieniła się w pełną niepewności:
- Co ty chcesz mi powiedzieć?
- Chcę ci powiedzieć, że Chelsea od dawna była mocno bita, zmarła od wewnętrznego krwotoku, wywołanego jakimś poważnym uderzeniem kilka godzin wcześniej.
- Chcesz mi powiedzieć, że Joe ją zabił?
- Nie jestem w stanie ci odpowiedzieć, znasz go lepiej, nie wiem jak daleko jest w stanie się posunąć i czy rzeczywiście on to zrobił. Widywałem cię w różnych stanach, ale obrażenia wewnętrzne, które po sekcji odkryłem u Chelsea, są stare i bardzo drastyczne, inne od tych, które ty miewałaś.
W tym momencie do gabinetu Mark'a wszedł Rolly. Spojrzałam na niego i wiedziałam od razu, że wie o wszystkim. Widziałam, że był na mnie zły, dobrze znałam to spojrzenie.
Na widok Rolly'ego Mark odsunął się ode mnie od razu a Rolly podszedł bliżej:
- Prosiłem cię żebyś zawsze była ze mną w kontakcie, prosiłem!!
Aż wzdrygnęłam kiedy podniósł na mnie głos.
- Musisz się wreszcie otrząsnąć i wrócić do pracy, ale tym razem na stałe i zróbmy to wreszcie tak jak powinniśmy, bo nikt inny tego nie zrobi.
- Powiedz mi, że to nie Joe ją zabił.
Rolly spojrzał na mnie tak jak kiedyś, wiedział, że czuję się winna za te wszystkie niefortunne zdarzenia ostatnich tygodni a nawet i może miesięcy. Potrzebowałam czegoś, co choć na moment pozwoli mi przestać czuć się winną, co uspokoi moje nerwy i pozwoli zebrać myśli. Mogło być to cokolwiek, byle tylko mnie nie okłamał. Po chwili odezwał się:
- Nie, to nie Joe zabił Chelsea, zrobił to Barodo, Chelsea nas sprzedała a my szukaliśmy wśród swoich, rozumiesz? Musisz wreszcie przyjąć do wiadomości, że my już nie mamy przyjaciół, każdy, nawet ten najbardziej sprawdzony, może być zdrajcą i naszym wrogiem.
Zrobiło mi się gorąco, wiedziałam, że ma rację, tak samo jak wiedziałam co to oznacza. Spojrzał na mnie ponownie a ja niepewnym głosem zapytałam:
- Jesteś pewien tego co mówisz?
- Tak, jestem.
Mark wyszedł z gabinetu a Rolly zamknął za nim drzwi, spojrzał raz jeszcze na mnie:
- Przygotuj się, wracasz do kryptonimu NINA.
Chwycił za klamkę i wyszedł z gabinetu, chwilę jeszcze stałam w tym samym miejscu, po czym wyszłam zaraz za nim wychodząc przez uchylone drzwi....

                                                                                                       ciąg dalszy nastąpi...

piątek, 14 marca 2014

Rozdział XVIII

ROZDZIAŁ XVIII


Moja mama miała w zwyczaju powtarzania mi: " Spójrz dziecko, świat jest taki piękny" - dla mnie nie był. Dawno pozbyłam się złudzeń i już nawet nie potrafiłam sobie przypomnieć, jak to jest być małą, naiwną dziewczynką. Ostatnie dni były dla mnie istnym koszmarem. Czułam jak ludzie stopniowo oddalają się ode mnie, choć nie przeczę, że było to z ich strony bardzo rozsądne. Zabawne było w tym wszystkim tylko to, że wcale ich o to nie prosiłam. Z wielkiego doradcy i psychologa, stałam się nagle wrogiem publicznym numer jeden. Nawet Mark, który zawsze był mi wierny milczał jak zaklęty a ja nie miałam pojęcia co z Chelsea. Jakby nie patrzeć, częściowo miałam ją na swoim sumieniu. 
Po trzech dniach milczenia jednak nie wytrzymałam. Podjechałam do szpitala i od razu skierowałam się do gabinetu Mark'a. Nie zastałam go jednak a pielęgniarka poprosiła żebym zaczekała a ona go odnajdzie. Wykorzystałam ten moment i zadzwoniłam do Colin'a. Odebrał od razu:
- Kylie? Gdzie ty się podziewasz? Wszyscy cię szukają.
- Byłam zajęta, posłuchaj, czy Joe pojawił się na oddziale?
- Nie, zaszył się gdzieś po tej akcji z tobą i nikt nie wie gdzie jest.
- Nie wiesz czy Joe był u Chelsea w szpitalu?
- Z tego co wiem to nie, powiedz mi kiedy się wreszcie zjawisz? Mamy tu piekło.
- Macie Asir'a, dacie sobie radę.
Rozłączyłam się. Colin krzyknął:
- Kylie..., Kylie!
Ale już tego nie słyszałam, za to usłyszał Rolly i podszedł do Colin'a. Ten miał niewyraźną minę.
- Rozmawiałeś z Kylie?
Colin spuścił głowę.
- Zadałem ci pytanie, Colin...
Spojrzał w końcu na niego:
- Tak, rozmawiałem z nią.
- Wytłumaczyłeś jej co tu się dzieje?
- Tak, mówiłem jej.
- No i...?
- Chyba niespecjalnie zrobiło to na niej wrażenie.
Rolly kiwnął głową, po czym szybkim krokiem wyszedł z oddziału. Instynktownie chyba wiedział gdzie ma mnie szukać, gdyż wsiadł do samochodu i od razu ruszył w stronę szpitala. Najwyraźniej wiedział, że jeśli ktokolwiek może mną wstrząsnąć, to wyłącznie on.
Tymczasem ja nadal siedziałam w gabinecie Mark'a i czekałam za nim.
Wreszcie po ponad godzinie wszedł do środka i spojrzał a mnie. Jego mina nie była zbyt wyraźna, nasz wzrok skrzyżował się a ja poczułam się tak, jakby ziemia osuwała mi się spod nóg...
                                                                         
                                                                                ciąg dalszy nastąpi


środa, 12 marca 2014

Rozdział XVII

ROZDZIAŁ XVII

Długo nie mogłam się uspokoić. Chelsea walczyła o życie, Mark nie dzwonił i nie miałam żadnych wieści. To czekanie mnie dobijało, ale do szpitala jakoś nie miałam odwagi jechać. Z jakiś niejasnych dla mnie powodów, coś mnie odpychało od tego. Sama nie wiedziałam dlaczego. Czułam się jak więzień we własnej skórze, jak ktoś kto nie może wykonać żadnego ruchu, choć nic go nie ogranicza. A jednak. 
Dojechałam do domu i od razu przebrałam się w strój do biegania. Zamaszystym ruchem otworzyłam drzwi i kiedy już miałam wyjść, w drzwiach pojawił się Owen. Chciałam powiedzieć jak bardzo się cieszę, że go widzę, ale rozsądek nakazywał by go odepchnąć. Cole miał rację, dawno temu powinnam to była zrobić, ale byłam zbyt egoistyczna by się do tego posunąć.
- Co tu robisz?
- Myślę, że powinniśmy porozmawiać.
Westchnęłam ciężko, robiłam wszystko by nie patrzeć mu w oczy, wiedziałam co w nich zobaczę.
- Owen, to naprawdę nie jest dobry moment, proszę cię idź stąd.
- Dlaczego?
- Bo tak będzie lepiej, spotykanie się ze mną narobi ci tylko kłopotów, uwierz mi wiem co mówię.
Owen nie rozumiał, a może po prostu nie chciał zrozumieć. Prawda była taka, że dobrze czuliśmy się w swoim towarzystwie, tym bardziej, że on nie miał pojęcia o tym kim jestem. Ale nie mogłam ryzykować, nie mogłam go narażać i chcąc czy nie - musiałam go wyrzucić ze swojego życia i to natychmiast.
- Nie możemy się nawet przyjaźnić?
- Przykro mi.
- Kylie, proszę.
Spojrzałam mu w końcu w oczy, bo czułam, że głos mu się łamie, to był błąd. Patrząc na niego miałam wrażenie jakbym patrzyła na konające zwierzę.
- Przykro mi Owen, musisz o mnie zapomnieć i nie zadawaj pytań, zapomnij, że kiedykolwiek mnie znałeś.
Raz jeszcze spojrzałam na niego, po czym zakluczyłam drzwi i truchtem ruszyłam w stronę lasu.
Czułam się podlej z każdym przebiegniętym kilometrem. Znowu musiałam kogoś zranić, choć nie chciałam tego. 
Czy miałam szansę na to, że w końcu, któregoś dnia obudzę się i wszystko będzie normalne? Biegnąc teraz przez las, wiedziałam już na pewno, że nigdy to nie nastąpi.

sobota, 1 marca 2014

Rozdział XVI

ROZDZIAŁ XVI

Obudziłam się o 5.00 rano we własnym łóżku. Przyznam, że samotne budzenie się nie należy do przyjemnych, ale rozczulając się wcale nie czułam się lepiej. Asir nie miał racji, ale nie zamierzałam wyprowadzać go z błędu. Bez zaufania nie ma nic, zatem jeśli mi nie ufa, nie mieliśmy o czym rozmawiać i dalsze nasze wspólne życie nie miało najmniejszego sensu.
Ubrałam się w swój strój do biegania i już miałam wychodzić, otworzyłam drzwi i..., weszłam prosto na nie kogo innego, tylko na Chelsea.
- Chelsea?
Nie kryłam zdziwienia, bo do moich przyjaciół nie należała, odkąd zadała się z Joe, wiele lat temu, stałam się jej wrogiem publicznym numer jeden. Starała się być miła, ale specjalnie nigdy jej to nie wychodziło.
Weszła do środka nie czekając nawet na zaproszenie, już chciałam zwrócić jej uwagę, kiedy stanęła na środku salonu i zdjęła okulary słoneczne w stylu Christiny Diore, gdy to zrobiła, zobaczyłam, że pod oczami ma fioletowe zacienienia, wyglądały znajomo. Zamknęłam drzwi i wypuściłam ciężko powietrze z płuc. Spojrzałam na nią:
- Siadaj.
Usiadła posłusznie na kanapę a ja usiadłam na drugiej, na wprost niej. Sięgnęłam po papierosy i zapaliłam. Wiedziałam od razu co się stało, ale czekałam aż sama się odezwie by potwierdzić moją teorię, ta jednak od razu wybuchnęła płaczem.
- Joe?
Zapytałam najdelikatniej jak potrafiłam, by nie zaognić sytuacji. Nie powiedziała słowa, tylko skinęła głową.
- Nigdy wcześniej tego nie zrobił.
Wydukała w końcu. Pokiwałam głową z dezaprobatą, chociaż akurat ja w tej kwestii nie powinnam się była wypowiadać, gdyż mimo, że Joe bił mnie i znęcał się psychicznie, nie potrafiłam od niego odejść przez wiele długich lat. Sądziłam jednak, a wręcz byłam pewna, że ten etap ma już poza sobą. Jak widać, miałam mylne wyobrażenia:
- Posłuchaj Chelsea, jeśli zrobił to po raz pierwszy, to znaczy, że zrobi znowu, on ma po prostu taki charakter.
- Przeprosił mnie i obiecał, że to pierwszy i ostatni raz.
Kiwnęłam głową.
- On zawsze przeprasza, tylko, że nic z tego nie wynika. To twoja decyzja, moja opinia na ten temat nie ma znaczenia.
- Uważasz, że powinnam od niego odejść?
- Tak, tak właśnie uważam, chociaż wiem, że tego nie zrobisz, ja też tego nie potrafiłam bardzo długo.
- Dlaczego on to robi? Nie miał nawet żadnego powodu.
- Uwierz mi, że Joe nie potrzebuje żadnego powodu, u niego wystarczy jeden, mały impuls a później to już idzie cała lawina. Pytanie tylko ile zdołasz wytrzymać, bo nie obraź się, ale ze swoją posturą...
- Co?
Spojrzała na mnie. Westchnęłam ponownie:
- Oby nie doszło do tragedii.
Teraz wyraz jej twarzy zrobił się poważniejszy, zupełnie tak jakby odkryła największą tajemnicę świata. Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że byłam święcie przekonana o tym, że i tak nie zdaje sobie sprawy z tego, co może się stać.
Podniosła się niepewnie i popatrzyła na mnie. Jej oczy błagały o litość, ale ja nie mogłam być litościwa, nie mogłam i chyba nawet nie chciałam komukolwiek okazać jakiegokolwiek uczucia, bo to, mogłoby kosztować życie kolejna osobę.
Chwilę jeszcze postała przy drzwiach, gdy jednak zobaczyła, że nie ma z mojej strony żadnej reakcji, otworzyła drzwi. W ostatniej chwili podniosłam się i już miałam coś do niej powiedzieć, gdy rozległ się strzał. Poczułam, że oblewa mnie zimny pot, w ostatniej chwili podtrzymałam Chelsea, która momentalnie zaczęła się przechylać plecami do mnie.
- Chelsea!
Na ulicy dostrzegłam tylko odjeżdżający powoli samochód...
Nawet nie zastanawiałam się, czy Chelsea można jeszcze ratować czy nie. Załączył mi się impuls i odruchowo sięgnęłam po telefon. Karetka zabrała ją w kilka minut. Rana postrzałowa brzucha bardzo się sączyła i ilość traconej krwi napawał mnie przerażeniem.
Pojechałam tuż za karetką próbując dodzwonić się do Joe'go, ale bezskutecznie. Kiedy wreszcie Mark wyszedł z sali operacyjnej, jego mina nie była zbyt optymistyczna. Milczał, jakby czekał na to aż to ja zapytam, więc w końcu przemówiłam:
- Podaj mi najgorszą wersję.
Mark spuścił głowę, po czym ponownie spojrzał na mnie:
- Straciła bardzo dużo krwi, nie potrafię ci powiedzieć, jej organizm nie jest tak silny jak was agentów, mało tego, natrafiłem na komplikacje.
- Komplikacje...? O czym mówisz?
- W jej organizmie była spora dawka alkoholu, wprawdzie przetrawionego, ale sądząc po wielkości wątroby, ostatnimi czasy ostro popija, no i niepokojąc są dla mnie te siniaki...
Popatrzyłam ale nie powiedziałam nawet słowa, Mark mówił dalej:
- Parę lat temu widywałem podobne.
Westchnęłam ciężko i popatrzyłam na Mark'a. Kiedy byłam z Joe istotnie to właśnie Mark kilkakrotnie opatrywał moje pobicia.
- ... Zrób z tym porządek proszę, bo tym  razem może mi być ciężko zachować milczenie.
Kiwnęłam tylko głową, wiedziałam, że ma rację.
- Zadzwonię do ciebie w razie czego, następne dwanaście godzin będzie decydujące.
Skinęłam głową  a Mark poszedł dalej długim, szpitalnym korytarzem.
Chwilę jeszcze postałam, po czym ruszyłam w stronę wielkich, rozsuwanych drzwi.
Kiedy weszłam na oddział, wzrokiem uparcie szukałam Joe'go, ale nigdzie go nie było, więc podeszłam do J.T, ten od razu uśmiechnął się szeroko.
- Co tam słonko?
- Bywało lepiej, widziałeś Joe'go?
- Jest na sali treningowej.
- Dzięki.
Po minie już J.T zauważył, że coś jest nie tak. Jeszcze nigdy tak obojętnie go nie potraktowałam, ubrana od góry do dołu na czarno, wparowałam z groźną miną na salę ćwiczeń niczym wysłannik diabła. Od razu jak na celowniku wpadł w zasięg mojego wzroku Joe. Tanecznym krokiem skierował się w moją stronę i kiedy tylko z uśmiechem na twarzy podszedł do mnie, od razu od mojego uderzenia upadł. To wywołało sensację na sali, rekruci przestali ćwiczyć, Rolly stojący u góry i obserwujący salę, od razu skierował się by zejść na dół. Joe chwycił się za usta, były przecięte, zaczęła się sączyć krew.
- Co z tobą do cholery? Odbiło ci?
Podniósł się i w tym samym momencie padł drugi cios. Nie zastanawiałam się nad tym co robię, coraz więcej ludzi mnie nienawidziło, w coraz większej ilości ludzi wywoływałam jedynie agresję.
Spojrzałam na niego z nienawiścią, moje ciosy były krótkie i zdecydowane, chwyciłam go za rękę i przerzuciłam, każdy kolejny cios był mocniejszy od poprzedniego. Nikt jednak nie odważył się podejść i przerwać mi i chyba na całe szczęście, bo nie wiem co bym zrobiła gdyby ktoś próbował mnie powstrzymać. W końcu Joe spojrzał bezsilnie na mnie swoim mętnym wzrokiem:
- Możesz mi wreszcie powiedzieć za co to wszystko?! Pojebało cię?!
Stanął naprzeciwko mnie a ja obaliłam go ze złością na podłogę i ręką przygniotłam mu gardło:
- Nie wiesz za co?
Rolly wszedł na salę ale zaczął w skupieniu przysłuchiwać się temu co mówiłam, nie interweniował:
- Przez sześć długich lat znosiłam twoje fizyczne i psychiczne znęcanie się nade mną, sześć długich, pieprzonych lat, chociaż mogłam cię zabić jednym ciosem, ale drugi raz tego nie wytrzymam i przysięgam, że jeśli tkniesz Chelsea choćby palcem raz jeszcze, zrobię to, co powinnam zrobić wiele lat temu, rozumiesz?
Po raz pierwszy zobaczyłam, żeby Joe w swoich oczach miał strach, ale tym razem go miał, spojrzałam raz jeszcze w jego oczy, choć miałam ochotę na niego splunąć.
- Pytam czy rozumiesz?!
Przycisnęłam jego gardło jeszcze mocniej:
- Tak!
- To dobrze, a teraz doprowadź się do ładu i jedź do szpitala, mam nadzieję, że zdążysz się jeszcze pożegnać.
- O czym ty mówisz?
- O tym, że podnosząc na nią rękę, wepchnąłeś ją w paszczę lwa, bo przyszła po pomoc do mnie a zamiast tego oberwała kulkę.
Zeszłam z niego i spojrzałam na Rolly'ego, po czym bez słowa wyszłam z sali gimnastycznej. Rolly jeszcze przez chwilę patrzył na Joe'go, który próbował podnieść się z ziemi, po czym spojrzał na Cole'a, który podszedł do niego:
- Niech wracają do treningu.
Cole posłusznie kiwnął głową, Rolly wyszedł a ten poszedł zagonić rekrutów do dalszego treningu.
Czasami wydaje nam się, że na pewne rzeczy nie mamy wpływu i dlatego je bagatelizujemy lub po prostu godzimy się z nimi. W większości przypadków dopiero kiedy dojdzie do tragedii - przestajemy być bierni.
Tak właśnie było ze mną, kiedy Joe wyżywał się na mnie, godziłam się z tym, przyjmując to jako normę. Nigdy, nawet przez moment nie pomyślałam, że przez moją bierność ucierpi ktoś następny.

Rozdział XV

ROZDZIAŁ XV



Rozmowy z Mark'iem zawsze poprawiały mi samopoczucie, dlatego właśnie tak bardzo ubolewałam nad tym, że mieliśmy na to tak mało czasu. Tak do końca to nie pomyślałam nawet, że mogę go narazić na ryzyko odwiedzając go, z drugiej jednak strony, czy odseparowywanie się od wszystkich w czymś by pomogło? Wystarczająco długo byłam obserwowana i przypuszczam, że wiedzieli o mnie prawie wszystko.
Kiedy wyjechałam od Mark'a, dochodziła druga nad ranem. Ulice były prawie puste, bo ci którzy nawet bawili się w klubach, nie podjeżdżali samochodami. 
gdy dojeżdżałam pod dom Asir'a, odruchowo spojrzałam w lusterko, ale nikogo nie widziałam. Wyszłam z samochodu i podeszłam do drzwi. W całym domu paliły się światła. Chciałam zadzwonić dzwonkiem, ale dosłownie w tej samej chwili drzwi się otworzyły a w nich stanął Asir i wbił we mnie ten swój piekielny wzrok. Uśmiechnęłam się nieco bezczelnie i weszłam do środka, zamknął za mną:
- Widzę, że ktoś tu nie ma humoru co?
To pytanie wyprowadziło go chyba jeszcze bardziej z równowagi, mimo to zacisnął zęby i starał się nie podnosić tonu swojego głosu:
- Ty byś miała?
Usiadłam z zadowoleniem na kanapie w salonie i sięgnęłam po butelkę whisky. Nalałam jej nieco do szklanki i wzięłam głęboki haust, po czym ponownie na niego spojrzałam:
- Myślałam, że to na mnie polują a nie na ciebie, więc skąd te nerwy?
Zbliżył się nieco:
- A skąd ten nagły spokój u ciebie co? Ktoś ci zrobił dobrze?
- Nie muszę tego słuchać, wracam do siebie.
W mgnieniu oka podniosłam się z kanapy, choć tak naprawdę to wcale nie miałam ochoty wychodzić, mimo to szybkim krokiem skierowałam się do drzwi. Asir zerwał się z miejsca i w mig znalazł się przy mnie: 
- Zaczekaj Kylie, przepraszam.
Spojrzałam na niego, ale dalej czułam się urażona.
- Miałem zadbać o twoje bezpieczeństwo a tymczasem wszystko wymyka się spod kontroli, boję się, że jeśli dalej będziesz próbowała coś sobie udowodnić, to po prostu nie zdołam cię ochronić, potrafisz to pojąć?
Spojrzałam na niego pojednawczo, bo doskonale wiedziałam, że nie miał złych intencji a to co mówił w złości, było podyktowane jego niemocą wobec mojej osoby. Popatrzyłam na niego jeszcze przez chwilę po czym powolnym tempem skierowałam się z powrotem na kanapę, na której siedziałam. Asir usiadł naprzeciwko i przetarł twarz dłońmi. Wiedziałam, że gryzie go ta cała sytuacja:
- Ja po prostu nie liczę na to, że ktokolwiek jest w stanie zapewnić mi bezpieczeństwo. Mam dosyć narażania niewinnych ludzi.
- Zapewniam cię, że jeśli będziesz choć odrobinę mnie słuchać, to ze mną nic ci nie grozi.
- Skąd możesz mieć pewność? Zaatakowała mnie w twoim domu!!
Ton mojego głosu znacznie wzrósł,  jego pewność siebie zaczynała mnie denerwować, a może po prostu wiedział coś, czego ja nie wiedziałam?
Nie miałam jednak czasu żeby się nad tym głowić, bo w tym momencie zadzwonił mój telefon. Spojrzałam na Asir'a a ten na mnie:
- Odbierz.
Z niechęcią sięgnęłam do torebki, na wyświetlaczu zobaczyłam napis Cole, odebrałam:
- No co tam Cole?
- Cały wieczór próbuję się z tobą skontaktować.
- Miałam wyłączony telefon, co się dzieje?
- Jestem od pięciu godzin pod domem Owen'a.
- I...?
- Nic nie rozumiesz?
Dopiero teraz jakby mój umysł zaczął się rozjaśniać, wstałam z kanapy, Asir spojrzał na mnie a ja poczułam straszne gorąco wewnątrz mojego ciała.
- Kylie, jesteś tam?
Ale nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu, dopiero po chwili oprzytomniałam.
- Kylie... Możesz przyjechać?
- Tak, zaraz będę.
Wyłączyłam komórkę.
- Muszę jechać.
- Dokąd?
- Dzwonił Cole, nie ma nigdzie Owen'a.
- Chyba jest dorosły co?
- Nie o to chodzi.
- Oświeć mnie zatem o co?
- Ja się przyjaźnię z Owen'em a on nie ma w zwyczaju znikać.
- Jadę z tobą.
Gdy dojechaliśmy pod dom Owen'a, Cole chodził nerwowo naokoło samochodu. Kiedy wysiedliśmy, doskoczył do mnie niczym lew. Sama też nie kryłam zdenerwowania, czułam, że Asir bacznie mnie obserwuje. Cole nie potrafił opanować złości, jeszcze w takim stanie go nie widziałam, miał do mnie żal i to w pełni uzasadniony:
- Tak cię prosiłem żebyś dala mu spokój, po co ci to było?! Dla mocnych wrażeń?! Chciałaś się sprawdzić?!
- Cole to nie tak.
- A jak?!
- Przyjaźnimy się!
- Uśmiechnął się sarkastycznie.
- Przyjaźnicie się? Z tobą nie da się przyjaźnić! Nikt nie wychodzi korzystnie na znajomości z tobą, ludzie giną! Mało jeszcze nasiałaś spustoszenia?!
Zrobiło mi się dziwnie nieswojo, ale wiedziałam, że ma rację, wszyscy, którzy w jakikolwiek sposób zbliżali się do mnie, po prostu ginęli.
Asir zdawał się mnie ignorować, popatrzył tylko na Cole'a i wreszcie przemówił:
- Skąd pewność, że coś się stało? Mógł wyjechać.
- Mógł, ale dzwonił wczoraj i umówił się ze mną, stoję tu od dziesiątej! Dobrze ci radzę uwolnij się od niej póki jeszcze żyjesz!
Spuściłam głowę, Cole już miał wsiąść do samochodu, kiedy oślepiły nas światła nadjeżdżającego samochodu. Już miałam sięgnąć po pistolet, kiedy samochód zatrzymał się naprzeciwko nas. wsiadł z niego Owen i chyba niespecjalnie rozumiał co się dzieje pod jego domem. Cole spojrzał na niego, po czym na mnie. Owen pytającym wzrokiem uniósł brwi na Cole'a a ten mało się pod ziemię nie zapadł:
- Cole, co tu się dzieje?
Asir zmierzył wzrokiem swojego rywala, po czym wsiadł do swojego samochodu.
- Umówiliśmy się, pamiętasz? Twoja komórka nie odpowiadała, myślałem, że coś się stało.
- Mieliśmy spotkanie za miastem, nie miałem jak cię poinformować, sądziłem, że kiedy nie otworzy ci moja córka, to zorientujesz się, że coś mi wypadło.
Cole ciężko wypuścił powietrze, po czym zerknął na moją reakcję. Owen od razu wyczuł napięcie między nami, bez słowa wsiadłam do samochodu Asir'a a ten po chwili odjechał, Owen krzyknął jeszcze:
- Kylie zaczekaj...
Ale tego już nie usłyszałam, zresztą Owen miał rację, czas najwyższy był, żebym od wszystkich się odseparowała.
Całą drogę Asir nie powiedział do mnie słowa i doskonale wiedziałam co to oznacza. Cole moją znajomość z Owen'em przedstawił w takim świetle, że Asir nawet mnie o nic nie zapytał. Gdy weszliśmy do domu, bez słowa spakowałam rzeczy, które u niego miałam, leciały mi łzy, on jednak stał niewzruszony i nie próbował mnie zatrzymać. Kiedy wychodziłam, raz jeszcze zerknęłam w jego stronę, ale on nawet nie podniósł na mnie wzroku. Wyszłam i zatrzasnęłam za sobą drzwi, choć rozumiałam jego zranioną dumę, czułam, że nadchodzi kolejny i to bardzo ciężki okres mojego życia. Miał to być czas trudnych wyborów i radykalnych zmian, tym razem jednak - bez Asir'a.

wtorek, 25 lutego 2014

Rozdział XIV

XIV

Była czwarta nad ranem kiedy przebudziła mnie okropna wizja. Zdawało mi się, że jestem na statku. Statek stał na środku oceanu a ja byłam na jego pokładzie. Wskoczyłam do wody, żeby popływać, a kiedy chciałam z powrotem wejść na pokład, przy trapie stał Barodo. Uśmiechnął się do mnie. Kiedy puściłam schodki, wskoczył za mną do wody i zaczął ściągać na siłę w dół. Nie wiem dlaczego, ale nie mogłam się wyswobodzić, zupełnie tak jakby to nie on, tylko jakaś niewidzialna siła ciągnęła moje ciało w dół.
Obudziłam się cała mokra. Zerwał się okropny wiatr, jego podmuch poczułam na wilgotnym od potu ciele. Przeszył mnie dreszcz na widok otwartego okna. Podeszłam by je zamknąć i wtedy ktoś pociągnął mnie za rękę. Szarpnął tak mocno, że z trudem zaparłam się o framugę. Barodo, jego wyraz twarzy był przerażający bardziej niż w moim koszmarze. Dlaczego nie krzyknęłam? Nie wiem, jakby jakiś wewnętrzny paraliż, który nakazywał mi milczenie. Roześmiał się i w końcu mnie puścił, zaczęłam ciężko dyszeć i dopiero to przebudziło Asir'a. Zerwał się z łóżka i podbiegł do mnie szybko ujmując za ręce:
- Kylie, co się stało?
Ale nie mogłam wydusić z siebie nawet słowa, dopiero kiedy wstrząsnął mną po raz drugi, szok jakby ustąpił, popatrzyłam mu w oczy:
- Barodo...
- Co z nim?
- Był tutaj.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem, po czym uskoczył ode mnie znacznie, sięgnął po broń i wybiegł z domu. Wrócił po zaledwie kilku chwilach oświadczając, że nikogo nie znalazł:
- Nikogo nie ma, jesteś pewna, że go widziałaś?
- A co? Chcesz mi wmówić chorobę psychiczną?
- Nie.
Byłam wzburzona, dlaczego ciągle wszyscy sądzili, że mam obsesję? A może istotnie ją miałam, tylko nie potrafiłam jej w sobie dostrzec?
Było mi już wszystko jedno. Mieszkanie u Asir'a miało mi zapewnić poczucie bezpieczeństwa, tymczasem byłam tu równie mocno zagrożona niż gdzie indziej, z tą niewielka różnicą, że dodatkowo narażałam innych. Sięgnęłam po papierosy i zmierzyłam wzrokiem Asir'a, chyba czuł co się święci, bo spojrzał na mnie porozumiewawczo:
- Nawet o tym nie myśl.
Uprzedził moje słowa.
- Nic nie daje to, że jestem tu z tobą.
- Nie wiesz do czego by doszło gdyby dorwał cię w twoim domu!
- Ty też tego do cholery nie wiesz!!!
Zaczęłam się nerwowo przebierać.
- Dokąd się wybierasz?
- Do pracy, jeśli nikt z was nie potrafi zapobiec tej chorej sytuacji, najwyraźniej ja muszę to zrobić.
Ubrałam na siebie rzeczy z poprzedniego dnia i ruszyłam prosto na oddział. Nie próbował mnie zatrzymać ani oponować. Po kilku minutach zrobił dokładnie to samo co ja. Ubrał się w dżinsy i czarna koszulkę, narzucił na siebie czarną, skórzaną kurtkę i wyszedł z domu.
Na oddział wparowałam dosłownie jak perszing.
Nie wiem sama co czułam, miałam taki mętlik w głowie, a tak naprawdę to tylko jedna myśl tłukła mi się w głowie - zabić Barodo.
Jak długo jeszcze miałam żyć w strachu i obawie, że któregoś dnia stracę jeszcze więcej niż straciłam do tej pory. Ale czy mogłam stracić więcej?
Kiedy na oddziale minęłam Daniels'a, nie poczuł nic poza zimnym podmuchem wiatru. Minę miałam chyba nietęgą, bo po drodze wszyscy rozsuwali się na boki. Skierowałam się schodami na piętro i weszłam wprost do gabinetu Rolly'ego. Zastałam go w nieco dwuznacznej pozycji z Kim, ale jak nakazywał im profesjonalizm, odsunęli się od siebie niemalże błyskawicznie. Kim popatrzyła na mnie i już miała wyjść z gabinetu, kiedy powiedziałam rozkazującym tonem:
 - Zostań.
Chociaż Kim nie należała do ugodowych kobiet, posłusznie wróciła na miejsce, które zajmowała wcześniej. Rolly spojrzał na mnie bardzo poważnie i wyczekiwał na wyjaśnienia mojego wtargnięcia bez uprzedzenia do jego gabinetu. Gdy jednak cisza stała się nie do wytrzymania, postanowił przerwać to milczenie:
- Skoro postanowiłaś połamać wszystkie możliwe normy dobrego zachowania, to może w końcu wykrztusisz z siebie co cię tak poparzyło?
- W domu Asir'a był Barodo.
Spojrzał na mnie podejrzliwie i tylko czekałam aż wyskoczy z tą swoją teorią, że brakuje mi którejś klepki.
- Jakim cudem?
- Ty mi to powiedz.
- Ma rację, Barodo był u mnie.
Usłyszałam głos za sobą, to był Asir, Rolly spojrzał na niego, ja również, ten spuścił głowę.
- Miałeś jej pilnować.
Powiedział surowym głosem Rolly.
- Może zamiast skakać sobie do gardeł, któryś z was wreszcie by coś zrobił co?! Agenci z was pierwsza liga, nie każecie mi się wtrącać, tymczasem ten maniak robi wszystko żebym przesiedziała róg w wariatkowie!!
Wrzasnęłam na obydwóch, po czym zamaszystym ruchem zatrzasnęłam za sobą drzwi gabinetu i udałam się prosto na salę treningową. Schodząc schodami jednak przystanęłam na środku oddziału. W jednej chwili poczułam na sobie wzrok wszystkich tam zebranych agentów. Choć w pierwszej chwili moje bojowe nastawienie wróżyło potężną oddziałową burzę, po pięciu minutach stania w bezruchu zaczęłam się powoli wycofywać.. Nie wiem sama czego w tym jednym momencie potrzebowałam, ale gdy po chwili Asir znowu znalazł się koło mnie, zmierzyłam go lodowatym wzrokiem i bez słowa wyszłam z oddziału. W mig połapał się w sytuacji i na szczęście tym razem odczytał prawdopodobnie moje myśli,  bo nawet nie próbował mnie zatrzymać. nie wyszedł też za mną, choć w innym przypadku na pewno by to zrobił.
Wsiadłam do samochodu i z niewiadomych przyczyn pojechałam prosto pod dom  Mark'a. O dziwo już z ulicy widziałam błysk lamp bijących z salonu, co o tej porze było zazwyczaj niesłychane. Zadzwoniłam nieśmiało do drzwi, otworzył od razu ale nie krył zdziwienia na mój widok, byłam pewna, że kogo jak kogo, ale mnie się nie spodziewał ujrzeć o tej godzinie, mimo to uśmiechnął się:
- Myślałem, że nigdy cię tu już nie zobaczę.
Uśmiechnęłam się nieśmiało.
- Myślałeś czy raczej miałeś nadzieję?
Pokręcił głową jakby chciał mi pokazać swoje niezadowolenie z moich słów. Spuściłam głowę.
- Przepraszam.
Powiedziałam jakby w geście obronnym chcąc wybrnąć z sytuacji, bo nic lepszego nie przychodziło mi na moje usprawiedliwienie. Byłam tak bardzo pogrążona sprawą Barodo, że zaniedbałam wszystkich na których mi zależało. chwilami nienawidziłam się za to, że nie zostało we mnie absolutnie nic z tej pogodnej i pełnej życia kobiety. A teraz stałam przed moim najwierniejszym przyjacielem i czekałam na rozgrzeszenie. Nie zawiódł mnie i tym razem. Otworzył drzwi szerzej i wpuścił mnie do środka. Weszłam i spojrzałam mu w oczy, on popatrzył w moje:
- Jest aż tak źle?
Zapytał a ja tylko odkiwnęłam głową.
Mówi się, że milczenie jest wymowniejsze od słów. W naszym przypadku zawsze tak było, również tym razem. Przegadaliśmy resztę nocy. Po naszej rozmowie Mark dał mi to czego tak naprawdę od niego oczekiwałam- recepty na leki antydepresyjne bym w końcu mogła uwolnić się od tych chorych urojeń, bym zaczęła odróżniać świat rzeczywisty od fikcji.
Chciałam aby amok w którym trwałam w końcu się skończył, bo chwilami traciłam całkowicie poczucie rzeczywistości nie mając pojęcie czy to co dzieje się wokół mnie jest realne czy to po prostu wytwór mojej chorej wyobraźni.
Barodo próbował mnie złamać psychicznie zupełnie tak jakby zapomniał w jakich warunkach byłam szkolona. Z drugiej strony nie dziwiłam się, że na to liczy, gdyż w zadawaniu bólu psychicznego nie miał sobie równych.

Żyłam na tym świecie wystarczająco długo by wiedzieć, że tym razem rozpoczęta wojna musi się w końcu zakończyć lecz zwycięzca będzie tylko jeden.

Rozdział XIII

XIII

Gdy dotarliśmy na miejsce Daniels o mało co a wyszedłby z siebie. Oboje z Asir’em stanęliśmy obok siebie, dołączył do nas Rolly. Cole stał skruszony chyba w nadziei, że mu się upiecze, ale wybuch Daniels’a był nieunikniony. Podszedł do niego bliżej i zaczął krzyczeć:
- Coś ty myślał do diabła?! Jak mogłeś wejść do środka w takiej sytuacji i ryzykować?!
Schyliłam głowę, bo po części Daniels miał rację. Wejście do środka było najbardziej nieodpowiedzialną rzeczą jaką Cole kiedykolwiek zrobił. Wydawało się to jednak być usprawiedliwione, ponieważ odkąd znałam Cole’a, nie pamiętam żeby kiedyś zachował się w jakikolwiek sposób nierozważnie.
- Jeśli tak będziemy robić to wszystkich nas ukatrupią!!
Poszedł wściekły jak osa a Cole spojrzał na Rolly’ego z niewyraźnym wzrokiem. Rolly podszedł bliżej i powiedział wyciszonym tonem:
- Jesteś zawieszony.
Spojrzał na niego, po czym spuścił głowę i poszedł do swojego gabinetu. Nie ukrywałam zdziwienia i widząc jak Cole wyszedł z oddziału, poszłam za Rolly’m do jego gabinetu i zamknęłam za sobą drzwi:
- Coś ty zrobił?
- To co należało zrobić.
- Mówisz o Cole’u.
- No właśnie, mówię o Cole’u, o człowieku któremu ufałem!
- Przestałeś mu ufać bo wszedł do środka?
- Przestałem mu ufać, bo nie powinien był tego robić!
Spuściłam głowę, wtedy on podszedł bliżej i chwycił mnie za ramiona.
- Kylie, ja rozumiem poświęcenie i miłość, uwierz mi, ale Cole odpowiadał za ponad stu ludzi, oni wszyscy mogli zginąć, tylko dlatego, że wszedł do środka. Pracowałem lata na swój autorytet, doceniam takie wartości jak przyjaźń, ale dzięki temu, że przez całe życie przestrzegałem pewnych zasad, wielu z nas jeszcze żyje. Wysyłając któregokolwiek z dowódców na akcję, muszę mieć do nich stu procentowe zaufanie, rozumiesz? Jeśli uważasz, że moja decyzja nie była słuszna, będziesz musiała przejąć oficjalnie swoje stanowisko żeby ją cofnąć.
Popatrzyłam mu w oczy. Wiedział, że nie chcę tego robić, nie mogłam. Wiedziałam też, że ma rację i musiałam mu ją przyznać:
- Ja to wszystko wiem Rolly, uwierz mi, ale podejmowanie tego typu decyzji, jest najtrudniejszą z rzeczy z jaką przyszło mi się mierzyć. Nie zamierzam podważać twojej decyzji, porozmawiam z nim.
Rolly kiwnął głową a ja wyszłam z jego gabinetu. Przeszłam przez długi korytarz i przystanęłam w głównej sali. Początkowo chciałam zostać, ale po chwili stwierdziłam, że muszę stamtąd jak najszybciej wyjść. Z oddziału akurat wychodził Seth, przystanął przy mnie:
- Kal, w porządku?
Ocknęłam się i spojrzałam na niego.
- Tak w porządku. Skończyłeś?
- Tak, Colin przegląda plany. Co z tobą?
- Nie, nic, jestem zmęczona.
Kiwnął głową i poszedł, wiedział dobrze, że kiedy cierpię to w samotności. Nigdy nie próbował na siłę mnie uszczęśliwiać.
Wykorzystałam moment nieuwagi by wyjść niezauważonym z oddziału. Kiedy to zrobiłam poszłam prosto przed siebie. Nie ogarniałam wydarzeń minionego dnia. Dlaczego to wszystko musiało być takie trudne? Dlaczego my agenci nie mieliśmy prawa do normalnych odruchów? Długo szłam ulicami Malibu zadając sobie te i inne pytania, na żadne jednak nie znalazłam odpowiedzi a jedyne co przychodziło mi do głowy, to, to, że pewne rzeczy, po prostu - dzieją się i to bez żadnego powodu.
W czasie kiedy ja chodziłam po mieście, Asir podszedł do Colin'a i podał mu jakąś płytę ubierając marynarkę:
- To ostatnie nagranie.
Colin kiwnął głową.
- A gdzie Kylie?
- Widziałem jak wychodziła, chociaż chyba jej zależało żeby nikt nie zauważył.
- Dzięki, jakby co, to dzwoń.
- Jasne.
Asir wyszedł i wsiadł w samochód żeby mnie poszukać. długo jeździł znajomymi uliczkami licząc, że mnie znajdzie, niestety na próżno. W czasie kiedy on jeździł samochodem, ja skręciłam w boczną uliczkę na skraju miasta i zauważyłam jak z pobliskiego pubu wychodzi grupka młodych ludzi. Nie zauważyłam, że wśród nich był Brian, dopiero kiedy mnie zawołał:
- Mamo!
Zrobiło mi się ciepło na sercu, gdyż Brian miał w zwyczaju mówienia do mnie po imieniu, zresztą nie oczekiwałam, że będzie mówił do mnie inaczej. Byłam dla niego jednak jedyną rodziną i nie krył się z tym, że jestem w jego życiu ważna. Spojrzałam gdy podszedł do mnie z uśmiechem od ucha do ucha:
- Ty? W takim miejscu? A gdzie twoja obstawa?
- Powiedzmy, że ma wolne.
Popatrzył na mnie podejrzliwie:
- Pogadamy?
- A twoi znajomi?
- Obejdą się beze mnie, poza tym jadą do następnej knajpy a ja już pasuje.
- Na pewno?
- Tak, na pewno. Chodź, postawię ci drinka, bo coś mi mówi, że masz lekką kompresję.
Mrugnął do mnie a ja uśmiechnęłam się do niego:
- A wiesz, że chyba mam?
- Wiem, widzę, no dalej, nie daj się prosić.
Chwilę jeszcze na niego popatrzyłam, po czym weszliśmy do pubu i usiedliśmy przy stoliku. Brian był tam chyba częstym bywalcem, bo ledwo skinął ręką a kelnerka kiwnęła głową i po chwili przyniosła dwa kieliszki, wódkę i sok, Brian uśmiechnął się do niej a ja udałam, że tego nie widzę, była bardzo młoda i do tego atrakcyjna. Kiedy odeszła spojrzałam na Brian'a i pogroziłam mu palcem:
- Oj synuś, szalejesz.
- Ciekawe za kim to mam co?
- No na mnie nie patrz, a twój ojciec nie miał w zwyczaju oglądać się za każdą.
- Tak, bo wszystkie uganiały się za nim.
Poczułam nostalgię i ledwo Brian nalał mi kieliszek, wypiłam go do dna, więc od razu nalał mi następny.
- Ostro idziesz, nie wiem tylko czy to rozsądne?
- Co? Picie?
- Nie, chodzenie po ulicach Malibu i to bez nikogo.
- Mam ciebie.
Mina Brian'a zrobiła się poważna.
- Mówię poważnie.
- Ja też.
- Martwię się o ciebie.
- Nie, tylko nie wyjeżdżaj mi z takimi gadkami, umiem o siebie zadbać.
- Wiem, że ściga cię Barodo.
- Skąd?
Skrzywił się znacznie na to pytanie.
- Powiedzmy, że przeczytałem w google.
- No zobacz jaki ty bystry jesteś.
Westchnęłam ciężko i zapaliłam papierosa.
- Ja nie żartuję, powiedz co się dzieje do licha, wiem, że jest na ciebie nagonka, powinnaś się gdzieś przenieść.
- I gdzie niby mam iść? Co? Brian, przed nim nie można uciec, możemy go tylko pokonać, rozumiesz?
- A jeśli się nie uda? Co wtedy?
Uśmiechnęłam się delikatnie, choć z ciężkim bólem serca. Wypiłam kolejny kieliszek i następny. Spojrzałam mu w oczy i szczerze mówiąc miałam ochotę się rozpłakać.
- Zadałem ci pytanie. Co jeśli się nie uda?
- Jeśli się nie uda, to on pokona nas, a wtedy Bóg jeden wie co może się z nami wszystkimi stać. Boję się tego Brian, boję się, że mogą znowu zginąć niewinni ludzie, a najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie mogę nic na to poradzić.
Spojrzał na mnie i chwycił moją rękę, którą trzymałam na stole.
- Jeśli będę mógł jakoś ci pomóc, to po prostu powiedz dobrze?
Kiwnęłam głową i wypiłam kolejny kieliszek, czułam, że mam już dosyć i zaczynam się rozklejać, po chwili jednak patrząc w oczy Brian'a i widząc jego napięcie, napięcie, którego nigdy dotąd nie widziałam, poczułam, że muszę natychmiast przywołać się do porządku. Spojrzałam na niego z zaciekawieniem i wyswobodziłam swoją rękę:
- A właściwie gówniarzu czemu ja ci to mówię?
Roześmiał się i wiedział tak samo jak i ja, że jestem pijana. Podniosłam się jednak o własnych siłach, popatrzył na mnie:
- Koniec imprezy?
Powiedział rozbawiony:
- Tak, dzieci idą do domu a dorośli idą uprawiać seks.
- Humorek mamusi wrócił?
- A żebyś wiedział.
Poszedł do kelnerki, szepnął jej coś do ucha i zapłacił, po czym podszedł do mnie:
- To co? Idziemy?
- Tak.
Wyszliśmy z baru, Brian popatrzył na mnie:
- Na pewno dasz sobie radę?
Uśmiechnęłam się do niego:
- Na pewno, jedź do domu, dzięki.
- Polecam się na przyszłość.
Przeszliśmy na drugą stronę ulicy gdzie stały motory, Brian wsiadł na swój. Nie miałam ochoty na prawienie mu morałów, bo sama nie zachowywałam się nie raz tak jak należy.
- Mogę cię podwieźć.
- Przejdę się, muszę wytrzeźwieć.
- W razie czego dzwoń.
- Jasne.
Nałożył kask, zapalił silnik i odjechał. Kiedy zniknął za zakrętem, dopiero poczułam w jakim jestem stanie. Z niewiadomych przyczyn ruszyłam ulicą prowadzącą prosto do domu Asir'a. Nie zastałam go jednak, dlatego nie mając już siły na to by iść do własnego domu, usiadłam na schodach i oparłam głowę o murek.
Po godzinie oślepiły mnie światła samochodu. To był on. Wysiadł i podszedł do mnie. Minę miał poważną dopóki nie zobaczył, że jestem po prostu spita. Wtedy złagodniał i uśmiechnął się, odkluczył drzwi i otworzył je na oścież.
- Wejdziesz? Czy mam cię wnieść?
- A mógłbyś?
Uśmiechnęłam się niewinnie a on pokiwał z uśmiechem głową.
- Masz szczęście, że cię lubię.
Pochylił się nade mną, ale wtedy od razu się podniosłam, tracąc na sekundę równowagę.
- Żartowałam, sama wejdę.
- Masz śrubę kochanie.
- Co ty powiesz?
Weszliśmy do środka. Asir zamknął drzwi i popatrzył na mnie:
- Wszędzie cię szukałam, dlaczego wyłączyłaś telefon?
- Bo chciałam mieć święty spokój.
- Rozmawiałaś z Cole'm?
- Nie, a ty?
- Wyglądam ci na psychologa?
Uśmiechnęłam się do niego szeroko i podeszłam bliżej:
- Nie, wyglądasz mi na...
Pogładził rękoma moje ramiona i spojrzał mi w oczy:
- Zamieszkaj ze mną.
- Nie, tylko nie mów mi takich rzeczy.
Odsunęłam się od niego:
- Dlaczego?
- Ja nie nadaję się na mieszkanie z kimś, w moim przypadku to się nie sprawdza.
- Z Thorne'm mieszkałaś wiele lat.
Popatrzyłam na niego:
- To prawda, ale Thorne był moim mężem, to było inne życie, mieliśmy małe dzieci i  wspólne cele.
- Ze mną ich nie masz?
- Nie powiedziałam, że ich nie mam, ale tak daleko to chyba jeszcze nie zaszliśmy.
- A czyja to wina? Moja? Ciągle tylko chcę, nie chcę, a jak już w końcu coś powiedziałaś, to teraz chcesz się z tego wycofać?
- Z niczego się nie wycofuję, ale potrzebuję czasu.
- Na co?!
Teraz ton jego głosu znacznie się podniósł, był na mnie zły przedtem a teraz to już w ogóle.
- Nie wiemy co będzie jutro czy za rok, przestań wreszcie wszystko odkładać i przestań się bać! Jesteś dorosłą kobietą, masz odchowane dzieci, więc pomyśl wreszcie o nas, w przeciwnym razie, nie będziemy mieli ani wspomnień, ani przyszłości.
Poczułam się głupio, miał rację, wiedziałam o tym i nagle wystraszyłam się, że go stracę. Alkohol puścił mnie w moment i kiedy zobaczyłam, że ode mnie odchodzi, krzyknęłam:
- Asir proszę, nie rób tego!
Spojrzał na mnie:
- Czego nie mam robić?
- Nie odchodź, wiem, że masz rację, tylko czasami tak trudno jest to wszystko złożyć w całość. Ilekroć moje życie wygląda normalnie, zawsze zdarza się coś, co wszystko burzy.
Zatrzymał się i popatrzył na mnie, ale z jakąś taką charakterystyczną dla niego czułością. Po chwili westchnął ciężko i zbliżył się do mnie. Wyczekiwałam w skupieniu jego dalszej reakcji.
- Nie łatwo jest cię kochać wiesz?
Uśmiechnęłam się a on uniósł brwi wyżej i przejechał dłonią po moim policzku.
- Ale nie zamierzam nikogo za to przepraszać.
Ujął mnie za szyję i pociągnął do siebie. Objął mnie mocno, tak mocno, że poczułam bicie jego serca. Wsłuchałam się w niego i chyba na chwilę udało mi się zapomnieć o wszystkich zmartwieniach tego świata, lecz tylko na krótką chwilę, bo w następnej zadzwoniła moja komórka. Asir szepnął mi do ucha:
- Nie odbieraj.
- Muszę, to może być Colin.
Wyzwoliłam się z jego uścisku i sięgnęłam po komórkę uśmiechając się do Asir'a:
- Halo?
Spojrzałam na wyświetlacz, ale nie znałam tego numeru, uśmiech z mojej twarzy momentalnie zniknął:
- To dopiero początek.
Usłyszałam głos Barodo i zaraz potem sygnał. Zdusiłam telefon w dłoni i spojrzałam na Asir'a, który od razu po mojej minie zorientował się, że coś jest nie tak.
- On mi rozpęta piekło o jakim nie śniłam.
Spuściłam wzrok i zamyśliłam się, Asir zrobił to samo, tyle, że w jego oczach był dziki gniew, gniew, którego starał mi się nie okazywać, widząc moją reakcję.
W tym samym czasie, Cole chodził po swoim domu w samych dżinsach z butelką piwa w ręku. Stanął w drzwiach tarasowych i patrzył w dal. Widok z jego domu rozciągał się na ocean. Nie wiem ile piw wypił, ale najwyraźniej wydarzenia minionego dnia gryzły go i to bardzo.
Po paru minutach wpatrywania się w ocean, usłyszał dzwonek do drzwi. W pierwszej chwili chciał nie otwierać, ale w końcu, kiedy dzwonek dzwonił raz za razem, podszedł  do drzwi.
- To ty?
Oparł się o futrynę drzwi, kiedy zobaczył w nich Carrie:
- Nie powinnaś była tu przychodzić.
Spojrzała na niego tymi swoimi łagodnymi oczami:
- Ale przyszłam, więc..., mogę wejść?
Bez słowa wpuścił ją do środka, gdy tylko weszła zamknął drzwi. Podszedł z powrotem do miejsca, w którym stał wcześniej i dalej spoglądał w fale oceanu. Carrie nie za bardzo wiedziała jak się zachować, w końcu jednak podeszła bliżej i przemówiła:
- Cole, przykro mi z powodu tego, że zostałeś zawieszony, to moja wina.
- Nie wiesz co mówisz.
Ton jego głosu był oschły, pokręcił głową i wziął kolejnego łyka piwa:
- Wszedłeś do środka bo ja tam byłam.
Uparcie ciągnęła temat dalej. Cole był nieco zniecierpliwiony zaistniałą sytuacją, więc w końcu spojrzał na nią:
- Posłuchaj, siedzę w tym fachu ponad dwadzieścia lat, nigdy, rozumiesz? Nigdy, nie zdarzyło mi się zadziałać emocjonalnie na akcji, moja reakcja była niedopuszczalna a zachowanie Rolly'ego jak najbardziej na miejscu, bo przeze mnie mogli zginąć ludzie!
- Więc niepotrzebnie przyszłam?
- Na to wygląda.

Kiwnęła głową i niepewnie wycofała się widząc dystans jaki trzymał do niej Cole. Choć oczy zrobiły się jej szklane, on patrzył niewzruszony. Carrie chwyciła za klamkę, po czym otworzyła drzwi i zatrzasnęła je za sobą. Cole zacisnął zęby i trzasnął butelką w drzwi, szkło roztrzaskało się o ziemię a on sam zapalił papierosa i gdy ponownie spojrzał na ocean, wyglądało tak jakby i jego oczy, przez moment były szklane.

poniedziałek, 24 lutego 2014

Rozdział XII

XII

Komórka Asir’a nadal nie odpowiadała. Wiecznie włączała się poczta, nie wiem, który raz z kolei próbowałam mu się na nią nagrać:
- Asir proszę cię, odezwij się, potrzebuję cię.
Wyłączyłam się i spojrzałam na Rolly’ego kiwając przecząco głową. Colin również na niego patrzył wyczekując co dalej, w końcu nie wytrzymał:
- Zróbcie coś wreszcie.
Rolly jeszcze przez moment walczył ze sobą:
- Rolly, tu chodzi o Cole’a, nie zostawię go.
W końcu spojrzał na mnie, wiedział, że nie żartuję.
- Colin, szykuj oddział.
Ten odetchnął z ulgą i od razu chwycił słuchawkę.
Po kilku minutach byliśmy gotowi by wyruszyć i właśnie wtedy szybkim krokiem na oddział wszedł Asir, spojrzał na mnie:
- Gdzie się wybierasz?
- Mamy problem na farmie, jest tam Cole.
- Wiem, znam sytuację, ty zostajesz.
- Ale…
Próbowałam zaprotestować, ale on już postanowił:
- Żadnych ale, siedzisz przy radiu i nadzorujesz akcję stąd.
- A Cole?
- Ja pojadę.
Pokornie wycofałam się w stronę Colin’a, Rolly chwilę jeszcze patrzył na Asir’a, po czym wszyscy wyszli. Gdy dotarli na miejsce, Colin nadal z miejsca usiłował doszukać się przyczyny przejęcia części naszego systemu przez Barodo, ale niestety nie było to takie proste. Wreszcie spojrzał na mnie i oświadczył:
- Co?
Zapytałam.
- Wiesz już co się dzieje?
- Wiem.
Spojrzał poważnie.
- Ale to co ci powiem, nie spodoba ci się.
- Mów.
Zażądałam.
- Ktoś steruje systemem od środka.
- Od środka? Znaczy, że stąd?
- Nie, stamtąd.
- Wtyczką jest ktoś z rekrutów?
- Możliwe, nie wiem na pewno, możliwe, że Barodo jest gdzieś w pobliżu, albo nawet w środku.
- Albo ma kogoś w środku tak?
- Ciężko jest mi to stwierdzić stąd, pierwszy atak wskazywał na naruszenie siedziby od nas z oddziału, teraz wiem, że to niemożliwe.
- Dlaczego?
- Farma ma osobny system, jesteśmy do niego wprawdzie podłączeni, ale w tej chwili włączyłem zaporę bezpieczeństwa, a system farmy nadal jest pod czyjąś kontrolą.
- Zeskanowałeś budynek?
- Na farmie?
- Tak.
- Zeskanowałem.
- I co?
- Dookoła są rozmieszczone ładunki, ale sterowane są ręcznie.
- To znaczy, że do budynku każdy może wejść?
- Tak, tylko gorzej będzie jeśli zechce wyjść.
- Nie można tego jakoś wyłączyć?
- Pewnie i można, ale nie stąd, musiałbym być na miejscu.
Spojrzałam na niego.
- W takim razie wybierzemy się na wycieczkę.
- Ale Kylie…
- Żadnego ale, wykonać.
Zażartowałam, ale poskutkowało, Colin podniósł się z miejsca niemalże w tej samej chwili gdy tylko padły te słowa. Schował do torby laptopa i kilka urządzeń, które choć wyglądały znajomo, nie miałam pojęcia do czego służą.
Kiedy Asir z ludźmi dotarli na miejsce, na zewnątrz stał Seth, ale Cole’a nie było, ten spojrzał poważnie:
- Gdzie Cole?
- Wszedł do środka.
- Czemu go nie zatrzymałeś?
- Niby jak?
- Nie wiem, może paralizatorem? Bierz sprzęt.
Seth kiwnął głową i pokazał ludziom, że mają się rozlokować i podłączyć sprzęt, włączył w uchu słuchawkę:
- Colin, jesteśmy na miejscu.
W tym czasie jadąc samochodem, skinęłam Colin’owi głową, że ma udawać, iż jest na oddziale, Colin na kolanach miał rozłożony komputer.
- Przyjąłem, ale zasilanie jest teraz podłączone na full, nikt stamtąd nie wyjdzie i ty też nie masz jak wejść.
- Znajdź mi cienkie ogniwo obwodu.
- Asir, to samobójstwo!
- Obiecałem to Kylie a do środka wszedł Cole.
Spojrzałam na Colin’a, ale nie mogłam się zdradzić, że jesteśmy tak blisko. Wdusiłam pedał gazu w podłogę, jak Cole mógł być tak lekkomyślny, a teraz jeszcze Asir, to moja wina, był honorowy i skoro mnie odwołał, to wiedziałam, że zrobi wszystko żeby Cole wyszedł z tego w jednym kawałku, nawet gdyby miał zaryzykować własnym życiem. Ale ja nie chciałam i nie mogłam go stracić i chyba dopiero teraz dopiero to do mnie dotarło. Nie potrafiłabym żyć bez niego na dłuższą metę, choć podobno nie ma ludzi niezastąpionych.
- Dobra, poczekaj moment.
Wstukał coś kilka razy w klawiaturę, po czym popatrzył na pulsujący punkt na ekranie:
- Mam.
- Mów, mogę wyłączyć obwód na dosłownie pięć sekund, potem na nowo się uruchomi.
- Tyle mi starczy.
- Dobra, na trzy, raz, dwa, trzy…
Wcisnął coś w komputerze i po chwili Asir dostał się do środka. Rozejrzał się po rekrutach, nikt jednak jakoś nie wzbudzał jego podejrzeń, nie minęła jednak chwila i zadzwoniła jego komórka, odebrał patrząc na Carrie:
- Halo.
- Popełniłeś najgorszy życiowy błąd, teraz zginiesz a ja zajmę się twoją dziewczyną.
Asir aż się gotował.
- Jeśli ją tkniesz…
Barodo roześmiał się:
- Nie uważasz, że to trochę lekkomyślne odgrażać mi się w twojej obecnej sytuacji? Masz tam ponad stu rekrutów, wszyscy stracą życie przez ciebie.
- Wypuść ich, masz mnie.
- Mam was wszystkich.
- Dobijmy targu.
- Targu? To bardzo odważne z twojej strony.
- Wypuść ich, ja zostanę.
- Nie masz wyjścia.
- Mam coś czego ty chcesz, załatw to jak facet do diabła! Chowasz się za ścianami, przyjdź tutaj i zmierz się ze mną!
- Masz mnie za idiotę?!
Asir spojrzał na Cole’a, który milczał, widział złość Asir’a i najwyraźniej czuł się winny zaistniałej sytuacji. Barodo chwilę milczał przez telefon, w końcu jednak powiedział:
- Masz pięć minut na wypuszczenie wszystkich , ale jeśli wytniesz jakiś numer, przysięgam, że wysadzę was wszystkich.
Powiedział to akurat w momencie, kiedy razem z Colin’em dojechaliśmy na farmę. Wybiegłam z samochodu i wbiegłam dosłownie w tłum rekrutów. Wychodząc Cole spojrzał na mnie porozumiewawczo, ale nie był zadowolony. Wszyscy wyszli, drzwi się zamknęły, wiedziałam, że czujnik został z powrotem uruchomiony. Znalazłam się na środku pustej sali, Asir stał tyłem, kiedy się obrócił i mnie zobaczył, mało nie eksplodował. Stałam nieruchomo.
- Czyś ty oszalała?! Przecież ten maniak za moment wysadzi wszystko w powietrze!!
- To niech wysadza.
Spojrzałam na niego poważnie.
- Nie wiesz co mówisz.
- Wiem co mówię.
Telefon Asir’a zadzwonił ponownie, Barodo zapytał z zadowoleniem w głosie:
- Jesteś gotowy na śmierć?
Asir spojrzał na mnie.
- Jeśli naciśniesz na detonator, w powietrze wyleci też Kylie.
Zapadła cisza, Asir’owi zaszkliły się oczy gdy tak na mnie patrzył.
- Ty cholerny szczwany lisie! Nie taka była umowa! Nie wyjdziecie stamtąd żywi, teraz nie mam nic do stracenia! Z nikim się nie skontaktujesz!
Rozłączył się a w tym czasie łączność została całkowicie zerwana. Telefon nie miał zasięgu, również z Colin’em straciliśmy łączność. Asir rzucił komórką o ścianę, podszedł do mnie szybkim krokiem i potrząsnął za ramiona.
- Czy ty do diabła zmysły postradałaś?! Nic innego od ponad roku nie robię jak próbuję cię ochronić przed tym całym gównem a ty od tak wchodzisz tutaj i wystawiasz się jak tarcza do strzelania?!
- Jeśli chciałeś mnie ochronić, mogłeś mnie nigdy nie werbować do jednostki!! Prawisz mi o braku odpowiedzialności a sam działasz na granicy ryzyka za każdym razem gdy cokolwiek robisz!!
- Mam to wpisane w zawód!
- Tak samo jak ja dzięki tobie!
Spojrzał na mnie i puścił moje ramiona, chyba poczuł się bezsilny wobec argumentów, które mu przedstawiałam a może nawet wykrzyczałam.
- Jeśli chciałeś żebym była wyrachowana i rozsądna mogłeś nie próbować na siłę mnie zmieniać, mogłeś nie kazać mi uwalniać się od przeszłości a przede wszystkim mogłeś nie starać się wydobywać ze mnie jakichś uczuć, a skoro to zrobiłeś, to nie próbuj mnie teraz za to karcić i zdławić tego wszystkiego.
- Czy ty naprawdę nie rozumiesz? Kylie, całe życie byłem egoistą, ale teraz chcę żebyś żyła, nie chcę się tobą dzielić, ale nie chcę też żebyś zginęła tu razem ze mną, nie chcę bo zbyt mocno cię kocham.
- I uważasz, że tylko ty jesteś skłonny do czucia czegokolwiek tak?!
Teraz poczułam się urażona jakby wyznając mi miłość, wepchnął mi sztylet w serce.
- Więc wyobraź sobie, że ja też potrafię czuć i też jestem egoistką! Gdybym nią nie była nigdy bym tu nie weszła a zrobiłam to bo nie chcę cię stracić i jeśli masz zginąć, to będziesz musiał zabrać mnie ze sobą, bo ja też cię kocham.
Teraz przełknęłam ciężko ślinę i zdałam sobie sprawę z tego co powiedziałam. Jego reakcja była natychmiastowa, podszedł do mnie i bez zbędnych słów przywarł do moich ust. W między czasie Colin ślęczał nad komputerem przed budynkiem farmy. Seth patrzył na niego nerwowo. Po chwili podbiegł Rolly, który wrócił z oddziałem ze zwiadu terenu, niestety ślad po Barodo przepadł. Spojrzał na Colin’a:
- I co?
- Daj mi jeszcze sekundę.
Cole popatrzył na Rolly’ego:
- Co z Barodo?
- Nawet jeśli tu był, przepadł bez śladu. Co z nimi?
- Nie mamy łączności. Poczekaj…
Minęły dwie minuty i na ekranie wyświetlił się napis: SYSTEM ODBLOKOWANY. Spojrzał na Rolly’ego:
- Możecie wejść.
Kiwnął głową ale my również zorientowaliśmy się, że system został odblokowany ponieważ nagle włączyła się łączność a w komórce Asir’a pojawił się zasięg. Drzwi się otworzyły i wyszliśmy na zewnątrz, zanim jeszcze ktokolwiek zdążył wejść do środka. Rolly popatrzył na nas, po czym na dowódcę saperów:
- Sprawdzić teren.

Dowódca skinął głową, po czym pokazał swoim ludziom, że mają rozproszyć się po całym terenie. My bez słowa wsiedliśmy do samochodu, mijając Colin’a, mrugnęłam do niego a ten uśmiechnął się do mnie. Wiedziałam, że dzień jeszcze się dla nas nie skończył, ponieważ zagrywka Barodo była poniżej pasa i nie potrafiliśmy przewidzieć co stanie się dalej. Póki co jednak, musieliśmy znaleźć się jak najszybciej na oddziale, żeby omówić dalszą strategię.

Rozdział XI

XI

Jest w naszym życiu czas rodzenia się i czas umierania. Od małego chowamy się w domach, gdzie wpajają nam ogólne zasady moralności obowiązującej na świecie. Nie mówię, że jest to złe, ale gdyby tak można było w realnym życiu, dorosłym życiu przedłożyć to na praktykę.
Jak wierzyć w moralność i zasady, kiedy przychodzi nam walczyć z takim bezprawiem?
Dla mnie świat w tej chwili nie przedstawia wartości, w które tak bardzo chciałabym wierzyć, jest dla mnie jednym, wielkim polem bitwy, w którym przyszło mi walczyć o przetrwanie.
Kiedy uświadomiłam sobie, że życie Tony’ego jest w niebezpieczeństwie, a co gorsza, że przez znajomość ze mną, mógł już je stracić, ruszyłam szybkim krokiem w stronę jego domu i błagałam o cud. Wbiegłam na werandę i zaczęłam nerwowo przyciskać dzwonek raz, za razem. Nikt nie otwierał. Wtedy zaczęłam pukać, a może wręcz walić w drzwi metalową kołatką i w końcu…, po dłuższej chwili drzwi się uchyliły. Stał w nich Tony obwiązany ręcznikiem i uśmiechnął się widząc mnie. Nie kryłam zdziwienia a on zażartował:
- No przyznam, że ja też się za tobą stęskniłem, ale żeby zaraz rozwalać mi drzwi?
- Dzwoniłam do ciebie, ale komórka nie odpowiadała.
Powiedziałam sprawdzając jego reakcję.
- Naprawdę? Nie słyszałem telefonu, wejdź.
Myślałam, że powie mi iż zgubił telefon, lub że może ktoś mu go ukradł, to przynajmniej by mnie uspokoiło. Ale fakt, że nie usłyszał telefonu jak twierdził, świadczyło tylko o jednym, że jeszcze kilka małych chwil temu, w jego domu był Barodo.
- Wróciłem przed godziną, w samolocie padła klimatyzacja, więc musiałem najpierw wejść pod prysznic.
Kiedy weszłam do środka, zaczęłam niecierpliwie rozglądać się po pomieszczeniach, w których drzwi były otwarte. Tony spojrzał podejrzliwie:
- Kylie, czy ty się dobrze czujesz?
- Ja?
Zapytałam jakbym dopiero co zbudziła się ze snu.
- Tak, po prostu długo się nie odzywałeś, a ostatnio w okolicy było kilka włamań, chciałam mieć pewność, że wszystko w porządku.
- Wiesz? Tak sobie właśnie pomyślałem, że może nie powinnaś była odchodzić z policji.
- Dlaczego?
- Bo wszędzie szukasz potencjalnych przestępców.
- To prawda, przepraszam, zboczenie zawodowe, z tego nigdy się nie wychodzi.
- Zauważyłem, posłuchaj dasz mi chwilę?
- Jasne, zaczekam.
- Świetnie, obsłuż się, na stole jest kawa.
Kiwnęłam głową a Tony wszedł na piętro do łazienki. Weszłam do przestronnego tarasu i zobaczyłam na ławie komórkę. Podeszłam i wzięłam ją do ręki. Sprawdziłam ostatnie połączenia, ale nie było tam mojego numeru. Zapewne musiał go wykasować. Popatrzyłam na otwarte drzwi tarasu i wyszłam na ganek. Na ogrodzie nie było najmniejszych śladów Barodo, tak jakby rozpłynął się w powietrzu.
Na sali treningowej w tym samym czasie Linda ćwiczyła z Asir’em. Była tak agresywna jak nigdy a i Asir najwyraźniej z trudem hamował się by nie porachować jej wszystkich kości. Co rusz to któreś z nich lądowało na macie, ale wyraźnie było widać, że Asir działa na Lindę w bardzo charakterystyczny sposób. Ilekroć znajdywali się w nieco bliższym położeniu, ta usilnie próbowała dotykać go i ocierać się niczym kot. Asir’owi zaczęła kończyć się cierpliwość, w końcu położył ją na macie i przycisnął do ziemi, Linda jęknęła jakby nie czuła nic poza podnieceniem. Spojrzał na nią:
- Co z tobą? Masz braki czy co?
- A ty nie masz? Daj spokój, znam twoje możliwości, widzę jak się snujesz, wystarczy grzecznie poprosić a dam ci to czego potrzebujesz.
Asir pokręcił głową i gdy poczuł jej nogę między swoimi nogami, szarpnął ją mocniej i podniósł z ziemi.
- Znajdź sobie inną ofiarę czarna wdowo, ja nie jestem zainteresowany.
Udał się w kierunku wyjścia a ta zawołała:
- Żałuj! Nie wiesz co tracisz!
Asir wszedł do góry prosto do gabinetu Rolly’ego, ten spojrzał na niego spod łba:
- Spotkałeś diabła?
Asir bez zastanowienia podszedł do jego komputera i przyłożył klucz magnetyczny:
- Jesteś teraz na tych samych prawach, na jakich był Thorne, masz pełne uprawnienia poziomu dziesiątego, więc odrób zadanie i przeczytaj wnikliwie lekturę a zaraz potem ściągnij mi z pleców tą pijawkę o imieniu Linda, bo przysięgam, że mogę nie wytrzymać.
Wyszedł i trzasnął drzwiami a Rolly uśmiechnął się do siebie. Doskonale wiedział, że samym kluczem Colin’a nie szło odblokować wszystkich utajnionych danych, mógł to zrobić tylko założyciel oddziału a nim był Asir. Rolly dobrze wiedział, że należało go odpowiednio sprowokować, by osiągnąć swój cel, a tą prowokacją okazała się Linda. Asir zszedł na dół i poszedł prosto do biurka Colin’a, usiadł przy nim. Colin chyba wyczuł napięcie w zachowaniu Asir’a, bo spojrzał na niego z lekkim przerażeniem w oczach:
- Będę miał kłopoty?
- Teraz się o to martwisz?
- Nikt nigdy nic mi nie mówi, tylko wiecznie te tajemnice, pogubiłem się już, kiedy był tu Thorne, był porządek. Każdy wiedział jaka jest hierarchia oddziału, co ma robić i pod kogo podlega. Teraz nic nie wiadomo.
- A czego nie wiesz?
- Ja wiem wszystko bo przeczytałem w aktach.
- Więc ciesz się, że ci za to nie odrąbałem ręki a na przyszłość jeśli ktoś nie będzie czegoś wiedział, to przyślij go do mnie albo najlepiej do Rolly’ego.
Uśmiechnął się złośliwie, gdyż jemu w ogóle nie przeszkadzało, że sytuacja nie jest łatwa.
Kiedy wyszłam od Tony’go, byłam już nieco spokojniejsza, ale na krótką chwilę. Ledwo wyjechałam ze swojej ulicy, gdy zobaczyłam w lusterku, że ktoś za mną jedzie. Zjechałam w kolejną przecznicę a następnie skierowałam się na drogę wiodącą  do agencji. Zerkałam co po chwilę w lusterko, kiedy nagle mój samochód uderzył w przydrożną skałę, której nie zauważyłam. Uderzyłam głową o kierownicę i wtedy otworzyła się poduszka powietrzna. Zaklęłam pod nosem, bo uderzenie było dosyć silne. Wyszłam z samochodu, ale nikogo nie było. Postanowiłam iść dalej piechotą, bo było już niedaleko.
Kiedy weszłam zmęczona na oddział, Asir spojrzał na mnie zdziwiony a ja nawet się nie przywitałam, tylko wzrokiem poszukiwałam Lindy. W końcu ją zobaczyłam, stała w końcu sali rozmawiając, a może raczej flirtując z jakimś agentem. Podeszłam do niej z takim przyspieszeniem, że aż sama sobie się dziwiłam. Chwyciłam ją za bluzkę i rzuciłam – w dosłownym słowa tego znaczeniu na ścianę.
- Co ty wyprawiasz?! Mówiłam, że należy cię odseparować od ludzi, stwarzasz zagrożenie!
Linda podniosła się i otrzepała ,jakby ścierała z siebie tony kurzu, wtedy podeszłam do niej i kolejny raz upadła, tym razem po uderzeniu wylądowała na biurku. Za trzecim razem jednak gdy chciałam do niej podejść, rzuciła się na mnie. Aż mnie zdziwiło to, że wszyscy byli tak bierni na oddziale i raczej nikt specjalnie nie próbował się ustosunkowywać osobiście do zaistniałej sytuacji. W końcu przerzuciłam ją przed siebie i przygniotłam kolanem, ręką ścisnęłam jej gardło:
- Jeśli się dowiem, że masz cokolwiek wspólnego z Barodo albo Omally’m, zakończę twój marny żywot jednym cięciem, zapamiętaj to sobie.
Po raz pierwszy od dawna w jej wzroku było coś… - prawdziwego, czego nie było już dawno, prawdopodobnie po lekach którymi ktoś ją szprycował, bądź sama to robiła. Puściłam ją i przeszłam pędem obok Asir’a. Ten jednak dołączył do mnie w długim korytarzu:
- Co ty robisz?
- Ja? Nic, poza tym, że ostatnio mało nie rozwaliłam swojej komórki, że przed chwilą roztrzaskałam swój samochód a mój dom wygląda jak pobojowisko, to zupełnie nic nie robię.
Kiedy spojrzałam w tak ukochane mi oczy – złagodniałam.
- Mam dosyć Asir, puszczają mi nerwy, nie dam rady dłużej tak żyć.
- Dasz radę.
Objął mnie a ja przymknęłam oczy.
Nie miałam podstaw sądzić, że Linda ma cokolwiek wspólnego z Barodo czy Omally’m, a jednak coś w jej zachowaniu przez cały czas mnie niepokoiło.
Wertowałam akurat akta w swoim gabinecie, kiedy Rolly porosił mnie o rozmowę, stanął w drzwiach i spojrzał na bałagan na biurku:
- Szukasz czegoś?
- Nie.
Odpowiedziałam opryskliwie:
- Próbuję tylko zaprowadzić porządek, coś potrzebujesz?
- Możemy wypić kawę?
- Kawę?
Zapytałam zdziwiona.
- No wiesz taką czarną substancję, którą zazwyczaj podają w kubku.
- Bardzo śmieszne.
- Muszę z tobą porozmawiać, to ważne.
- Dobrze, skoro musisz, to chodźmy stąd, bo i tak przeszła mi ochota na porządki.
Sądziłam, że pojedziemy do jakiegoś baru, ale on chyba asekuracyjnie, zabrał mnie do siebie. Gdy weszliśmy do domu, rozejrzałam się:
- W barze mają gorszą kawę niż u ciebie?
Zażartowałam, popatrzył na mnie i uśmiechnął się. Zrobił kawę podczas gdy ja usiadłam w salonie. Przyniósł dwa kubki, postawił je na stole i usiadł naprzeciwko. Zapaliłam papierosa, i choć nie wiedziałam o co chodzi, czułam się podenerwowana.
- Zatem co jest tak ważne? O czym musiałeś tak pilnie porozmawiać?
- Może o Ninie?
Poczułam jakby ktoś zdzielił mnie cegłą w głowę.
- Dlaczego nic nie mówisz?
Popatrzyłam na niego.
- Asir nadał ci uprawnienia Thorne’a tak?
Ten kiwnął głową.
- Więc dlaczego mnie o to pytasz skoro masz pełen dostęp do wszystkich danych?
- Niektóre informacje są bardzo zdawkowe, wiedziałaś, że Asir pociąga za prawie wszystkie sznurki?
- Domyślałam się, powiedział mi tyle ile mógł, wiesz doskonale, że nikt z nas nie znał składu centrum.
- Ty znałaś.
- Nie, nie znałam i nie znam, nadano mi status utajnienia przed akcją w Libanie. Kryptonimem Nina posługiwałam się do tej akcji. Nigdy więcej  nie musiałam go używać. Przez dwa lata rozwiązałam kilka poważnych misji, Liban miał być ich uwieńczeniem. Wyznawcy Islamu bali się Niny, kojarzyła im się z największym wcieleniem zła jakie mogło kiedykolwiek chodzić po świecie w ludzkiej postaci. Centrum miało bardzo ambitne plany względem mnie, ale okazało się, że mieliśmy wtyczkę, tą wtyczką był syn Daniels’a. To przez niego to wszystko się stało i właśnie wtedy zdecydowali o utajnieniu mnie. Wszystko co robiłam, miało na celu odseparowanie mnie od wcześniejszego życia, miałam wtopić się w tłum do czasu, aż o mnie zapomną. Ale nie zapomnieli, bo przypomniałam im się w czasie misji z Desperatem, na której rzekomo zginąłeś. Nie od razu do tego doszli, dopiero po czasie odkryli ,że Nina i ja, to ta sama osoba. Nie od razu wiązali te sprawy ze sobą, dopiero kiedy cię pochowaliśmy, Colin odkrył, że Desperat był synem islamskiego przywódcy Omar’a Raffi. Na pierwszej misji na którą mnie wysłali, zabiłam jego i wszystkich, którzy przebywali z nim, wszystkich, oprócz jego syna, który w tamtym czasie był skłócony z ojcem.
- Wszystkich oprócz Desperata?
- Właśnie, kiedy zabiłeś jego żonę, skupił się na tobie, ścigał cię latami, w końcu trafił na twój ślad, w swoim amoku zapomniał o pomszczeniu ojca, bo uznał, że ślad po mnie zaginął. Myślał, że cię zabił i kiedy przetrzymywaliśmy go u siebie, ktoś kogo miał u nas, przekazał mu tą wiadomość.
- Kto to był?
- Mąż Sue, Morou, ten sam, który myślał, że mnie zabił. Resztę znasz, kiedy wróciliśmy wszystko ruszyło lawinowo.
- Nigdy nie ciekawiło cię jaki jest skład centrum?
Uśmiechnęłam się:
- Nie i nie chcę tego wiedzieć, jestem agentem, nigdy nie ciągnęło mnie do takiej władzy, bo wiem jak trudne jest sprawowanie jej. Wymaga od człowieka najwyższego poświęcenia, takiego, do którego ja nigdy nie byłabym zdolna. Asir robi wszystko żeby pomóc mi przez to przejść i nie ważne jest dla mnie jaką funkcję sprawuje.
- Gdyby nie Asir, dzisiaj miałabyś inne życie.
- A może gdyby nie on, nie miałabym żadnego?
- Tak łatwo mu wybaczyłaś?
- Nie miałam co mu wybaczać, wiem jakim jest człowiekiem, wiem co robił, ale ze mną, był od początku szczery i kiedy tylko sytuacja się wyklarowała, powiedział mi wszystko co mógł. Jeśli zaufał ci na tyle, by wtajemniczyć cię w tą całą sytuację, to doceń to, bo gdybym ja była na jego miejscu, to po tym wszystkim, chyba bym tego nie potrafiła.
Rolly przeszył mnie wzrokiem, po czym pochylił głowę:
- Masz rację, wiele razy cię okłamywałem, żałuję tego chociaż teraz jest już na to za późno. Wydawało mi się, że nie mówiąc ci niektórych rzeczy zapewnię ci bezpieczeństwo, ale skąd mogłem wiedzieć, że wiesz więcej ode mnie?
- Nie mogłeś, wiem o tym, ale teraz wszyscy jesteśmy w to zaangażowani i musimy współpracować odkładając urazę na bok. Bez znaczenia jest już kto kim rządzi i kto nad kim jest, nie warto się nawet nad tym zastanawiać.
- Mówisz o zaufaniu?
Uśmiechnęłam się:
- Tak sądzę, może nie wszystko jeszcze jest stracone szefie.
Rolly roześmiał się.
- A wiesz, że dopiero teraz kiedy poznałem prawdę, rozumiem dlaczego nie chciałaś się ujawnić chociaż mogłaś?
Mrugnęłam do niego:
- Lubię jak odwalasz za mnie brudną robotę.
Pokiwał głową z uśmiechem, bo właśnie tak to ujął, w którejś z rozmów ze mną.
Kiedy wróciliśmy na oddział, był straszny popłoch, Colin przy monitorze krzyczał coś do słuchawki, ludzie biegali a wielki plastikowy alarm mrugał na czerwono i wydobywało się z niego głośne dudnienie. Podbiegliśmy szybko do Colin’a:
- Gdzie jest Asir?
- Wyszedł przed godziną.
- Kiedy to się zaczęło?
- Piętnaście minut temu, system wariuje, ktoś podłączył się pod główny obwód.
- Mają pod kontrolą nasz system?
- Mają pod kontrolą system na farmie, wpięli się w gniazdo i nie mogę tego zatrzymać, zegar tyka a tam jest uwięziona chyba setka ludzi.
- Kogo mamy na farmie?
Zapytałam:
- Cole’a i Seth’a.
Spojrzałam na Rolly’ego:
- Jadę tam.
- Nie, zaczekaj, może jemu właśnie o to chodzi, żeby cię tam ściągnąć.
- Mam gdzieś o co mu chodzi, co drugi dzień buszuje po moim domu i jakoś mnie nie zabił, co gorszego może zrobić?
Rolly dalej patrzył poważnie, teraz i Colin spojrzał, a ja dostałam oświecenia:
- Chce wysadzić stu ludzi? Za co?
Colin spuścił głowę a ja poczułam, że wszystko w środku mi się gotuje:
- Czy Seth i Cole są w środku?
- Nie.
- Niech wracają.
- Próbowałem go zatrzymać, ale powiedział, że znajdzie sposób.
- Kogo?
Colin milczał.
- Pytam kogo próbowałeś zatrzymać?
- Cole’a, w środku jest Carrie.
Popatrzyłam na Rolly’ego a ten powiedział:
- Jeśli Cole wejdzie do środka, zginie razem z nimi.

Zapadła cisza a  wszyscy popatrzyli na siebie.