wtorek, 25 lutego 2014

Rozdział XIV

XIV

Była czwarta nad ranem kiedy przebudziła mnie okropna wizja. Zdawało mi się, że jestem na statku. Statek stał na środku oceanu a ja byłam na jego pokładzie. Wskoczyłam do wody, żeby popływać, a kiedy chciałam z powrotem wejść na pokład, przy trapie stał Barodo. Uśmiechnął się do mnie. Kiedy puściłam schodki, wskoczył za mną do wody i zaczął ściągać na siłę w dół. Nie wiem dlaczego, ale nie mogłam się wyswobodzić, zupełnie tak jakby to nie on, tylko jakaś niewidzialna siła ciągnęła moje ciało w dół.
Obudziłam się cała mokra. Zerwał się okropny wiatr, jego podmuch poczułam na wilgotnym od potu ciele. Przeszył mnie dreszcz na widok otwartego okna. Podeszłam by je zamknąć i wtedy ktoś pociągnął mnie za rękę. Szarpnął tak mocno, że z trudem zaparłam się o framugę. Barodo, jego wyraz twarzy był przerażający bardziej niż w moim koszmarze. Dlaczego nie krzyknęłam? Nie wiem, jakby jakiś wewnętrzny paraliż, który nakazywał mi milczenie. Roześmiał się i w końcu mnie puścił, zaczęłam ciężko dyszeć i dopiero to przebudziło Asir'a. Zerwał się z łóżka i podbiegł do mnie szybko ujmując za ręce:
- Kylie, co się stało?
Ale nie mogłam wydusić z siebie nawet słowa, dopiero kiedy wstrząsnął mną po raz drugi, szok jakby ustąpił, popatrzyłam mu w oczy:
- Barodo...
- Co z nim?
- Był tutaj.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem, po czym uskoczył ode mnie znacznie, sięgnął po broń i wybiegł z domu. Wrócił po zaledwie kilku chwilach oświadczając, że nikogo nie znalazł:
- Nikogo nie ma, jesteś pewna, że go widziałaś?
- A co? Chcesz mi wmówić chorobę psychiczną?
- Nie.
Byłam wzburzona, dlaczego ciągle wszyscy sądzili, że mam obsesję? A może istotnie ją miałam, tylko nie potrafiłam jej w sobie dostrzec?
Było mi już wszystko jedno. Mieszkanie u Asir'a miało mi zapewnić poczucie bezpieczeństwa, tymczasem byłam tu równie mocno zagrożona niż gdzie indziej, z tą niewielka różnicą, że dodatkowo narażałam innych. Sięgnęłam po papierosy i zmierzyłam wzrokiem Asir'a, chyba czuł co się święci, bo spojrzał na mnie porozumiewawczo:
- Nawet o tym nie myśl.
Uprzedził moje słowa.
- Nic nie daje to, że jestem tu z tobą.
- Nie wiesz do czego by doszło gdyby dorwał cię w twoim domu!
- Ty też tego do cholery nie wiesz!!!
Zaczęłam się nerwowo przebierać.
- Dokąd się wybierasz?
- Do pracy, jeśli nikt z was nie potrafi zapobiec tej chorej sytuacji, najwyraźniej ja muszę to zrobić.
Ubrałam na siebie rzeczy z poprzedniego dnia i ruszyłam prosto na oddział. Nie próbował mnie zatrzymać ani oponować. Po kilku minutach zrobił dokładnie to samo co ja. Ubrał się w dżinsy i czarna koszulkę, narzucił na siebie czarną, skórzaną kurtkę i wyszedł z domu.
Na oddział wparowałam dosłownie jak perszing.
Nie wiem sama co czułam, miałam taki mętlik w głowie, a tak naprawdę to tylko jedna myśl tłukła mi się w głowie - zabić Barodo.
Jak długo jeszcze miałam żyć w strachu i obawie, że któregoś dnia stracę jeszcze więcej niż straciłam do tej pory. Ale czy mogłam stracić więcej?
Kiedy na oddziale minęłam Daniels'a, nie poczuł nic poza zimnym podmuchem wiatru. Minę miałam chyba nietęgą, bo po drodze wszyscy rozsuwali się na boki. Skierowałam się schodami na piętro i weszłam wprost do gabinetu Rolly'ego. Zastałam go w nieco dwuznacznej pozycji z Kim, ale jak nakazywał im profesjonalizm, odsunęli się od siebie niemalże błyskawicznie. Kim popatrzyła na mnie i już miała wyjść z gabinetu, kiedy powiedziałam rozkazującym tonem:
 - Zostań.
Chociaż Kim nie należała do ugodowych kobiet, posłusznie wróciła na miejsce, które zajmowała wcześniej. Rolly spojrzał na mnie bardzo poważnie i wyczekiwał na wyjaśnienia mojego wtargnięcia bez uprzedzenia do jego gabinetu. Gdy jednak cisza stała się nie do wytrzymania, postanowił przerwać to milczenie:
- Skoro postanowiłaś połamać wszystkie możliwe normy dobrego zachowania, to może w końcu wykrztusisz z siebie co cię tak poparzyło?
- W domu Asir'a był Barodo.
Spojrzał na mnie podejrzliwie i tylko czekałam aż wyskoczy z tą swoją teorią, że brakuje mi którejś klepki.
- Jakim cudem?
- Ty mi to powiedz.
- Ma rację, Barodo był u mnie.
Usłyszałam głos za sobą, to był Asir, Rolly spojrzał na niego, ja również, ten spuścił głowę.
- Miałeś jej pilnować.
Powiedział surowym głosem Rolly.
- Może zamiast skakać sobie do gardeł, któryś z was wreszcie by coś zrobił co?! Agenci z was pierwsza liga, nie każecie mi się wtrącać, tymczasem ten maniak robi wszystko żebym przesiedziała róg w wariatkowie!!
Wrzasnęłam na obydwóch, po czym zamaszystym ruchem zatrzasnęłam za sobą drzwi gabinetu i udałam się prosto na salę treningową. Schodząc schodami jednak przystanęłam na środku oddziału. W jednej chwili poczułam na sobie wzrok wszystkich tam zebranych agentów. Choć w pierwszej chwili moje bojowe nastawienie wróżyło potężną oddziałową burzę, po pięciu minutach stania w bezruchu zaczęłam się powoli wycofywać.. Nie wiem sama czego w tym jednym momencie potrzebowałam, ale gdy po chwili Asir znowu znalazł się koło mnie, zmierzyłam go lodowatym wzrokiem i bez słowa wyszłam z oddziału. W mig połapał się w sytuacji i na szczęście tym razem odczytał prawdopodobnie moje myśli,  bo nawet nie próbował mnie zatrzymać. nie wyszedł też za mną, choć w innym przypadku na pewno by to zrobił.
Wsiadłam do samochodu i z niewiadomych przyczyn pojechałam prosto pod dom  Mark'a. O dziwo już z ulicy widziałam błysk lamp bijących z salonu, co o tej porze było zazwyczaj niesłychane. Zadzwoniłam nieśmiało do drzwi, otworzył od razu ale nie krył zdziwienia na mój widok, byłam pewna, że kogo jak kogo, ale mnie się nie spodziewał ujrzeć o tej godzinie, mimo to uśmiechnął się:
- Myślałem, że nigdy cię tu już nie zobaczę.
Uśmiechnęłam się nieśmiało.
- Myślałeś czy raczej miałeś nadzieję?
Pokręcił głową jakby chciał mi pokazać swoje niezadowolenie z moich słów. Spuściłam głowę.
- Przepraszam.
Powiedziałam jakby w geście obronnym chcąc wybrnąć z sytuacji, bo nic lepszego nie przychodziło mi na moje usprawiedliwienie. Byłam tak bardzo pogrążona sprawą Barodo, że zaniedbałam wszystkich na których mi zależało. chwilami nienawidziłam się za to, że nie zostało we mnie absolutnie nic z tej pogodnej i pełnej życia kobiety. A teraz stałam przed moim najwierniejszym przyjacielem i czekałam na rozgrzeszenie. Nie zawiódł mnie i tym razem. Otworzył drzwi szerzej i wpuścił mnie do środka. Weszłam i spojrzałam mu w oczy, on popatrzył w moje:
- Jest aż tak źle?
Zapytał a ja tylko odkiwnęłam głową.
Mówi się, że milczenie jest wymowniejsze od słów. W naszym przypadku zawsze tak było, również tym razem. Przegadaliśmy resztę nocy. Po naszej rozmowie Mark dał mi to czego tak naprawdę od niego oczekiwałam- recepty na leki antydepresyjne bym w końcu mogła uwolnić się od tych chorych urojeń, bym zaczęła odróżniać świat rzeczywisty od fikcji.
Chciałam aby amok w którym trwałam w końcu się skończył, bo chwilami traciłam całkowicie poczucie rzeczywistości nie mając pojęcie czy to co dzieje się wokół mnie jest realne czy to po prostu wytwór mojej chorej wyobraźni.
Barodo próbował mnie złamać psychicznie zupełnie tak jakby zapomniał w jakich warunkach byłam szkolona. Z drugiej strony nie dziwiłam się, że na to liczy, gdyż w zadawaniu bólu psychicznego nie miał sobie równych.

Żyłam na tym świecie wystarczająco długo by wiedzieć, że tym razem rozpoczęta wojna musi się w końcu zakończyć lecz zwycięzca będzie tylko jeden.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz