XIV
Była czwarta nad ranem
kiedy przebudziła mnie okropna wizja. Zdawało mi się, że jestem na statku. Statek
stał na środku oceanu a ja byłam na jego pokładzie. Wskoczyłam do wody, żeby
popływać, a kiedy chciałam z powrotem wejść na pokład, przy trapie stał Barodo.
Uśmiechnął się do mnie. Kiedy puściłam schodki, wskoczył za mną do wody i
zaczął ściągać na siłę w dół. Nie wiem dlaczego, ale nie mogłam się
wyswobodzić, zupełnie tak jakby to nie on, tylko jakaś niewidzialna siła
ciągnęła moje ciało w dół.
Obudziłam się cała
mokra. Zerwał się okropny wiatr, jego podmuch poczułam na wilgotnym od potu
ciele. Przeszył mnie dreszcz na widok otwartego okna. Podeszłam by je zamknąć i
wtedy ktoś pociągnął mnie za rękę. Szarpnął tak mocno, że z trudem zaparłam się
o framugę. Barodo, jego wyraz twarzy był przerażający bardziej niż w moim
koszmarze. Dlaczego nie krzyknęłam? Nie wiem, jakby jakiś wewnętrzny paraliż,
który nakazywał mi milczenie. Roześmiał się i w końcu mnie puścił, zaczęłam
ciężko dyszeć i dopiero to przebudziło Asir'a. Zerwał się z łóżka i podbiegł do
mnie szybko ujmując za ręce:
- Kylie, co się stało?
Ale nie mogłam wydusić
z siebie nawet słowa, dopiero kiedy wstrząsnął mną po raz drugi, szok jakby
ustąpił, popatrzyłam mu w oczy:
- Barodo...
- Co z nim?
- Był tutaj.
Spojrzał na mnie z
niedowierzaniem, po czym uskoczył ode mnie znacznie, sięgnął po broń i wybiegł
z domu. Wrócił po zaledwie kilku chwilach oświadczając, że nikogo nie znalazł:
- Nikogo nie ma,
jesteś pewna, że go widziałaś?
- A co? Chcesz mi
wmówić chorobę psychiczną?
- Nie.
Byłam wzburzona,
dlaczego ciągle wszyscy sądzili, że mam obsesję? A może istotnie ją miałam,
tylko nie potrafiłam jej w sobie dostrzec?
Było mi już wszystko
jedno. Mieszkanie u Asir'a miało mi zapewnić poczucie bezpieczeństwa, tymczasem
byłam tu równie mocno zagrożona niż gdzie indziej, z tą niewielka różnicą, że
dodatkowo narażałam innych. Sięgnęłam po papierosy i zmierzyłam wzrokiem
Asir'a, chyba czuł co się święci, bo spojrzał na mnie porozumiewawczo:
- Nawet o tym nie
myśl.
Uprzedził moje słowa.
- Nic nie daje to, że
jestem tu z tobą.
- Nie wiesz do czego
by doszło gdyby dorwał cię w twoim domu!
- Ty też tego do
cholery nie wiesz!!!
Zaczęłam się nerwowo
przebierać.
- Dokąd się wybierasz?
- Do pracy, jeśli nikt
z was nie potrafi zapobiec tej chorej sytuacji, najwyraźniej ja muszę to
zrobić.
Ubrałam na siebie
rzeczy z poprzedniego dnia i ruszyłam prosto na oddział. Nie próbował mnie
zatrzymać ani oponować. Po kilku minutach zrobił dokładnie to samo co ja. Ubrał
się w dżinsy i czarna koszulkę, narzucił na siebie czarną, skórzaną kurtkę i
wyszedł z domu.
Na oddział wparowałam dosłownie
jak perszing.
Nie wiem sama co
czułam, miałam taki mętlik w głowie, a tak naprawdę to tylko jedna myśl tłukła
mi się w głowie - zabić Barodo.
Jak długo jeszcze
miałam żyć w strachu i obawie, że któregoś dnia stracę jeszcze więcej niż
straciłam do tej pory. Ale czy mogłam stracić więcej?
Kiedy na oddziale
minęłam Daniels'a, nie poczuł nic poza zimnym podmuchem wiatru. Minę miałam
chyba nietęgą, bo po drodze wszyscy rozsuwali się na boki. Skierowałam się
schodami na piętro i weszłam wprost do gabinetu Rolly'ego. Zastałam go w nieco
dwuznacznej pozycji z Kim, ale jak nakazywał im profesjonalizm, odsunęli się od
siebie niemalże błyskawicznie. Kim popatrzyła na mnie i już miała wyjść z
gabinetu, kiedy powiedziałam rozkazującym tonem:
- Zostań.
Chociaż Kim nie
należała do ugodowych kobiet, posłusznie wróciła na miejsce, które zajmowała
wcześniej. Rolly spojrzał na mnie bardzo poważnie i wyczekiwał na wyjaśnienia
mojego wtargnięcia bez uprzedzenia do jego gabinetu. Gdy jednak cisza stała się
nie do wytrzymania, postanowił przerwać to milczenie:
- Skoro postanowiłaś
połamać wszystkie możliwe normy dobrego zachowania, to może w końcu wykrztusisz
z siebie co cię tak poparzyło?
- W domu Asir'a był
Barodo.
Spojrzał na mnie
podejrzliwie i tylko czekałam aż wyskoczy z tą swoją teorią, że brakuje mi
którejś klepki.
- Jakim cudem?
- Ty mi to powiedz.
- Ma rację, Barodo był
u mnie.
Usłyszałam głos za
sobą, to był Asir, Rolly spojrzał na niego, ja również, ten spuścił głowę.
- Miałeś jej pilnować.
Powiedział surowym głosem
Rolly.
- Może zamiast skakać
sobie do gardeł, któryś z was wreszcie by coś zrobił co?! Agenci z was pierwsza
liga, nie każecie mi się wtrącać, tymczasem ten maniak robi wszystko żebym
przesiedziała róg w wariatkowie!!
Wrzasnęłam na
obydwóch, po czym zamaszystym ruchem zatrzasnęłam za sobą drzwi gabinetu i
udałam się prosto na salę treningową. Schodząc schodami jednak przystanęłam na
środku oddziału. W jednej chwili poczułam na sobie wzrok wszystkich tam
zebranych agentów. Choć w pierwszej chwili moje bojowe nastawienie wróżyło
potężną oddziałową burzę, po pięciu minutach stania w bezruchu zaczęłam się
powoli wycofywać.. Nie wiem sama czego w tym jednym momencie potrzebowałam, ale
gdy po chwili Asir znowu znalazł się koło mnie, zmierzyłam go lodowatym wzrokiem
i bez słowa wyszłam z oddziału. W mig połapał się w sytuacji i na szczęście tym
razem odczytał prawdopodobnie moje myśli,
bo nawet nie próbował mnie zatrzymać. nie wyszedł też za mną, choć w
innym przypadku na pewno by to zrobił.
Wsiadłam do samochodu
i z niewiadomych przyczyn pojechałam prosto pod dom Mark'a. O dziwo już z ulicy widziałam błysk
lamp bijących z salonu, co o tej porze było zazwyczaj niesłychane. Zadzwoniłam
nieśmiało do drzwi, otworzył od razu ale nie krył zdziwienia na mój widok,
byłam pewna, że kogo jak kogo, ale mnie się nie spodziewał ujrzeć o tej
godzinie, mimo to uśmiechnął się:
- Myślałem, że nigdy
cię tu już nie zobaczę.
Uśmiechnęłam się
nieśmiało.
- Myślałeś czy raczej
miałeś nadzieję?
Pokręcił głową jakby
chciał mi pokazać swoje niezadowolenie z moich słów. Spuściłam głowę.
- Przepraszam.
Powiedziałam jakby w
geście obronnym chcąc wybrnąć z sytuacji, bo nic lepszego nie przychodziło mi
na moje usprawiedliwienie. Byłam tak bardzo pogrążona sprawą Barodo, że
zaniedbałam wszystkich na których mi zależało. chwilami nienawidziłam się za
to, że nie zostało we mnie absolutnie nic z tej pogodnej i pełnej życia
kobiety. A teraz stałam przed moim najwierniejszym przyjacielem i czekałam na
rozgrzeszenie. Nie zawiódł mnie i tym razem. Otworzył drzwi szerzej i wpuścił
mnie do środka. Weszłam i spojrzałam mu w oczy, on popatrzył w moje:
- Jest aż tak źle?
Zapytał a ja tylko
odkiwnęłam głową.
Mówi się, że milczenie
jest wymowniejsze od słów. W naszym przypadku zawsze tak było, również tym razem.
Przegadaliśmy resztę nocy. Po naszej rozmowie Mark dał mi to czego tak naprawdę
od niego oczekiwałam- recepty na leki antydepresyjne bym w końcu mogła uwolnić
się od tych chorych urojeń, bym zaczęła odróżniać świat rzeczywisty od fikcji.
Chciałam aby amok w
którym trwałam w końcu się skończył, bo chwilami traciłam całkowicie poczucie
rzeczywistości nie mając pojęcie czy to co dzieje się wokół mnie jest realne
czy to po prostu wytwór mojej chorej wyobraźni.
Barodo próbował mnie
złamać psychicznie zupełnie tak jakby zapomniał w jakich warunkach byłam
szkolona. Z drugiej strony nie dziwiłam się, że na to liczy, gdyż w zadawaniu
bólu psychicznego nie miał sobie równych.
Żyłam na tym świecie
wystarczająco długo by wiedzieć, że tym razem rozpoczęta wojna musi się w końcu
zakończyć lecz zwycięzca będzie tylko jeden.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz