poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział VI

VI

Jeszcze tego samego dnia razem z Kim i Jesse musiałyśmy odreagować tą akcję. Nie miałyśmy jednak ochoty na tłoczny klub, tylko zrobiłyśmy sobie przysłowiowy babski wieczór.
Vicky pękała z zachwytu, bo już dawno twierdziła, że jesteśmy tak pochłonięte pracą, że zaczęłyśmy ją zaniedbywać. Przygotowała same pyszne przekąski, po których czułam, że aż pęcznieję, więc szlak trafił dotychczasową dietę. Wiedziałam, że następnego dnia będę ostro zrzucać te nadmiary biegając.
Vicky pozbyła się Seth’a wysyłając go do klubu z chłopakami i tym sposobem mogłyśmy zaszaleć przy muzyce. Rozsiadłyśmy się wygodnie na dywanie przy niskiej ławie w salonie, jak to miałyśmy w zwyczaju robić. Vicky przyniosła wino i otworzyła butelkę a ja na to dostałam ochotę na whisky:
- Masz whisky?
Wszystkie na trzy cztery spojrzały na mnie a Vicky była aż oszołomiona:
- Nigdy nie lubiłaś whisky, coś mnie ominęło?
Wszystkie zaczęły się śmiać, ja również.
- Dobra, przyniosę, Seth ciągle pije to świństwo.
Podeszła do barku a po chwili wróciła ze szklanką i butelką whisky, nalała mi a w tym czasie Jesse zdążyła już rozlać wino. Kim uśmiechnęła się:
- To może w końcu uchylisz nam rąbka tajemnicy?
Spojrzałam z zaciekawionym wyrazem twarzy:
- Nie rozumiem.
- Daj spokój, wszyscy to widzą, więc nas tym bardziej nie nabierzesz.
- Ale co?
- To, że między tobą a Asir’em coś się kroi.
- Tylko się przyjaźnimy.
- Akurat, ty siedzisz – on siedzi, ty idziesz – on też.
Roześmiałam się.
- Przestań, naprawdę nic poza akcją wtedy po bankiecie między nami nie było.
- A co było po bankiecie?
Zaczęłam się śmiać.
- Tańczyliśmy.
Jesse zaczęła chichotać.
- Tak, chciałabym zobaczyć ten taniec, chociaż myślałam, że nigdy nie uwolnisz się od łańcucha, na którym trzymał cię Rolly.
Moja mina posmutniała, Vicky zmierzyła wzrokiem Jesse, choć wiedziałyśmy, że zawsze myśli to co czuje. Zreflektowała się jednak w porę:
- Kylie przepraszam, to nie tak.
- W porządku, masz rację, tyle, że Rolly wybrał już swoją drogę i bynajmniej nie prowadzi ona do mnie.
- Kylie, może to lepiej, wiem, że to ojciec Michael’a, ale to nie jest powód, dla którego miałabyś do końca życia być jego niewolnikiem.
- Teraz też to zrozumiałam, szkoda mi tylko tych dni, które…
Jesse dokończyła za mnie:
- Zmarnowałaś myśląc, że to coś więcej niż przyzwyczajenie.
- Chyba chciałam w to wierzyć, przez to było mi łatwiej nie angażować się w cokolwiek nowego.
- Ale tak nie można, jesteś młoda i masz jeszcze możliwość korzystania z życia.
- Wiem, tylko zawsze trafiam na takich facetów…, szkoda słów.
- Wypijmy za nowe wybory.
Powiedziała Vicky z uśmiechem na twarzy i wówczas i ja się uśmiechnęłam i wzniosłam moją szklankę, stuknęłyśmy się szkłem i wypiłyśmy do dna.
Podczas gdy my zajęłyśmy się plotkowaniem do późnych godzin wieczornych, Asir chodził ze szklanką whisky po swoim domu i co jakiś czas brał do ręki telefon jakby w nadziei, że zadzwonię, albo, że on w końcu wybierze do mnie numer. Nie zrobił tego jednak, zamiast tego wyszedł z domu.
Kiedy opuszczałyśmy dom Vicky, nadal nie opuszczał nas dobry humor. Vicky rzuciła w przelocie:
- Musimy to powtórzyć.
- Trzymaj się.
Powiedziałam, Kim i Jesse wsiadły do stojącej pod domem taksówki i odjechały. Vicky zamknęła drzwi a ja poczułam nieodpartą chęć na spacer. Obróciłam się w stronę uliczki i wtedy zza krzaków wyłonił się Asir. Podskoczyła i odruchowo chwyciłam się za serce:
- Wystraszyłeś mnie.
- Nie chciałem.
Popatrzył mi w oczy i wskazał kierunek wiodący do mojego domu:
-Przejdziemy się?
Dalej byłam na niego zła, nie ruszyłam się z miejsca, za to on podszedł do mnie:
- Proszę, nie wciągnę cię w krzaki chociaż chętnie bym to zrobił, ale…
- Ale…
Teraz się uśmiechnął:
- Jesteś warta lepszych warunków, no nie bądź uparta i daj sobie wszystko wyjaśnić.
- Dobrze, ale tylko rozmowa, nie licz na więcej.
Uśmiechnął się zwycięsko i ruszyliśmy w stronę mojego domu, który był oddalony zaledwie kilka przecznic, mało ruchliwych zresztą.
Prawie do samego parku szliśmy milcząc, ale w końcu w parku ja nie wytrzymałam. Wskoczyłam na ławkę i rozłożyłam ręce, uśmiechnął się do mnie zawadiacko.
- Tak obfita w słowa ta nasza rozmowa , mój panie przerwiesz w końcu to milczenie?
- Od słów moja pani ważniejsze są czyny.
Roześmiałam się widząc jak szybko i zwinnie podchwycił kwestię średniowiecznego romansu, czytanego przeze mnie w młodości. Urzekł mnie tym od razu, zeskoczyłam z ławki i stanęłam naprzeciwko niego, odgarnął mi włosy:
- Nie mam w zwyczaju tego robić, ale…, przepraszam.
- Za lekkomyślność czy zatajenie przede mną prawdy?
- Za obie te rzeczy, cenili mnie w Masad’zie bo uchodziłem za bardzo złego faceta. Takiego mnie zresztą poznałaś, wyrachowanego, zimnego, egoistycznego. Byłem taki i nie wstydzę się tego, bo lubiłem taki być.
Słuchałem tego co mówi i jego szczerość coraz bardziej mnie ujmowała. Przystojny a do tego samokrytyczny, aż dziw brał, że jeszcze tacy chodzą po ziemi.
- Nie kieruje się w życiu sercem bo tak mnie wyszkolono, chłód i oziębłość mam wpisaną w zawód. Takich akcji jak ta, przeżyłem setki, poniosło mnie, bo byłem przekonany o swoich racjach.
- W nasz zawód wpisana jest też rozwaga, bez niej- giniemy.
- Co mam ci powiedzieć? Nie jestem taki jak Rolly, precyzyjny, opanowany, nigdy nim nie będę, chociaż wiem, że bardzo byś tego chciała, nie wahała byś się wtedy co zrobić czując do mnie to pożądanie, które czujesz, nie tłumiłabyś na siłę emocji, gdyby Rolly nie nakładł ci do głowy tych wszystkich bzdur. Jeśli wreszcie tego nie zrozumiesz, spędzisz życie tłukąc się z myślami i czekając, że pewnego dnia on zapuka do twoich drzwi i będzie jak dawniej.
Popatrzyłam na niego przez chwilę, choć wiedziałam, że ma rację nie chciałam mu jej przyznać. Sama nie wiem dlaczego, ale prawdą było, że to kim się stałam, zawdzięczałam wyłącznie szkoleniom z Rolly’m. To on mnie stworzył, on i jemu podobni a ja z czasem zaczęłam wierzyć, że naprawdę taka jestem. Ale nie byłam. Chciałam czuć, chciałam dać się ponieść emocjom, chciałam pragnąć i być kochaną. Nie łatwo jednak mi było wyrwać się z tej skorupy, w której zostałam zamknięta.
- Czego oczekujesz? Co mam ci powiedzieć, jesteś…
Nie zdążyłam dokończyć bo zrobił to za mnie:
- Agresywny, porywczy, ale potrafię też być spontaniczny. Pogódź się z tym, bo im wcześniej to zaakceptujesz, tym lepiej nam się będzie pracować.
Zatkało mnie i kompletnie nie wiedziałam co ma odpowiedzieć, skoro weszło na wyłączne tory naszej współpracy, to chyba reszta nie pozostawiała złudzeń. Już miał ode mnie odejść kiedy poczułam, że ciśnienie w mojej głowie staje się nie do wytrzymania:
- Myślisz, że jak będziesz arogancki w stosunku do mnie to w czymś to pomoże?! Mówisz, że nigdy nie będziesz jak Rolly i bardzo dobrze, bo nie chcę tego!
- A czego chcesz?! Wiesz chociaż?!
Teraz to się naprawdę go wystraszyłam, kiedy huknął mi wyższym tonem do ucha, powoli zbierało mi się na płacz, ale nie z żalu, lecz gniewu, spuściłam wzrok.
- Popatrz na mnie.
Posłusznie spojrzałam.
- Doradziłem ci wyjazd bo sądziłem, że się z tym uporasz, przyjechałaś taka odmieniona, że aż miło było patrzeć, tymczasem wystarczyło kilka dni i dźwięk imienia Rolly i znowu wracasz do punktu wyjścia.
- Co ty o mnie wiesz do diabła?
- Wiem więcej niż ci się zdaje! Przeżyłaś Liban a dałaś się pokonać Rolly’emu!
- Gdyby nie Rolly dzisiaj by mnie tu nie było!
- Gdybym nie uznał, że sprawa wyciągnięcia cię z Libanu jest zbyt delikatna jak na mnie i nie wysłałbym Rolly’ego, dzisiaj stałabyś przede mną i dziękowała za uratowanie życia!
Teraz poczułam się dziwnie, nigdy, przenigdy nie wpadłabym na to, że Asir mógł mieć coś wspólnego z akcją ratunkową w Libanie, tymczasem okazuje się ,że on ją zaplanował.
- Dlaczego mi nie powiedział?
- Bo właśnie tym się różnimy, myślałaś, że go znasz? Nie powiedział ci, bo sprawiało mu satysfakcję twoje wdzięczenie się za uratowane życie. Ja nie miałem w tym ukrytego celu i nie zamieniłbym się z nim żebyś dzisiaj kalała się przede mną. Robię to w czym jestem dobry i nie oczekuje za to podziękowania.
Spojrzał na mnie i widząc moją niepewną minę spuścił z tonu, przejechał nerwowo rękę po swoich włosach i popatrzył mi w oczy:
- Nie potrafię być obojętny w stosunku do ciebie, ale nie będę robił nic, co jest niezgodne w moim wyobrażeniu ze mną, więc jeśli odnajdziesz tą dziewczynę z bankietu, która mnie w sobie rozkochała, to zadzwoń do mnie.
Odszedł bez słowa a ja zaniemówiłam i przysiadłam na ławce. Byłam zbyt dumna by przyznać mu rację.  Czy strzał w policzek byłby lepszy od tych słów? Na pewno mniej by zabolał.
Dopiero po kilku minutach byłam w stanie podnieść się z ławki i dojść do domu.
Gdy przekroczyłam próg, uświadomiłam sobie, że dobry humor prysnął niczym bańka mydlana.
Kolejny dzień upłynął na trenowaniu rekrutów, ale byłam tak zdesperowana, że udawałam, że Asir’a tam nie ma. Za to rekruci po raz kolejny modlili się, żebym wreszcie dała im odetchnąć, kiedy sama w końcu zauważyłam, że zaczynam wariować, pokazałam Jesse, że ma mnie zastąpić i poszłam boksować w duży treningowy worek. Przed oczami pojawiała mi się twarz Asir’a i ten jego kolor oczu, który sprawiał jakbym była w hipnozie. Długo nie potrwało i za kolejnym uderzeniem worek przytrzymał Asir. Zmierzyłam go wzrokiem:
- Nie za ostro?
Zapytał jakby wczorajszy wieczór nigdy nie miał miejsca.
- Tylko nie waż się mnie przepraszać.
- Wcale nie zamierzałem.
- Kłamiesz.
- Nie kłamię, mówiłem ci, że nie jestem dobrym facetem.
- Posłuchaj, ja nie rozumiem, cierpisz na rozdwojenie jaźni, czy po prostu jesteś taki…achh…
Zacisnęłam zęby i spojrzałam na niego przerywając boksowanie worka.
- Bezczelny.
Dokończył za mnie.
- Będziesz się tak dąsać cały czas?
- Posłuchaj, nawymyślałeś mi wczoraj, chciałeś żeby zabolało – udało ci się, ale nie zachowuj się tak jakby nic się nie stało, nie ulżyłeś sobie?
- Jakoś nie, ulżę sobie, jak wreszcie do ciebie to dotrze i przestaniesz udawać, że cię nie obchodzę.
- Niedoczekanie twoje.
Trzasnęłam z całej siły w worek i poszłam do szatni a Asir zaczął się śmiać.
Po kilku minutach rozległ się na oddziale alarm, akurat w momencie kiedy podchodziłam do Colin’a, po sekundzie nalazł się tam też Asir.
- Colin co się dzieje?
Zapytałam a on wstukał coś w komputer.
- Mamy kod czerwony na farmie, to druga grupa.
- Kto z nimi jest?
- Cole.
Asir spojrzał na mnie:
- Ruszamy.
Po drodze w samochodzie Asir rozmawiał przez słuchawkę, Colin mówił:
- Wystraszyła się pułapki i zaczęła wrzeszczeć, że chcą ją zabić, więc teraz obsadziła się C-4 a na muszce trzyma Cole’a. Grozi, że puści z dymem całą farmę jeśli nie przyjedziesz.
- Nie macie tam snajpera?
- Wiesz, że Cole jest litościwy.
- Ale ja nie.
Kręciłam tylko głową pod nosem.
- To ta co myślę?
- Ta sama.
- Mówiłem, że się nie nadaje, za dziesięć minut będziemy.
Rozłączył się i spojrzał na mnie:
- Co?
- Nic, dżentelmen w każdym calu.
- Powiedz mi skarbie, co jest z wami kobietami? Cha?
- Może po prostu stawiamy poprzeczkę zbyt wysoko i wy faceci najzwyczajniej w świecie nie jesteście w stanie temu sprostać.
- Powiedziała co wiedziała.
- Prawda boli co?
- Chcesz wiedzieć co ja myślę?
- Jakoś niespecjalnie.
- Ale i tak ci powiem, faceci dają wam poczucie siły i bez nich, jesteście jak te małe dziewczynki.
- Jesteś obrzydliwy.
Samochód się zatrzymał., już miał z niego wysiąść, kiedy zatrzymałam go ręką, spojrzał na mnie:
- Zaczekaj, co chcesz zrobić? Chyba nie chcesz…
- Zabić jej? Nie muszę, to zrobi sama jeśli jej każe.
- Właśnie o tym mówię, to delikatna sprawa.
- Więc przełożę ją przez kolano i porządnie jej wpieprzę, bo naprawdę nie uśmiecha mi się przyjeżdżanie tu za każdym razem kiedy jakaś sobie mnie upoluje.
- Posłuchaj siebie, jakbym rozmawiała z potworem, ty naprawdę nie masz uczuć?
- Jak je okazałem, to taka jedna postanowiła zamienić się w bryłę lodu.
Ciężko westchnęła:
- Proszę cię, bądź delikatny, wiem, że potrafisz.
Teraz powiedziałam chyba coś, co na jego serce zadziałało jak balsam, jego twarz złagodniała.
- Niech stracę, zrobię to dla ciebie.
Wyszedł z samochodu i skierował się do Red’a i Gina.
- I jak?
Gino spojrzał na Asir’a:
- Na moje jest nawalona.
- Coś jej podawali?
- W laboratorium twierdzą, że nie, chyba, że coś przemyciła.
- Rozwiązałbym problem szybko, ale Cole jest nadludzki.
- Właśnie widzę.
Spojrzał w oddali na Cole’a, którego dziewczyna trzymała na muszce.
- Nie wytrzymała presji.
Odezwałam się, gdyż moi panowie zdawali się mnie nie zauważać, na to odezwał się Red:
- Słoneczko, ja też jestem pod presją, chciałbym zjeść kolację i …
- Dobra, nie kończ.
Red spojrzał na Asir’a:
- Proszę cię stary, załatw to szybko.
- Spróbuję.
Asir podszedł bliżej, ja nie ruszyłam się ze swojego miejsca w obawie, że mój widok mógłby w Rebece obudzić jeszcze gorsze myśli. Rekruci stali naokoło a Asir zbliżył się bardzo blisko, popatrzył na Cole’a, który chyba już dość miał mimo wszystko jednej pozycji.
- Asir…, przyjechałeś.
- Przyjechałem, ale zaraz odjadę jeśli ich wszystkich nie puścisz, jest późno, chcą wracać do domu.
- Jeśli ich puszczę…
- Przeżyjesz, mogę z tobą porozmawiać, ale nie będę negocjował, nie bawię się w takie rzeczy.
Przyglądałam się temu co robił Asir i widziałam jak podchodził coraz bliżej. Rebeca na jego widok rozkleiła się całkowicie i straciła panowanie nad emocjami. Chociaż rekruci zaczęli się oddalać od jej zasięgu, ona nadal była obwiązana C-$ i stanowiła potencjalne niebezpieczeństwo. W ręku trzymała detonator, ale ściskała go tak mocno, że nie sposób było jej go wyrwać, bo to groziło wybuchem. Nie wiem jak to Asir to robił, ale dosłownie w mgnieniu oka zbliżył się do niej, przytulił ją a ta płacząc i wtulając się w niego oddała mu bez mrugnięcia okiem detonator. Asir podał go Cole’owi a ten pokazał ,że mają wszyscy już odejść. Rozpiął jej delikatnie klamrę na plecach, która mocowała pas z ładunkiem. Gdy zobaczył to Gino, szybko wziął to od niego i równie szybko odszedł. Wszyscy zaczęli się rozchodzić, tylko ja stałam w oddali i patrzyłam jak ją przytula i gładzi po głowie.
- Co ty myślałaś głupia dziewczyno, ja nie jestem wart takich rzeczy.
Spojrzał na nią.
- Jesteś, dla mnie jesteś.
Uśmiechnął się.
- Szkoda, że nie wszyscy tak uważają.
Odsunął ją od siebie, a jednak miał sumienie i serce. Potrafił być tak szarmancki, że przekonał ją do wypuszczenia wszystkich i zapobiegł jej próbie samobójczej. Wiem, że mówił o mnie mówiąc o niedostrzeganiu przez wszystkich pewnych rzeczy. Długo tak jeszcze patrzyłam, ale gdy on spojrzał na mnie, zwiesiłam głowę by nasze oczy się nie spotkały. Po chwili podeszło dwóch agentów, byli członkami naszego laboratorium. Asir spojrzał czy Rebeca oby na pewno doszła do siebie, po czym powiedział:
- Pójdziesz teraz z tymi ludźmi, bez obaw, nie skrzywdzą cię, postawią cię do pionu żebyś mogła ukończyć szkolenie.
Rebeca spojrzała na Asir’a i kiwnęła głową.
Czy chodziło jej tylko o to by Asir wziął ją w ramiona? Czy wszyscy dookoła widzieli coś, czego ja nie byłam w stanie zauważyć?
Ostatni autobus odjechał i zostaliśmy sami. Rebeca wsiadła do czarnego vana wraz z dwoma agentami i oni również odjechali. Zaczęło robić się ciemno i chłodno. W pośpiechu w jakim opuszczaliśmy oddział nawet nie zabrałam ze sobą kurtki. Założyłam ręce na siebie a gdy podszedł Asir, bez słowa odruchowo ściągnął marynarkę i opatulił mnie nią. Spojrzał mi w oczy, po czym ja w jego:
- Nie ukończy szkolenia prawda?
Spuścił głowę.
- Powiedziałeś jej dokładnie to co chciała usłyszeć.
- Kylie, czy ty naprawdę nadal się w tym nie połapałaś? Myślisz, że jeśli przepuścisz wszystkich przez szkolenie zaoszczędzisz im bólu? Oni i tak zginą, może nawet na pierwszej akcji i prawdopodobnie w o wiele większych mękach, niż gdyby nie ukończyli szkolenia z dyplomem.
Westchnęłam ciężko, bo miał rację, ale nigdy nie potrafiłam do tego przywyknąć.
- A teraz wsiadaj ,odwiozę cię do domu.
Otworzył mi drzwi od swojego samochodu, wsiadłam a on za mną zamknął, po czym wsiadł obok i zapalił silnik. Skręcił kołami, zapalił światło i wyjechaliśmy główną drogą z powrotem. Z radia dochodziły ciche dźwięki piosenek Dido, a my nawet nie odzywaliśmy się do siebie. Tym razem Asir pogrążony był w swoich myślach równie mocno, co ja w swoich.
Gdy podjechaliśmy w końcu pod mój dom, zatrzymał się, ale nadal patrzył w dal, spojrzałam na niego, po czym otworzyłam swoje drzwi:
- Dobranoc.
Ale nie odpowiedział, tylko kiwnął głową, za to ja zatrzasnęłam drzwi i gdy po minucie ruszył z piskiem opon, zaszkliły mi się oczy. Dlaczego wydawało mi się, że właśnie ode mnie uciekł.
A może to ja uciekałam?

Z tym pytaniem położyłam się do łóżka, by następnego dnia obudzić się z nową wiarą, że  jakoś ze wszystkim się uporam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz