XLVI
Ku zdziwieniu
wszystkich, dwa dni później na oddział wszedł Rolly. Ubrany jak zwykle na
czarno siał spustoszeniem samym wzrokiem. Ledwo wszedł, podszedł do mnie,
spojrzałam:
- I jak?
Zapytałam.
- Dochodzi do formy.
- Wróciłeś już do
pracy?
- Nie, muszę zobaczyć
się tylko z Asir’em.
- Jak to zniosła?
- Lepiej niż sądziłem,
ale dajmy jej jeszcze trochę czasu.
- Co mam zrobić z
Lindą? Daniels mało przełyku nie wypluł jak zobaczył raport z akcji.
- To daj mu coś na
uspokojenie a Lindzie spuść manto, może wreszcie się ocknie.
Spojrzałam na niego
zdziwiona, komu udało się nagle dokonać w nim takiej przemiany? Kiwnęłam jednak
głową a on podszedł do Asir’a:
-Masz chwilę?
- Podanie, trzy
zdjęcia i zgłoś się za miesiąc.
- Nie żartuję.
- Nie, jaka szkoda, a
słyszałem, że ostatnimi czasy poczucie humoru cię nie opuszcza.
W końcu łaskawie
spojrzał na Rolly’ego:
- Słucham mój panie.
- Zajmij się Sam’em,
jeśli ten stan go nie puści, wiesz co masz robić.
- To ja go rekrutowałem.
- Dlatego tobie to
zlecam.
- Mam mu palnąć kulkę
jeśli się nie podporządkuje?
- Jeśli zajdzie taka
potrzeba, w końcu jesteś w tym dobry.
- Jestem najlepszy i
chyba nie muszę ci tego udowadniać.
- Tego akurat nie, ale
w innych kwestiach, lepiej bądź czujny.
Powiedział z
delikatnym akcentem arogancji, po czym wyszedł z oddziału a Asir instynktownie
spojrzał na mnie po czym udał się prosto do izolatki. Gdy do niej wszedł, Sam
siedział ze spuszczoną głową na kozetce, nawet nie spojrzał na Asir’a, tylko
powiedział:
- Wiedziałem, że
ciebie przyślą.
- Jak się trzymasz?
- A jak mogę się
trzymać w tych okolicznościach? Od rana do wieczora szpikują mnie prochami
żebym któremuś nie ukręcił głowy.
- Wiesz, że to
konieczne jeśli chcesz wrócić do świata żywych.
- Mam w dupie taki
świat żywych, jak ona mi to mogła zrobić?
- Stary, o czym ty
mówisz? Mogłeś ją zabić.
- Może właśnie na to
zasłużyła, nie pomyślałeś?
- Dobra, gadaj tak
dalej a nigdy stąd nie wyjdziesz.
Chwycił za klamkę,
kiedy Sam zerwał się z kozetki i ruszył na Asir’a od tyłu. Asir powalił go
jednym ciosem i pochylił się nad nim wściekły.
- Nigdy więcej tego
nie próbuj! Nie jestem Rolly’m, jeszcze jeden taki ruch i będziesz martwy.
Złapał za klamkę, po
czym wyszedł z izolatki. Przeszedł przez korytarz i od razu podszedł do
Colin’a:
- Daj mi ostatnie
wyniki Sam’a.
- Już.
Wstukał coś w komputer
a po chwili dane wskoczyły na tableta, Colin dał mu go do ręki.
- Co z nim?
- Obawiam się, że nie
jest dobrze, minęło tyle dni i ja nie widzę poprawy, przed chwilą na mnie
naskoczył.
- Co mówią chemicy?
- Nie wiem, nie
rozmawiałem z nimi, czas pokaże.
- Gdzie Kylie?
- Z Cole’m i Lindą na
sali, próbują przygotować do treningu nasze gwiazdy, ale oponowały kiedy miały
się przebrać w stroje sportowe.
- Skąd Daniels je
wytrzasnął?
- Ponoć z więzienia
stanowego, takie nie boją się wyzwań, bo nie mają nic do stracenia.
- No to, to na pewno,
dobra, idę do nich, jakby coś się zmieniło informuj mnie.
- Kiedy wróci Rolly?
- Im później, tym
lepiej, tylko mi tlen zabiera.
Asir poszedł a Colin
uśmiechnął się, ale tylko do momentu, kiedy obrócił się na obrotowym krześle i
zobaczył na swoim biurku siedzącą i uśmiechniętą Jesse. Aż podskoczył.
- Jezu Maria.
- Wystarczy Jesse.
- Co porabiasz?
- Pracuję i tobie
radzę to samo, bo…
Jesse pochyliła się i
zrobiła niezadowoloną minę:
- Bo co? Chciałeś coś
powiedzieć?
Colin ciężko przełknął
ślinę:
- Nie, nie, ja tylko,
to znaczy, potrzebujesz czegoś?
- A widzisz?
Wiedziałam, że się dogadamy, sprawdź profile i plany akcji, bo chcę wiedzieć czy
mogę sobie zrobić krótki urlop, chciałam jechać do rodziców.
- Jasne, jedź, to ci
dobrze zrobi.
- Na pewno?
- Należy ci się
odpoczynek.
- Tak, ale nie wiem
czy nie będziesz zbytnio tęsknił.
- Nie, no pewnie, że
będę, ale jakoś to przetrzymam.
- A widzisz? Znowu nie
jesteś ze mną szczery, no nic, skoro muszę zawsze słoneczko przejmować
inicjatywę, to niech i tym razem tak będzie.
- To znaczy?
Zapytał wystraszony a
Jesse roześmiała się i zeskoczyła z biurka:
- To znaczy, że
przełożę mój wyjazd na kiedy indziej, wiesz, tak naprawdę to moi rodzice
działają mi tylko na nerwy a przecież na pewno nie chciałbyś żebym wróciła
podenerwowana prawda?
Uśmiechnęła się słodko
i poszła a Colin się skrzywił i ukrył twarz w dłoniach. Jesse bał się chyba
najbardziej na świecie.
Gdy Asir wszedł na
salę, na której tym razem było naprawdę gorąco. Trafił nam się taki element, że
ciężko było nad nimi zapanować. Kobiety były wulgarne i rozwiązłe w dosłownym
słowa tego znaczeniu. Na macie stanęła jedna z nich o imieniu Carrie a naprzeciwko
niej Linda. Wcześniej Cole zaprezentował jak mają wyglądać ruchy blokowania i
uderzania. Z niewiadomych powodów, Carrie choć drobnej budowy, miała nadzwyczaj
dużą siłę. Po kilku sekundach Linda upadła na matę, reszta dziewczyn kibicowała
swojej koleżance. Asir stał spokojnie i patrzył na walkę, założył ręce na swoim
brzuchu i powiedział do mnie:
- To się źle skończy.
- Dla kogo?
Mlasnął ustami:
- Dla mojej
przyjaciółki.
Uśmiechnęłam się:
- No to ratuj swoją
Julię Romeo.
Uśmiechnął się:
- Zazdrośnica.
Cole naprawdę był
bardzo zadowolony.
- Mówiłem, że jest
świetna.
Asir roześmiał się,
gdyż była to ta sama dziewczyna, którą podziwiali na oddziale gdy stała w
wysokich szpilkach po rekrutacji.
- Boska, ale rosołu ci
nie ugotuje.
- Mam to w dupie, mogę
zjeść pizzę.
Roześmiali się a ja
stwierdziłam, że nie pasuję do otoczenia i przesunęłam się bliżej maty.
- Jesteście porąbani.
W którymś momencie
jednak zrobiło się nieciekawie, Carrie przygniotła Lindę tak, że ta zaczęła
tracić dech, wtedy Cole szybko ściągnął ją z niej.
- Hej, spokojnie, może
ze mną spróbujesz?
Powiedział Cole bardzo
ciekawy jej reakcji, Carrie spojrzała na niego:
- Z tobą, to ja mogę
zrobić coś innego.
- Cokolwiek by to nie
było, zrobię ci to samo pod warunkiem, że mnie pokonasz.
Dziewczyny zaczęły
kwiczeć a Carrie uśmiechnęła się szeroko.
- Umowa stoi.
- No to już.
Cole jednak należał do
najlepszej grupy agentów i pokonanie go w pierwszym treningu zakrawało na cud,
Asir’owi wyjątkowo się to podobało. Linda zwlokła się dosłownie z maty i stanęła
z boku. Carrie miała nawet całkiem nie złe ciosy jak na dziewczynę z ulicy,
była zawzięta i chciała udowodnić, że jest dobra w tym co robi, bo gdy Cole
przygniótł ją do materacu, mrugnął do niej i powiedział:
- Postaraj się a
dorzucę do tego jeszcze butelkę wina.
Zepchnęła go z siebie
z całej siły akurat kiedy Brad wszedł na salę i stanął obok Asir’a:
- Co przegapiłem?
- Cole umawia się na
randkę.
- I jak mu idzie?
- Powiedziałbym, że
nie źle.
- Pomógłbyś koledze.
- Ta nie jest w moim
typie.
Słyszałam ich rozmowę
stojąc z boku i uśmiechałam się widząc zawziętość dziewczyny i upór z jakim
walczyła. Widać było, że chciała odbić się od dna, na którym prawdopodobnie się
znalazła. Brad rozejrzał się po sali:
- Cholera, tylko
przebierać.
- Weź sobie jakąś.
- Przemyślę.
W którymś momencie
Cole ostatecznie rozłożył Carrie, ciężko dyszała a Cole leżąc praktycznie na
niej, chyba został trafiony strzałą Amora. Popatrzyła na niego tymi swoimi
niebieskimi oczami i wiedziałam, że ma go w garści.
- Kolacja?
Zapytał.
- Ale ty stawiasz.
- Załatwione.
Oboje podnieśli się z
materacu a Cole krzyknął:
- To która następna?!
Wszystkie na trzy
cztery zaczęły podnosić ręce do góry przepychając się wzajemnie. Obróciłam się,
spojrzałam na Brad’a i Asir’a, po czym wręczyłam im tablet:
- No dziewczynki
sądzę, że sobie poradzicie beze mnie.
Asir uśmiechnął się
szeroko a kiedy upewnił się, że wyszłam z Sali, szepnął do Brad’a:
- To którą bierzesz?
- Tą z lewej, a ty.
- Wezmę tą z prawej.
- No to do dzieła.
Oboje ruszyli w stronę
rekrutek. Przesiedziałam chyba z dwie godziny nad planowaniem akcji z Colin’em,
podczas kiedy Cole, Asir i Brad skończyli trening i wyczerpani szli pod
prysznic. Przeciągnęłam się na krześle i spojrzałam na Colin’a:
- Poddaje się, to nie
zajęcie dla mnie, trzeba mieć nerwy ze stali.
Colin uśmiechnął się:
- Wolisz życie na
wysokich obrotach?
- Chyba tak.
- Pójdę po kawę,
przynieść ci?
- Możesz, ale dosyp
tam trochę cukru.
- Przecież ty nie
słodzisz.
- Testuję swój
organizm.
Colin wstał a ja
pochyliłam się z powrotem nad klawiaturą, podczas gdy on poszedł długim, wąskim
korytarzem w stronę dystrybutora z kawą. Na korytarzu nikogo nie było, za to
pod izolatką Colin zauważył dwa leżące ciała agentów, serce omal mu nie
wyskoczyło. Chciał cofnąć się z powrotem, ale kiedy to zrobił, wszedł prosto na
Sam’a:
- Gdzie ona jest?
- Nie wiem,
przysięgam, Rolly mi nie powiedział.
Sam uderzył go w twarz
tak, że upadł:
- Kłamiesz, ufa ci i
mówi o wszystkim.
Sam jedną ręką
podniósł go z ziemi i przystawił pistolet do skroni:
- To pójdziemy pogadać
sobie z kimś kto jest lepiej doinformowany.
Szarpnął nim i
pociągnął długim korytarzem na dużą salę. Kiedy oderwałam wzrok od monitora,
zapowietrzyłam się widząc jak Sam trzyma Colin’a na muszce. Sam podszedł bliżej
mnie, zapanowała panika na oddziale, ale nikt się nie ruszył w obawie, że Sam
wystrzeli:
- Każ im odłożyć broń.
- Sam…
Wstałam.
- Nie rób tego, nie
masz szans.
- Powiedziałem coś?!
Rób co mówię, albo będziecie musieli sobie poszukać nowego informatyka, zaraz
potem zajmę się tobą.
Colin był przerażony a
skóra twarzy dosłownie w moment oblała się potem.
Pokazałam ręką, żeby
wszyscy odłożyli broń, co zresztą od razu zrobili.
- A teraz mów gdzie
ona jest?
- W miejscu, do
którego nigdy nie dotrzesz.
Zauważyłam, że Jesse
skrada się od tyłu Sam’a, dzielił ją dosłownie jeden krok, wyjęła zza paska
swój duży, myśliwski nóż.
- Dlaczego?
- Bo wcześniej
zginiesz.
- Żebyś zdechła suko.
Chciał we mnie
wycelować, ale w tym samym momencie Jesse chwyciła jego szyję i
bezceremonialnie przejechała po niej swoim nożem, podcinając mu gardło:
- Nie wspomniałeś o
odłożeniu noży skurwielu.
Sam upadł a Colin
przerażony z podbitym okiem aż ukląkł przy nim widząc płynącą strumieniem krew,
spojrzał na Jesse:
- Zabiłaś go.
Jesse spojrzała na
mnie i pokręciła głową. Colin dostał szoku, obydwie to zauważyłyśmy.
- Wiem słonko, czasem
tak bywa.
Powiedziała spokojnie
i wytarła sobie nóż w spodnie Sam’a.
Colin jeszcze chwilę
coś mamrotał pod nosem, aż w końcu nie zdążyłam podejść bliżej niego, gdy ten
zemdlał.
Jesse schowała
słuchawkę i spojrzała na Joe’go.
- Co za doskonałe
cięcie.
- Umiem lepsze,
zademonstrować?
Uśmiechnęła się:
- Nie trzeba sadystko.
Ukucnęłam przy
Colin’ie i delikatnie go spoliczkowałam:
- Colin, ocknij się.
Po chwili otworzył
oczy, ale gdy zobaczył nad sobą nie tylko mnie, ale też Jesse zemdlał ponownie,
Jesse spojrzała na mnie:
- Ja ci mówiłam, że z
nim jest coś nie halo, niech ktoś zawoła lekarza!
W czasie kiedy my
zmagaliśmy się z nietypową sytuacją na oddziale, J.T zadzwonił do Rolly’ego i
poinformował o tym co zaszło. Gdy Molly rozłączył się, spojrzał na Kim siedzącą
w salonie pod kocem. Kim od razu wyczuła, że coś jest nie tak.
- Co się stało?
Zapytała.
- To Sam.
- Uciekł?
- Nie, nie żyje.
Kim poczuła, że oblewa
ją nagły atak czegoś na kształt histerii.
- To przeze mnie? Nie
chciałam żeby zginął.
- Wiem.
Usiadł przy niej i
chwycił ją za ręce, które zaczęły drżeć.
- To nie ma nic
wspólnego z tobą, zaatakował Colin’a, nie mieli wyboru, zrozum.
Kim bez przekonania
kiwnęła głową, ale czuła, że coś tkwi w jej przełyku niczym kula armatnia,
ścisnęła mocniej dłoń Rolly’ego, po czym spojrzała w dal przez duże tarasowe
okno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz