piątek, 21 lutego 2014

Rozdział XLIII

XLIII

Gdy nazajutrz pojawiliśmy się na oddziale, wszyscy byliśmy spięci. Tak na dobrą sprawę, to żadne z nas nie wiedziało czy wróci z powrotem. Tylko Daniels szczęśliwy z efektów pracy Colin’a pysznił się niemiłosiernie. Udaliśmy się na ostatnie treningi przed jutrzejszą odprawą. Rolly ćwiczył z Lindą i to wywołało nie małe poruszenie, gdyż tak nią rzucał po macie, że z trudem się podnosiła. W którymś momencie, w końcu uniosła się i oddała mu cios w twarz wykrzykując:
- Ty cholerny dupku, mam tego dosyć! To nie jest trening! Próbujesz się na mnie wyżyć?!
- Mógłbym się wyżyć na przeciwniku, który oddaje ciosy a nie upada za każdym razem gdy trochę wiatr powieje.
Powiedział spokojnie, choć takie uwagi nie były w jego stylu, za to Asir’a rozbawiły niemiłosiernie.
- Wiedziałam ,że w bezczelności nie masz sobie równych.
Podszedł do niej bliżej:
- To dlatego ze mną sypiałaś?
Linda wymierzyła mu policzek, po czym wyszła wściekła z sali, a Rolly kiwnął ręką na mnie.
- O nie, na mnie sobie nie poćwiczysz.
- Chodź, będę delikatny, wiesz, że potrafię.
To już się nie spodobało Asir’owi a ja żeby zapobiec ewentualnemu konfliktowi zbrojnemu, wyszłam szybko naprzeciw Rolly’emu. Gdy zaczęliśmy chodzić po obwodzie koła, powiedziałam pół szeptem:
- Mogłeś sobie darować.
- Pewnie i mogłem.
- Co cię tak nagle odmieniło?
- Życie.
Oddałam pierwszy cios, ale zaraz za nim Rolly uderzył we mnie. Kilkakrotnie na zmianę upadaliśmy na matę, ale mogę powiedzieć, że ogólnie był remis. W którymś momencie nawet doszło między nami do dwuznacznej pozycji, ale szczęście w nieszczęściu, że zauważyłam, iż Kim stojąca niedaleko i ćwicząca z rekrutem, który kiedyś się do mnie zalecał – Steve’m, zrobiła się nagle sina, jakby za chwilę miała się przewrócić.
- Rolly przestań, z Kim jest coś nie tak.
Podnieśliśmy się szybko z podłogi i dosłownie w ostatnim momencie Rolly przytrzymał Kim, która za chwilę uderzyłaby głową w podłogę. Podbiegłam do niej:
- Kim, co się dzieje?
- Nie wiem, słabo mi.
Spojrzałam na Asir’a:
- Wezwijcie lekarza!
Wzrok Kim zaczął uciekać, w mgnieniu oka znalazł się przy niej Gino i oświadczył:
- Zemdlała, ciśnienie ma takie jakby ktoś wstrzyknął jej w żyłę adrenalinę. Trzeba ją przenieść do laboratorium.
Rolly wiele nie myśląc, wziął ją na ręce i wyniósł ze sali, podeszłam do Asir’a.
- Jeszcze trochę i wszyscy tu zejdziemy na zawał, to nie jest dla normalnych ludzi.
- A kto ci skarbie powiedział, że my jesteśmy normalni?
- Idę zobaczyć co z nią.
Wyszłam z sali a Asir i reszta poszli ćwiczyć.
W laboratorium Gino dał Kim do powąchania eter i po chwili się ocknęła, zmierzył jej puls, po czym odczekał aż wszyscy wyszli i zostali sami, popatrzył na nią:
- Który to tydzień?
Kim nie mogła uwierzyć w to co powiedział Gino.
- Skąd…?
- Jestem lekarzem, pamiętasz?
- Powiedziałeś komuś?
- Nie, spokojnie.
- Co im powiesz?
- Coś wymyślę, tu o przepracowanie nie trudno, więc…
- Dzięki.
- Sam wie?
Kiwnęła przecząco głową, akurat miałam do niej wejść kiedy zauważyłam, że rozmawia z Gino, więc wycofałam się.
- Jutrzejsza akcja jest bardzo ważna, nie mogę nawalić.
- Chyba nie chcesz w niej brać udziału?
- Chcę, dużo ode mnie zależy, jestem snajperem.
- Właśnie o tym mówię, jeśli nawalisz, Bóg jeden wie kto za to zapłaci życiem.
- To omdlenie było chwilowe.
- To omdlenie może się powtórzyć.
Spojrzał na nią poważnie.
- Nie chcesz tego dziecka prawda?
Kim poleciały łzy, chociaż w jej wykonaniu to była naprawdę rzadkość, prawdę mówiąc, znałam ją tyle lat i chyba nie widziałam jej płaczącej.
- Posłuchaj, to twoja decyzja, czego nie postanowisz – pomogę ci, tylko obiecaj, że dobrze to przemyślisz, a jutro trzymaj się blisko mnie.
Kiwnęła głową a Gino poklepał ją po nodze, po czym wyszedł, w drzwiach minął się z Rolly’m.
- I jak?
- W porządku.
Ale Rolly nie dał się tak łatwo przechytrzyć.
- Sam wyjechał pół godziny temu, mogę go zawrócić.
- Nie!
Powiedziała podniesionym tonem i spojrzała na niego. Usiadł na jej łóżku.
- Jestem twoim dowódcą, muszę wiedzieć co się dzieje jeśli mam ci pomóc.
- Jako mój dowódca? Czy jako przyjaciel?
- Jako twój przyjaciel, mam cię wycofać z akcji.
- Nie, ja muszę w niej wziąć udział, rozumiesz? Po prostu muszę.
Rolly czuł, że coś jest nie tak i choć nigdy nie byli szczególnie blisko z Kim, zapytał, przecierając twarz dłońmi:
- Zabrać cię stąd?
- A możesz?
- Mogę.
Kiwnęła potakująco głową. Kiedy wyszedł z pokoju na chwilę i wszedł prosto na mnie, w lot połapałam się, że Kim musi mieć problemy, nie chciałam jej naciskać i kiedy powiedziała, że jedzie do Rolly’ego i poprosiła o dyskrecję, wiedziałam, że sprawa jest poważna, ale obiecałam milczeć jak grób. Może to nawet był dobry pomysł żeby pobyła z kimś kto jest jakby z dala od jej prywatnego życia. Takim ludziom łatwiej zachować dystans i obiektywizm.
Wieczorem Rolly i Kim dojechali do niego do domu. Kim wysiadła z samochodu i czuła się chyba nieco zakłopotana, nie miała duszy romantyczki a dom Rolly’ego naprawdę robił wrażenie. Zresztą nigdy u niego nie była i chyba przez moment zaczęła się zastanawiać czy dobrze zrobiła przyjeżdżając tutaj. Popatrzył na nią przez chwilę:
- Coś nie tak?
- Nie, po prostu, nigdy tu nie byłam chociaż znamy się tyle lat.
- No miłością przez ten cały czas to raczej do mnie nie pałałaś.
Kim uśmiechnęła się, choć w duchu zrobiło się jej głupio. Weszli do środka a w tym czasie ja wyszłam z łazienki mojego domu i chciałam położyć się na łóżku, ale leżał na nim Asir i wertował moją książkę „Dumę i uprzedzenie”. Kremując ręce, usiadłam koło niego a w zasadzie tuż obok tak, że miałam go przed sobą. Jak zwykle wyciągnął się wygodnie, tak jakby sprawą oczywistą było, że zostanie na noc.
- Co ty widzisz w tej książce?
- Wszystko.
- Wszystko? Wszystko to znaczy nic.
- Nie męcz mnie i tak nie zrozumiesz, to nie jest książka dla zwykłych śmiertelników.
- Rozumiem jej treść, tylko nie rozumiem, co tobie się w niej podoba.
- Skomplikowane uczucia, sytuacje, punkt widzenia ludzi tamtych czasów.
- I w ten właśnie sposób próbowałaś zrozumieć postępowanie Rolly’ego tak?
Teraz to dopiero mnie zatkało, bo w istocie tak właśnie było.
- Nie chcę już wracać do tematu Rolly’ego, jestem mu wdzięczna bo pomaga Kim i tyle.
- I myślisz, że robi to bezinteresownie?
- Zdziwisz się, ale tak właśnie myślę, nie wiem jak to się stało, bo wydawało mi się, że już nic i nikt nie jest w stanie zmienić jego zatwardziałego charakteru, ale jednak tak się stało.
Usiadłam obok niego.
- Posuń się, miałam ciężki dzień i chcę się wyspać.
- To nici z seksu?
Westchnęłam ciężko z uśmiechem i wślizgnęłam się pod kołdrę.
- Jesteś taki, ach, szkoda mówić, już wolałam cię z tym twoim romantyzmem.
Zgasiłam światło, uśmiechnął się i po chwili poczułam jego rękę pod kołdrą na swoim udzie.
- Co robisz?
- Jestem romantyczny.
Zaczęłam się śmiać i podczas gdy ja dałam się znowu zbałamucić Asir’owi, Kim siedziała z papierosem w ręku nakryta kocem z nogami pod brodą. Rolly przyniósł jej szklankę z drinkiem i dał do ręki, sam wziął łyka ze swojego. Usiadł na ławie naprzeciwko niej.
- Dzięki.
Kim wzięła łyka.
- Dwa dni temu pokłóciłam się z Sam’em. Wydawało mi się, że się uzupełniamy, w wielu sprawach mieliśmy podobne poglądy, no ale niestety nie we wszystkich kwestiach doszliśmy jak widać do porozumienia:
- Sam nie chce zakładać rodziny?
- Chce, ale ja nie chcę i powiedziałam mu o tym na samym początku, obiecał mi, że nie będzie żadnych wyskoków. Wiem co sobie o mnie myślisz, ale…, nie mogę.
- Nic nie myślę, ani cię nie oceniam.
- Byłam kiedyś ciężko chora, lekarze nie dawali mi dużych szans, a jednak pokonałam chorobę, jednak ciąża może spowodować jej nawrót, nie zaryzykuję, bo chcę żyć, nawet gdybym resztę życia miała spędzić sama.
- Sam o tym wie?
- Powiedziałam mu, ale on stwierdził, że medycyna bywa zawodna i że jestem egoistką myśląc w ten sposób. Ja muszę usunąć tą ciążę rozumiesz?
Teraz Kim ogarnęła histeria.
- Nie chcę umierać.
Poleciały jej łzy, Rolly usiadł koło niej i objął ją. Kim zaczęła się aż dławić.
- Uspokój się, pomogę ci.
Z samego rana wszyscy stawili się na oddziale, Kim i Rolly również. Byłam pewna, że Kim podjęła już decyzję i nawet nie próbowałam jej kwestionować. Rolly wszystkim nam wręczył w panelach plany akcji, Rolly nieco zmienił skład oddziałów, biorąc do siebie Kim a Sam’a dając do trójki, ja wzięłam do siebie Cole’ a a Gino wskoczył na jego miejsce. Były to zmiany tymczasowe, na tą konkretną akcję ,ale przeczuwałam, że Rolly nie przydzieli więcej Sam’a do dwójki, tylko na stałe zostanie w trzecim oddziale. Co do Gina, to po akcji miał wrócić z powrotem, ale musieliśmy mieć pewność, że Kim nic nie grozi, na wypadek jakiegoś kolejnego omdlenia.
Wyruszyło sześć oddziałów, prawdę mówiąc już nie pamiętam kiedy ruszaliśmy tak liczną grupą. Do tego pośród ostatnich rekrutów, Rolly wyznaczył cztery oddziały rezerwowe. Wylądowaliśmy koło pobliskiego lasu, gdyż doskonale wiedzieliśmy o tym, iż wylądowanie w samym Bukareszcie wzbudzi od razu zainteresowanie. Poruszaliśmy się ściśle według wskazówek Rolly’ego, bo czego by mu nie zarzucić, był najlepszym dowódcą jakiego znałam. Akcje były dopracowane w najmniejszych szczegółach a stosowanie się do jego zaleceń pozwalało na uniknięcie śmierci. Rolly trzymał bardzo blisko siebie Kim i Gina, wydawało się , że czuje się dobrze, ale obawialiśmy się co może się stać. Nie wiem sama dlaczego, ale odniosłam wrażenie, że Rolly wyjątkowo przejmuje się losem Kim, choć do tej pory, zdawało mi się, że nic poza jego własnymi potrzebami, nie jest dla niego ważne. Wychodziło jednak na to, że naprawdę się zmienił i ta przemiana miała najwyraźniej wiele wspólnego z Samantą. Nie wiem co czuła Kim, bo do tej pory jej związek z Sam’em wydawał się być modelowy. Sądzę jednak, że nie wiedzieliśmy wszystkiego a Kim pod tym względem bardzo przypominała Rolly’ego – nigdy nie była nazbyt wylewna.
Gdy w końcu zbliżyliśmy się do wyznaczonego punktu ataku, Rolly zbliżył się do mnie i Asir’a, choć na co dzień się nie trawili, na akcjach tworzyli niesamowity duet.
- Będą cię osłaniać, bierzesz bezpośrednio Montoy’ę, reszta cię nie obchodzi, Colin sprawdził, że ostatni chip jest w jego ciele. Po przechwyceniu dajesz go do śmigłowca i wtedy wkraczasz do akcji. Kylie ubezpieczasz.
- Ona zostaje.
Spojrzał na Rolly’ego, po czym na mnie.
- Chyba jesteś chory.
Powiedziałam a Rolly na to odrzekł:
- Sam chętnie bym ją wycofał, ale nikt poza Kal nie da ci tak skutecznego wsparcia a ja nie mogę zostawić Kim.
Asir ciężko westchnął, bo rzeczywiście nie pomyślał o Kim:
- Dobra, niech będzie.
Rolly skinął głową a Asir spojrzał na mnie, miałam obrażoną minę. Różnica między Rolly’m a Asir’em polegała na tym, że ten pierwszy wysyłał mnie do najgorszych zadań twierdząc, że jestem przeszkolona wystarczająco dobrze by podołać najgorszej misji, drugi z kolei, gdyby mógł, zamknął by mnie w złotej klatce żeby nikt nie odważył się mnie skrzywdzić. Nie wiedziałam, która miłość była dla mnie bardziej toksyczna, ale teraz nie miałam czasu na zastanawianie się nad tym.
Ledwo Rolly zdążył wrócić do Kim, zostaliśmy ostrzelani, nie wiem jakim cudem tak prędko się o nas dowiedzieli, istotne jednak było to, że element zaskoczenia mogliśmy wybić sobie z głowy. Czekał nas otwarty atak. Początkowo czekaliśmy aż wytracą odpowiednią ilość naboi i zostaną zmuszeni do przeładowania broni, ale kiedy ten czas nadszedł, Rolly kiwnął na nas
ręką i razem z Asir’em pod osłoną strzałów naszych ludzi, przebiegliśmy bokami prosto do posiadłości Montoy’i. Jego ludzie byli tak zaoferowani odpieraniem ataku, że nawet nas nie zauważyli, Colin podał nam szyfr i wślizgnęliśmy się do środka. Samo wydobycie Montoy’i z domu nie było problemem, bo ten jak się okazało był z wyciągnięciem go poza mury. Asir nie miał wyboru, bo kiedy weszliśmy do salonu, z którego Montoy’a obserwował walkę toczącą się na zewnątrz, na nasz widok od razu chwycił za broń, a że miał zostać dostarczony na oddział żywy, Asir znienacka użył jednej ze swoich masadzkich sztuczek i po prostu jednym ruchem ręki, pozbawił go przytomności. Przerzuciło przez ramię i choć Asir nie wyglądał na wielce postawnego człowieka, jego ciało składało się z samych dosłownie mięśni, a siła jaką posiadał była wbrew pozorom ogromna.
- Rolly, wychodzimy, oczyść nam teren.
- Jasne.
Po chwili zbiegły na dół dwa oddziały rezerwowe. Wybiegliśmy z domu, aż żal było patrzeć jak rekruci  padali jeden po drugim, ale przypuszczam, że to było celowe zagranie Rolly’ego by nie tracić dobrych agentów. Długo się nad tym nie zastanawiałam, tylko pędem osłaniając Asir’a biegliśmy w stronę śmigłowca. Gdy dobiegliśmy, Asir wziął do helikoptera Steve’a, który był jednym z lepszych z ostatniej grupy szkolonych i kazał mu pilnować Montoy’ę aż nie wylądują. Colin dostał wytyczne, więc od razu wskazał kilku ludzi do tego, by po wylądowaniu ci przejęli Montoy’ę.
My wróciliśmy na pole walki, na którym widoczne były coraz większe straty w ludziach i to nie tylko wroga. Gdy dobiegliśmy do Rolly’ego, który wraz z Gino i Kim strzelali z ukrycia, trzeba było szybko zareagować, Asir popatrzył na dół i zauważył, że Dowson upada:
- Cholera jasna, Red wyrzutnia, idę po niego.
Rolly poczuł od razu swój klimat:
- Gino granaty, Kal zostań z nią, będę osłaniał Asir’a.
Kiwnęłam głową bez żadnej dyskusji i zaczęłam strzelać z góry, Asir dobiegł do Dowson’a, żył, ale jego udo mocno krwawiło, pomógł mu wstać a ten zawiesił się na jego ramieniu, Rolly strzelał osłaniając ich i już mieli wracać z powrotem do góry, gdy biegnący w naszą stronę Marty oberwał w plecy. Kula na szczęście trafiła go gdzieś pod żebrami, ale tym sposobem następny kwalifikował się na niesienie, Rolly krzyknął do słuchawki:
- Gino odpalaj!!
Gino mając przygotowaną wyrzutnię wystrzelił tak, że za Asir’em niosącym Dawson’a i Rolly’m ciągnącym za sobą Marty’ego, wybuchła potężna kula ognia. Gdy dobiegli do wzgórza, Rolly spojrzał na Seth’a i Cole’a.
- Musicie ich odeskortować do śmigłowca, nie wracajcie  dopóki ich tam nie odstawicie, Kim lecisz z nimi.
- Przydam się tutaj.
- Nie negocjuj, to nie czas i miejsce, wracasz.
Kim popatrzyła chwilę na niego, po czym spojrzała na mnie. Kiwnęłam głową, Rolly miał rację, robiło się coraz bardziej niebezpiecznie. W końcu uniosła się i razem z dwójką naszych ludzi oraz z Seth’em i Cole’m, udali się w stronę śmigłowca. Kiedy oddalili się na bezpieczną odległość, Rolly popatrzył na nas i kiwnął głową. Miało to oznaczać, że ruszamy do ostatecznego ataku i zakończymy go dopiero wówczas, kiedy ostatni żołnierz Montoy’i polegnie. Gino przeładował wyrzutnie, a Red wyjął kolejne granaty, prawie równocześnie uderzyli a my ruszyliśmy od drugiej strony posesji, by wyeliminować ludzi, którzy tam się chowali. To była chyba najbardziej krwawa jatka w historii naszego oddziału, poza naszą trójką, oraz Gino i Red’em, nie było chyba osoby, która wyszła by z tego bez szwanku. Rolly miał rację nakazując Kim powrót, Bóg jeden wie do czego by doszło. Po godzinie z powrotem dotarł Seth z Cole’m a po trzech – nasza wojna, skończyła się. Zapadła cisza, stanęłam na środku terenu posiadłości Montoy’i i rozejrzałam się. Widok był przerażający, na ziemi po prostu roiło się od ciał. Przetarłam ręką zakurzoną twarz i po chwili usłyszałam cichy jęk, znajomy jęk. Rozejrzałam się nerwowo w poszukiwaniu miejsca, z którego dochodził głos. W końcu w oddali zauważyłam poruszającą się sylwetkę, a w zasadzie usiłującą pełzać po ziemi. Podbiegłam do niego i z przerażeniem stwierdziłam, że to Pit. Mocno krwawił z brzucha. Wystraszyła się:
- Słodki Jezu, Pit, nie ruszaj się.
Powiedziałam do słuchawki:
- Gino! Pit jest ranny!!
- Idę.
Szybkim krokiem zbiegł z górki i podbiegł do Pit’a, wyjął z torby butelkę soli fizjologicznej i oblał ranę, po czym przyłożył wielki wyjałowiony opatrunek, Rolly wziął słuchawkę i wydał rozkaz Colin’owi:
- Mamy rannego, przygotujcie laboratorium, niech nasze śmigłowce natychmiast zabiorą nas z terenu posesji.
- Przyjąłem.
Po zaledwie kilku minutach, tuż przy posiadłości zaczęły lądować helikoptery, jeden po drugim zabierając kolejne grupy ocalałych agentów. Jako pierwszego zabrano Pit’a, wsiadł z nim Gino, reszta wchodziła do pozostałych śmigłowcy rozglądając się po ziemi i martwych agentach. Spojrzałam na Asir’a, kiedy przyszła nasza kolej na powrót. Chwycił się za ramię, chociaż nie odezwał się słowem, że cokolwiek mu jest.
- Co się stało?
- Nic takiego, wystawiłem sobie ramię, spokojnie, od tego się nie umiera, Gino mi je nastawi w wolnej chwili.
Nie byłam jednak tak optymistycznie nastawiona jak on. Powiedziałam przez słuchawkę:
- Gino, co z Pit’em?
- W porządku, wyliże się, zatamowałem krwawienie i podłączyłem kroplówkę.

Oparłam głowę o ścianę helikoptera spoglądając przez okno. Widząc pod nami tych wszystkich ludzi, tak bardzo chciałam, żeby nareszcie to wszystko się skończyło. Ile jeszcze ofiar mieliśmy ponieść by schwytać tego chorego psychopatę? Nie wiedziałam, za to byłam pewna, że nie chcę już więcej nikogo bliskiego stracić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz