niedziela, 23 lutego 2014

Rozdział IV

IV

Podeszłam bliżej basenu i spoglądałam z niedowierzaniem. Zdawało mi się, że strzelali do nas na oślep by zabić a nie w innym celu, tymczasem na trawniku, ze śladów po kulach był równiutko widoczny napis: ŚMIERĆ.
Rozejrzałam się raz jeszcze dookoła, po chwili przyszedł do mnie Asir i spojrzał na napis, po czym na mnie. Milczałam, ludzie Omally’ego nie chcieli mnie teraz zabić, chcieli mnie wystraszyć i pokazać, że wiedzą o mnie wszystko. Przełknęłam ślinę.
- Chcą cię tylko nastraszyć.
Powiedział Asir, ale tyle, to ja sama wiedziałam.
- Więc może lepiej byłoby gdyby mnie od razu zabili.
Poszłam w stronę domu i usiadłam na tarasie zapalając papierosa, po chwili wszyscy wyszli i stanęli naokoło mnie, Brian i Michael od razu połapali się w sytuacji. Vicky spojrzała na mnie poważnie a Seth odszedł na bok i zaczął dzwonić. Prawdę mówiąc nie miałam w ogóle ochoty na rozmowę z kimkolwiek. Sądziłam, że ten cały koszmar mam już za sobą: strach, wieczne oglądanie się za siebie i życie w niepewności, tymczasem wszystko wróciło i to ze zdwojoną siłą. Po kilku minutach na terenie mojej dawnej posiadłości zjawili się agenci by sprawdzić teren. Byliśmy pewni, że w to miejsce już nie powrócą, pytanie natomiast było jedno: gdzie tym razem uderzą?
Wszyscy za wyjątkiem mnie, Asir’a i Seth’a zostali. Zgodnie doszliśmy do porozumienia, że bezpieczniejszego miejsca w tej chwili nie ma. Dom miał pełno zabezpieczeń, a my musieliśmy pracować. Ja musiałam pracować, bo nie miałam więcej czasu na dochodzenie do siebie. Moje żebra wprawdzie nie było jeszcze w pełni zrośnięte, ale nie dokuczało mi już na tyle bym nie mogła swobodnie się poruszać.
Byłam już nieco zmęczona kiedy weszłam na oddział, usiadłam przy Colin’ie i oparłam się o jego biurko. Nie odzywałam się do Asir’a, bo nie miałam ochoty na jego docinki i  zmienne poczucie humoru. Colin stukał coś na klawiaturze i wtedy podszedł do nas Rolly. Spojrzał na mnie:
- I jak?
- W porządku, dzięki.
Przeniósł swój wzrok na Colin’a:
- Co znalazłeś?
- Niewiele, to bez wątpienia ludzie Omally’ego ,ale nie mam co próbować ustalić ich tożsamość, to jak szukanie igły w stogu siana. Jedno wiem na pewno, spójrz na ich twarze.
Spojrzeliśmy w ekran i zobaczyliśmy chłopaków w wieku może co najwyżej osiemnastu lat, być może byli i nawet młodsi.
- To dzieciaki.
Powiedział Rolly.
- O tuż to, wysłali ich celowo na wypadek gdyby ich zabito. Prawdopodobnie to nie była żadna z jego specjalnych grup, tylko nastolatki, które chcąc się wkupić w jego łaski, godzą się na takie akcje.
Spojrzałam z niesmakiem w ekran:
- W głowie mi się to nie mieści.
- W tej chwili chłopacy podłączyli tam lokalizatory, które zarejestrują najmniejszy ruch i od razu zareaguje grupa uderzeniowa, którą mamy na miejscu w pogotowiu.
- A co z tobą?
Zapytał Rolly.
- Nic, wracam do siebie, dosyć już ludzi naraziłam.
Właśnie wtedy wtrącił się Asir, który przez cały ten czas stał z boku i przysłuchiwał się naszej rozmowie:
- To niebezpieczne.
- Nie mniej niż zostanie w miejscu, które jest bardziej zaludnione niż tylko moja osoba.
- Zrób coś, bo normalnie nie wytrzymam.
Rolly rozłożył ręce.
- Teoretycznie przyjmując nie chcą jej zabić.
- A praktycznie dążą do tego żeby przesiedziała róg w wariatkowie! Ludzie co z wami?!
Pokiwałam głową i wstałam.
- Jestem zmęczona, jak skończycie wymieniać poglądy to dajcie znać, ja jadę do domu się położyć.
Ruszyłam w stronę wyjścia a Asir zmarszczył brwi, po czym szybkim tempem udał się za mną. Gdy wyszliśmy z budynku spojrzałam na niego:
- A ty dokąd?
- Z tobą.
- W życiu, mam dosyć na dzisiaj.
- Miałem cię chronić.
- Tylko o to chodzi?
Podniósł palec do góry i z tym swoim cwaniaczym uśmiechem popatrzył mi w oczy, teraz ja zmrużyłam oczy widząc to:
- Przysięgam.
- Nie jedno mi już przysięgałeś.
- Nie chcę wyjść na drania, ale ty również.
Miał rację, ja też wiele rzeczy mu przysięgałam a teraz po tym wszystkim, nie wiele z tego zostało.
- Nie martw się.
Uśmiechnęłam się szeroko:
- Nie wyjdziesz na drania, bo już nim jesteś.
- Gdybym tylko chciał, potrafiłbym cię oczarować a później uwieźć.
Zbliżył się do mnie znacznie, ciągnęło mnie do niego tak bardzo, że aż z trudem łapałam dech, ale nie mogłam mu ulec, nie teraz i doskonale to wiedziałam. Spojrzałam na niego:
- To twoje pobożne życzenia.
Westchnęłam ciężko:
- Dobra, możesz ze mną jechać, ale jak zaczniesz się do mnie dobierać, to przysięgam, że cię zastrzelę.
- Kobieto i po co te groźby?
Wsiedliśmy w samochód i odjechaliśmy z parkingu.
W tym samym czasie Brian wyszedł na taras i spojrzał na siedzącą w fotelu Samantę. Paliła papierosa.
- Tu jesteś, ty palisz?
- Nie.
- Tak myślałem.
Wziął jej papierosa z ręki i usiadł naprzeciwko. Wydmuchnął dym i spojrzał na nią zaciekawiony:
- Co jest?
- Zastanawiam się.
- Nad…?
- Nad tym jak bardzo można kogoś nienawidzić.
Brian uśmiechnął się:
- Oj, można.
- Tak bardzo żeby zabić?
Mina Brian’a spoważniała.
- Co konkretnie chodzi ci po głowie?
- Zastanawiam się dlaczego ci wszyscy ludzie ścigają Kylie?
- Mają swoje powody.
- Jakie?
- Sam, tego nie idzie tak po prostu wyjaśnić, to jest…, Boże, czemu tak trudno mi się z tobą rozmawia?
Spojrzała na niego z pytającym wzrokiem.
- Ci ludzie to cała zgraja bandytów największego kalibru, potrafisz to pojąć? Oni nie cofną się przed niczym.
- To dlaczego ona po prostu nie rzuci tej pracy? Ma klub, mogłaby zająć się firmą, jest tyle rzeczy, które mogłaby robić i które dawały by jej zadowolenie.
Brian uśmiechnął się.
- To cię bawi?
- Nie, ty mnie bawisz, masz umysł dziecka, przez  lata miałem kiepski kontakt z ojcem, bo za każdym razem kiedy prosiłem, żeby zajął się czymś normalnym jak inni ojcowie, on dwoił się i troił próbując wytłumaczyć mi, że od nich się nie odchodzi. Kiedy raz w to wejdziesz, to już nigdy nie wyjdziesz. Wtedy tego nie rozumiałem bo miałem trzynaście lat.
- A teraz niby rozumiesz?
- Rozumiem, bo wiem z czym mają do czynienia, robią rzeczy o których nam się nie śniło, ścigają ludzi, których nikt inny by nie złapał, gdzieś tam z dala od naszego świata, to właśnie oni zapewniają nam bezpieczeństwo choć my tego nie rozumiemy.
Teraz to ona uśmiechnęła się:
- Widzę, że szkoła wojskowa odpowiednio cię ukierunkowała?
- Życie brutalnie weryfikuje nasze poglądy, a mi żal tych wszystkich straconych lat, kiedy mogłem mieć ojca, a nie miałem, bo nie potrafiłem zrozumieć tego co robi.
- Miałeś dobry kontakt z matką?
- Nie, była bardzo zapatrzona w siebie i mojego przyrodniego brata, często przyrównywała mnie do ojca, wkurzałem się, bo swego czasu szczerze go nienawidziłem, zrozumiałem, że mnie kocha dopiero kiedy mnie porwali i on na własną rękę zaczął mnie szukać.
- Wtedy się pogodziliście?
- Nie, wtedy i jego schwytali, o mały włos a dzisiaj by mnie tu nie było, ojciec zajął się matką, bo ta umierała na białaczkę. Zrozumiałem, że nie jest tak zapatrzony w siebie i swoją pracę jak sądziłem.
- A Kylie?
- Co Kylie?
- Dlaczego jest dla ciebie taka ważna?
Uśmiechnął się.
- Kiedyś ci to wyjaśnię ,ale nie teraz, to co? Po piwku?
- Rozpijesz mnie.
- Akurat, nie udawaj świętej ,rozmawiałem z Michael’em.
- Tak? I ciekawe co ci powiedział?
- Chciałabyś wiedzieć, co?
- Pewnie, że bym chciała.
- Pech, jak będziesz grzeczna, to może ci powiem, ale na razie, nie ma takiej opcji.
Sam zaczęła się śmiać a Brian poszedł do kuchni po piwo.
Kiedy weszliśmy do domu, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że ktoś wcześniej w nim był. Zaczęłam nerwowo się rozglądać w nadziei, że coś zauważę.
- Kylie co ty robisz?
- Ktoś tu był.
- Kto?
- Nie wiem.
- To skąd wiesz?
- Czuję.
Asir pokręcił głową. Nie musiał nic mówić, bo dobrze wiedziałam, co myśli, sądził , że zaczynam wariować, bo przecież o to chodziło Omally’emu. Ale byłam pewna, że ktoś tu wcześniej był. Powoli sama zaczynałam się czuć tak jakbym dostawała na głowę, Asir podszedł bliżej:
- Kylie, posłuchaj, im właśnie o to chodzi, żeby cię zastraszyć, musisz to dobrze przemyśleć, ale jeśli tak uparcie chcesz zostać u siebie i udowodnić całemu świata, że jesteś ponad nimi, to musisz się na to uodpornić.
Kiwnęłam głową, weszliśmy na górę, Asir nalał sobie whisky a ja weszłam do łazienki by wziąć prysznic, ledwo otworzyłam drzwi wrzasnęłam. Asir dobiegł tak szybko jak tylko było to możliwe, łazienka była cała od krwi, po zapachu wiedziałam, że była to ludzka krew. Asir szarpnął firankę od prysznica, leżało tam ciało Steve’a Aspen’a, rekruta, który niedawno ukończył szkolenie. Miał podcięte gardło, aż się zapowietrzyłam. Wycofałam się z łazienki i przykucnęłam z boku przy ścianie. Asir chwycił za komórkę a ja starałam się być silna, ale nie byłam. Wiedziałam, że muszę znaleźć coś, choć jeden argument, który mnie wzmocni i pomoże to wszystko udźwignąć. Ścisnęłam obie dłonie jakbym się modliła, łzy leciały mi ciurkiem, ale nie ze strachu, bardziej ze złości i nienawiści. Przeze mnie ginęli ludzie a ja nie mogłam nic zrobić, żeby temu zapobiec. Wydawało mi się, że jestem w jakimś chorym amoku, którego nie sposób zatrzymać. Asir ukucnął naprzeciwko mnie i przytrzymał mi dłonie, spojrzał mi w oczy, ale mój wzrok był jakiś mętny i nieobecny:
- Kylie, spójrz na mnie.
Ale nie patrzyłam, nie mogłam, bo choć bardzo go potrzebowałam, wiedziałam, że muszę go teraz odtrącić, by nikt więcej już nie zginął.
- Musisz z tym walczyć, pomogę ci.
Wstałam z ziemi i szybkim krokiem chciałam wyjść z domu, on jednak mnie zatrzymał chwytając w pół.
- Nie, nie chcę twojej pomocy! Rozumiesz?! Nie chcę żeby ktokolwiek jeszcze przeze mnie zginął, a tak się stanie jeśli mi będziesz pomagał!!
 Wyrwałam się i otworzyłam drzwi, wtedy ktoś zaczął strzelać, Asir pociągnął mnie szybko do środka i zamknął drzwi wyciągając swoją broń. To chyba przeważyło, przez chwilę jeszcze czułam jakby coś utkwiło mi w przełyku a serce zwolniło do dziesięciu uderzeń na minutę jak to zwykle bywa przy nurkowaniu na większej głębokości, ale już po chwilę zerwałam się z podłogi, dobiegłam do drewnianej skrzyni, która stała przy kominku i wyjęłam z niej karabin.
- Co ty robisz?
Przeładowałam karabin i spojrzałam na niego:
- Walczę.
Otworzyłam drzwi na oścież i wybiegłam z domu strzelając na oślep w las, z którego wcześniej padały strzały. Strzelałam tak długo aż magazynek był pusty, odrzuciłam karabin na ziemię i wyjęłam swoją berettę idąc w stronę lasu. Na miejsce podjechały trzy nasze oddziały operacyjne, krzyknęłam do nich:
- Halogen na las!!
W tym momencie z dachu samochodu włączyli potężny halogen, który doskonale oświetlał las. Szłam przodem, w lesie leżały ciała. Byli to młodzi chłopacy tak jak i poprzednia grupa, która mnie zaatakowała. Zacisnęłam zęby i usłyszałam trzask, Kim od razu chwyciła za broń, ale ja krzyknęłam:
- Nie strzelaj!
Ruszyłam w miejsce skąd usłyszałam hałas i po chwili dogoniłam młodego chłopaka, miał najwyżej dziewiętnaście lat. Popchnęłam go na ziemię i zobaczyłam jak rozchyla bluzę, był obwieszony ładunkami wybuchowymi, w ręku trzymał coś co wyglądało jak zapalnik:
- Nie rób tego, proszę. Nic ci nie zrobię.
Chłopak zaczął się cofać po ziemi do tyłu krzycząc:
- Akoltila!!
Nie znałam arabskiego  i nie miałam pojęcia co on mówi, spojrzałam na Asir’a, który mnie dogonił:
- Co on mówi?
Asir spojrzał na mnie:
- Morderczyni.
Popatrzyłam na niego:
- Zapytaj go czy mówi po angielsku, albo powiedz mu cokolwiek, bo za chwilę wylecimy razem z nim w powietrze.
Asir po arabsku zapytał czy mówi po angielsku, ten widząc, że ma przed sobą kogoś bratniego, kiwnął głową na tak.
- Pomożemy ci, nie bój się i oddaj mi zapalnik.
Chłopak zaczął nerwowo kiwać głową na nie.
- Omally nic ci już nie zrobi, ochronimy cię i damy ci nowe życie.
- Życie?! Omally dał mi życie! Teraz muszę mu się odwdzięczyć.
- Niczego nie musisz, posłuchaj, przechodziłem to samo co ty, Omally mnie wykorzystał, ale wyszedłem z tego, nie musi się to tak skończyć, jesteś młody i masz całe życie przed sobą.
Chłopak patrzył na Asir’a i przez moment chyba zaczął mu nawet ufać. Asir spojrzał na mnie i ta chwila nieuwagi spowodowała dalszy rozwój wypadków. Podniósł się i rzucił do ucieczki. Chciałam ruszyć za nim, ale Asir przytrzymał mnie siłą a reszcie nakazał ruchem ręki nie ruszanie się z miejsca. Dokładnie wiedział co nastąpi, bo po dosłownie krótkiej chwili rozległ się wybuch. Oboje upadliśmy. Asir wiedział, że chłopak nie może mnie zabić, ale wiedział tak samo dobrze, że nie ma po co wracać do Omally’ego, bo ten na pewno od razu wyda na niego wyrok śmierci. Przewidział też, że chłopak wysadzi się w powietrze, bo do przewidzenia było, że będzie chciał godnie umrzeć i na pewno nam nic nie powie. Omally młodych chłopaków traktował jak maszyny i wpajał im do głowy poddaństwo, kiedy miał pewność, że ci oddadzą za niego życie, wypuszczał ich na akcje takie jak te.
Podniosłam się z ziemi i popatrzyłam na płonący kawałek lasu. Po chwili już słyszeliśmy sygnał straży pożarnej, gdyż Ray, który z nimi współpracował, od razu uruchomił jednostki jak tylko dowiedział się o ataku.
Agenci w moment zniknęli z pola widzenia, zostałam tylko ja i Asir. Strażacy pędem uruchomili węże strażackie i zaczęli gasić pożar. Ray podszedł do nas i spojrzał na mnie:
- Jesteś cała?
- Tak.

Powiedziałam poważnie, bo być może i byłam cała, ale psychicznie rozsypałam się do reszty. Cała ta sytuacja po prostu mnie przerosła. Gdzie się nie obejrzałam, gdzie nie poszłam, wszędzie tylko krew i śmierć. Omally siał spustoszenie dookoła mnie i robił wszystko, by zabić we mnie resztki siły jaką w sobie miałam. Czułam niemoc jakby ktoś zrobił mi dziurę w głowie. Wyszłam z lasu i usiadłam na jego skraju chowając głowę w dłoniach. Odruchowo zacisnęłam pięści we własnych włosach i miałam ochotę krzyczeć na całe gardło. Gdybym to jednak zrobiła, oznaczało by to tylko jedno, że Omally wygrał a do tego w żaden sposób nie mogłam dopuścić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz