piątek, 21 lutego 2014

Rozdział XL

XL

Do domu wróciliśmy dopiero następnego dnia wieczorem. Wymieniłam jednak swój numer telefonu z Owen’em i obiecałam, że będziemy w kontakcie. Pierwsze co zrobiłam po powrocie, to weszłam do wanny wypełnionej po brzegi wodą i pianą. Przymknęłam oczy i postanowiłam się zrelaksować. Z pokoju dochodziła muzyka puszczona z kompaktu a ja po raz pierwszy od niepamiętnych czasów czułam się odprężona i szczęśliwa.
Cieszyłam się, że zgodziłam się na wyjazd z Cole’m, bo choć podchodziłam do tego bardzo sceptycznie, okazał się to strzał w dziesiątkę. Zdążyłam wyjść z wanny kiedy ktoś zadzwonił do drzwi, otworzyłam i zobaczyłam Penny:
- Penny?
Ta uśmiechnęła się.
- Wejdź, co tak późno?
- Ja tylko na moment, Kris na mnie czeka, byłam w południe, ale cię nie zastałam.
Weszła do środka i zamknęła drzwi:
- Nie było mnie, dopiero wróciłam, siadaj.
- Przyszłam, bo wiem, że nie widziałaś się z Samantą.
- No nie.
- No właśnie, mi się wydaje, że jest z nią już lepiej, ale do niej do domu dopiero w czwartek ma przyjść ślusarz żeby naprawić te drzwi.
- Jezu…
Chwyciłam się za głowę.
- Na śmierć zapomniałam.
- Chodzi o to, że dałam jej na razie klucze od naszego starego domu, mam nadzieję, że się nie gniewasz?
- No co ty.
- To dobrze, wolałam się upewnić, zmykam, jedziemy na imprezę.
Kiwnęłam głową:
- Penny…
Spojrzała na mnie:
- Nie wiesz czy Rolly odezwał się do Sam?
- Z tego co wiem to nie.
Kiwnęłam głową a Penny wyszła z domu. Zamknęłam za nią drzwi i zamyśliłam się.
Następnego ranka udałam się na swój poranny bieg. Naprawdę byłam w szczytowej formie i już wprost nie mogłam doczekać się starcia z ludźmi Montoy’i.
W tym samym czasie do mojego dawnego domu, w którym zatrzymała się tymczasowo Samanta, pewien młody przystojniak zadzwonił do  drzwi. Sam otworzyła i spojrzała podejrzliwie:
- Tak?
Ten uśmiechnął się szeroko.
- Nie poznajesz mnie?
- A powinnam?
- Brian DeNeilo – syn Thorne’a.
- Brian?
Twarz Sam rozpromieniła się.
- Boże, to naprawdę ty, wejdź.
Brian wszedł do środka i rozejrzał się.
- Nic się tu nie zmieniło. A gdzie moja boska macocha?
Uśmiechnął się.
- Trochę się pozmieniało, więc jeśli masz czas, to chętnie z kimś pogadam.
- Nigdzie się nie wybieram, prawdę mówiąc, liczyłem na to, że się tu zatrzymam.
 Uśmiechnęła się.
- Jasne, przecież to też twój dom.
Brian położył torbę i rozsiadł się wygodnie w moim dawnym salonie a Sam usiadła naprzeciwko niego.
Kiedy weszłam na oddział, wszyscy już siedzieli w rzędzie przy plazmowym ekranie. Daniels spojrzał na mnie, to samo zrobił Asir, tylko Rolly patrzył tym swoim tępym wzrokiem nie wiadomo gdzie.
- To siedziba Montoy’i w Bukareszcie. Ma posiadłość z dala od miejskiego zgiełku, ale pociąga w mieście za wszystkie możliwe sznurki. Ma w swoich rękach sądownictwo, policję i lokalnych bandziorów. Sam posiada swoją wyszkoloną armię składającą się z co najmniej stu żołnierzy. Rozlokowani są w odległości dziesięciu mil od posesji. Nie będzie łatwo się do niego dostać, wprawdzie od schwytania Torezo jego dostęp do broni został nieco ograniczony, ale zebrany asortyment wystarczy na rozgromienie niezłego pułku. Rolly opracuje szczegółowy plan. Ruszamy za cztery dni, ten czas macie przeznaczyć na intensywny trening, im więcej osób wróci z misji tym lepiej.
Spojrzał na mnie a ja jak zwykle uśmiechnęłam się złośliwie, Cole z uśmiechem schylił głowę a Daniels spojrzał na nas oboje:
- To wszystko, acha, z bieżących rekrutów wybierzcie najlepszych, bo i oni się przydadzą. Rozejść się.
Wszyscy podnieśli się ze swoich miejsc a Cole spojrzał na mnie, wstaliśmy ostatni:
- I jak samopoczucie?
- Dużo lepsze, miałeś rację.
- Jak zawsze.
- Zarozumialec.
Szliśmy do szatni, kiedy podszedł do mnie Rolly:
- Kylie, wejdź do mnie.
Powiedział to i poszedł a ja kiwnęłam głową, Cole popatrzył na mnie i wszedł do szatni a ja poszłam do gabinetu Rolly’ego, usiadłam naprzeciwko niego:
- Rozmawiałam z Penny, powiedziała, że nie kontaktowałeś się z Samantą.
- Uznałem, że tak będzie lepiej.
Popatrzyłam na niego.
- Uważasz inaczej?
- Niezależnie od tego jak chcesz postąpić, myślę, że powinieneś z nią porozmawiać.
- I co mam jej powiedzieć? Przepraszam, że cię nigdy nie pokocham?
- Nie wiesz tego.
Uśmiechnął się.
- Nie możesz udawać, że nic się nie stało, zawsze byłeś odpowiedzialny.
- Jakby to fachowo ująć: zmęczyła mnie ta odpowiedzialność.
- Posłuchaj, ja wiem, że to nie jest dla ciebie komfortowa sytuacja, ale ona na pewno też nie czuje się z tym dobrze.
- Ty też z nią nie rozmawiałaś.
- Bo to są sprawy między wami.
- Postanowiłaś się nie wtrącać?
- To nie tak, masz rację, powinnam z nią porozmawiać i zrobię to, ale nie licz na to, że będę przepraszać za ciebie.
- Ja nie mam za co jej przepraszać.
Teraz to chyba czegoś nie rozumiałam, ok., wiem, że nie było w tym jego winy, ale w końcu to o niego chodziło a zachowywał się tak jakbym mówiła o kimś zupełnie innym.
- W porządku, jesteś dorosły i wiesz co robisz, ja nie mam prawa niczego ci narzucać.
Spojrzał na mnie a ja wstałam i wyszłam bez słowa. Prosto z gabinetu poszłam do szatni po kurtkę i wyszłam z oddziału. Po drodze minęłam się z Kim:
- Hej, co tam?
- W porządku, ale jadę do Sam, muszę z nią pogadać.
- Jasne, słuchaj, dzisiaj o 20.00 robimy grill’a u Vicky i Seth’a.
Spojrzałam na zegarek i kiwnęłam głową.
- Spokojnie, zdążę.
- To do zobaczenia.
Uśmiechnęła się i zniknęła za rogiem dużej sali a ja wyszłam z budynku na parking, wsiadłam w samochód i odjechałam. Było po południe kiedy dotarłam pod swój dawny dom. Dziwne to było uczucie, ostatni raz byłam tu za życia Thorne’a, kiedy zaopiekował się mną po postrzale w K&J&B. Podeszłam bliżej i wyjęłam klucze z torebki, zastanawiałam się czy ich użyć, czy raczej zadzwonić, ale w końcu doszłam do wniosku, że przecież to jest mój dom. Zawsze był i mimo scedowania go aktualnie na Penny – zawsze będzie. Przekręciłam klucz w środku i weszłam. Rozejrzałam się po salonie, wyglądał zupełnie tak jakbym nigdy się stąd nie wyprowadziła. Przy naszym pierwszym spotkaniu po upozorowanej śmierci, Thorne tłumaczył mi, że nic nie zmieniając, łatwiej było mu się z moim odejściem uporać.
Przeszłam do kuchni, po czym usłyszałam śmiechy dobiegające z tarasu. Stanęłam w drzwiach i zobaczyłam Samantę i Brian’a, na jego widok uśmiechnęłam się:
- Ciocia? Cześć.
- No witam.
Brian wstał i od razu podszedł do mnie i objął mnie serdecznie, spojrzał na mnie i uśmiechnął się:
- Kurcze, żebyś nie była moją macochą.
Roześmiałam się:
- Uważaj.
- Jasne.
- Kiedy przyjechałeś?
- Dzisiaj rano, nie wiedziałem, że tu nie mieszkasz.
- Zaszło kilka zmian, mam nadzieję, że nie wybierasz się nigdzie?
- Nie, przyjechałem na stałe.
- To dobrze, mamy sporo do nadgonienia.
- A Michael?
- Dalej się uczy, ale może uda się jakoś zorganizować jego przepustkę.
- Byłoby fajnie.
- Rozlokowałeś się już?
- Tak, wziąłem jeden z pokoi.
- Muszę pogadać z Sam, ale jutro jakoś się spotkamy.
- Nie ma sprawy, idę pobiegać.
Brian wyszedł z tarasu a ja zapaliłam papierosa i usiadłam, spojrzałam na Sam, która stała i chyba nie wiedziała czy może usiąść.
- Siadaj.
W końcu usiadła.
- Jak się czujesz?
- W miarę.
- Mam nadzieję, że powrót Brian’a dobrze ci zrobi.
- Chcesz żebym znormalniała?
- Posłuchaj, dużo o tym myślałam, nie odwiedziłam cię w szpitalu, bo chciałam dać ci czas na oswojenie się ze wszystkim i doszłam do wniosku, że nie będę układać ci życia, ani decydować za ciebie. Jesteś już dorosła, musisz wiedzieć co robisz.
- Ale jesteś temu przeciwna?
- Po części, ale to nie ma nic wspólnego z tobą.
- To z kim?
- Z Rolly’m, byłam z nim przez wiele lat, znam go pół swojego życia, są w nim takie zalety, które ujmują każdą kobietę, potrafi sprawić, że nie idzie myśleć o niczym innym jak tylko o nim, ale jest też jego drugie ja, którego nie znasz. Być może nigdy nie będziesz miała okazji się o tym przekonać, oby nie. To jest jednak wasze życie, musicie to załatwić między sobą, wiem, że Rolly w tej całej sytuacji z tobą nie zawinił, nie patrzył też na ciebie prawdopodobnie tak jak ty byś tego chciała, ale dopóki się z nim nie spotkasz, nie będziesz tego wiedziała. Ja ze swojej strony nie zamierzam ci niczego utrudniać.
- Penny obawiała się tego, że właśnie tak postąpisz, nie wiem tylko dlaczego ustępujesz?
- Twoja matka przez całe życie miała do mnie pretensje, że przeze mnie jest nieszczęśliwa, zawiść do mojej osoby i zazdrość o mnie, kosztowała ją życie, nie chcę powtórki z rozrywki.
Wstałam i wyszłam z tarasu poklepując ją po ramieniu, już miałam wyjść gdy zawołała:
- Ciociu…
- Tak?
Spojrzałam na nią.
- Nie jesteś na mnie zła?
Uśmiechnęłam się.
- Nie, jesteś młoda i masz prawo do popełniania błędów, pamiętasz swoją przemowę? Tą na koniec szkoły?
Sam zaszkliły się oczy.
- Była bardzo dojrzała nawet jak na dzisiejsze czasy, czasami może nawet powinnaś popełniać błędy i powinnaś dokonywać własnych wyborów, wierzę, że dobrze cię wychowałam i że wybierzesz tą słuszną dla siebie drogę.

Uśmiechnęłam się i wyszłam z tarasu a Sam otarła z policzków swoje łzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz