niedziela, 16 lutego 2014

Rozdział LXVII

LXVII

Podczas gdy my byliśmy na akcji we Włoszech , którą Colin nadzorował przez obraz satelitarny, Rolly podszedł do J.T, ten uśmiechnął się szeroko jak to miał w zwyczaju , ale widząc poważną minę Rolly’ego również spoważniał:
- Co jest szefie?
Rolly przesunął po blacie nabój, który mu dałam:
- Zrób analizę balistyczną tego naboju i porównaj ją z tym.
Z kieszeni wyjął drugi nabój, J.T spojrzał, po czym szybko schował obydwa naboje:
- Rozumiem, że to pilne i nieoficjalne?
- Ma być na wczoraj.
- Zaraz się tym zajmę.
Rolly skinął głową, po czym zwróciło uwagę krzyczenie do słuchawki Colin’a:
- Kylie słyszysz mnie?! Melduj!! Cholera!
Zaczął nerwowo stukać w komputer, po którym obrazy dosłownie śmigały po ekranie, Rolly podszedł bliżej i wziął słuchawkę:
- Colin co się dzieje?
- Kylie zameldowała, że oddział wsparcia wraca z Armanem Viscacci, według perymetru dawno powinien być w moim polu widzenia, ale zniknął.
- A Kylie?
- Straciłem łączność.
- Co wskazuje lokalizator.
- Jeszcze przez chwilę wskazywał miejsce pobytu, ale w tej chwili ktoś nieustannie zakłóca mi sygnały, może być wszędzie, ale nie wiem co się stało.
- Gdzie Daniels?
- W centrum.
- To dobrze, szykuj mój zespół i nie informuj go, ruszam za dziesięć minut, zbierz też dwie drużyny wsparcia.
- Mamy tylko jedną, reszta jest w terenie.
- Niech się uszykują.
Poszedł szybkim krokiem do szatni.
Tymczasem ja stałam w odległości zaledwie paru metrów od punktu, w którym mieliśmy spotkać się z oddziałem rezerwowym. Byliśmy otoczeni z każdej strony a mi celował w głowę nie kto inny – tylko Bobbie. Jeden z naszych agentów, dobrych i wydawałoby się sprawdzonych agentów. Więc wtedy na misji Asir mnie nie oszukał, nie on uderzył Bobbie’go, tylko po prostu było to ukartowane bo Bobbie donosił i musiało wszystko wyglądać wiarygodnie. Próbowałam jeszcze negocjować z Bobbie’m, ale on trzymał mnie na muszce a Gino – Armana Viscacciego.
- Bobbie co ty wyprawiasz? Zastanów się.
- Zamknij się! Każ Gino’wi puścić Arman’a, albo będą cię tu zeskrobywać ,nie macie szans.
- Nie waż się go puszczać Gino!
- Czy ty ogłuchłaś?! Zastrzelę cię jak psa!
- To będziesz musiał to zrobić, Viscacci jedzie z nami do bazy.
Gino był nad wyraz opanowany, ale to były tylko pozory.
- Kylie, pozwól mi go puścić, złapiemy go później.
- Powiedziałam nie, to rozkaz!! I lepiej żebyś go wykonał, albo też oberwiesz kulkę!!
Odstawiliśmy tą scenę z Ginem, ponieważ wiedzieliśmy , że odwrócenie ich uwagi, to jedyna szansa na wyjście z tego cało.
- Nie ma tu Rolly’ego! Znowu chcesz rządzić?!
- Ja tu wydaję rozkazy, pogódź się z tym!
Bobbie zaczynał być zdezorientowany.
- Zamknijcie się oboje!!
Mrugnęłam porozumiewawczo do Gina:
- Sam się zamknij!
Uderzyłam go  łokciem w twarz i wtedy Gino zaczął strzelać nie puszczając Armana, Bobbie rzucił się do ucieczki a Marty zabrał Arman’a do helikoptera, Kim rzuciła mi broń i udałam się w pościg za Bobbie’m, rzucając w biegu:
- Startujcie!!
- Kylie ja go zdejmę!
Krzyknęła Kim stojąca z bronią snajperską.
- Nie! Jest mój! Potrzebujemy go żywego! Wracać do bazy!
Pobiegłam i nagle w słuchawce powróciła łączność, jeszcze kawałek wbiegłam w las, kiedy nagle Bobbie rzucił się na mnie zza krzaków, broń mi wypadła. Udało mi się wyswobodzić i kiedy chciałam sięgnąć po broń, pociągnął mnie za nogę, po czym uderzył w twarz. Odkopnęłam go i chwyciłam broń, oboje staliśmy naprzeciwko celując w siebie jak zażarci wrogowie, podczas gdy przez wiele długich lat walczyliśmy ramię w ramię:
- Bobbie proszę cię, nie rób głupstw, wyciągnę cię z tego tylko odłóż broń.
Zaczął się śmiać szyderczo:
- Wyciągniesz mnie?! O czym ty mówisz?! Wszystko szło jak po maśle, awansowałem, gdybyście nie wrócili miałem szansę zająć miejsce Rolly’ego!
- Więc o to ci tylko chodzi? Dla awansu zdradziłeś kolegów?! Nie wierzę.
- To uwierz, harowałem dla oddziału dwadzieścia lat! Nigdy nawet nie usłyszałem dziękuję!
- Nikt z nas nie usłyszał, ale to nie powód, rzuć broń, nie chcę cię zabić.
- To ty rzuć, bo ja się nie zawaham.
- Bobbie proszę cię.
Opuściłam swoją broń w nadziei, że to do niego przemówi, ale myliłam się, wykorzystał okazję i strzelił, w ostatniej chwili obróciłam się i kula trafiła w ramię, ale wtedy padł kolejny strzał, Bobbie upadł, dostał w udo, obejrzałam się i zobaczyłam Rolly’ego, Cole szybko podbiegł do Bobbie’go i zabrał mu broń a Rolly podszedł do mnie.
- W porządku?
Pokiwałam tylko smutno głową, bo nie docierało do mnie to wszystko co się stało.
- Trzeba cię opatrzyć.
- Nic mi nie jest.
Poszłam w stronę Jesse, ale nic nie mówiłam. Ufałam Bobbie’mu, znaliśmy się tyle lat, pracowaliśmy w tej samej grupie, byłam w stanie oddać za niego życie, a on tak po prostu nas zdradził. Czego jeszcze miałam się dowiedzieć? Czułam, że to początek piekła, walki, wewnętrznej walki z korupcją, która nawet nie wiedzieliśmy jak daleko i jak głęboko jest zakorzeniona. Teraz należało się spodziewać wszystkiego.
Weszliśmy do śmigłowca, nie powiedziałam słowa, tylko utkwiłam swój wzrok w Bobbie’m, co skłoniło go do czegoś tak podłego. Żadne z nas tak naprawdę chyba nie lubiło tej pracy, ale nie było naszym zadaniem wybijanie się nawzajem.
Gdy weszliśmy na oddział chciałam się udać prosto do J.T by oddać broń i wtedy niespodziewanie Bobbie, którego prowadził Sam, dostał jakiś drgawek, upadł, uklęknęłam przy nim:
- Bobbie!!
Ale było już za późno ,choć próbowałam mu jeszcze rozchylić usta, zamarł w bezruchu.
Poleciały mi łzy, spojrzałam na Rolly’ego i wstałam:
- Kapsułka cyjanku, musiał ją mieć ukrytą między zębami.
Chwyciłam się za głowę i mimo woli poleciały mi pojedyncze łzy, były to łzy żalu, podeszłam do J.T, bo dłużej nie mogłam zostać przy ciele Bobbie’go:
- Cześć słonko, co jest grane?
Uśmiechnęłam się.
- Słyszałem o Bobbie’m, nie dobrze.
- Bobbie nie żyje, właśnie połknął cyjanek.
Położyłam broń na blacie i podpisałam się:
- Jadę do domu, będę pod telefonem gdyby ktoś mnie szukał.
- Jasne.
Udałam się w stronę wyjścia, po drodze mijając Rolly’ego i ludzi z laboratorium, którzy zabierali ciało Bobbie’go, przeszłam obok nie zatrzymując się.
Pojechałam prosto do domu. Mimo, że kula przeleciała na wylot, ramię dość mocno krwawiło, ale nie myślałam o tym. Przed oczami miałam Bobbie’go, z którym niegdyś razem szkoliłam rekrutów, z którym bawiłam się w klubie. Był dobrym przyjacielem i dobrym człowiekiem i dlatego tym bardziej nie mogłam tego ogarnąć.
Tymczasem na oddziale Rolly akurat miał wychodzić, kiedy zawołał go J.T:
- Hej szefie!
Rolly podszedł bliżej:
- Co jest?
- Te naboje pochodzą z tej samej broni.
Rolly spojrzał na J.T.
- Domyślam się, że wolałbyś co innego usłyszeć?
- Raczej cieszę się, że miałem rację, jeszcze jedno, mnie już dzisiaj nie będzie a w laboratorium będą przeprowadzać sekcję Bobbie’go, chcę żebyś tego osobiście dopilnował, bezpośredni raport ma być złożony bezpośrednio mnie. Cole zostanie i ci pomoże jakby co.
- Jasne, możesz na mnie liczyć, i…
- Coś nie tak?
- Martwię się o Kylie.
- Dlaczego?
- Bardzo to przeżyła a do tego nie pozwoliła się opatrzyć.
- Zajmę się tym.
J.T kiwnął głową a Rolly wyszedł, wsiadł w samochód i odjechał.
Gdy ktoś zapukał i otworzyłam drzwi, nie wierzyłam, że widzę w nich Rolly’ego – a jednak, spojrzał na mnie pytająco, ale bez słowa wpuściłam go do środka. Czułam, że z niewyjaśnionych przyczyn właśnie jego potrzebowałam zobaczyć. Zamknął za sobą drzwi, usiadłam na kanapie i sięgnęłam po kieliszek wina, z którego piłam.
- Pozwól mi to opatrzyć.
-  Kula przeleciała na wylot.
- Wiem, ale krwawisz.
- Jak chcesz.
Poszedł do łazienki po apteczkę, zdjął marynarkę i usiadł koło mnie. Najpierw polał ranę solą fizjologiczną – szczypało, syknęłam, ale nic poza tym. Później zaczął z troską owijać moje ramię bandażem. Cały czas patrzył na mnie, ale nie pytałam dlaczego, bo znałam ten wzrok.
- Dlaczego przyjechałeś?
- Bo chociaż tak właśnie myślisz, nie jesteś mi obojętna.
- A Linda?
Uśmiechnął się i chyba chciał zapytać czy jestem zazdrosna, ale ugryzł się w język, ja jednak powstrzymałam się od dalszych komentarzy ponieważ teraz był tu ze mną a nie z nią.
- W swoim czasie wyjaśnię ci sytuację Lindą.
- Nie musisz się tłumaczyć.
- Wiem, nie tłumaczę się.
Westchnął ciężko.
- Posłuchaj…
Skończył bandażować mi ramię i wziął łyka z mojego kieliszka, było to jednak dla mnie normalne, bo często tak robiliśmy gdy byliśmy razem.
- Ja wiem, że ty i Bobbie przyjaźniliście się.
- Też tak myślałam, ale skoro tak się zachował, to już sama nie wiem.
- Zleciłem sekcję Bobbie’go.
- Sekcję? Dlaczego?
- Bo miałaś rację, ktoś wreszcie musi zrobić z tym wszystkim porządek, za daleko to zaszło.
Kiwnęłam głową a on spojrzał mi w oczy, miałam wrażenie, że tak jak dawniej:
- Przepraszam.
Jak żyję nie usłyszałam od niego tego słowa, ale czy poczułam się przez to lepiej? Mój jeden z najlepszych przyjaciół nas zdradził, siostra usiłowała się mnie pozbyć, szef – on usiłował mnie uśmiercić odkąd się znaliśmy a mój wydawało by się ukochany – umawiał się na randki z kimś innym, ja z kolei próbując odnaleźć w sobie tą swoją lepszą część, spotykałam się z Dante, w którym tak naprawdę to chyba doszukiwałam się podobieństwa do utraconej miłości jaką był Nick. Sprawa dalej nie ruszała z miejsca a wręcz przeciwnie – krąg podejrzanych zamiast maleć, rósł z każdym dniem.
- Oboje nie zachowywaliśmy się w stosunku do siebie fair.
Rolly wstał i uśmiechnął się:
- Kiedy ta sprawa wreszcie się skończy, mam nadzieję, że nie będzie jeszcze za późno na to, żebym mógł cię odzyskać.
Nic nie odpowiedziałam, bo na rychłe zakończenie sprawy nie liczyłam w ogóle. Rolly wziął marynarkę i skierował się w stronę wyjścia. W pierwszej chwili chciałam go za wszelką cenę powstrzymać:
- Rolly…
Ale kiedy z nadzieją obrócił się w moją stronę, wycofałam się, być może w obawie o kolejne zranienie.
- Dobrej nocy.
Zrehabilitowałam się szybko:
- Tobie też.

Wyszedł i zatrzasnął za sobą drzwi, czułam się taka samotna, spojrzałam na pusty kieliszek i doszłam do wniosku, że po raz kolejny, tylko on mi został.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz