sobota, 15 lutego 2014

Rozdział LIV

LIV

To co stało się później było nieuniknione i żadne z nas nawet nie próbowało nad tym zapanować.
- Dante, powiedziałam ci, że…
- Że nigdy ze mną nie będziesz, szanuję to i nie liczę na nic zobowiązującego ,ale nie proś mnie żebym pozwolił ci stąd teraz wyjść.
Zaczął mnie obsesyjnie całować, nie opierałam się, bo jakaś część  mnie bardzo tego pragnęła. Weszliśmy do domu i w tym momencie po prostu mnie zdominował, ale podobało mi się to. To było zupełnie coś innego niż we Włoszech, ale równie zniewalającego. Nie broniłam się przed tym, gdy jednak po czterech godzinach rozłączyliśmy się i zaczęłam się ubierać powoli dochodząc do siebie, w którymś momencie spojrzałam na niego i powiedziałam:
- To moja wina, przepraszam, musimy się przestać widywać.
- Dlaczego?
Dante leżał w łóżku i palił papierosa:
- Wiesz, że to nas do niczego dobrego nie doprowadzi.
Spojrzałam mu w oczy:
- Jesteśmy po przeciwnych stronach barykady.
- Myślałem, że ci to nie przeszkadza.
- Nie chodzi o to co mi przeszkadza, tylko…
Przybliżył się i zaczął całować mnie po ramionach:
- Należysz do bardzo bolesnej części mojego życia, zawsze będziesz przywoływał we mnie wspomnienia, dobre wspomnienia, ale…, nie radzę sobie z tym, robię rzeczy, których nigdy wcześniej bym nie zrobiła…, czuję coś, czego nigdy wcześniej nie czułam…, złamałam wszystkie zasady, którymi całe życie się kierowałam.
- Czy ty zawsze musisz robić tylko te rzeczy, które ogarniasz? Nie możesz zdać się na los i po prostu zobaczyć co życie przyniesie? To, że tak się czujesz nie jest złe i nie wiem dlaczego myślisz w ten sposób? Ale w porządku, jeśli zdecydujesz się kontynuować naszą znajomość to dobrze, jeśli nie – uszanuję to, ale wiedz, że i tak będę za tobą czekał.
Nic nie odpowiedziałam, podniosłam się z łóżka, wzięłam torebkę i wyszłam , skierowałam się prosto do swojego domu. Było jeszcze stosunkowo wcześnie kiedy przekręciłam stanowczym ruchem klucz w zamku i weszłam do środka. Zamknęłam za sobą drzwi, odrzuciłam torebkę na kanapę w salonie i właśnie chciałam pochylić się by odpiąć buty, gdy ktoś od tyłu chwycił mnie ręką  i ścisnął tak, że prawie straciłam dech:
- Ostrzegałem cię żebyś ze mną nie igrała!
To był głos Barodo.
- Zawiodłem się na tobie.
Więc jednak nie zniknął na długo – pomyślałam.
- Proszę cię, dusisz mnie, nie mogę oddychać.
- Myślałem, że lubisz ostry seks!
Obrócił mnie do siebie przodem i zanim zdążyłam zareagować z zaciśniętej pięści wycelował uderzenie prosto w moją twarz. Upadłam i uderzyłam głową w kant kominka. Zabolało i to dosyć mocno. Ruszył w moją stronę.
- Taka byłaś niedostępna a teraz puszczasz się z każdym facetem?!
- Nie wiesz co mówisz.
- Ja nie wiem?! Myślisz, że nie wiem u kogo byłaś?! Powiedziałem ci, że dowiem się o wszystkim!
Podniósł mnie z ziemi ale tylko po to, by uderzyć mnie raz jeszcze, czułam że puchnie mi całe oko.
- Dlaczego się nie bronisz?! Twoje akta mówią, że jesteś całkiem niezła, lubisz być traktowana w ten sposób co?
- Ty jesteś chory, zwariowałeś.
Podniosłam się po kolejnym uderzeniu i chwyciłam się kominka, na szczęście nie był rozpalony, wzrokiem poszukałam torebki, w której miałam broń, ale kanapa stała w odległości nie do pokonania dla mnie, Barodo był zbyt blisko. Kiedy już myślałam, że zdołam się przemieścić, szarpnął mnie za bluzkę, po czym kopnął prosto w nerki. Upadłam na kanapę i nie byłam w stanie się ruszyć, cios w nerki powoduje momentalny paraliż u człowieka. Nie był tak głupi jak sądziłam, chwycił moją torebkę i wyrzucił daleko za siebie, uśmiechnął się bardzo z siebie zadowolony. Spojrzałam, że rozpina gruby, skórzany pasek od spodni i wyciąga go ze szlufek:
- Nauczę cię szybko posłuszeństwa, rozwiązłe zachowanie idzie wyplenić w zarodku, następnym razem dziesięć razy się zastanowisz zanim postanowisz mnie zdradzić.
Zamachnął się paskiem, w ostatniej chwili zdołałam zasłonić i tak już obitą twarz. Rozcięty łuk brwiowy krwawił i tak dość mocno, poczułam kilkakrotne uderzenie sprzączką paska, ale zacisnęłam zęby i nawet nie pisnęłam. Kiedy rzucił się na mnie i dosłownie zaczął gwałcić, w pierwszym odruchu szarpnęłam się, bo ból pleców ustawał, ale wtedy ścisnął mi szyję jeszcze mocniej, tak że łzy same wypłynęły z oczu i powiedział:
- Lepiej pamiętaj o swoim przyjacielu, albo będziesz go oglądać martwego.
 Poddałam się, na samą myśl, że Rolly’emu mogłoby się coś stać…, dopiero teraz w obliczu swojej tragedii, zdałam sobie sprawę, że z jakichś powodów nie jest mi obojętny. Znieruchomiałam i modliłam się by skończył. Nie byłam pewna, czy to co się dzieje, dzieje się tu i teraz, czy kiedyś  - w Libanie. Wszystko do mnie wróciło, tak jakbym się nigdy stamtąd nie wydostała.
Wreszcie skończył, spojrzał na mnie z pożałowaniem, bluzka była cała rozdarta:
- Doprowadź się do porządku, bo aż żal na ciebie patrzeć.
Wciągnął spodnie, ubrał marynarkę i zatrzasnął za sobą drzwi. Wydawało mi się, że jestem w stanie wstać i utrzymać się na nogach ,ale tak naprawdę to mogłabym wyć z bólu.
Czy wreszcie spotkała mnie kara za moje poczynania w ciągu ostatnich tygodni?
Przeszłam dwa kroki do przodu i straciłam równowagę, przed oczami co rusz to przelatywały jakieś ciemne plamy, ale zdołałam dotrzeć do torebki. Wyjęłam pistolet i upewniłam się, że jest nabity. Nawet nie pomyślałam żeby zakluczyć drzwi, tylko zgasiłam tak szybko jak byłam w stanie światło i przeczołgłam się do kuchni. Ukucnęłam przy ścianie zaciskając pistolet w dłoniach, łzy same płynęły, bałam się zadzwonić do kogokolwiek bo nie wiedziałam czy Barodo zaraz nie wróci a dosyć już ludzi swoim nierozważnym zachowaniem naraziłam.
Minęło kilka minut i usłyszałam, że ktoś nacisnął na klamkę, zacisnęłam pistolet jeszcze mocniej i przycisnęłam głowę do ściany, ręce zaczęły mi mimo woli drżeć. Kroki stawały się coraz bardziej wyraźne i kierowały się wprost na mnie. Serce zaczęło bić w takim tempie jakby miało zaraz wyskoczyć mi z klatki piersiowej. Już miałam nacisnąć na spust, kiedy ktoś pochylił się nade mną:
- Kylie…
Teraz emocje wzięły górę, łzy zaczęły lecieć strumieniem a ja nie mogłam wydusić z siebie słowa, Rolly sięgnął ręką do włącznika światła i gdy mała lampka dała poświatę prosto na moją twarz, widziałam, że ogarnęła go furia:
- Kto ci to zrobił?
Dotknął delikatnie mojej twarzy ale ja uparcie kręciłam głową na nie:
- Nie mogę, on cię zabije.
- Kto?
Powtórzył, ale tym razem dobitniejszym tonem.
- Barodo.
Spojrzałam na niego, jakby czekając za skarceniem, ale on uderzył pięścią w ścianę ze złości, wyjął z kieszeni komórkę i wydał rozkazy:
- Trzy oddziały pod dom Kal natychmiast i przyślij mi Cole’a.
Schował komórkę i delikatnie zabrał mi pistolet, schował go do swojej kieszeni, zdjął swoją marynarkę i okrył mnie, ostrożnie wziął mnie na ręce i ruszył w stronę drzwi, kiedy znalazł się za nimi, samochody oddziału już były w pełnym uzbrojeniu.
Wtuliłam się w niego, bo nie chciałam by ktoś mnie w tym stanie zobaczył:
- Zabierz mnie stąd, błagam.
Przytulił swoją głowę do mojej i powiedział cicho:
- Zabiorę.
Cole otworzył drzwi samochodu Rolly’ego a ten położył mnie na tylnim siedzeniu, Cole zatrzasnął drzwi i spojrzał na niego:
- To był on?
- Tak, niech Colin go znajdzie, choćby na końcu świata.
- Załatwione.
- Jeszcze jedno, chcę go mieć żywego.
- Jasne, zabierasz ją do siebie?
- Tak, tam czuje się pewnie.
- Eskortujemy was a potem rozstawię trzy oddziały w pobliżu.
- Dopilnuj wszystkiego na oddziale, wiesz, że…
- Wiem.
Rolly skinął głową.
- Ruszajmy.
Wsiadł do samochodu i włączył silnik. Dwa czarne samochody GMC ruszyły jako pierwsze, za nimi ruszył Rolly a za nim następne dwie czarne furgonetki. Droga wiodąca przez las była dosyć długa, ale nikt nie psuł szyku a samochody poruszały się z taką samą prędkością i tak blisko, że nie było by najmniejszych szans na to, żeby jakikolwiek inny pojazd dostał się pomiędzy nich.

Po zakrętach wiedziałam gdzie jesteśmy, ale nie byłam w stanie otworzyć oczu. Rolly przekręcił lusterko tak, że widział mnie leżącą, był zamyślony, czułam to, ale teraz poczułam się dopiero bezpieczna. Owinęłam się jeszcze ciaśniej jego marynarką i kiedy poczułam znajomy zapach perfum– jego zapach ,którego tak dawno nie miałam okazji czuć – choć obolała, poczułam się dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz