sobota, 15 lutego 2014

Rozdział XLVI

XLVI

Po południu Vicky udało się wyciągnąć mnie na spacer. Musiałam odreagować przyznam , że nie było to łatwe. Vicky wchodziła na nieco drażliwe  tematy a moje życie i bez tego było ciężkie.
- Co z Penny? Nie odezwała się?
- Po tym jak wykrzyczała, że mnie nienawidzi? Nie.
- Przepraszam, myślałam, że…
- Że mi wybaczy?
- Właśnie.
- Obawiam się, że nie mam już co na to liczyć.
- Michael ci wybaczył.
- Michael jest inny, bardziej dojrzały i…, nie wiem życiowy?
- Ja myślę, że i Penny z czasem zapomni.
- Penny uważa, że zabiłam jej ojca i uwierz mi, żadne argumenty do niej nie trafiają.
- Pogodziłaś się już z tym prawda?
Co za pytanie – pomyślałam. Która matka kochająca swoje dziecko pogodziła by się z jego stratą? Ale fakt był, że zbyt wiele lat przeżyłam na tym świecie aby jeszcze się łudzić.
- Chyba po części tak. Vicky, ja próbowałam już wszystkiego, ale przestałam wierzyć w cuda, jeśli będzie chciała mieć ze mną kontakt, to wie gdzie mnie szukać, ja już nic więcej zrobić nie mogę.
- Wiem.
Uśmiechnęła się, wiedziałam ,że jest szczera, zawsze dobrze mi życzyła. Skręciłyśmy w boczną alejkę i skierowałyśmy się do parku. Usiadłyśmy na ławce i zapaliłyśmy, spojrzałam na parkę, która siedziała po przeciwnej stronie i nie szczędziła sobie czułości. Vicky uśmiechnęła się na ich widok, po czym spojrzała na mnie:
- Miłość jest piękna, czyż nie?
- Tak.
Odpowiedziałam krótko, bo nie miałam ochoty na zbędne wywody. Co miałam jej powiedzieć? Że ostatnimi czasy po prostu mnie mdli od nadmiaru uczuć? Nie mogłam powiedzieć jej prawdy bo było to zbyt niebezpieczne. Naraziłabym nie tylko ją, ale też wszystkich których kocha.
Na szczęście po chwili tą nieprzyjemną kwestię przerwała moja dzwoniąca komórka:
- Tak? Zaraz będę.
Rozłączyłam się, Vicky spojrzała:
- Musisz wracać?
Dobrze to znała, Seth – jej mąż, który był w naszym oddziale, ciągle otrzymywał takie telefony, poniekąd jego znikanie z domu, stawało się dla niej rutyną.
Po pół godzinie weszłam na oddział, ruch był na nim ogromny, zupełnie jakbyśmy mieli stan zagrożenia narodowego, podeszłam do Colin’a:
- Co jest?
- Za pięć minut odprawa, znaleźliśmy twoją siostrę ,ale Rolly przydzielił cię do grupy wsparcia.
- Ty ją znalazłeś?
- Nie sam.
Byłam zdziwiona tymi słowami, Colin zawsze działał sam:
- Możesz wyrażać się jaśniej?
- Asir podał nam jej lokalizację.
- Asir? A co on ma wspólnego z moją siostrą?
- Tego dowiesz się już od Rolly’ego.
Kiwnęłam głową i udałam się do Sali zebrań. Usiadłam w pustym fotelu, najwyraźniej już za mną czekali, bo dopiero gdy usiadłam Daniels zaczął mówić a Rolly usiadł przy mnie:
- Według danych wywiadu i sprawdzonych źródeł w południowej części Algieru znajduje się jedna z siedzib Laden’a. Aktualnie przebywa w niej około dwudziestu czterech osób, ale ta liczba może się zmienić, dlatego będziecie na bieżąco informowani. Reszta w waszych palntopach.
Wszyscy zaczęli rozchodzić się w pośpiechu, ja nadal siedziałam, choć Daniels dawno poszedł, Rolly również nie ruszył się ze swojego miejsca, popatrzył mi w oczy pytająco.
- Jesteś pewien, że Sue tam jest?
- Wszystko na to wskazuje.
- I co zamierzasz?
- Sprowadzić ją tutaj.
- Dałeś mnie celowo do grupy wsparcia?
- Myślę, że będzie najlepiej jeśli nie będziesz w tym bezpośrednio brała udziału.
- Rozumiem.
- Ruszamy za trzydzieści minut, przygotuj się.
Kiwnęłam głową i poszłam w stronę szatni. Decyzja, którą podjął Rolly była słuszna, wiedziałam o tym dobrze. Nie wiem czy potrafiłabym odpowiednio zachować się gdybym stanęła z nią twarzą w twarz. Na dzień dzisiejszy nie mogłam jej traktować jak swojej siostry, tylko jak wroga, bo właśnie nim była.
W którym momencie popełniłam błąd? Co się stało, że tak bardzo się poróżniłyśmy?

Nie umiałam sobie na żadne z tych pytań odpowiedzieć, miałam jedynie nadzieję, że gdy przyjdzie odpowiedni czas, to będę potrafiła trzeźwo ocenić sytuację i podjąć właściwą decyzję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz