XLVI
Po południu Vicky
udało się wyciągnąć mnie na spacer. Musiałam odreagować przyznam , że nie było
to łatwe. Vicky wchodziła na nieco drażliwe
tematy a moje życie i bez tego było ciężkie.
- Co z Penny? Nie
odezwała się?
- Po tym jak
wykrzyczała, że mnie nienawidzi? Nie.
- Przepraszam,
myślałam, że…
- Że mi wybaczy?
- Właśnie.
- Obawiam się, że nie
mam już co na to liczyć.
- Michael ci wybaczył.
- Michael jest inny,
bardziej dojrzały i…, nie wiem życiowy?
- Ja myślę, że i Penny
z czasem zapomni.
- Penny uważa, że
zabiłam jej ojca i uwierz mi, żadne argumenty do niej nie trafiają.
- Pogodziłaś się już z
tym prawda?
Co za pytanie –
pomyślałam. Która matka kochająca swoje dziecko pogodziła by się z jego stratą?
Ale fakt był, że zbyt wiele lat przeżyłam na tym świecie aby jeszcze się
łudzić.
- Chyba po części tak.
Vicky, ja próbowałam już wszystkiego, ale przestałam wierzyć w cuda, jeśli
będzie chciała mieć ze mną kontakt, to wie gdzie mnie szukać, ja już nic więcej
zrobić nie mogę.
- Wiem.
Uśmiechnęła się,
wiedziałam ,że jest szczera, zawsze dobrze mi życzyła. Skręciłyśmy w boczną
alejkę i skierowałyśmy się do parku. Usiadłyśmy na ławce i zapaliłyśmy,
spojrzałam na parkę, która siedziała po przeciwnej stronie i nie szczędziła
sobie czułości. Vicky uśmiechnęła się na ich widok, po czym spojrzała na mnie:
- Miłość jest piękna,
czyż nie?
- Tak.
Odpowiedziałam krótko,
bo nie miałam ochoty na zbędne wywody. Co miałam jej powiedzieć? Że ostatnimi
czasy po prostu mnie mdli od nadmiaru uczuć? Nie mogłam powiedzieć jej prawdy
bo było to zbyt niebezpieczne. Naraziłabym nie tylko ją, ale też wszystkich
których kocha.
Na szczęście po chwili
tą nieprzyjemną kwestię przerwała moja dzwoniąca komórka:
- Tak? Zaraz będę.
Rozłączyłam się, Vicky
spojrzała:
- Musisz wracać?
Dobrze to znała, Seth
– jej mąż, który był w naszym oddziale, ciągle otrzymywał takie telefony,
poniekąd jego znikanie z domu, stawało się dla niej rutyną.
Po pół godzinie
weszłam na oddział, ruch był na nim ogromny, zupełnie jakbyśmy mieli stan
zagrożenia narodowego, podeszłam do Colin’a:
- Co jest?
- Za pięć minut
odprawa, znaleźliśmy twoją siostrę ,ale Rolly przydzielił cię do grupy
wsparcia.
- Ty ją znalazłeś?
- Nie sam.
Byłam zdziwiona tymi
słowami, Colin zawsze działał sam:
- Możesz wyrażać się
jaśniej?
- Asir podał nam jej
lokalizację.
- Asir? A co on ma
wspólnego z moją siostrą?
- Tego dowiesz się już
od Rolly’ego.
Kiwnęłam głową i
udałam się do Sali zebrań. Usiadłam w pustym fotelu, najwyraźniej już za mną
czekali, bo dopiero gdy usiadłam Daniels zaczął mówić a Rolly usiadł przy mnie:
- Według danych
wywiadu i sprawdzonych źródeł w południowej części Algieru znajduje się jedna z
siedzib Laden’a. Aktualnie przebywa w niej około dwudziestu czterech osób, ale
ta liczba może się zmienić, dlatego będziecie na bieżąco informowani. Reszta w
waszych palntopach.
Wszyscy zaczęli
rozchodzić się w pośpiechu, ja nadal siedziałam, choć Daniels dawno poszedł,
Rolly również nie ruszył się ze swojego miejsca, popatrzył mi w oczy pytająco.
- Jesteś pewien, że
Sue tam jest?
- Wszystko na to
wskazuje.
- I co zamierzasz?
- Sprowadzić ją tutaj.
- Dałeś mnie celowo do
grupy wsparcia?
- Myślę, że będzie
najlepiej jeśli nie będziesz w tym bezpośrednio brała udziału.
- Rozumiem.
- Ruszamy za
trzydzieści minut, przygotuj się.
Kiwnęłam głową i
poszłam w stronę szatni. Decyzja, którą podjął Rolly była słuszna, wiedziałam o
tym dobrze. Nie wiem czy potrafiłabym odpowiednio zachować się gdybym stanęła z
nią twarzą w twarz. Na dzień dzisiejszy nie mogłam jej traktować jak swojej
siostry, tylko jak wroga, bo właśnie nim była.
W którym momencie
popełniłam błąd? Co się stało, że tak bardzo się poróżniłyśmy?
Nie umiałam sobie na
żadne z tych pytań odpowiedzieć, miałam jedynie nadzieję, że gdy przyjdzie
odpowiedni czas, to będę potrafiła trzeźwo ocenić sytuację i podjąć właściwą
decyzję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz