sobota, 15 lutego 2014

Rozdział XXVII B

XXVII B

Co jakiś czas w życiu człowieka zachodzą najróżniejsze przemiany. Nie zawsze są czymś uwarunkowane, choć w większości przypadków podyktowane są tym jak układa nam się życie. Po minionych wydarzeniach nic już nie było dla mnie takie oczywiste jak dotychczas. Chodziłam do pracy i do szpitala każdego dnia, praktycznie nie spałam, byłam obecna ciałem, ale nie duchem. Błagałam Boga każdego dnia o kolejny dzień życia dla Thorne’a abym nie musiała wypełnić jego ostatniej woli. Nie rozmawiałam praktycznie z nikim a moje odpowiedzi ograniczone były do dwóch słów: tak, nie.
Obserwowałam jak kwitnie związek Rolly’ego z Anne, życie na oddziale jakoś szybko powróciło do normalnego rytmu, zupełnie tak jakby wszyscy zapomnieli o tym, że Thorne umiera. Ale tylko mi się tak wydawało, tak naprawdę każdy z nich cierpiał po swojemu i po swojemu odreagowywał to jak umiał.
Ja wyłączyłam się kompletnie, nie mogłam nawet jeść, waga leciała mi w dół na łeb i szyję ale do jedzenia po prostu czułam obrzydzenie. Moim jedynym pożywieniem powoli stawała się kawa, papierosy i mordercze treningi. Codziennie spędzałam po trzy godziny na sali treningowej a do tego nie raz wyżywałam się na nowych rekrutach dając im ostro w kość.
Rolly i Cole przyglądali mi się z daleka ale raczej nie wchodzili mi w drogę, wręcz przeciwnie – starali się nie drażnić mnie swoją obecnością, bo byle pretekst był dobry abym wybuchła. Rolly wysyłał mnie na coraz większą ilość akcji, gdyż moja agresja wpływała pozytywnie tylko na jeden czynnik- moją wydajność i skuteczność.
Powoli wszyscy zaczęli mnie obserwować przejawiając oznaki wyraźnego zaniepokojenia moją osobą. Cole co chwilę szeptał coś do Rolly’ego a ten z kolei do niego.
Podczas którejś z kolejnych odpraw Rolly przydzielał nam zadania:
- Gino sprawdzisz namiary w Brukseli, Jesse razem z dwoma oddziałami odbijacie naszą jednostkę w Hercegowinie, dodatkowo będą cię ubezpieczać dwa oddziały, Sam i Kim – potrzebujemy teczki z aktami na wczoraj, więc nie zawalcie, to byli agenci CIA.
Czekałam na swój przydział ale zaczynało mi się dłużyć. Cole za dwa dni zjeżdżają nowi rekruci, farma jest już obstawiona, Anne ci pomoże.
Teraz to dopiero czułam, że zbliża mi się wybuch, dlatego po raz pierwszy od dłuższego czasu przemówiłam.
- Zdaje mi się czy szkolenie rekrutów to moja działka?
Cole uśmiechnął się.
- Kylie nie gniewaj się, ale jak ty ich przeszkolisz to zbyt wielu ich nie zostanie.
- O czym mówisz?
- O tym, że ostatnio lepiej schodzić ci z drogi, mamy ich przeszkolić, nie wybić.
- Zrobiła się z ciebie placówka humanitarna?
Kiedy rozmowa weszła na wyższe obroty wtrącił się Rolly:
- Kylie dość, nie przydzieliłem cię na farmę ponieważ wyszedłem z założenia, że wolisz być blisko Thorne’a.
Oczy mi się zaszkliły, wstałam:
- Więc na przyszłość zrób mi grzeczność i pozwól, że sama zadecyduje gdzie chce być.
Odchodząc przewróciłam krzesło a gdy to spadło na moje nogi, ze złością odkopnęłam je tak, że uderzyło w szklane drzwi, szyba spadła wprost na programistę, który stał z boku, Rolly pochylił głowę a reszta nie odezwała się, z góry obserwowało tą scenę szefostwo wydziału.
- Rozejść się, reszta w panelach.
Wtedy do Rolly’ego podeszła Anne:
- Nie uważasz, że ona nie powinna pracować? Potrzebny jej raczej psychiatra.
Rolly spojrzał na nią chłodno:
- Radzę byś na przyszłość ostrożnie ważyła słowa.
- Ja tylko sugeruję…
- Sugestie nie należą do twojego zakresu obowiązków.
Odszedł a ta spojrzała na niego i ciężko westchnęła.
Tymczasem w szatni wszyscy szykowali się na akcję, Kim i Jesse rozmawiały:
- Nie podoba mi się ta cała Anne.
- Jesteś uprzedzona.
- Nie prawda, ja jestem pewna, że skądś ją znam, poza tym nie uważasz, że za dużo uwag ma ostatnio?
Jesse uśmiechnęła się.
- To fakt, jest pyskata, ale znam Rolly’ego najdłużej z was wszystkich i uwierz mi, że nigdy nie wiązał życia prywatnego z pracą, nawet kiedy był z Kal. Jest na to zbyt profesjonalny.
- Wiem, mi chyba też już odbija.
- Dla nikogo nie jest to prosta sytuacja, ale musimy dalej robić to co do nas należy.
- Chyba masz rację.
- Gotowa?
W drzwiach stanął Sam, Kim spojrzała.
-  Gotowa.
Wzięła torbę i wyszła a Jesse zamyśliła się, wzięła torbę i weszła korytarzem na dużą salę, chwyciła Colin’a za ramiona a ten aż podskoczył:
- Jesse, nie rób tego więcej.
- Dlaczego zawsze tak oschle reagujesz na moją czułość?
Uśmiechnęła się słodko, Colin był wystraszony, zawsze uważał ją za osobę nieobliczalną:
- A dziwisz się? Widziałem co robisz z ludźmi i wolę cię mieć dalej niż bliżej.
Jesse usiadła na biurku Colina:
- Zatem jeśli cię o coś poproszę zgodzisz się?
- Co takiego?
- Sprawdzisz mi jedną osobę a w zamian za to będziesz miał dożywotnią ochronę.
- Kto to taki?
Jesse pochyliła się nad Colinem i wyszeptała mu do ucha nazwisko.
- Rolly o tym wie?
- Rolly’m to już ja się zajmę.
- Umowa stoi?
- Pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Zejdziesz z mojego biurka i przestaniesz zgniatać moją mysz do komputera.
Jesse zaczęła się śmiać ,po czym zeskoczyła z biurka:
- Załatwione.
Poszła zadowolona z siebie a Colin w pośpiechu wyjął chusteczki i zaczął wycierać nimi swoją spoconą twarz.
Pod wieczór weszłam na oddział gdyż po wyjściu ze szpitala jakoś nie miałam ochoty na powrót do domu, niewiele było osób na oddziale, siedział jednak Colin a Rolly stał nad nim, akurat przeprowadzano akcję w Tybecie, Rolly był rozdrażniony, słyszałam krzyki Red’a:
- Cholera nie przedostaniemy się, nie ulokowała ładunków!
Colin wywołał Anne:
- Anne, co się dzieje?
- Nie dam rady, wszędzie strzelają.
- Nie przyjechałaś na piknik do licha! – krzyczał Red do słuchawki.
Obserwowałam Rolly’ego, w końcu spojrzał na mnie porozumiewawczo, narzuciłam skórzaną kurtkę.
- Przemieśćcie się do punktu C i nie ruszajcie się ze schronu dopóki was nie zawiadomimy.
Powiedział Rolly a Red odezwał się:
- Zrozumiałem.
- Wysyłam ci Kal z pierwszym oddziałem, będziecie się kontaktować na kanale B, przestawcie łączność.
- Jasne.
Rolly spojrzał na Kylie:
- Jesteś gotowa?
- Tak.
- Wyciągnij go stamtąd i uważaj na siebie.
Kiwnęłam głową, po czym ruszyłam w stronę rozsuwanych drzwi, gdy za nimi zniknęłam do Rolly’ego podszedł Joe:
- Dlaczego ją wysłałeś? Jest tylu innych agentów…
Rolly nie dał mu dokończyć:
- Nie ty tu wydajesz rozkazy.
- Ona jest zdesperowana…
- I właśnie dlatego tylko ona podoła temu zadaniu, nasi ludzie wpadli w zasadzkę, mam im dać umrzeć?
Colin przysłuchiwał się bacznie tej rozmowie.
- Wolisz dać umrzeć Kal?
- Jeśli tak twierdzisz, to nie znasz jej wcale, a teraz wracaj do swoich zajęć.
Po około godzinie zameldowałam się Rolly’emu:
- Tu oddział pierwszy, jesteśmy na miejscu.
- Dzieli was kilometr od grupy Red’a, przełącz się na kanał B i spróbuj go wywołać.
Przełączyłam się  i zaczęłam wywoływać Red’a:
- Red tu Kylie słyszysz mnie?
W radiu była głucha cisza.
- Colin, Red się nie zgłasza.
- Próbuj dalej -  Rolly powiedział stanowczym tonem.
Próbowałam jeszcze parę razy, w końcu usłyszałam Red’a:
- Kylie, dzięki Bogu wyciągnij nas stąd, osaczyli nas, sami się nie obronimy.
- Colin podaj mi ich dokładne współrzędne..
- Robi się, włącz lokalizator, poprowadzi cię, ale uważaj mają przewagę liczebną, pchasz się w krzyżowy ogień.
- Damy radę, ruszamy.
Powoli zaczęliśmy się przemieszczać w stronę punktu nakreślonego na lokalizatorze, na migi pokazywałam jak mają się przemieszczać, miałam dość silną grupę a to dodawało mi pewności siebie. Zbyt wiele już bliskich mi osób straciłam, musiałam wyciągnąć Red’a za wszelką cenę. Kiedy dotarliśmy do wyznaczonego punktu rzeczywiście dostrzegliśmy potężną przewagę liczebną bombardującą w schron, w którym znajdowali się nasi ludzie.
- Red trzymaj się, jesteśmy blisko.
- Oby, długo nie wytrzymamy, cholera Kal!
Usłyszałam w radiu strzały:
- Dostali się do środka!
Nerwy mi puściły na te słowa:
- Ruszamy!!
Wybiegliśmy na opuszczoną polanę i strzały rozgorzały na dobre. Moi ludzie eliminowali zagrożenie od zewnątrz, ja za to ruszyłam do środka aby jak najszybciej przedostać się do Red’a i jego ludzi. Wiedziałam, że długo nie wytrzymają bez wsparcia, bo amunicję mieli na wyczerpaniu, słyszałam jak Colin wywołuje mnie przez radio ,że mam się meldować, ale nie miałam na to czasu. Gdy dotarłam do środka usłyszałam popłoch i ogólną panikę, Anne darła się w niebo głosy, słysząc ciągle głos Colin’a, rozłączyłam radio, Colin spojrzał na Rolly’ego:
- Straciliśmy łączność.
- Oberwali?
- Albo wyłączyła je sama.
- Próbuj ją wywoływać.
Joe zaczął nerwowo chodzić wokół Colin’a i przeklinał pod nosem, ale Rolly był niewzruszony, po chwili  kilka osób zebrało się wokół monitora, podszedł również generał Herlow:
- Mam nadzieję, że przemyślałeś swoją decyzję, kiedy ją tam wysłałeś?
- Tak ser, przemyślałem.
- Mam nadzieję, nie muszę chyba przypominać ci jak cenna jest dla nas pani Hopper, nie wykonała jeszcze swojej misji.
- Wiem o tym.
- To dobrze.
Usiadł z boku na fotelu i oczekiwał na meldunek.
Tymczasem w schronie panowało piekło, sytuacja na zewnątrz nie do końca została opanowana, bo nowi żołnierze dosłownie jakby wyrastali spod ziemi. Praktycznie ostrzeliwali naszych agentów cały czas i nie było możliwości, by któryś dostał się do środka aby nas wspomóc. Po cichu podążałam ciemnym tunelem za głosami, a zwłaszcza jednym – Anne, krzyczała na całe gardło:
- Śmiecie! Myśleliście, że bezkarnie wykradniecie naszą własność?!! Przeliczyliście się, pokażemy waszemu rządowi jak traktujemy wrogów i wyślemy im taśmę z nagraniem, a zaczniemy od tej wrzeszczącej suki!
Miałam niecałe pięć sekund żeby wejść do środka i wycelować w faceta, który trzymał Anne i drugiego, który trzymał nóż na gardle Red’a. Pozostali też byli uzbrojeni i pilnowali resztę oddziału Red’a, ale miałam nadzieję, że moje wtargnięcie rozproszy ich na tyle, by choć na moment odwrócili swoją uwagę i skierowali ją na mnie, w przeciwnym razie wszyscy byliśmy straceni. Raz jeszcze spojrzałam za siebie w nadziei, że choć jeden z moich ludzi przedostał się do środka, ale szybko pozbyłam się złudzeń.
Weszłam wolnym krokiem i oddałam strzał w głowę oprawcy Anne, po czym w ułamku sekundy wystrzeliłam w przeciwnym kierunku zabijając mężczyznę, który trzymał na gardle Red’a nóż. Zrobił się popłoch, przekulnęłam się po ziemi a Red, którego ręce związane były z tyłu, z rozpędu przewrócił mężczyznę stojącego z karabinem. Gdy reszta zobaczyła co się dzieje, również ruszyli z miejsca, niestety dwóch zastrzelono. Wyjęłam z buta nóż i szybko przecięłam sznur, którym splątany był Red, kiedy to robiłam, akurat jeden z bandytów wycelował we mnie, lecz Red zdążył to zauważyć i w porę wyswobodzić się, przepchnął mnie po ziemi a sam chwycił pistolet, który leżał nieopodal niego. Anne kucała na podłodze i dalej wrzeszczała, Red  spojrzał tylko na nią i pokiwał głową. Podnieśliśmy się oboje z ziemi a ten spojrzał na mnie:
- Masz walizkę?
- Tak
Odpowiedział, podeszłam do Anne, nie wiedząc jaka jest sytuacja obecnie na zewnątrz, podniosłam ją z ziemi i ostro szarpnęłam:
- Przestań wrzeszczeć, bo nie masz o co, słyszysz mnie?
Ale nie reagowała, wtedy wiele nie myśląc by uwolnić ją od szoku w jakim się znajdowała strzeliłam ją w twarz, wtedy się ocknęła:
- Posłuchaj mnie, musimy się stąd wydostać, jeśli chcesz żyć to weź się w garść, zrozumiałaś?
Spojrzała na mnie, podałam jej pistolet leżący z boku, kiwnęła głową na tak i uspokoiła się, wtedy spojrzałam na Red’a i trzech pozostałych agentów i kiwnęłam głową, że jesteśmy gotowi do wyjścia.
Spojrzałam ponownie na Anne:
- Trzymaj się blisko mnie.
- Ruszyliśmy z powrotem korytarzem by wydostać się na zewnątrz, strzały nie cichły, włączyłam ponownie radio, wtedy Colin spojrzał na Rolly’ego:
- Łączność przywrócona.
Rolly podszedł do mikrofonu Colin’a:
- Kylie melduj.
- Nie znamy sytuacji na zewnątrz, w środku opanowaliśmy bałagan, mamy przesyłkę.
- Co z Anne?
Na chwilę zaniemówiłam, a więc jednak coś do niej czuł i w jakiś sposób troszczył się o nią, gdy Red usłyszał to pytanie pokręcił głową a ja spojrzałam na nią, w końcu odpowiedziałam:
- Jest cała i zdrowa tylko trochę histeryzuje. Colin oczyść nam wyjście.
- Moment skanuję obraz.
Obraz przesunął się kilka razy i ukazały się sylwetki w podczerwieni:
- Dwóch na godzinie dwunastej, trzech na godzinie drugiej.
Ja, Red i reszta zaczęliśmy strzelać w wyznaczone punkty, tylko Anne jakoś się ociągała, oddając ledwo jeden strzał, ale po tym co się stało tam na dole wiedziałam, że panika tak szybko jej nie puści, Colin mówił dalej:
- Jeden na godzinie dziewiątej, zaczekaj dwóch, trzech, uważaj!
Rozległy się strzały ale udało nam się odeprzeć atak.
- Za dwie minuty na wzgórzu wyląduje śmigłowiec, spieszcie się, od wschodniej strony nadciąga cały konwój.
Pobiegliśmy wprost do śmigłowca, który wylądował, ale nie wyłączał silnika, nasza piątka plus reszta ocalałych agentów, czyli jakieś jedenaście osób załadowało się biegiem do śmigłowca i ten wzleciał momentalnie ku górze aby znaleźć się poza zasięgiem rażenia.
Colin odetchnął po minucie z ulgą:
- Jesteście poza zasięgiem.
Colin odłożył słuchawki i pokręcił głową:
- Ale zadyma.
Wypuścił powietrze, Herlow wstał i spojrzał na Rolly’ego:
- No panie Assante gratuluję, trafiona decyzja, jak zawsze.
Rolly skinął głową a Herlow poszedł.
W tym czasie ja i Red popatrzyliśmy na siebie, Red kiwnął głową jakby w podzięce a ja spojrzałam na Anne. Siedziała nieruchomo jakby w stanie hipnozy. Gdy helikopter wylądował, prosto z lądowiska udaliśmy się na oddział. Drzwi się rozsunęły, agenci skierowali się do szatni, tylko Red spojrzał na J.T i powiedział żartobliwie:
- Dajcie jej jakąś szprycę żeby się uspokoiła.

J.T uśmiechnął się, Red wszedł do szatni a Anne wpadła w objęcia Rolly’ego, który jednak stał chłodno i jakoś jej nie obejmował, dopiero po chwili pogładził ją jakby w przyjacielskim geście. Już miałam też iść do szatni, gdy spojrzałam na nich, mój wzrok spotkał się w połowie drogi  z Rolly’m. Skinęłam tylko głową i skręciłam do szatni bez słowa, nie miałam prawa mieć żalu do niego, że układa sobie życie, ale chyba było mi trochę żal, że nie było już w nim miejsca dla mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz