XXVII B
Co jakiś czas w życiu
człowieka zachodzą najróżniejsze przemiany. Nie zawsze są czymś uwarunkowane,
choć w większości przypadków podyktowane są tym jak układa nam się życie. Po
minionych wydarzeniach nic już nie było dla mnie takie oczywiste jak
dotychczas. Chodziłam do pracy i do szpitala każdego dnia, praktycznie nie spałam,
byłam obecna ciałem, ale nie duchem. Błagałam Boga każdego dnia o kolejny dzień
życia dla Thorne’a abym nie musiała wypełnić jego ostatniej woli. Nie
rozmawiałam praktycznie z nikim a moje odpowiedzi ograniczone były do dwóch
słów: tak, nie.
Obserwowałam jak
kwitnie związek Rolly’ego z Anne, życie na oddziale jakoś szybko powróciło do
normalnego rytmu, zupełnie tak jakby wszyscy zapomnieli o tym, że Thorne
umiera. Ale tylko mi się tak wydawało, tak naprawdę każdy z nich cierpiał po
swojemu i po swojemu odreagowywał to jak umiał.
Ja wyłączyłam się
kompletnie, nie mogłam nawet jeść, waga leciała mi w dół na łeb i szyję ale do
jedzenia po prostu czułam obrzydzenie. Moim jedynym pożywieniem powoli stawała
się kawa, papierosy i mordercze treningi. Codziennie spędzałam po trzy godziny
na sali treningowej a do tego nie raz wyżywałam się na nowych rekrutach dając
im ostro w kość.
Rolly i Cole
przyglądali mi się z daleka ale raczej nie wchodzili mi w drogę, wręcz
przeciwnie – starali się nie drażnić mnie swoją obecnością, bo byle pretekst
był dobry abym wybuchła. Rolly wysyłał mnie na coraz większą ilość akcji, gdyż
moja agresja wpływała pozytywnie tylko na jeden czynnik- moją wydajność i
skuteczność.
Powoli wszyscy zaczęli
mnie obserwować przejawiając oznaki wyraźnego zaniepokojenia moją osobą. Cole
co chwilę szeptał coś do Rolly’ego a ten z kolei do niego.
Podczas którejś z
kolejnych odpraw Rolly przydzielał nam zadania:
- Gino sprawdzisz
namiary w Brukseli, Jesse razem z dwoma oddziałami odbijacie naszą jednostkę w
Hercegowinie, dodatkowo będą cię ubezpieczać dwa oddziały, Sam i Kim –
potrzebujemy teczki z aktami na wczoraj, więc nie zawalcie, to byli agenci CIA.
Czekałam na swój
przydział ale zaczynało mi się dłużyć. Cole za dwa dni zjeżdżają nowi rekruci,
farma jest już obstawiona, Anne ci pomoże.
Teraz to dopiero
czułam, że zbliża mi się wybuch, dlatego po raz pierwszy od dłuższego czasu
przemówiłam.
- Zdaje mi się czy
szkolenie rekrutów to moja działka?
Cole uśmiechnął się.
- Kylie nie gniewaj
się, ale jak ty ich przeszkolisz to zbyt wielu ich nie zostanie.
- O czym mówisz?
- O tym, że ostatnio
lepiej schodzić ci z drogi, mamy ich przeszkolić, nie wybić.
- Zrobiła się z ciebie
placówka humanitarna?
Kiedy rozmowa weszła
na wyższe obroty wtrącił się Rolly:
- Kylie dość, nie
przydzieliłem cię na farmę ponieważ wyszedłem z założenia, że wolisz być blisko
Thorne’a.
Oczy mi się zaszkliły,
wstałam:
- Więc na przyszłość
zrób mi grzeczność i pozwól, że sama zadecyduje gdzie chce być.
Odchodząc przewróciłam
krzesło a gdy to spadło na moje nogi, ze złością odkopnęłam je tak, że uderzyło
w szklane drzwi, szyba spadła wprost na programistę, który stał z boku, Rolly
pochylił głowę a reszta nie odezwała się, z góry obserwowało tą scenę szefostwo
wydziału.
- Rozejść się, reszta
w panelach.
Wtedy do Rolly’ego
podeszła Anne:
- Nie uważasz, że ona
nie powinna pracować? Potrzebny jej raczej psychiatra.
Rolly spojrzał na nią
chłodno:
- Radzę byś na
przyszłość ostrożnie ważyła słowa.
- Ja tylko sugeruję…
- Sugestie nie należą
do twojego zakresu obowiązków.
Odszedł a ta spojrzała
na niego i ciężko westchnęła.
Tymczasem w szatni
wszyscy szykowali się na akcję, Kim i Jesse rozmawiały:
- Nie podoba mi się ta
cała Anne.
- Jesteś uprzedzona.
- Nie prawda, ja
jestem pewna, że skądś ją znam, poza tym nie uważasz, że za dużo uwag ma
ostatnio?
Jesse uśmiechnęła się.
- To fakt, jest
pyskata, ale znam Rolly’ego najdłużej z was wszystkich i uwierz mi, że nigdy
nie wiązał życia prywatnego z pracą, nawet kiedy był z Kal. Jest na to zbyt
profesjonalny.
- Wiem, mi chyba też
już odbija.
- Dla nikogo nie jest
to prosta sytuacja, ale musimy dalej robić to co do nas należy.
- Chyba masz rację.
- Gotowa?
W drzwiach stanął Sam,
Kim spojrzała.
- Gotowa.
Wzięła torbę i wyszła
a Jesse zamyśliła się, wzięła torbę i weszła korytarzem na dużą salę, chwyciła
Colin’a za ramiona a ten aż podskoczył:
- Jesse, nie rób tego
więcej.
- Dlaczego zawsze tak
oschle reagujesz na moją czułość?
Uśmiechnęła się
słodko, Colin był wystraszony, zawsze uważał ją za osobę nieobliczalną:
- A dziwisz się?
Widziałem co robisz z ludźmi i wolę cię mieć dalej niż bliżej.
Jesse usiadła na
biurku Colina:
- Zatem jeśli cię o
coś poproszę zgodzisz się?
- Co takiego?
- Sprawdzisz mi jedną
osobę a w zamian za to będziesz miał dożywotnią ochronę.
- Kto to taki?
Jesse pochyliła się
nad Colinem i wyszeptała mu do ucha nazwisko.
- Rolly o tym wie?
- Rolly’m to już ja
się zajmę.
- Umowa stoi?
- Pod jednym
warunkiem.
- Jakim?
- Zejdziesz z mojego
biurka i przestaniesz zgniatać moją mysz do komputera.
Jesse zaczęła się
śmiać ,po czym zeskoczyła z biurka:
- Załatwione.
Poszła zadowolona z
siebie a Colin w pośpiechu wyjął chusteczki i zaczął wycierać nimi swoją
spoconą twarz.
Pod wieczór weszłam na
oddział gdyż po wyjściu ze szpitala jakoś nie miałam ochoty na powrót do domu,
niewiele było osób na oddziale, siedział jednak Colin a Rolly stał nad nim,
akurat przeprowadzano akcję w Tybecie, Rolly był rozdrażniony, słyszałam krzyki
Red’a:
- Cholera nie
przedostaniemy się, nie ulokowała ładunków!
Colin wywołał Anne:
- Anne, co się dzieje?
- Nie dam rady,
wszędzie strzelają.
- Nie przyjechałaś na
piknik do licha! – krzyczał Red do słuchawki.
Obserwowałam
Rolly’ego, w końcu spojrzał na mnie porozumiewawczo, narzuciłam skórzaną
kurtkę.
- Przemieśćcie się do
punktu C i nie ruszajcie się ze schronu dopóki was nie zawiadomimy.
Powiedział Rolly a Red
odezwał się:
- Zrozumiałem.
- Wysyłam ci Kal z
pierwszym oddziałem, będziecie się kontaktować na kanale B, przestawcie
łączność.
- Jasne.
Rolly spojrzał na
Kylie:
- Jesteś gotowa?
- Tak.
- Wyciągnij go stamtąd
i uważaj na siebie.
Kiwnęłam głową, po
czym ruszyłam w stronę rozsuwanych drzwi, gdy za nimi zniknęłam do Rolly’ego
podszedł Joe:
- Dlaczego ją
wysłałeś? Jest tylu innych agentów…
Rolly nie dał mu
dokończyć:
- Nie ty tu wydajesz
rozkazy.
- Ona jest
zdesperowana…
- I właśnie dlatego
tylko ona podoła temu zadaniu, nasi ludzie wpadli w zasadzkę, mam im dać
umrzeć?
Colin przysłuchiwał
się bacznie tej rozmowie.
- Wolisz dać umrzeć
Kal?
- Jeśli tak
twierdzisz, to nie znasz jej wcale, a teraz wracaj do swoich zajęć.
Po około godzinie
zameldowałam się Rolly’emu:
- Tu oddział pierwszy,
jesteśmy na miejscu.
- Dzieli was kilometr
od grupy Red’a, przełącz się na kanał B i spróbuj go wywołać.
Przełączyłam się i zaczęłam wywoływać Red’a:
- Red tu Kylie
słyszysz mnie?
W radiu była głucha
cisza.
- Colin, Red się nie
zgłasza.
- Próbuj dalej - Rolly powiedział stanowczym tonem.
Próbowałam jeszcze
parę razy, w końcu usłyszałam Red’a:
- Kylie, dzięki Bogu
wyciągnij nas stąd, osaczyli nas, sami się nie obronimy.
- Colin podaj mi ich
dokładne współrzędne..
- Robi się, włącz
lokalizator, poprowadzi cię, ale uważaj mają przewagę liczebną, pchasz się w
krzyżowy ogień.
- Damy radę, ruszamy.
Powoli zaczęliśmy się
przemieszczać w stronę punktu nakreślonego na lokalizatorze, na migi
pokazywałam jak mają się przemieszczać, miałam dość silną grupę a to dodawało
mi pewności siebie. Zbyt wiele już bliskich mi osób straciłam, musiałam
wyciągnąć Red’a za wszelką cenę. Kiedy dotarliśmy do wyznaczonego punktu rzeczywiście
dostrzegliśmy potężną przewagę liczebną bombardującą w schron, w którym
znajdowali się nasi ludzie.
- Red trzymaj się,
jesteśmy blisko.
- Oby, długo nie
wytrzymamy, cholera Kal!
Usłyszałam w radiu
strzały:
- Dostali się do
środka!
Nerwy mi puściły na te
słowa:
- Ruszamy!!
Wybiegliśmy na
opuszczoną polanę i strzały rozgorzały na dobre. Moi ludzie eliminowali
zagrożenie od zewnątrz, ja za to ruszyłam do środka aby jak najszybciej
przedostać się do Red’a i jego ludzi. Wiedziałam, że długo nie wytrzymają bez
wsparcia, bo amunicję mieli na wyczerpaniu, słyszałam jak Colin wywołuje mnie
przez radio ,że mam się meldować, ale nie miałam na to czasu. Gdy dotarłam do
środka usłyszałam popłoch i ogólną panikę, Anne darła się w niebo głosy,
słysząc ciągle głos Colin’a, rozłączyłam radio, Colin spojrzał na Rolly’ego:
- Straciliśmy
łączność.
- Oberwali?
- Albo wyłączyła je
sama.
- Próbuj ją wywoływać.
Joe zaczął nerwowo
chodzić wokół Colin’a i przeklinał pod nosem, ale Rolly był niewzruszony, po
chwili kilka osób zebrało się wokół
monitora, podszedł również generał Herlow:
- Mam nadzieję, że
przemyślałeś swoją decyzję, kiedy ją tam wysłałeś?
- Tak ser,
przemyślałem.
- Mam nadzieję, nie
muszę chyba przypominać ci jak cenna jest dla nas pani Hopper, nie wykonała jeszcze
swojej misji.
- Wiem o tym.
- To dobrze.
Usiadł z boku na
fotelu i oczekiwał na meldunek.
Tymczasem w schronie
panowało piekło, sytuacja na zewnątrz nie do końca została opanowana, bo nowi
żołnierze dosłownie jakby wyrastali spod ziemi. Praktycznie ostrzeliwali
naszych agentów cały czas i nie było możliwości, by któryś dostał się do środka
aby nas wspomóc. Po cichu podążałam ciemnym tunelem za głosami, a zwłaszcza
jednym – Anne, krzyczała na całe gardło:
- Śmiecie!
Myśleliście, że bezkarnie wykradniecie naszą własność?!! Przeliczyliście się,
pokażemy waszemu rządowi jak traktujemy wrogów i wyślemy im taśmę z nagraniem,
a zaczniemy od tej wrzeszczącej suki!
Miałam niecałe pięć
sekund żeby wejść do środka i wycelować w faceta, który trzymał Anne i drugiego,
który trzymał nóż na gardle Red’a. Pozostali też byli uzbrojeni i pilnowali
resztę oddziału Red’a, ale miałam nadzieję, że moje wtargnięcie rozproszy ich
na tyle, by choć na moment odwrócili swoją uwagę i skierowali ją na mnie, w
przeciwnym razie wszyscy byliśmy straceni. Raz jeszcze spojrzałam za siebie w
nadziei, że choć jeden z moich ludzi przedostał się do środka, ale szybko
pozbyłam się złudzeń.
Weszłam wolnym krokiem
i oddałam strzał w głowę oprawcy Anne, po czym w ułamku sekundy wystrzeliłam w przeciwnym
kierunku zabijając mężczyznę, który trzymał na gardle Red’a nóż. Zrobił się
popłoch, przekulnęłam się po ziemi a Red, którego ręce związane były z tyłu, z
rozpędu przewrócił mężczyznę stojącego z karabinem. Gdy reszta zobaczyła co się
dzieje, również ruszyli z miejsca, niestety dwóch zastrzelono. Wyjęłam z buta
nóż i szybko przecięłam sznur, którym splątany był Red, kiedy to robiłam,
akurat jeden z bandytów wycelował we mnie, lecz Red zdążył to zauważyć i w porę
wyswobodzić się, przepchnął mnie po ziemi a sam chwycił pistolet, który leżał
nieopodal niego. Anne kucała na podłodze i dalej wrzeszczała, Red spojrzał tylko na nią i pokiwał głową.
Podnieśliśmy się oboje z ziemi a ten spojrzał na mnie:
- Masz walizkę?
- Tak
Odpowiedział,
podeszłam do Anne, nie wiedząc jaka jest sytuacja obecnie na zewnątrz,
podniosłam ją z ziemi i ostro szarpnęłam:
- Przestań wrzeszczeć,
bo nie masz o co, słyszysz mnie?
Ale nie reagowała,
wtedy wiele nie myśląc by uwolnić ją od szoku w jakim się znajdowała strzeliłam
ją w twarz, wtedy się ocknęła:
- Posłuchaj mnie,
musimy się stąd wydostać, jeśli chcesz żyć to weź się w garść, zrozumiałaś?
Spojrzała na mnie,
podałam jej pistolet leżący z boku, kiwnęła głową na tak i uspokoiła się, wtedy
spojrzałam na Red’a i trzech pozostałych agentów i kiwnęłam głową, że jesteśmy
gotowi do wyjścia.
Spojrzałam ponownie na
Anne:
- Trzymaj się blisko
mnie.
- Ruszyliśmy z
powrotem korytarzem by wydostać się na zewnątrz, strzały nie cichły, włączyłam
ponownie radio, wtedy Colin spojrzał na Rolly’ego:
- Łączność
przywrócona.
Rolly podszedł do
mikrofonu Colin’a:
- Kylie melduj.
- Nie znamy sytuacji
na zewnątrz, w środku opanowaliśmy bałagan, mamy przesyłkę.
- Co z Anne?
Na chwilę
zaniemówiłam, a więc jednak coś do niej czuł i w jakiś sposób troszczył się o
nią, gdy Red usłyszał to pytanie pokręcił głową a ja spojrzałam na nią, w końcu
odpowiedziałam:
- Jest cała i zdrowa
tylko trochę histeryzuje. Colin oczyść nam wyjście.
- Moment skanuję
obraz.
Obraz przesunął się
kilka razy i ukazały się sylwetki w podczerwieni:
- Dwóch na godzinie
dwunastej, trzech na godzinie drugiej.
Ja, Red i reszta
zaczęliśmy strzelać w wyznaczone punkty, tylko Anne jakoś się ociągała, oddając
ledwo jeden strzał, ale po tym co się stało tam na dole wiedziałam, że panika
tak szybko jej nie puści, Colin mówił dalej:
- Jeden na godzinie
dziewiątej, zaczekaj dwóch, trzech, uważaj!
Rozległy się strzały
ale udało nam się odeprzeć atak.
- Za dwie minuty na
wzgórzu wyląduje śmigłowiec, spieszcie się, od wschodniej strony nadciąga cały
konwój.
Pobiegliśmy wprost do
śmigłowca, który wylądował, ale nie wyłączał silnika, nasza piątka plus reszta
ocalałych agentów, czyli jakieś jedenaście osób załadowało się biegiem do
śmigłowca i ten wzleciał momentalnie ku górze aby znaleźć się poza zasięgiem
rażenia.
Colin odetchnął po
minucie z ulgą:
- Jesteście poza
zasięgiem.
Colin odłożył
słuchawki i pokręcił głową:
- Ale zadyma.
Wypuścił powietrze,
Herlow wstał i spojrzał na Rolly’ego:
- No panie Assante
gratuluję, trafiona decyzja, jak zawsze.
Rolly skinął głową a
Herlow poszedł.
W tym czasie ja i Red
popatrzyliśmy na siebie, Red kiwnął głową jakby w podzięce a ja spojrzałam na
Anne. Siedziała nieruchomo jakby w stanie hipnozy. Gdy helikopter wylądował,
prosto z lądowiska udaliśmy się na oddział. Drzwi się rozsunęły, agenci
skierowali się do szatni, tylko Red spojrzał na J.T i powiedział żartobliwie:
- Dajcie jej jakąś
szprycę żeby się uspokoiła.
J.T uśmiechnął się,
Red wszedł do szatni a Anne wpadła w objęcia Rolly’ego, który jednak stał
chłodno i jakoś jej nie obejmował, dopiero po chwili pogładził ją jakby w
przyjacielskim geście. Już miałam też iść do szatni, gdy spojrzałam na nich,
mój wzrok spotkał się w połowie drogi z
Rolly’m. Skinęłam tylko głową i skręciłam do szatni bez słowa, nie miałam prawa
mieć żalu do niego, że układa sobie życie, ale chyba było mi trochę żal, że nie
było już w nim miejsca dla mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz