piątek, 21 lutego 2014

Rozdział XLV

XLV

To nie była łatwa noc dla Kim, ale z pomocą Rolly’ego jakoś ją przetrwała. Nie wiem czy tej nocy spał choć trochę, jej jednak udawało się odpływać, pewnie po części za sprawą morfiny. Kiedy się obudziła poza ogromnym pragnieniem nie odczuwała nic. Miała też problem by w ogóle podnieść się z łóżka, taka była słaba. Rolly musiał nad ranem chyba na moment przysnąć, bo gdy wszedł do pokoju z butelką wody, przecierał oczy. Nalał jej wody do szklanki i popatrzył przez chwilę. Ledwo wypiła i opadła bezwładnie na poduszkę:
- Zadzwoniłem po Gina, to za długo trwa.
- Skąd wiesz?
- Bo pytałem, masz prawo być w kiepskiej formie i trzy doby, ale takie boleści powinnaś mieć już poza sobą.
Kim znowu cała była zlana potem. Rolly poszedł do kuchni, po czym wrócił z mokrym ręcznikiem i delikatnie przyłożył go do czoła Kim. Po jakiś trzydziestu minutach pojawił się Gino i wtedy Rolly wyszedł zostawiając ich samych. Akurat w tym samym czasie kiedy Rolly wyszedł na taras zapalić, zadzwoniłam do niego.
- Cześć Kal.
- I jak tam?
- Tak sobie, jest u niej Gino, nie czuje się najlepiej.
- Może jednak przyjadę?
- Po co? Nic tu nie pomożesz, poza tym wiesz, że Kim nie chciała żebyście tu były.
- Gdyby zmieniła zdanie dasz mi znać?
- Tak.
Rolly spojrzał, że na taras wszedł Gino.
- Posłuchaj, muszę kończyć, odezwę się później.
- Jasne.
Wyłączył komórkę a ja wyłączyłam swoją. Do Rolly’ego podszedł Gino i spojrzał na niego:
- I jak?
- Dzisiaj może być jeszcze ciężko, dołożyłem jej jeszcze jedną dawkę, ma silny organizm, ale płód też najwyraźniej jest silny. Można jej zwiększyć dawkę morfiny, jeśli dzisiaj przetrwa, myślę, że wydobrzeje.
- Co z Sam’em?
- Nadal w izolatce, tak jak kazałeś, zresztą gdybyśmy go teraz wypuścili, pewnie chciałby jej szukać, ten stan trwa u niego średnio tydzień do dwóch, tym razem bodziec był silniejszy niż do tej pory więc…, nie wiadomo jak długo to potrwa.
- Miej na niego oko.
Gino kiwnął głową.
- Nie ufam mu, co do Kim…, nie można jej jakoś złagodzić tego bólu?
- Dostaje już morfinę, teraz podałem jej leki na uspokojenie, to powinno ją wyciszyć, może najgorsze prześpi, a ty?
- Co?
- Spałeś?
- Zdrzemnąłem się nad ranem.
- Na pewno nie chcesz żeby któreś z nas tu przyjechało?
Rolly spojrzał na niego poważnie.
- Ona nie chce, uszanujmy to.
- Jasne, jak co to będę pod telefonem.
Gino skierował się do drzwi, po czym wyszedł, Rolly poszedł do sypialni i widząc, że Kim śpi, położył się obok i przymknął oczy. Po jakiejś godzinie gdy w końcu padł z wyczerpania, zbudził go przeraźliwy jęk Kim. Zerwał się i pochylił nad nią.
- Kim co się dzieje?
- Strasznie boli.
Skrzywiła się z bólu i przygryzła pościel.
Rolly spojrzał na nią i ścisnął jej rękę.
- Wytrzymaj.
Chciał jej poprawić pościel i zobaczył plamę krwi, wiedział, że to już. Przykucnął przy niej i ściskając jej rękę, pocałował ją jej.
- Pomóż mi.
Spojrzała na niego błagalnie, Rolly zacisnął zęby.
- Powiedz jak a zrobię to.
- Nie wiem, cokolwiek.
Rolly’emu kończyły się pomysły, wiedział, że jeszcze trochę i ból jej minie, ale teraz musiał ją czymś zająć.
- Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie?
- Spotkanie? Pamiętam, pomyślałam wtedy, że jesteś dupkiem.
Rolly uśmiechnął się do siebie.
- Taki właśnie byłem.
- Do tego jesteś sadystą, te twoje metody i poświęcenie pracy, gdyby nie to byłbyś całkiem nie złym facetem.
- Mówisz tak bo ci pomagam?
- Nie, mówię tak bo to prawda.
Nagle wzrok Kim jakby się rozjaśnił a uścisk zelżał. Spojrzał na nią.
- To koniec.
Uśmiechnęła się jakby nie dowierzając a on uśmiechnął się do niej.
- Najgorsze za tobą.
Ból krzyżowy ustąpił i mogła wreszcie się ruszyć, choć o samodzielnym wstaniu z łóżka nie było mowy.
- Nie musiałeś tego robić.
- Wiem, może przyjdzie kiedyś czas i będziesz mogła się zrewanżować.
- Zrobię to na pewno, nie dałabym rady sama, ani z nikim innym. Jezu, ile morfiny we mnie władowałeś, że zaczynam być sentymentalna?
Uśmiechnął się, ona też.
- Za mało, możesz kontynuować.
Chciała się podnieść, ale zabrakło jej sił. Przytrzymał ją.
- Chciałam to z siebie zmyć, dłużej nie wytrzymam.
- Poczekaj jeszcze z pół godziny, nie chcę ryzykować.
Dopiero pod wieczór Rolly zaniósł Kim do łazienki a sam zaczął zmieniać pościel, kiedy skończył, usłyszał huk w łazience. Nawet nie pukając wbiegł do niej i zobaczył, że Kim leży na podłodze, była naga, najwyraźniej usiłowała sama wyjść z wanny i straciła równowagę. Założył na nią szlafrok i przeniósł do łóżka, po czym dał jej do powąchania eter. Po chwili ocknęła się.
- Co się stało?
Spojrzała, że leży w świeżej pościeli i szlafroku.
- Jesteś niepoprawna, to się stało. Nie będziesz od razu wszystkiego sama robić, chociażbyś chciała, jesteś osłabiona i musisz dojść do siebie, więc na litość boską przestań zgrywać twardziela co?
Kim westchnęła ciężko.
- Prześpij się a ja zadzwonię do Kal, martwią się o ciebie.
Kiwnęła potakująco głową, po czym przytknęła głowę do poduszki i usnęła.
Tymczasem na oddziale musiałam przejąć wszystkie obowiązki Rolly’ego, dopóki ten nie wróci. Asir miał mi pomóc, ale razem z Cole’m coś nie specjalnie się do tego kwapili. Stojąc przy ścianie komentowali nową grupę rekrutek. Co poniektóre wyglądały jak istne gwiazdy, wymalowane tak, że nie sposób było dostrzec naturalne rysy twarzy, do tego niektóre z nich miały buty na wysokich szpilkach, ręce po prostu mi opadły na samą myśl, że mamy je szkolić. Stałam przy nich z tabletek w ręku sprawdzając weryfikując obecnych, a J.T wstrzykiwał im lokalizatory. Niektóre z nich były z tak zwanych slumsów i to dopiero był ciężki gatunek do ogarnięcia i wytrenowania. Cole i Asir podśmiechując się rozmawiali patrząc na dziewczyny:
- Widziałeś tą?
- Którą?
- No na tych szpilkach, nie zła co?
Powiedział Cole do Asir’a a ten zaczął się śmiać:
- Tak, ciekawy jestem czy umiałaby ugotować rosół.
- Jak ją o to zapytasz, to randka z głowy.
- To się jeszcze okaże.
Poklepał go po ramieniu a ja podeszłam do rozmarzonego Cole’a.
- Będziecie tak cały dzień podziwiać? Mówiłam ,że mamy młyn, gdzie Asir?
- Poszedł coś załatwić, pozwolisz, że ja wezmę jedną z tych grup?
- Tak, pozwolę, ale razem z Lindą.
- Może być nawet z nią.
- To świetnie.
Kiwnęłam głową i poszłam, bo Colin na mnie kiwnął i pokazał ręką, że Daniels mnie wzywa. Cole po chwili się ocknął:
- Hola, zaczekaj! Kylie! Dlaczego z Lindą?
- No wiesz…
Uśmiechnęłam się.
- Coś za coś.
Uniosłam brwi wyżej:
- A teraz wybacz, ale Daniels coś ode mnie chce, pogadamy później.
Gdy weszłam do gabinetu Daniels’a, chodził nerwowo jakby go coś poparzyło.
- Streść się bo mam dużo pracy, rekrutujesz ludzi w takim tempie, że nie nadążamy ich szkolić.
- A dziwisz mi się?
Spojrzałam zdziwiona a on gestykulacją ręki popukał w szybkę tableta leżącego na jego biurku:
- Możesz mi wytłumaczyć co to jest?
Uśmiechnęłam się:
- Chyba co to było, a byli to ludzie Lindy.
- Więc do cholery wytłumacz mi jakim cudem nikt nie przeżył! Możesz?!
- Niestety nie, mówiłam ci, że się do tego nie nadaje a ty się uparłeś, to są tego efekty.
- Jeśli jeszcze jedną grupę wyszkoli tak jak tych, to zrób mi tą grzeczność i zabij ją dobrze?!
- Jeśli cię to uszczęśliwi, to zrób to sam, a tak przy okazji na takie stany depresyjne, sugerowałabym nerwosol.

Wyszłam z gabinetu a Daniels rzucił w drzwi stojącą na szafce statuetką. Wychodząc byłam niezmiernie zadowolona. Musiał poświęcić cały oddział ludzi, żeby zrozumieć, że każdy z nas powinien robić to, w czym jest dobry, tylko wówczas mamy szansę na sukces, w przeciwnym razie- polegniemy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz