sobota, 1 marca 2014

Rozdział XVI

ROZDZIAŁ XVI

Obudziłam się o 5.00 rano we własnym łóżku. Przyznam, że samotne budzenie się nie należy do przyjemnych, ale rozczulając się wcale nie czułam się lepiej. Asir nie miał racji, ale nie zamierzałam wyprowadzać go z błędu. Bez zaufania nie ma nic, zatem jeśli mi nie ufa, nie mieliśmy o czym rozmawiać i dalsze nasze wspólne życie nie miało najmniejszego sensu.
Ubrałam się w swój strój do biegania i już miałam wychodzić, otworzyłam drzwi i..., weszłam prosto na nie kogo innego, tylko na Chelsea.
- Chelsea?
Nie kryłam zdziwienia, bo do moich przyjaciół nie należała, odkąd zadała się z Joe, wiele lat temu, stałam się jej wrogiem publicznym numer jeden. Starała się być miła, ale specjalnie nigdy jej to nie wychodziło.
Weszła do środka nie czekając nawet na zaproszenie, już chciałam zwrócić jej uwagę, kiedy stanęła na środku salonu i zdjęła okulary słoneczne w stylu Christiny Diore, gdy to zrobiła, zobaczyłam, że pod oczami ma fioletowe zacienienia, wyglądały znajomo. Zamknęłam drzwi i wypuściłam ciężko powietrze z płuc. Spojrzałam na nią:
- Siadaj.
Usiadła posłusznie na kanapę a ja usiadłam na drugiej, na wprost niej. Sięgnęłam po papierosy i zapaliłam. Wiedziałam od razu co się stało, ale czekałam aż sama się odezwie by potwierdzić moją teorię, ta jednak od razu wybuchnęła płaczem.
- Joe?
Zapytałam najdelikatniej jak potrafiłam, by nie zaognić sytuacji. Nie powiedziała słowa, tylko skinęła głową.
- Nigdy wcześniej tego nie zrobił.
Wydukała w końcu. Pokiwałam głową z dezaprobatą, chociaż akurat ja w tej kwestii nie powinnam się była wypowiadać, gdyż mimo, że Joe bił mnie i znęcał się psychicznie, nie potrafiłam od niego odejść przez wiele długich lat. Sądziłam jednak, a wręcz byłam pewna, że ten etap ma już poza sobą. Jak widać, miałam mylne wyobrażenia:
- Posłuchaj Chelsea, jeśli zrobił to po raz pierwszy, to znaczy, że zrobi znowu, on ma po prostu taki charakter.
- Przeprosił mnie i obiecał, że to pierwszy i ostatni raz.
Kiwnęłam głową.
- On zawsze przeprasza, tylko, że nic z tego nie wynika. To twoja decyzja, moja opinia na ten temat nie ma znaczenia.
- Uważasz, że powinnam od niego odejść?
- Tak, tak właśnie uważam, chociaż wiem, że tego nie zrobisz, ja też tego nie potrafiłam bardzo długo.
- Dlaczego on to robi? Nie miał nawet żadnego powodu.
- Uwierz mi, że Joe nie potrzebuje żadnego powodu, u niego wystarczy jeden, mały impuls a później to już idzie cała lawina. Pytanie tylko ile zdołasz wytrzymać, bo nie obraź się, ale ze swoją posturą...
- Co?
Spojrzała na mnie. Westchnęłam ponownie:
- Oby nie doszło do tragedii.
Teraz wyraz jej twarzy zrobił się poważniejszy, zupełnie tak jakby odkryła największą tajemnicę świata. Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że byłam święcie przekonana o tym, że i tak nie zdaje sobie sprawy z tego, co może się stać.
Podniosła się niepewnie i popatrzyła na mnie. Jej oczy błagały o litość, ale ja nie mogłam być litościwa, nie mogłam i chyba nawet nie chciałam komukolwiek okazać jakiegokolwiek uczucia, bo to, mogłoby kosztować życie kolejna osobę.
Chwilę jeszcze postała przy drzwiach, gdy jednak zobaczyła, że nie ma z mojej strony żadnej reakcji, otworzyła drzwi. W ostatniej chwili podniosłam się i już miałam coś do niej powiedzieć, gdy rozległ się strzał. Poczułam, że oblewa mnie zimny pot, w ostatniej chwili podtrzymałam Chelsea, która momentalnie zaczęła się przechylać plecami do mnie.
- Chelsea!
Na ulicy dostrzegłam tylko odjeżdżający powoli samochód...
Nawet nie zastanawiałam się, czy Chelsea można jeszcze ratować czy nie. Załączył mi się impuls i odruchowo sięgnęłam po telefon. Karetka zabrała ją w kilka minut. Rana postrzałowa brzucha bardzo się sączyła i ilość traconej krwi napawał mnie przerażeniem.
Pojechałam tuż za karetką próbując dodzwonić się do Joe'go, ale bezskutecznie. Kiedy wreszcie Mark wyszedł z sali operacyjnej, jego mina nie była zbyt optymistyczna. Milczał, jakby czekał na to aż to ja zapytam, więc w końcu przemówiłam:
- Podaj mi najgorszą wersję.
Mark spuścił głowę, po czym ponownie spojrzał na mnie:
- Straciła bardzo dużo krwi, nie potrafię ci powiedzieć, jej organizm nie jest tak silny jak was agentów, mało tego, natrafiłem na komplikacje.
- Komplikacje...? O czym mówisz?
- W jej organizmie była spora dawka alkoholu, wprawdzie przetrawionego, ale sądząc po wielkości wątroby, ostatnimi czasy ostro popija, no i niepokojąc są dla mnie te siniaki...
Popatrzyłam ale nie powiedziałam nawet słowa, Mark mówił dalej:
- Parę lat temu widywałem podobne.
Westchnęłam ciężko i popatrzyłam na Mark'a. Kiedy byłam z Joe istotnie to właśnie Mark kilkakrotnie opatrywał moje pobicia.
- ... Zrób z tym porządek proszę, bo tym  razem może mi być ciężko zachować milczenie.
Kiwnęłam tylko głową, wiedziałam, że ma rację.
- Zadzwonię do ciebie w razie czego, następne dwanaście godzin będzie decydujące.
Skinęłam głową  a Mark poszedł dalej długim, szpitalnym korytarzem.
Chwilę jeszcze postałam, po czym ruszyłam w stronę wielkich, rozsuwanych drzwi.
Kiedy weszłam na oddział, wzrokiem uparcie szukałam Joe'go, ale nigdzie go nie było, więc podeszłam do J.T, ten od razu uśmiechnął się szeroko.
- Co tam słonko?
- Bywało lepiej, widziałeś Joe'go?
- Jest na sali treningowej.
- Dzięki.
Po minie już J.T zauważył, że coś jest nie tak. Jeszcze nigdy tak obojętnie go nie potraktowałam, ubrana od góry do dołu na czarno, wparowałam z groźną miną na salę ćwiczeń niczym wysłannik diabła. Od razu jak na celowniku wpadł w zasięg mojego wzroku Joe. Tanecznym krokiem skierował się w moją stronę i kiedy tylko z uśmiechem na twarzy podszedł do mnie, od razu od mojego uderzenia upadł. To wywołało sensację na sali, rekruci przestali ćwiczyć, Rolly stojący u góry i obserwujący salę, od razu skierował się by zejść na dół. Joe chwycił się za usta, były przecięte, zaczęła się sączyć krew.
- Co z tobą do cholery? Odbiło ci?
Podniósł się i w tym samym momencie padł drugi cios. Nie zastanawiałam się nad tym co robię, coraz więcej ludzi mnie nienawidziło, w coraz większej ilości ludzi wywoływałam jedynie agresję.
Spojrzałam na niego z nienawiścią, moje ciosy były krótkie i zdecydowane, chwyciłam go za rękę i przerzuciłam, każdy kolejny cios był mocniejszy od poprzedniego. Nikt jednak nie odważył się podejść i przerwać mi i chyba na całe szczęście, bo nie wiem co bym zrobiła gdyby ktoś próbował mnie powstrzymać. W końcu Joe spojrzał bezsilnie na mnie swoim mętnym wzrokiem:
- Możesz mi wreszcie powiedzieć za co to wszystko?! Pojebało cię?!
Stanął naprzeciwko mnie a ja obaliłam go ze złością na podłogę i ręką przygniotłam mu gardło:
- Nie wiesz za co?
Rolly wszedł na salę ale zaczął w skupieniu przysłuchiwać się temu co mówiłam, nie interweniował:
- Przez sześć długich lat znosiłam twoje fizyczne i psychiczne znęcanie się nade mną, sześć długich, pieprzonych lat, chociaż mogłam cię zabić jednym ciosem, ale drugi raz tego nie wytrzymam i przysięgam, że jeśli tkniesz Chelsea choćby palcem raz jeszcze, zrobię to, co powinnam zrobić wiele lat temu, rozumiesz?
Po raz pierwszy zobaczyłam, żeby Joe w swoich oczach miał strach, ale tym razem go miał, spojrzałam raz jeszcze w jego oczy, choć miałam ochotę na niego splunąć.
- Pytam czy rozumiesz?!
Przycisnęłam jego gardło jeszcze mocniej:
- Tak!
- To dobrze, a teraz doprowadź się do ładu i jedź do szpitala, mam nadzieję, że zdążysz się jeszcze pożegnać.
- O czym ty mówisz?
- O tym, że podnosząc na nią rękę, wepchnąłeś ją w paszczę lwa, bo przyszła po pomoc do mnie a zamiast tego oberwała kulkę.
Zeszłam z niego i spojrzałam na Rolly'ego, po czym bez słowa wyszłam z sali gimnastycznej. Rolly jeszcze przez chwilę patrzył na Joe'go, który próbował podnieść się z ziemi, po czym spojrzał na Cole'a, który podszedł do niego:
- Niech wracają do treningu.
Cole posłusznie kiwnął głową, Rolly wyszedł a ten poszedł zagonić rekrutów do dalszego treningu.
Czasami wydaje nam się, że na pewne rzeczy nie mamy wpływu i dlatego je bagatelizujemy lub po prostu godzimy się z nimi. W większości przypadków dopiero kiedy dojdzie do tragedii - przestajemy być bierni.
Tak właśnie było ze mną, kiedy Joe wyżywał się na mnie, godziłam się z tym, przyjmując to jako normę. Nigdy, nawet przez moment nie pomyślałam, że przez moją bierność ucierpi ktoś następny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz