czwartek, 13 lutego 2014

Rozdział XLI

XLI

Uparcie próbowałam znaleźć sobie zajęcie na nadchodzące dni by nie oszaleć. Biegałam, pływałam, nawet wzięłam się za koszenie trawnika, choć wiedziałam dobrze, że trawa w moim ogrodzie już krótsza nie będzie. Wykluczono mnie na jakiś czas z bieżących akcji, bo miałam być w szczycie formy przed decydującym starciem. Całe szczęście, że w końcu Ray przypomniał sobie o mnie, zawitał któregoś po południa gdy akurat rzucałam piłką do kosza z tyłu domu, roześmiał się gdy to zobaczył:
- Musi być źle skoro grasz sama.
Zmierzyłam go rozwścieczonym wzrokiem.
- Ostatnio wiele rzeczy muszę robić sama.
- Aż się boję zapytać jakich.
Westchnęłam ciężko.
- Widzę, że żarcik ci się wyostrzył?
- No.
Uśmiechnął się, przechwycił piłkę i wycelował prosto do kosza.
- Masz do mnie żal? Wiesz, że ostatnio nie dają nam odetchnąć, gdybym tylko mógł już dawno siedziałbym tu i pilnował cię.
O dziwo wiedziałam, że nie kłamie, lubiliśmy razem spędzać czas i gdyby mógł, na pewno dawno by ze mną tu siedział. A jednak przekomarzanie się z Roy’em sprawiało mi olbrzymią przyjemność. Miałam ochotę jakoś rozruszać atmosferę, bo ostatnie dni czułam się tak jakbym brała udział w stypie. Rolly ciągle pracował i powoli oswajałam się z samotnymi wieczorami , w których jedynym moim towarzyszem była butelka wina. Czy cały świat o mnie zapomniał?
Nie, tak naprawdę, to cały świat robił wszystko abym wyszła cało w walce z desperatem, który był równie nieprzewidywalny co sztorm. Niestety godzenie się z zaistniałą sytuacją nie podnosiło mnie na duchu, przeciwnie, brakowało mi towarzystwa i przyjaciół. Czułam się opuszczona, choć było to nieuzasadnione. Logiczne myślenie przychodziło mi  teraz z  większym niż dotąd trudem. Zamiast odpoczywać i regenerować się, byłam coraz bardziej nerwowa a niekiedy wręcz wściekła.
- Kylie, pogadaj ze mną.
- O czym tu gadać? Jestem bliska utraty wszystkiego w co wierzyłam, za moment może posypać mi się całe życie.
- Myślisz, że możesz coś zrobić?
- Problem w tym, że nic nie mogę zrobić, Rolly nie jest typem człowieka, który będzie uciekał, a tylko to mogłoby odwrócić nasz los.
- Może nie z Rolly’m było ci pisane życie?
Zapytał lecz bardzo ostrożnie.
- Coś sugerujesz?
- Nie, ale szlak mnie trafia, że świadomie się narażasz.
Spojrzałam na niego karcąco a on na to zapytał:
- Naprawdę można kogoś tak kochać by oddać mu swoje życie?
- Chyba ty najlepiej znasz odpowiedź na to pytanie.
Teraz zrozumiał logikę mojego myślenia, choć przyznam, że zajęło mu to dłużej niż sądziłam.
Ray spędził ze mną całe po południe i wieczór. Wysilił się nawet do tego stopnia by zrobić grilla. Starał się jak umiał, za to ja? Nie potrafiłam jakoś wykrzesać z siebie pozytywnej energii. Dopiero kiedy około dwudziestej niespodziewanie zawitała u mnie Vicky, Jess, Pit i Mark, poczułam że jednak żyję. Nie sądziłam, że mogę tak łaknąć czyjegoś towarzystwa a jednak moi przyjaciele mieli na mnie zbawienny wpływ.
Mówi się, że przyjaciel może złagodzić największy i najdotkliwszy ból, że powrót do chwil szczęśliwych może unicestwić wszystko co złe i złagodzić cierpienie. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to prawda, a przynajmniej w moim przypadku.
To nie prawda, że człowiek jest samotną wyspą, a przynajmniej ja nią nie byłam.
Wracając do lat swojej młodości i wspominając te beztroskie dni, zdawało mi się, że uwolniłam się od wszystkich czarnych myśli, które ostatnimi czasy wprawiały mnie w tak podły nastrój.  Zachowywaliśmy się jak banda niewyżytych nastolatków, którzy po raz pierwszy wyjechali sami na weekend.
Ciężko było mi się z nimi rozstawać, Ray zauważył, że tak bardzo nie chciałam być sama dlatego zdecydował, że tej nocy zostanie ze mną. Nie potrafiłam nawet powiedzieć mu jak bardzo jestem wdzięczna, ale sądzę, że wiedział to i czuł.  Był to dla mnie jakby powrót do dni, w których wszystko było takie proste.
Następnego dnia rano Ray wyruszył do pracy a ja znowu zostałam sama. Nie zdążyłam jednak poużalać się jeszcze nad swoim złym losem, kiedy do drzwi rozległ się dzwonek. Zerknęłam w monitor i zobaczyłam Rolly’ego. Kiedy otworzyłam od razu wziął mnie w ramiona. Tak długo na to czekałam. Nie wiem dlaczego, ale wyczułam jakieś dziwne napięcie w jego ciele. Od razu pomyślałam, że coś się stało, spojrzałam mu głęboko w oczy.
- Spędzisz ten dzień ze mną?
Zapytał i spokojnie wyczekiwał odpowiedzi. Nurtujące mnie pytania o naszą przyszłość próbowały wymknąć się z mojej głowy i dojść do głosu, ale nie pozwoliłam im na to. Jeśli dane nam było spędzić ze sobą tylko jeszcze ten jeden dzień, chciałam aby wszystko było jak należy. Nie zadawałam pytań,  tylko  odpowiedziałam:
- Tak.
Gdziekolwiek nie chciał mnie zabrać, ważne było tylko to bym mogła napawać się do woli jego obecnością. Wyzbyłam się naiwności i porzuciłam marzenia o planach na przyszłość. Nie wiedziałam jaka ona będzie i chyba nie chciałam się dowiedzieć. Pragnęłam wyciągnąć esencję tych wszystkich dobrodziejstw jakimi Rolly mnie obdarzał, bym kiedyś miała do czego wracać i za czym tęsknić.
Wiedziałam, że uczucie, którym go darzyłam, do końca moich dni będzie mi towarzyszyć, niczym kula nie wyjęta z ciała w obawie przed zbyt wielką utratą krwi lub zatrzymaniem wszelkich procesów życiowych. Gdziekolwiek los miał nas rzucić w przyszłości, jakakolwiek dzieliła by nas odległość, uczucie miało pozostać i nigdy nie wygasnąć.
Nauczyłam się przy nim wielu rzeczy, nie tylko jak być twardą i silną. Nauczyłam się jak pokonywać trudności tego świata, bo ze stawiania im czoła, brała się potężna siła, wystarczająca do tego by przeskoczyć każdą kłodę rzuconą pod moje stopy.
Tego dnia zrozumiałam coś jeszcze, że człowiek musi coś stracić aby mógł od życia dostać coś w zamian. Czułam, że tracę Rolly’ego, ale miałam wrażenie, że pozostawi po sobie coś, co nie da mi o nim zapomnieć.
To był niepowtarzalny dzień, spędzony na rozmowach, wyjaśnieniach, wskazówkach i przeogromnym przypływie uczuć, na pragnieniu miłości fizycznej, dzięki której mogliśmy stać się kimś więcej niż tylko kruchymi tak naprawdę istotami.  Mogliśmy ten jeden raz zapomnieć się i zatracić bez reszty w naszym świecie.
Gdy zapadł wieczór, siedzieliśmy na plaży przy ognisku, spuściłam głowę i poczułam smutek, dlaczego nie mieliśmy wpływu na to co miało się wydarzyć? Zauważył to od razu:
- Kylie…
Poleciały mi łzy, ciężko odetchnął i pokiwał przecząco głową.
- Nie rób mi tego, nie płacz.
- Nie chcę cię tracić, nie chcę zostać sama i zmagać się z tym wszystkim.
Nie zastanawiał się ani przez chwilę nad odpowiedzią, ujął mnie za podbródek jak zwykł to robić i musnął delikatnie moje usta.
- Obiecuję, że nigdy nie będziesz już sama, zrobię wszystko żebyś zawsze miała mnie blisko siebie.
Chciałam zapytać co miał na myśli, ale kiedy przyłożył palec do moich ust, w geście jakby chciał uciszyć mnie a siebie uchronić przed niepotrzebnymi pytaniami, skupiłam się wyłącznie na pocałunkach, które czułam na całym ciele. Jego dotyk sprawiał, że poddałam się całkowicie tej rozkoszy a on chyba właśnie na ten moment czekał. Bez uprzedzenia i zbędnych słów, wszedł we mnie z taką delikatnością jakby się bał, że zrobi mi krzywdę.
Uniosłam się gdzieś niczym ptak, poczułam się wolna…, kochana…,  spełniona.
Podczas kiedy my chcieliśmy nacieszyć się sobą nawzajem, nie mieliśmy pojęcia co dzieje się w Malibu. Will akurat wracał z oddziału, gdy na zboczu urwiska drugi samochód zajechał mu drogę. Ludzie desperata wyciągnęli go z samochodu i przeprowadzili w głąb lasu. Przywiązali go do drzewa i kilkakrotnie uderzali pięściami po brzuchu i twarzy. W którymś momencie podszedł do niego sam desperat, uniósł mu głowę, która zwisała bezwiednie na klatce piersiowej i popatrzył mu w oczy:
- Masz ostatnią szansę amerykański śmieciu by wyjść z tego żywym, gdzie ona jest?
Zapytał a Will udał, że w ogóle nie zrozumiał pytania:
- Nie wiem o kim mówisz.
Desperat kiwnął głową na jednego ze swoich ludzi a ten zadał Will’owi kolejny cios, desperat powtórzył pytanie:
- Powtórzę pytanie, gdzie jest Kylie Hopper?
Will spojrzał na niego i powiedział dobitnie:
- Pieprz się.
Po tych słowach desperat wyjął pistolet i wystrzelił prosto w serce. Will zamarł w bezruchu. Desperat ze swoimi ludźmi poszli z powrotem do swoich samochodów, po czym odjechali.
Nie chciałam wracać z powrotem , bo byłam kompletnie nieświadoma, że nie tylko ja postanowiłam poświęcić własne życie za kogoś. Kiedy Rolly odebrał telefon, niemalże od razu udaliśmy się w drogę powrotną. Rolly nie chciał powiedzieć mi co się stało, ja jednak
widziałam, że był bardzo zaniepokojony  i obawiałam się tego, co zastaniemy po powrocie, albo mi się wydawało, albo nie mówił mi czegoś co stało się podczas naszej nieobecności.
Mknęliśmy tak z olbrzymią prędkością, że nawet nie wiedziałam kiedy dojechaliśmy na miejsce. Podjechał prosto pod budynek oddziału, kiedy weszliśmy do środka panowała głucha cisza. Nie zastanawiając się specjalnie nad niczym, krew zaczęła szybciej krążyć, zdenerwowanie rosło z minuty na minutę. W holu prowadzącym do kostnicy, stało kilka osób, usłyszałam tak znajome mi szlochanie i wtedy zorientowałam się, że to płacz mojej siostry. Szybkim krokiem przecisnęłam się przez korytarz, Pit i Ray stali obok metalowego łóżka, obok stały jeszcze trzy inne, Sue klęczała na podłodze i płakała. Kiedy mnie zobaczyła, rzuciła się na mnie, chociaż jeszcze nie wiedziałam dlaczego, Joe natychmiast zabrał ją ode mnie i mocno przycisnął do swojego ciała żeby się uspokoiła, ona jednak dalej opętana swą rozpaczą krzyczała głośno:
- To ty go zabiłaś!!! Matka miała rację nazywając cię morderczynią!!!

Joe z Brad’em pospiesznie wyprowadzili ją z kostnicy, podeszłam do stołu i nieśmiało uniosłam do góry prześcieradło, które zakrywało martwe ciało człowieka. Gdy zobaczyłam twarz Will’a zrobiło mi się słabo, nigdy wcześniej tak nie reagowałam na zabitego człowieka, ale to był mój Will, mój kochany, martwy Will, który jak się okazało stracił życie, nie chcąc zdradzić miejsca mojego pobytu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz