XLI
Uparcie próbowałam
znaleźć sobie zajęcie na nadchodzące dni by nie oszaleć. Biegałam, pływałam,
nawet wzięłam się za koszenie trawnika, choć wiedziałam dobrze, że trawa w moim
ogrodzie już krótsza nie będzie. Wykluczono mnie na jakiś czas z bieżących
akcji, bo miałam być w szczycie formy przed decydującym starciem. Całe
szczęście, że w końcu Ray przypomniał sobie o mnie, zawitał któregoś po
południa gdy akurat rzucałam piłką do kosza z tyłu domu, roześmiał się gdy to
zobaczył:
- Musi być źle skoro grasz
sama.
Zmierzyłam go
rozwścieczonym wzrokiem.
- Ostatnio wiele
rzeczy muszę robić sama.
- Aż się boję zapytać
jakich.
Westchnęłam ciężko.
- Widzę, że żarcik ci
się wyostrzył?
- No.
Uśmiechnął się,
przechwycił piłkę i wycelował prosto do kosza.
- Masz do mnie żal?
Wiesz, że ostatnio nie dają nam odetchnąć, gdybym tylko mógł już dawno
siedziałbym tu i pilnował cię.
O dziwo wiedziałam, że
nie kłamie, lubiliśmy razem spędzać czas i gdyby mógł, na pewno dawno by ze mną
tu siedział. A jednak przekomarzanie się z Roy’em sprawiało mi olbrzymią
przyjemność. Miałam ochotę jakoś rozruszać atmosferę, bo ostatnie dni czułam
się tak jakbym brała udział w stypie. Rolly ciągle pracował i powoli oswajałam
się z samotnymi wieczorami , w których jedynym moim towarzyszem była butelka
wina. Czy cały świat o mnie zapomniał?
Nie, tak naprawdę, to
cały świat robił wszystko abym wyszła cało w walce z desperatem, który był
równie nieprzewidywalny co sztorm. Niestety godzenie się z zaistniałą sytuacją
nie podnosiło mnie na duchu, przeciwnie, brakowało mi towarzystwa i przyjaciół.
Czułam się opuszczona, choć było to nieuzasadnione. Logiczne myślenie
przychodziło mi teraz z większym niż dotąd trudem. Zamiast odpoczywać
i regenerować się, byłam coraz bardziej nerwowa a niekiedy wręcz wściekła.
- Kylie, pogadaj ze
mną.
- O czym tu gadać?
Jestem bliska utraty wszystkiego w co wierzyłam, za moment może posypać mi się
całe życie.
- Myślisz, że możesz
coś zrobić?
- Problem w tym, że
nic nie mogę zrobić, Rolly nie jest typem człowieka, który będzie uciekał, a
tylko to mogłoby odwrócić nasz los.
- Może nie z Rolly’m było
ci pisane życie?
Zapytał lecz bardzo
ostrożnie.
- Coś sugerujesz?
- Nie, ale szlak mnie
trafia, że świadomie się narażasz.
Spojrzałam na niego
karcąco a on na to zapytał:
- Naprawdę można kogoś
tak kochać by oddać mu swoje życie?
- Chyba ty najlepiej
znasz odpowiedź na to pytanie.
Teraz zrozumiał logikę
mojego myślenia, choć przyznam, że zajęło mu to dłużej niż sądziłam.
Ray spędził ze mną
całe po południe i wieczór. Wysilił się nawet do tego stopnia by zrobić grilla.
Starał się jak umiał, za to ja? Nie potrafiłam jakoś wykrzesać z siebie
pozytywnej energii. Dopiero kiedy około dwudziestej niespodziewanie zawitała u
mnie Vicky, Jess, Pit i Mark, poczułam że jednak żyję. Nie sądziłam, że mogę
tak łaknąć czyjegoś towarzystwa a jednak moi przyjaciele mieli na mnie
zbawienny wpływ.
Mówi się, że
przyjaciel może złagodzić największy i najdotkliwszy ból, że powrót do chwil
szczęśliwych może unicestwić wszystko co złe i złagodzić cierpienie. Nie
zdawałam sobie sprawy z tego, że to prawda, a przynajmniej w moim przypadku.
To nie prawda, że
człowiek jest samotną wyspą, a przynajmniej ja nią nie byłam.
Wracając do lat swojej
młodości i wspominając te beztroskie dni, zdawało mi się, że uwolniłam się od
wszystkich czarnych myśli, które ostatnimi czasy wprawiały mnie w tak podły
nastrój. Zachowywaliśmy się jak banda
niewyżytych nastolatków, którzy po raz pierwszy wyjechali sami na weekend.
Ciężko było mi się z
nimi rozstawać, Ray zauważył, że tak bardzo nie chciałam być sama dlatego
zdecydował, że tej nocy zostanie ze mną. Nie potrafiłam nawet powiedzieć mu jak
bardzo jestem wdzięczna, ale sądzę, że wiedział to i czuł. Był to dla mnie jakby powrót do dni, w
których wszystko było takie proste.
Następnego dnia rano
Ray wyruszył do pracy a ja znowu zostałam sama. Nie zdążyłam jednak poużalać
się jeszcze nad swoim złym losem, kiedy do drzwi rozległ się dzwonek. Zerknęłam
w monitor i zobaczyłam Rolly’ego. Kiedy otworzyłam od razu wziął mnie w ramiona.
Tak długo na to czekałam. Nie wiem dlaczego, ale wyczułam jakieś dziwne
napięcie w jego ciele. Od razu pomyślałam, że coś się stało, spojrzałam mu
głęboko w oczy.
- Spędzisz ten dzień
ze mną?
Zapytał i spokojnie
wyczekiwał odpowiedzi. Nurtujące mnie pytania o naszą przyszłość próbowały
wymknąć się z mojej głowy i dojść do głosu, ale nie pozwoliłam im na to. Jeśli
dane nam było spędzić ze sobą tylko jeszcze ten jeden dzień, chciałam aby
wszystko było jak należy. Nie zadawałam pytań,
tylko odpowiedziałam:
- Tak.
Gdziekolwiek nie
chciał mnie zabrać, ważne było tylko to bym mogła napawać się do woli jego
obecnością. Wyzbyłam się naiwności i porzuciłam marzenia o planach na
przyszłość. Nie wiedziałam jaka ona będzie i chyba nie chciałam się dowiedzieć.
Pragnęłam wyciągnąć esencję tych wszystkich dobrodziejstw jakimi Rolly mnie
obdarzał, bym kiedyś miała do czego wracać i za czym tęsknić.
Wiedziałam, że
uczucie, którym go darzyłam, do końca moich dni będzie mi towarzyszyć, niczym
kula nie wyjęta z ciała w obawie przed zbyt wielką utratą krwi lub zatrzymaniem
wszelkich procesów życiowych. Gdziekolwiek los miał nas rzucić w przyszłości,
jakakolwiek dzieliła by nas odległość, uczucie miało pozostać i nigdy nie
wygasnąć.
Nauczyłam się przy nim
wielu rzeczy, nie tylko jak być twardą i silną. Nauczyłam się jak pokonywać
trudności tego świata, bo ze stawiania im czoła, brała się potężna siła,
wystarczająca do tego by przeskoczyć każdą kłodę rzuconą pod moje stopy.
Tego dnia zrozumiałam
coś jeszcze, że człowiek musi coś stracić aby mógł od życia dostać coś w
zamian. Czułam, że tracę Rolly’ego, ale miałam wrażenie, że pozostawi po sobie
coś, co nie da mi o nim zapomnieć.
To był niepowtarzalny
dzień, spędzony na rozmowach, wyjaśnieniach, wskazówkach i przeogromnym przypływie
uczuć, na pragnieniu miłości fizycznej, dzięki której mogliśmy stać się kimś
więcej niż tylko kruchymi tak naprawdę istotami. Mogliśmy ten jeden raz zapomnieć się i
zatracić bez reszty w naszym świecie.
Gdy zapadł wieczór,
siedzieliśmy na plaży przy ognisku, spuściłam głowę i poczułam smutek, dlaczego
nie mieliśmy wpływu na to co miało się wydarzyć? Zauważył to od razu:
- Kylie…
Poleciały mi łzy,
ciężko odetchnął i pokiwał przecząco głową.
- Nie rób mi tego, nie
płacz.
- Nie chcę cię tracić,
nie chcę zostać sama i zmagać się z tym wszystkim.
Nie zastanawiał się
ani przez chwilę nad odpowiedzią, ujął mnie za podbródek jak zwykł to robić i
musnął delikatnie moje usta.
- Obiecuję, że nigdy
nie będziesz już sama, zrobię wszystko żebyś zawsze miała mnie blisko siebie.
Chciałam zapytać co
miał na myśli, ale kiedy przyłożył palec do moich ust, w geście jakby chciał
uciszyć mnie a siebie uchronić przed niepotrzebnymi pytaniami, skupiłam się
wyłącznie na pocałunkach, które czułam na całym ciele. Jego dotyk sprawiał, że
poddałam się całkowicie tej rozkoszy a on chyba właśnie na ten moment czekał.
Bez uprzedzenia i zbędnych słów, wszedł we mnie z taką delikatnością jakby się
bał, że zrobi mi krzywdę.
Uniosłam się gdzieś
niczym ptak, poczułam się wolna…, kochana…,
spełniona.
Podczas kiedy my
chcieliśmy nacieszyć się sobą nawzajem, nie mieliśmy pojęcia co dzieje się w
Malibu. Will akurat wracał z oddziału, gdy na zboczu urwiska drugi samochód
zajechał mu drogę. Ludzie desperata wyciągnęli go z samochodu i przeprowadzili
w głąb lasu. Przywiązali go do drzewa i kilkakrotnie uderzali pięściami po
brzuchu i twarzy. W którymś momencie podszedł do niego sam desperat, uniósł mu
głowę, która zwisała bezwiednie na klatce piersiowej i popatrzył mu w oczy:
- Masz ostatnią szansę
amerykański śmieciu by wyjść z tego żywym, gdzie ona jest?
Zapytał a Will udał,
że w ogóle nie zrozumiał pytania:
- Nie wiem o kim
mówisz.
Desperat kiwnął głową
na jednego ze swoich ludzi a ten zadał Will’owi kolejny cios, desperat
powtórzył pytanie:
- Powtórzę pytanie,
gdzie jest Kylie Hopper?
Will spojrzał na niego
i powiedział dobitnie:
- Pieprz się.
Po tych słowach
desperat wyjął pistolet i wystrzelił prosto w serce. Will zamarł w bezruchu.
Desperat ze swoimi ludźmi poszli z powrotem do swoich samochodów, po czym
odjechali.
Nie chciałam wracać z
powrotem , bo byłam kompletnie nieświadoma, że nie tylko ja postanowiłam
poświęcić własne życie za kogoś. Kiedy Rolly odebrał telefon, niemalże od razu
udaliśmy się w drogę powrotną. Rolly nie chciał powiedzieć mi co się stało, ja
jednak
widziałam, że był
bardzo zaniepokojony i obawiałam się
tego, co zastaniemy po powrocie, albo mi się wydawało, albo nie mówił mi czegoś
co stało się podczas naszej nieobecności.
Mknęliśmy tak z
olbrzymią prędkością, że nawet nie wiedziałam kiedy dojechaliśmy na miejsce.
Podjechał prosto pod budynek oddziału, kiedy weszliśmy do środka panowała
głucha cisza. Nie zastanawiając się specjalnie nad niczym, krew zaczęła
szybciej krążyć, zdenerwowanie rosło z minuty na minutę. W holu prowadzącym do
kostnicy, stało kilka osób, usłyszałam tak znajome mi szlochanie i wtedy
zorientowałam się, że to płacz mojej siostry. Szybkim krokiem przecisnęłam się
przez korytarz, Pit i Ray stali obok metalowego łóżka, obok stały jeszcze trzy
inne, Sue klęczała na podłodze i płakała. Kiedy mnie zobaczyła, rzuciła się na
mnie, chociaż jeszcze nie wiedziałam dlaczego, Joe natychmiast zabrał ją ode
mnie i mocno przycisnął do swojego ciała żeby się uspokoiła, ona jednak dalej
opętana swą rozpaczą krzyczała głośno:
- To ty go zabiłaś!!!
Matka miała rację nazywając cię morderczynią!!!
Joe z Brad’em
pospiesznie wyprowadzili ją z kostnicy, podeszłam do stołu i nieśmiało uniosłam
do góry prześcieradło, które zakrywało martwe ciało człowieka. Gdy zobaczyłam
twarz Will’a zrobiło mi się słabo, nigdy wcześniej tak nie reagowałam na
zabitego człowieka, ale to był mój Will, mój kochany, martwy Will, który jak
się okazało stracił życie, nie chcąc zdradzić miejsca mojego pobytu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz