XXXVIII
W jednej chwili cały
romantyzm prysnął a Rolly na powrót stał się tym samym człowiekiem jakiego
zawsze znałam. Jeśli wcześniej odnosiłam wrażenie, że Rolly tylko raz mnie
okłamał i to wyłącznie dla mojego dobra, to znaczy, że byłam nadal naiwna.
I kim do licha był owy
desperat? Nie wiem, czy w ogóle ktokolwiek miał zamiar wyjaśnić mi to wszystko,
nasuwało mi się tylko jedno pytanie: jak łatwo jest nadszarpnąć zaufanie?
Bardzo łatwo,
wystarczy jeden nieprzemyślany gest, jedno nieprzemyślane słowo i wszystko pęka
niczym bańka mydlana.
Gdy Thorne późnym
wieczorem wyjął mi z ramienia lokalizator, z niewiadomych przyczyn wcześniejsze
dolegliwości ustąpiły niemalże od razu. Nie rozumiałam tego, podtruwali mnie
czy co? Cięcia na ramieniu praktycznie nie czułam, a fizycznie czułam się tak
jakbym odzyskała władzę nad moim ciałem, nie to, żeby mnie to niepokoiło, ale
było to zastanawiające skąd ta natychmiastowa poprawa.
Gdy Thorne zakładał mi
bandaż, nie odezwałam się do niego ani słowem, on jednak nie wytrzymał tej
obojętności:
- Proszę cię,
porozmawiaj ze mną.
Spojrzałam na niego
tym swoim lodowatym spojrzeniem:
- A uważasz, że mamy o
czym?
- Ty nie?
Uśmiechnęłam się dość
sarkastycznie i pokiwałam głową.
- Nie mogę już ci
ufać.
To stwierdzenie widać
strasznie go ubodło, bardziej niż się spodziewałam.
- Nie okłamałem cię.
- Rozumiem, nie
powiedzenie wszystkiego to nie kłamstwo tak?
Nie odpowiedział, może
to i lepiej, każde z nas w tej chwili miało swój własny cel, moim było jak
najszybciej wydostać się z jego domu i powrócić do własnego.
- Rano o szóstej
biegam pewnie będziesz chciał mi towarzyszyć?
Zapytałam by uśpić
jego czujność.
- Wiesz ,że muszę.
Kiwnęłam głową.
- To nastaw sobie
budzik, inaczej sama będę musiała cię obudzić.
Chyba zabrzmiało to
wiarygodnie, bo widziałam po jego minie, że nie doszukuje się podstępu, a
dobrze go znałam.
Poszłam do swojego
pokoju na piętrze i odczekałam prawie trzy godziny. Jakiś czas jeszcze Thorne
kręcił się po domu, chyba sprawdzał wszystko, później dzwonił telefon,
rozmawiał dość długo, ale w końcu wiedziałam, że usnął. Nie trudziłam się by
zabierać jakiekolwiek swoje rzeczy, zabrałam tylko pistolet. Po cichutku
uchyliłam okno i wyjrzałam przez nie by upewnić się, że nie czai się gdzieś w
ciemnościach, ale nie było go, Thorne zawsze mi ufał, niestety tym razem
okazało się to dla niego zgubne. Zsunęłam się po krawędzi okna i upadłam prosto
na trawnik przed domem. Szczęściem było iż pokój, który zajmowałam wychodził
wprost na ulicę, bowiem od strony ogrodu miałabym marne szanse by wydostać się
niezauważoną. Byłam przekonana, że Rolly zadbał o to żeby ktoś obserwował całą
dobę mój dom, dlatego przedzierając się przez zakamarki między uliczkami, nie
za bardzo wiedziałam dokąd pójść, nie chciałam nikogo narażać, a do tego nie
miałam pewności komu mogę ufać. Byłam pewna, że w niedługim czasie Thorne
zorientuje się, że uciekłam i wznieci alarm. Tysiąc pytań przebiegało przez
moją głowę, gdzie ukryć się choćby do rana, później nie miało by już znaczenia
gdyby nawet mnie znaleźli, w dzień możliwości są tysiące a przecież my nie
mogliśmy rzucać się w oczy.
Wreszcie po omacku dotarłam
do domu Will’a i Sue, nie był obstawiony, nikt nie spodziewał się, że mogę
przełamać swój żal i udać się do mojej nieodpowiedzialnej siostry. Gdy weszłam
do nich do środka, Sue zachowywała się jakby zobaczyła ducha, patrzyła na mnie
z niepewnością, ale gdy obudził się Will, od razu połapał się w sytuacji:
- Wszyscy cię szukają.
Spojrzałam na zegarek,
szybko się zorientowali, w duchu liczyłam na to, że będę miała więcej czasu na
zaplanowanie jak dalej działać. Usiadłam na fotelu, Sue poczęstowała mnie
papierosem i sama też zapaliła. Na jej twarzy malowało się przerażenie, odkąd
pamiętam, nigdy nie była w takim stanie, w końcu spojrzała ze łzami w oczach:
- Kylie, co się
dzieje? Masz kłopoty?
Co miałam jej
odpowiedzieć? Nie miałam kłopotów, ale chciałam uciec od czegoś, co poniekąd
miałam mieć we krwi – życie w pełni adrenaliny.
- Niezupełnie, po
prostu muszę przemyśleć parę spraw.
- Czy coś nam grozi?
O tym nie pomyślałam,
istotnie jeśli ktoś chce kogoś zabić a rzekomo ów desperat szukał właśnie mnie,
mógł zacząć te poszukiwania od osób mi najbliższych. Dopiero teraz zdałam sobie
sprawę z tego, że nie mogę uciekać, muszę stawić czoła temu co miało się
wydarzyć, w przeciwnym razie mogę narazić wszystkich, którzy są mi bliscy.
Poszłam na palcach do pokoju Samanty, spojrzałam na nią, spała na tapczanie,
miała twarz aniołka, dotarło do mnie to, że nie mam prawa ich narażać, gdyby
coś im się stało, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. Will spojrzał na mnie gdy
zamknęłam pokój, czuł chyba o czym pomyślałam, bo natychmiast zareagował.
- Jesteśmy rodziną,
nie podejmuj pochopnych decyzji.
Uśmiechnęłam się do
niego, wiedziałam, że chce dla mnie dobrze, ale ja zdałam sobie sprawę z tego,
że niewinni ludzie mogą paść ofiarą tego nieznanego mi szaleńca, jeśli ja będę
się ukrywać.
- Załatwię wam
ochronę.
- Chcesz wrócić?!
Will po raz pierwszy
chyba podniósł na mnie głos.
- To szaleństwo!
- Jeśli nie wrócę,
mogą zginąć niewinni ludzie, pomyślałeś o córce? Szaleństwem było to, że tu
przyjechałam.
Nie wierzyłam, ale
nagle Sue odezwała się, miała błędny wzrok a myśli nie potrafiły chyba złożyć
się jej w całość:
- Kylie wie co ma
robić.
Will omal nie
wybuchnął złością, Sue miała rację, ale chyba bardziej ze strachu niż z troski
o mnie pragnęła się mnie pozbyć ze swojego domu, by odsunąć od siebie jak najdalej
niebezpieczeństwo. Nagle rozległ się strzał, Will upadł, obróciłam się
momentalnie i zobaczyłam jak czerwony punkt pojawił się na wysokości klatki
piersiowej mojej siostry, w ostatniej chwili przewróciłam ją na ziemię:
- Nie ruszaj się!
Will, co z tobą?
- W porządku.
- Gdzie dostałeś?
- W rękę.
Sue zaczęła płakać,
teraz panika osiągnęła u niej punkt kulminacyjny, z jednej strony nie mogłam
sobie wybaczyć, że zawitałam w ich domu, z drugiej, prawdopodobnie gdybym tego
nie zrobiła, cała trójka już by nie żyła. Miałam jedną szansę na milion, że
wyjdę z tego o własnych siłach bez wsparcia, dlatego musiałam w ułamku sekundy
podjąć dobrą decyzję, teraz nie chodziło już tylko o mnie. Spojrzałam na
Will’a:
- Zabierz ją, przesuń
się po podłodze i wejdź do pokoju Samanty, ja spróbuję go zatrzymać a ty dzwoń
do Thorne’a.
- Ale Kylie!
Próbował protestować,
przeładowałam ręczny karabinek, który udało mi się zabrać razem z pistoletem z
domu Thorne’a.
- To rozkaz do
cholery!
Tym razem już nie
próbował kwestionować mojego zdania, zwiększająca się ilość strzałów
dziurawiących ściany była chyba dosyć przekonującym argumentem. Przeczołgali
się do pokoju Samanty i zamknęli za sobą drzwi, wtedy dopiero ja zaczęłam
strzelać przez wybite okno. W nadziei, że wkrótce otrzymam wsparcie z zewnątrz
strzelałam tak długo, aż po około dziesięciu minutach usłyszałam piski opon
dobiegające z poza domu, przez moment słychać było jeszcze strzały aż w końcu
ulica zaległa ciszą. Kucając przy ścianie i nie mając pojęcia co dzieje się
poza ścianami domu, zacisnęłam rękę na pistolecie gdyż karabinek był pusty.
Przez dłuższą chwilę nie było kompletnie nic słychać, aż w końcu ktoś nacisnął
na klamkę. Czułam pot spływający mi po skroniach, ale nawet nie drgnęłam. Drzwi
otworzyły się, najpierw zobaczyłam wyłaniający się karabin a dopiero po chwili
tak znaną mi sylwetkę. To był Rolly, wściekłość mieszała mi się na zmianę z
chęcią rzucenia mu się w ramiona, spojrzał na mnie, podniosłam się, Red i
Thorne wbiegli do pokoju, w którym ukrywał się Will z Sue i Samantą. Rolly odłożył karabin, spojrzał na moją
rodzinę, którą w pośpiechu wyprowadzano z domu, ujął mnie za ramiona, po czym
potrząsnął:
- Co ty wyprawiasz?
- Nie twoja sprawa!
Wyszarpnęłam się, ale
chwycił mnie ponownie, odepchnęłam go na ścianę, a on z doskoku chwycił mnie od
tyłu, wyrwałam się i wycelowałam mu w głowę w tym samym momencie co on w moją,
staliśmy tak jakby przepełnieni nienawiścią i wzajemnymi pretensjami, tym razem
ręka nawet mi nie drgnęła, wiem, że on też to zauważył i chyba zwątpił:
- Nie chcę z tobą
walczyć.
Spojrzałam z
obojętnością.
- A może powinieneś?
Bez słowa schował
pistolet za pasek i wyciągnął do mnie rękę. Po tym jak potraktował mnie parę
godzin temu, nie mogłam uwierzyć, że wykonuje tak śmiały gest, zupełnie tak
jakby nigdy nic się nie stało, czy naprawdę był tak wyrachowany?
Schowałam pistolet ,po
czym ostrożnie obróciłam się do niego tyłem, wyszłam na zewnątrz, Rolly chwilę
jeszcze stał w tym samym miejscu, po czym ruszył za mną, naokoło roiło się od
agentów, przeczesywali teren, ale na nic się to nie zdało, desperat zniknął,
nie pozostawiając za sobą żadnych śladów.
Wiedziałam, że rozmowa
z Rolly’m mnie nie minie, musiałam poznać prawdę, jaka by ona nie była. Nie
chciałam być oszukiwana. Jeśli miałam zaryzykować własnym życiem, chciałam
wiedzieć w imię czego.
Najgorsza prawda jest
lepsza od mistrzowskiego kłamstwa. Tą zasadą kierowałam się całe życie, kłamać
nauczył mnie oddział, z chwilą wstąpienia do niego, legły w gruzach wszystkie
moje priorytety, stałam się kimś , kim być nie chciałam.
Gdy odeszłam
wiedziałam tak samo jak dzisiaj, że od pewnych rzeczy nie da się uciec,
tworzyliśmy w końcu tą nieoficjalną część historii, tyle, że ja, nie chciałam
być jej częścią jako rządowy zabójca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz