czwartek, 13 lutego 2014

Rozdział XXXVIII

XXXVIII

W jednej chwili cały romantyzm prysnął a Rolly na powrót stał się tym samym człowiekiem jakiego zawsze znałam. Jeśli wcześniej odnosiłam wrażenie, że Rolly tylko raz mnie okłamał i to wyłącznie dla mojego dobra, to znaczy, że byłam nadal naiwna.
I kim do licha był owy desperat? Nie wiem, czy w ogóle ktokolwiek miał zamiar wyjaśnić mi to wszystko, nasuwało mi się tylko jedno pytanie: jak łatwo jest nadszarpnąć zaufanie?
Bardzo łatwo, wystarczy jeden nieprzemyślany gest, jedno nieprzemyślane słowo i wszystko pęka niczym  bańka mydlana.
Gdy Thorne późnym wieczorem wyjął mi z ramienia lokalizator, z niewiadomych przyczyn wcześniejsze dolegliwości ustąpiły niemalże od razu. Nie rozumiałam tego, podtruwali mnie czy co? Cięcia na ramieniu praktycznie nie czułam, a fizycznie czułam się tak jakbym odzyskała władzę nad moim ciałem, nie to, żeby mnie to niepokoiło, ale było to zastanawiające skąd ta natychmiastowa poprawa.
Gdy Thorne zakładał mi bandaż, nie odezwałam się do niego ani słowem, on jednak nie wytrzymał tej obojętności:
- Proszę cię, porozmawiaj ze mną.
Spojrzałam na niego tym swoim lodowatym spojrzeniem:
- A uważasz, że mamy o czym?
- Ty nie?
Uśmiechnęłam się dość sarkastycznie i pokiwałam głową.
- Nie mogę już ci ufać.
To stwierdzenie widać strasznie go ubodło, bardziej niż się spodziewałam.
- Nie okłamałem cię.
- Rozumiem, nie powiedzenie wszystkiego to nie kłamstwo tak?
Nie odpowiedział, może to i lepiej, każde z nas w tej chwili miało swój własny cel, moim było jak najszybciej wydostać się z jego domu i powrócić do własnego.
- Rano o szóstej biegam pewnie będziesz chciał mi towarzyszyć?
Zapytałam by uśpić jego czujność.
- Wiesz ,że muszę.
Kiwnęłam głową.
- To nastaw sobie budzik, inaczej sama będę musiała cię obudzić.
Chyba zabrzmiało to wiarygodnie, bo widziałam po jego minie, że nie doszukuje się podstępu, a dobrze go znałam.
Poszłam do swojego pokoju na piętrze i odczekałam prawie trzy godziny. Jakiś czas jeszcze Thorne kręcił się po domu, chyba sprawdzał wszystko, później dzwonił telefon, rozmawiał dość długo, ale w końcu wiedziałam, że usnął. Nie trudziłam się by zabierać jakiekolwiek swoje rzeczy, zabrałam tylko pistolet. Po cichutku uchyliłam okno i wyjrzałam przez nie by upewnić się, że nie czai się gdzieś w ciemnościach, ale nie było go, Thorne zawsze mi ufał, niestety tym razem okazało się to dla niego zgubne. Zsunęłam się po krawędzi okna i upadłam prosto na trawnik przed domem. Szczęściem było iż pokój, który zajmowałam wychodził wprost na ulicę, bowiem od strony ogrodu miałabym marne szanse by wydostać się niezauważoną. Byłam przekonana, że Rolly zadbał o to żeby ktoś obserwował całą dobę mój dom, dlatego przedzierając się przez zakamarki między uliczkami, nie za bardzo wiedziałam dokąd pójść, nie chciałam nikogo narażać, a do tego nie miałam pewności komu mogę ufać. Byłam pewna, że w niedługim czasie Thorne zorientuje się, że uciekłam i wznieci alarm. Tysiąc pytań przebiegało przez moją głowę, gdzie ukryć się choćby do rana, później nie miało by już znaczenia gdyby nawet mnie znaleźli, w dzień możliwości są tysiące a przecież my nie mogliśmy rzucać się w oczy.
Wreszcie po omacku dotarłam do domu Will’a i Sue, nie był obstawiony, nikt nie spodziewał się, że mogę przełamać swój żal i udać się do mojej nieodpowiedzialnej siostry. Gdy weszłam do nich do środka, Sue zachowywała się jakby zobaczyła ducha, patrzyła na mnie z niepewnością, ale gdy obudził się Will, od razu połapał się w sytuacji:
- Wszyscy cię szukają.
Spojrzałam na zegarek, szybko się zorientowali, w duchu liczyłam na to, że będę miała więcej czasu na zaplanowanie jak dalej działać. Usiadłam na fotelu, Sue poczęstowała mnie papierosem i sama też zapaliła. Na jej twarzy malowało się przerażenie, odkąd pamiętam, nigdy nie była w takim stanie, w końcu spojrzała ze łzami w oczach:
- Kylie, co się dzieje? Masz kłopoty?
Co miałam jej odpowiedzieć? Nie miałam kłopotów, ale chciałam uciec od czegoś, co poniekąd miałam mieć we krwi – życie w pełni adrenaliny.
- Niezupełnie, po prostu muszę przemyśleć parę spraw.
- Czy coś nam grozi?
O tym nie pomyślałam, istotnie jeśli ktoś chce kogoś zabić a rzekomo ów desperat szukał właśnie mnie, mógł zacząć te poszukiwania od osób mi najbliższych. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że nie mogę uciekać, muszę stawić czoła temu co miało się wydarzyć, w przeciwnym razie mogę narazić wszystkich, którzy są mi bliscy. Poszłam na palcach do pokoju Samanty, spojrzałam na nią, spała na tapczanie, miała twarz aniołka, dotarło do mnie to, że nie mam prawa ich narażać, gdyby coś im się stało, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. Will spojrzał na mnie gdy zamknęłam pokój, czuł chyba o czym pomyślałam, bo natychmiast zareagował.
- Jesteśmy rodziną, nie podejmuj pochopnych decyzji.
Uśmiechnęłam się do niego, wiedziałam, że chce dla mnie dobrze, ale ja zdałam sobie sprawę z tego, że niewinni ludzie mogą paść ofiarą tego nieznanego mi szaleńca, jeśli ja będę się ukrywać.
- Załatwię wam ochronę.
- Chcesz wrócić?!
Will po raz pierwszy chyba podniósł na mnie głos.
-  To szaleństwo!
- Jeśli nie wrócę, mogą zginąć niewinni ludzie, pomyślałeś o córce? Szaleństwem było to, że tu przyjechałam.
Nie wierzyłam, ale nagle Sue odezwała się, miała błędny wzrok a myśli nie potrafiły chyba złożyć się jej w całość:
- Kylie wie co ma robić.
Will omal nie wybuchnął złością, Sue miała rację, ale chyba bardziej ze strachu niż z troski o mnie pragnęła się mnie pozbyć ze swojego domu,  by odsunąć od siebie jak najdalej niebezpieczeństwo. Nagle rozległ się strzał, Will upadł, obróciłam się momentalnie i zobaczyłam jak czerwony punkt pojawił się na wysokości klatki piersiowej mojej siostry, w ostatniej chwili przewróciłam ją na ziemię:
- Nie ruszaj się! Will, co z tobą?
- W porządku.
- Gdzie dostałeś?
- W rękę.
Sue zaczęła płakać, teraz panika osiągnęła u niej punkt kulminacyjny, z jednej strony nie mogłam sobie wybaczyć, że zawitałam w ich domu, z drugiej, prawdopodobnie gdybym tego nie zrobiła, cała trójka już by nie żyła. Miałam jedną szansę na milion, że wyjdę z tego o własnych siłach bez wsparcia, dlatego musiałam w ułamku sekundy podjąć dobrą decyzję, teraz nie chodziło już tylko o mnie. Spojrzałam na Will’a:
- Zabierz ją, przesuń się po podłodze i wejdź do pokoju Samanty, ja spróbuję go zatrzymać a ty dzwoń do Thorne’a.
- Ale Kylie!
Próbował protestować, przeładowałam ręczny karabinek, który udało mi się zabrać razem z pistoletem z domu Thorne’a.
- To rozkaz do cholery!
Tym razem już nie próbował kwestionować mojego zdania, zwiększająca się ilość strzałów dziurawiących ściany była chyba dosyć przekonującym argumentem. Przeczołgali się do pokoju Samanty i zamknęli za sobą drzwi, wtedy dopiero ja zaczęłam strzelać przez wybite okno. W nadziei, że wkrótce otrzymam wsparcie z zewnątrz strzelałam tak długo, aż po około dziesięciu minutach usłyszałam piski opon dobiegające z poza domu, przez moment słychać było jeszcze strzały aż w końcu ulica zaległa ciszą. Kucając przy ścianie i nie mając pojęcia co dzieje się poza ścianami domu, zacisnęłam rękę na pistolecie gdyż karabinek był pusty. Przez dłuższą chwilę nie było kompletnie nic słychać, aż w końcu ktoś nacisnął na klamkę. Czułam pot spływający mi po skroniach, ale nawet nie drgnęłam. Drzwi otworzyły się, najpierw zobaczyłam wyłaniający się karabin a dopiero po chwili tak znaną mi sylwetkę. To był Rolly, wściekłość mieszała mi się na zmianę z chęcią rzucenia mu się w ramiona, spojrzał na mnie, podniosłam się, Red i Thorne wbiegli do pokoju, w którym ukrywał się Will z Sue i Samantą.  Rolly odłożył karabin, spojrzał na moją rodzinę, którą w pośpiechu wyprowadzano z domu, ujął mnie za ramiona, po czym potrząsnął:
- Co ty wyprawiasz?
- Nie twoja sprawa!
Wyszarpnęłam się, ale chwycił mnie ponownie, odepchnęłam go na ścianę, a on z doskoku chwycił mnie od tyłu, wyrwałam się i wycelowałam mu w głowę w tym samym momencie co on w moją, staliśmy tak jakby przepełnieni nienawiścią i wzajemnymi pretensjami, tym razem ręka nawet mi nie drgnęła, wiem, że on też to zauważył i chyba zwątpił:
- Nie chcę z tobą walczyć.
Spojrzałam z obojętnością.
- A może powinieneś?
Bez słowa schował pistolet za pasek i wyciągnął do mnie rękę. Po tym jak potraktował mnie parę godzin temu, nie mogłam uwierzyć, że wykonuje tak śmiały gest, zupełnie tak jakby nigdy nic się nie stało, czy naprawdę był tak wyrachowany?
Schowałam pistolet ,po czym ostrożnie obróciłam się do niego tyłem, wyszłam na zewnątrz, Rolly chwilę jeszcze stał w tym samym miejscu, po czym ruszył za mną, naokoło roiło się od agentów, przeczesywali teren, ale na nic się to nie zdało, desperat zniknął, nie pozostawiając za sobą żadnych śladów.
Wiedziałam, że rozmowa z Rolly’m mnie nie minie, musiałam poznać prawdę, jaka by ona nie była. Nie chciałam być oszukiwana. Jeśli miałam zaryzykować własnym życiem, chciałam wiedzieć w imię czego.
Najgorsza prawda jest lepsza od mistrzowskiego kłamstwa. Tą zasadą kierowałam się całe życie, kłamać nauczył mnie oddział, z chwilą wstąpienia do niego, legły w gruzach wszystkie moje priorytety, stałam się kimś , kim być nie chciałam.

Gdy odeszłam wiedziałam tak samo jak dzisiaj, że od pewnych rzeczy nie da się uciec, tworzyliśmy w końcu tą nieoficjalną część historii, tyle, że ja, nie chciałam być jej częścią jako rządowy zabójca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz