czwartek, 13 lutego 2014

Rozdział XXXVI

XXXVI

Następnego dnia była już środa – dzień mojego odbicia. Rolly osobiście miał poprowadzić wszystkie oddziały a Thorne nadzorował akcję z oddziału wraz z Colin’em by zdać raport w centrum. Po odprawie wszyscy poruszeni całą sytuacją spojrzeli na Rolly’ego, który oznajmił krótko:
- Ruszamy za dwadzieścia pięć minut, reszta w panelach.
Wszyscy skierowali się do szatni a następnie odbierali po kolei sprzęt od J.T. Zabierali ze sobą pełen arsenał.
Kiedy dotarli na miejsce Colin od razu zameldował Rolly’emu:
- Perymetr czysty, parametry  życiowe Kylie na razie jeszcze w normie.
- Jak długo jeszcze będzie działało lekarstwo?
- Jakąś godzinę, później masz tylko dwie godziny na dowiezienie jej do naszego laboratorium.
- Włączam czas.
Colin spojrzał w komputer:
- Ruszyli, będą na miejscu za jakieś dziesięć minut.
Rolly wydał rozkaz.
- Przygotować się.
Daniels nadzorował wszystko z góry obserwując przez szybę monitor Colin’a, w głośnikach słychać było odgłosy konających ludzi, gdyż w czasie kiedy Lavier, Letro i reszta ludzi zbliżała się do  portu, jednostki sekcji oczyszczały teren wokół siedziby Zielonej Komórki.
Dowson zameldował:
- W promieniu kilku mil teren oczyszczony.
- Zostaw dwa oddziały rezerwowe i wracaj do portu
- Przyjąłem.
Colin dalej mówił przez słuchawkę:
- Są na miejscu, wysiadają z samochodu.
- Widzę ich.
Powiedział Rolly.
- Oddział szósty, piąty i czwarty oczyścić teren, drugi i trzeci – przejąć dostawę, oddział pierwszy i drugi na mój sygnał przejąć Lavier’a i Letro.
Nagle coś Colin wstukał w monitor:
- Cholera, Rolly, z samochodu wysiadła Kal.
- Co? Powtórz.
- Kylie przyjechała z Lavier’em.
- Jest uzbrojona?
- Zaczekaj, sprawdzam, nie.
- Do licha miało jej nie być.
Rozległy się strzały, oddziały od dwa do sześć ruszyły do akcji.
- Oddział pierwszy ruszamy!
Zbiegli z górki, a ja stojąc koło Lavier’a obserwowałam to, Letro zaczął strzelać, ale ja zachowywałam bezwzględny spokój. Byłam ubrana cała na czarno w kostium podobny do tego, w którym wyruszyłam z oddziału, gdy strzały rozgorzały na dobre, spojrzałam na Lavier’a:
- Co to za ludzie?
- Udawałam, że nic nie wiem.
- Wystawiłeś mnie?!
- Zamknij się!
Krzyknął Lavier wystraszony tą całą sytuacją, uderzył mnie tak, że opadłam na maskę samochodu i po chwili jakbym ocknęła się ze snu, obraz zaczął mi lekko uciekać sprzed oczu. W tym czasie Dowson zameldował Rolly’emu:
- Dostawa przejęta.
- Odstawcie ją do bazy.
- Przyjąłem.
Gdy Lavier zaczął uciekać, podniosłam się z maski i ze schowka limuzyny wyjęłam pistolet, który wcześniej widziałam jak chował Letro. Upewniłam się, że jest nabity, po czym pobiegłam za nim przebiegając przez sam środek strzałów. Upłynęło kilka minut zanim Rolly rozejrzał się po porcie:
- Colin, gdzie Kylie?
- Cały czas szukam, biegła za Lavier’em, ale teraz nie mogę jej zlokalizować, coś zakłóca nadajnik, nie wiem czy w ogóle jeszcze go ma, chyba że jest uszkodzony.
- To znaczy, że nie żyje?
- Być może, że oberwała, albo celowo się go pozbyła.
Wtedy odezwał się Cole:
- Letro pojmany, wieziemy go.
- Przyjąłem, Colin co na miejscu?
- Przed chwilą meldował się Joe, ale nie ma ich tam.
- Więc szukaj do diabła!
Krzyknął a Colin nerwowo zaczął stukać coś w komputerze, co rusz zmieniając obrazy satelitarne. Rolly spojrzał na zegarek.
- Colin zostało jej dwadzieścia pięć minut!
- Wiem, szukam!
W porcie zaczęło się robić pusto, ci z ludzi Lavier’a, którzy przeżyli, zostali zabrani na oddział na przesłuchanie, reszta leżała martwa. Wtedy na monitorze Colin’a zaczęła mrugać czerwona dioda, Thorne klepnął Colin’a:
- Mam implant, jest sygnał, ale on nie znajduje się w ciele Kal.
- A gdzie?
- W pobliżu dwójki leżących ludzi, jedno nie żyje, drugie ranne, słabe parametry życiowe, ale pokrywają się z Kal.
- Lekarze czeka?
- Tak.
- Gdzie ona jest?
- Podaję współrzędne, duży luksusowy jacht.
Rolly zbliżył w tablecie obraz.
Ludzie Rolly’ego zaczęli z kilkoma ludźmi biec w stronę jachtów.
- Który jacht?!
- Ma nazwę Panta Rei.
Rolly podbiegł do dużego jachtu o nazwie Panta rei, nabił pistolet i razem z Ray’em, Ginem i Bobbie’m weszli na pokład, po czym ostrożnie zaczęli schodzić schodami na dół.
Colin spojrzał w monitor:
- Rolly, czas Kylie dobiegł końca.
- Cholera!
Rolly zaklął pod nosem.
- Masz dwie godziny na ściągnięcie jej tutaj.
- Jest ktoś żywy jeszcze na jachcie?
- Nie, czysto.
Rolly podbiegł do mnie, byłam sina i nieprzytomna, ramię miałam przecięte od noża po starciu z Lavier’em. Rolly wziął mnie na ręce, Bobbie zameldował Colin’owi:
- Obiekt nie żyje.
Gino zmierzył mi puls:
- Transport biegiem!!
- Poduszkowiec ląduje za minutę prosto koło jachtu.
Rolly wyniósł mnie na zewnątrz a Bobbie zameldował:
- Oddział pierwszy wracamy.
Colin zdjął słuchawkę, po czym spojrzał na Thorne’a, a ten odezwał się:
- Niech się przygotują, minuty Kylie są policzone.
- Idę.
Poszedł szybkim tempem do laboratorium.
Kiedy nasz helikopter wylądował, od razu przewieziono mnie do medycznego i podłączono kroplówki, lekarz podał mi sole i próbował ocucić, ale bezskutecznie. Lekarze biegali wokół mojego łóżka, Rolly stał przy szklanej szybie, podszedł do niego Thorne:
- Co z nią? Jest gorzej niż sądzili, organizm wariuje, nie mogą jej ani ustabilizować ani ocucić.
- Jaki jest najgorszy scenariusz?
- Jeśli się nie ocknie przez najbliższych parę minut, to po niej.
W tym samym momencie podszedł do nich zadowolony Daniels:
- No panowie świetna robota, gratuluję.
Rolly spojrzał na niego w taki sposób jakby miał go za chwilę zabić.
- Co z nią?
Rolly nie odpowiedział, więc Thorne odezwał się:
- Jak na razie to jej organizm umiera.
George kiwnął głową:
- Jest kuta na cztery łapy, na pewno z tego wyjdzie.
Daniels poszedł a Rolly zauważył , że lekarze bezradnie kiwają do siebie głowami na nie, wtedy Rolly wściekły wyjął pistolet i dosłownie wparował do mojego pokoju, lekarz aż zaczął się pocić:
- Panie Assante proszę, my po prostu jesteśmy bezradni.
Rolly przystawił pistolet do skroni lekarza:
- Wy jej to świństwo podaliście, więc teraz macie ją z tego odtruć, w przeciwnym razie pozabijam was wszystkich, czy to jest jasne dla was?
- Piętkę relanium dożylnie! Biegiem!
Lekarze ponownie zaczęli się uwijać i podawać mi kolejne leki, aż w końcu po jakiejś pół godzinie zaczęłam dostawać drgawek, a powieki aż mi się trzęsły. Lekarz szybko pochylił się nade mną:
- Pani Hopper słyszy mnie pani? Pani Hopper, proszę chociaż kiwnąć głową.
Ledwo to zrobiłam, zaczęli we mnie ładować następne leki.
- Zwiększyć ilość kroplówek!
- Co teraz?
Zapytał Rolly.
- Narkotyk wywołał olbrzymie spustoszenie w organizmie, czas pokaże, będziemy na bieżąco uzupełniać płyny żeby się nie odwodniła.
Przez kolejne dwa dni byłam w stanie prawie że agonalnym. Mój organizm nie mógł się oczyścić a na antidotum działał odwrotnie niż to miało być. Praktycznie cały czas wymiotowałam.
Kiedy Rolly wszedł do pokoju i zobaczył co się ze mną dzieje, spojrzał na lekarza a ten szybko zaczął się usprawiedliwiać.
- Co się dzieje?
- Skarży się na bolesność uciskową w rzucie żołądka, tyle, że nie ma już czym wymiotować. Mamy nadzieję, że ten stan lada chwila ustąpi. Najgorsze za nią.
Rolly kiwnął głową i stanął z boku.
Rzeczywiście bolesność pod wieczór ustąpiła, ale byłam tak słaba, że ledwo cokolwiek mogłam powiedzieć. Rolly podszedł do mnie i pocałował mnie. Widziała to obsługa medyczna i od razu usunęli się z pokoju. Rolly chwycił mnie za rękę i pocałował. Jego śmiałe zachowanie zdziwiło mnie ,bo dotąd nie pozwalał sobie na takie gesty. Spojrzałam na niego:
- Dlaczego po mnie wróciłeś? Mieliśmy nie ryzykować, a ja mogłam dawno nie żyć.
Spojrzał mi w oczy i chwilę w nie popatrzył:
- Gdybyś nie żyła, to i ja nie miałbym po co żyć.

Powiedział poważnie i ścisnął moją rękę mocniej i tak przesiedział ze mną całą noc patrząc jak śpię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz