XXXV
Ból…, cierpienie…,
nieustająca walka o przetrwanie.
Jak długo jeszcze miałam modlić się o każdy
kolejny dzień życia? Budząc się każdego ranka, nigdy nie wiedziałam jak oddział
ułoży mi życie, czyją będę żoną, kochanką, lub czyją wyrocznią, kogo następnego
będę musiała pozbawić życia nie widząc w tym najmniejszego sensu.
Wyrachowanie…,
oziębłość…, każdego dnia większa i silniejsza, budząca się dzika agresja
prowokująca do bezwzględnego działania.
Tym właśnie się stałam – zgliszczem człowieka,
namiastką społeczeństwa i odwzorowaniem ludzi, których przyszło mi ścigać.
Życie agentów
operacyjnych nie jest łatwe, uczono nas jak pokonywać stres, jak zyskać
odporność na ból, proces „gojenia” ran u nas przebiegać musiał w zawrotnie
szybkim tempie. Dobry agent potrafił przezwyciężyć wszystko z czym normalny
człowiek nie umiałby sobie poradzić. Tworzono z nas maszyny, w których po walce
wymieniano części i dalej funkcjonowaliśmy, nie raz ponad własne siły nigdy nie wiedząc jaką część siebie będziemy
musieli poświęcić dla dobra sprawy ogółu. Ból fizyczny towarzyszył nam prawie
każdego dnia, niektórzy byli z nim zżyci do tego stopnia, że gdy go zabrakło,
czuli jakby ktoś zabrał im tlen.
Z samego rana przed
wyjazdem, wstałam chyba o czwartej. Wyjęłam z szafki farbę w kolorze czerni
granatu i nałożyłam na włosy. Ze szafy wyjęłam czarny dopasowany kostium: spodnie z żakietem i do tego włożyłam czarne
półbuty na wysokim obcasie. O piątej trzydzieści już leżałam w naszym
laboratorium, gdzie wstrzykiwano mi narkotyk. Ten ostatni przebłysk świadomości
jeszcze pamiętałam. Gdy skończyła się odprawa, na której Daniels udzielił
ludziom ostatnich wskazówek, wyszłam z laboratorium i od razu skierowałam się w
stronę rozsuwanych drzwi, narkotyk zaczął działać a ja ubrałam czarne słoneczne
okulary, bo jakoś dziwnie miałam podrażnione oczy. Dziesięciu ludzi udało się w
ślad za mną. Gdy mijałam wszystkich, miałam wrażenie, że nie jestem już tą samą
osobą. Szłam przed siebie nie oglądając się nigdzie: chłodna, opanowana,
budząca strach. Rolly spojrzał na mnie, po czym na Thorne’a, podszedł do
Colin’a, który nadal nie mógł chyba oswoić się z moją przemianą.
- Colin…
Ten ocknął się mimo
woli:
- Nadajnik działa?
- Tak.
- Informuj mnie na
bieżąco.
Colin skinął głową a
Rolly poszedł do siebie.
Późnym popołudniem
Daniels zwołał kolejne zebranie, tym razem on sam zdawał się być przejęty tą
całą sytuacją.
- W tej chwili
skupiamy się na akcji we Francji, musimy mieć na miejscu w pogotowiu
najlepszych ludzi, dlatego część z was wyruszy jeszcze dzisiaj, reszta zajmie
się pozostałymi misjami, wy macie być okrągłą dobę w pogotowiu. Colin…
Teraz Colin wyświetlił
obraz na monitorze, wszyscy słuchali w skupieniu:
- Kylie zajęła
posiadłość przylegającą do posiadłości Lavier’a, udaje importera kryształów, ma
tylko dwa dni na nawiązanie kontaktu z nim.
- Co jeśli się nie
uda?
Zapytał Rolly. George
uśmiechnął się.
- Bez obaw, mamy
wszystko pod kontrolą, zadbaliśmy o to by przyciągnęła swoim urokiem Lavier’a i
była przekonująca. Na razie wszystko idzie zgodnie z planem, Lavier jeszcze
dzisiaj dostanie jej namiary, bez wątpienia w krótkim czasie sprawdzi jej firmę
i kontakty, wtedy się nią zainteresuje. To wszystko.
Wszyscy zaczęli się
rozchodzić a Rolly spojrzał na Colin’a:
- Masz wydostać raport
techników co jej podali, nie ufam już Daniels’owi, mam wrażenie, że za naszymi
plecami wstrzyknął jej coś jeszcze, pytanie tylko jak to na nią podziała z tym
nowoczesnym świństwem.
- Jasne.
Po kilku minutach
Colin przyszedł do gabinetu Thorne’a, czekał tam już za nim Rolly, Thorne
siedział w swoim fotelu, Rolly spojrzał na niego:
- Masz?
- Tak.
- Jak się domyślam nie
chodziło o zneutralizowanie szkodliwego działania nadajnika?
- Nie, to jeden z
wielu narkotyków halucynogennych działających silnie na siatkówkę oka, sprawia,
że świat staje się lepszy, do tego dołożono jej wzmocnioną dawkę Vereny, która
dodatkowo ma wpłynąć u niej na jakikolwiek brak zahamowań. Na chwilę obecną jej
umysłem rządzi narkotyk. Podano jej tą mieszankę w stanie hipnozy.
- Dlaczego?
- Ponieważ wtedy mózg
rejestruje obrazy, które widzi oko człowieka, w tym wypadku był to Lavier.
- Wiedziałeś o tym?
- Nie ,ale widać, że
szefowi bardzo na tym zależy.
- Czy to proces
odwracalny?
- Tak, jak już mówiłem
trwa od tygodnia do dziesięciu dni, organizm pod kontrolą lekarską oczyszcza
się toksyn, ale nie wiem jak to będzie
kiedy został wymieszany z Vereną.
- Co się stanie jeśli
nie weźmie drugiej dawki.
Colin ciężko
westchnął, po czym spojrzał na obydwóch.
- Ten narkotyk
uzależnia biorcę już po pierwszej dawce, po tygodniu przestaje działać i pojawiają
się syndromy uzależnienia, bez pomocy lekarskiej nie poradzi sobie, musiałaby
mieć podawane specjalne leki i kroplówki, które oszukały by narkotyczny głód.
Jeśli nie weźmie drugiej dawki, następuje automatycznie zgon.
Wszyscy popatrzyli po
sobie. Następnego dnia, Colin przyszedł do Rolly’ego z tabletem i pokazał mu
go:
- Mamy ich, ustalili
miejsce wymiany i czas.
- Co z Kal?
- Zaraz sprawdzę bo
byłem w technicznym, szef kazał opracować szczegółowy plan, chce go mieć
wieczorem na biurku.
- Zajmę się tym.
Dwa dni później Rolly
i Colin szli długim korytarzem w przyspieszonym tempie, Rolly był zdenerwowany:
- Co się dzieje?
- Nie przyjęła drugiej
dawki leku, jej organizm wariuje a parametry życiowe gwałtownie zaczęły spadać.
- Masz z nią kontakt?
- Mam ale nie reaguje,
może jak usłyszy twój głos.
Rolly spojrzał w
monitory, nałożył na ucho słuchawkę a ja w tym samym czasie dosłownie czołgałam się po podłodze jak nie
żywa, byłam w poranniku i miałam mokre włosy, bo dopiero co zdążyłam wyjść spod
prysznica. Kompletnie straciłam poczucie czasu i zapomniałam o zastrzyku.
- Kylie słyszysz mnie?
To ja Rolly.
- Rolly? Jezu to
niemożliwe, przecież ciebie tu nie ma.
Przez moment wydawało
mi się nawet, że widzę Rolly’ego. To jednak było złudzenie.
- Kylie, musisz zrobić
zastrzyk , słyszysz? Jeśli go nie zrobisz, umrzesz.
- Ja już nie żyję.
Wymamrotałam, bo tak
właśnie się czułam.
- Kylie zrób sobie ten
pieprzony zastrzyk, proszę.
- Nie dam rady.
- Dasz, poprowadzę
cię, widzisz swoje buty?
Rolly patrzył cały
czas w monitor, teraz nawet Daniels się zaniepokoił, a widząc zbiegowisko przy
monitorach zszedł na dół ciekawy co się dzieje.
- Widzę.
- Spróbuj się do nich
dostać.
Resztką sił
doczołgałam się do swoich butów stojących na podłodze, miały gruby koturn.
Colin spojrzał w drugi monitor.
- Rolly, Lavier
kieruje się do posiadłości Kal.
- Ile czasu?
- Jakieś sześć minut.
- Kylie znalazłaś?
- Tak.
- Otwórz podeszwę.
- Nie mam siły!
- Dasz radę.
W końcu jednak udało
mi się otworzyć podeszwę.
- Mam.
- W środku jest pen,
wyjmij go.
Wyjęłam pen a Colin
powiedział:
- Trzy minuty.
- Naciągnij pięć
milimetrów.
- Ja nic nie widzę.
- Spokojnie, tam jest kółko, czujesz?
- Tak.
- Musi się obrócić
dziesięć razy, dziesięć kliknięć, licz ze mną i obracaj.
- Raz, dwa, trzy,
delikatnie.
- Półtorej minuty.
- Cztery, pięć, sześć,
siedem, osiem, dziewięć…
- Nie dam rady.
- Kylie proszę,
ostatni obrót.
- Mam.
- A teraz musisz
trafić w żyłę.
- Nie widzę jej.
- Pół minuty.
- Naciągnij rękę,
widzisz błękitne linie?
- Chyba tak.
- Teraz wbij.
Wbiłam igłę pena.
- Masz?
- Tak.
- Teraz naciskaj go od
góry tak długo aż poczujesz opór.
W końcu poczułam opór
w penie. Wyjęłam igłę i oparłam głowę o podłogę.
- Jest pod drzwiami,
dzwoni.
Jak przez mgłę
usłyszałam dzwonek do drzwi.
- Kiedy zacznie
działać?
- Po piętnastu
sekundach jeśli trafiła w żyłę.
Odpowiedział Colin a
Rolly spojrzał ponownie w monitor.
- Parametry życiowe?
Zapytał, Colin
spojrzał na wykres:
- Jest dobrze,
podnoszą się.
Tymczasem ja dostałam
jakby jakiegoś uderzenia po którym się podniosłam, odzyskałam świadomość i
usłyszałam ponownie dzwonek do drzwi, włożyłam pen do podeszwy buta i
otworzyłam drzwi, Lavier spojrzał na mnie i wszedł od razu.
- Shon, długo
dzwoniłeś?
Zapytałam po
francusku, gdyż tylko tego języka używaliśmy w rozmowie.
- Nie, tylko moment.
- To dobrze, brałam
prysznic i nie słyszałam.
- Chyba będę musiał
dorobić sobie klucze.
Uśmiechnęłam się.
- Doskonały pomysł,
rozgość się proszę a ja tylko się ubiorę.
Poszłam do góry ciężko
oddychając.
Tymczasem Rolly
spojrzał na Colin’a:
- Będę u siebie,
informuj mnie gdyby coś się działo.
Colin skinął głową a
Rolly poszedł.
Następnego dnia rano
Joe zaspany wszedł do kuchni akurat kiedy Chelsea parzyła kawę.
- Która godzina?
- Szósta, myślałam, że
jeszcze śpisz.
- Obudził mnie zapach
kawy, gdzie Jake?
Chelsea urodziła Jake
nie całe dwa tygodnie wcześniej i w Joe chyba coś drgnęło, bo mimo olbrzymiej
niechęci do Chelsea, w domu przebywał coraz częściej.
- Śpi, wczoraj późno
zasnął.
Joe usiadł przy stole,
zapalił papierosa i zauważył, że w popielniczce dymi się inny papieros,
spojrzał na Chelsea:
- Kiedy zaczęłaś
palić?
- Wczoraj.
Joe kiwnął głową.
- Po co?
- A po co ty palisz?
- Chcesz się pokłócić?
- Chyba nie
przeszkadza ci dym z papierosa?
- Nie, ty mi się nie
podobasz z papierosem.
- Kylie wygląda z
papierosem atrakcyjniej?
- To o to ci chodzi,
co? Ty już zmysły postradałaś do reszty?
Podszedł do niej
bliżej:
- Posłuchaj, kiedy
poznałem Kylie – paliła, ty nie, więc zdania nie zmienię, pozbądź się lepiej
tego peta i umyj zęby.
Joe chwycił swój kubek
z kawą i wylał ją do zlewu, już miał wychodzić kiedy Chelsea powiedziała
głośniej:
- Chcę zrobić remont
kuchni.
- A co z tą jest nie
tak?
- Chcę wnieść w nią
nieco życia.
- W niej jest życie.
- Ty tak uważasz.
Joe spojrzał na nią,
teraz to już resztką sił powstrzymywał się przed wybuchem złości.
- Tak uważam, bo sam
ją urządziłem, co się z tobą dzisiaj dzieje do cholery?
- To samo co zwykle,
tylko dzisiaj raczyłeś to zauważyć.
Joe wściekł się i
wyszedł z domu. Udał się prosto do klubu. Za barem stał Brad i szperał coś w
komputerze, Brad uśmiechnął się:
- Co tak wcześnie?
Poparzyło cię coś domu?
- Tak jakby, Tony!
Przynieś mi kawę, bo domową musiałem wylać.
- Aż tak źle?
- Gorzej.
po chwili kelner Tony przyniósł Joe’mu kawę i odszedł.
po chwili kelner Tony przyniósł Joe’mu kawę i odszedł.
- Chelsea odwaliło,
wchodzę rano do kuchni, a ona z ćwikiem.
- Nie wiedziałem, że
pali.
- Bo nie pali, chciała
mi ewidentnie ciśnienie podnieść, potem ubzdurała sobie, że Kylie też pali i mi
to nie przeszkadza.
- Nie przesadzasz
trochę?
- Poczekaj, to nie
wszystko, już miałem wychodzić, kiedy wymyśliła sobie remont kuchni.
- Posłuchaj, jak
kobieta zaczyna remontować dom, to znaczy, że ją coś gryzie i lepiej szybko się
dowiedz co, zanim zacznie przerabiać ci sypialnię.
Zaczął się śmiać i po
chwili zniknął za narożnikiem zaplecza.
Późnym wieczorem Joe
wszedł do klubu w szampańskim humorze, Brad aż się zatrwożył:
- Skąd ta zmiana?
Zapytał podejrzliwie;
- Nigdy nie zrozumiem
tych bab wiesz? Wziąłem ją do łóżka i po sprawie.
- Jak? To tylko o to
jej chodziło?
- Najwyraźniej.
- Nie rozumiem.
- Nie sypiałem z nią
odkąd oświadczyła, że jest w ciąży.
- Dlaczego?
- Bo ani bym się
obejrzał i miałbym w domu przedszkole. Wznoszę toast za pokręcone kobiece
umysły.
Wznieśli toast i
wypili do dna po kieliszku.
- A co na oddziale?
Wymiana już jutro.
- Rolly skompletował
sześć oddziałów a dwa rezerwowe mają być w pogotowiu.
- Brzmi poważnie.
- I tak jest, nie
zapominaj, że oprócz przechwycenia toksyny i rozbicia Zielonej Komórki, mamy
odbić Kal, a jej minuty są rzekomo policzone.
- Mi to mówisz? Od
dwóch tygodni o niczym innym nie myślę.
Obydwoje zamyślili
się, zresztą nie tylko oni. Wszyscy, którzy choć odrobinę mieli pojęcia o tym,
że następny dzień będzie dla mnie dniem sądnym byli jakoś dziwnie podenerwowani.
Tymczasem ja, nieświadoma niczego, leżałam w swojej francuskiej rezydencji,
śpiąc w ramionach Lavier’a.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz