czwartek, 13 lutego 2014

Rozdział XXXV

XXXV

Ból…, cierpienie…, nieustająca walka o przetrwanie.
 Jak długo jeszcze miałam modlić się o każdy kolejny dzień życia? Budząc się każdego ranka, nigdy nie wiedziałam jak oddział ułoży mi życie, czyją będę żoną, kochanką, lub czyją wyrocznią, kogo następnego będę musiała pozbawić życia nie widząc w tym najmniejszego sensu.
Wyrachowanie…, oziębłość…, każdego dnia większa i silniejsza, budząca się dzika agresja prowokująca do bezwzględnego działania.
 Tym właśnie się stałam – zgliszczem człowieka, namiastką społeczeństwa i odwzorowaniem ludzi, których przyszło mi ścigać.
Życie agentów operacyjnych nie jest łatwe, uczono nas jak pokonywać stres, jak zyskać odporność na ból, proces „gojenia” ran u nas przebiegać musiał w zawrotnie szybkim tempie. Dobry agent potrafił przezwyciężyć wszystko z czym normalny człowiek nie umiałby sobie poradzić. Tworzono z nas maszyny, w których po walce wymieniano części i dalej funkcjonowaliśmy, nie raz ponad własne siły  nigdy nie wiedząc jaką część siebie będziemy musieli poświęcić dla dobra sprawy ogółu. Ból fizyczny towarzyszył nam prawie każdego dnia, niektórzy byli z nim zżyci do tego stopnia, że gdy go zabrakło, czuli jakby ktoś zabrał im tlen.
Z samego rana przed wyjazdem, wstałam chyba o czwartej. Wyjęłam z szafki farbę w kolorze czerni granatu i nałożyłam na włosy. Ze szafy wyjęłam czarny dopasowany kostium:  spodnie z żakietem i do tego włożyłam czarne półbuty na wysokim obcasie. O piątej trzydzieści już leżałam w naszym laboratorium, gdzie wstrzykiwano mi narkotyk. Ten ostatni przebłysk świadomości jeszcze pamiętałam. Gdy skończyła się odprawa, na której Daniels udzielił ludziom ostatnich wskazówek, wyszłam z laboratorium i od razu skierowałam się w stronę rozsuwanych drzwi, narkotyk zaczął działać a ja ubrałam czarne słoneczne okulary, bo jakoś dziwnie miałam podrażnione oczy. Dziesięciu ludzi udało się w ślad za mną. Gdy mijałam wszystkich, miałam wrażenie, że nie jestem już tą samą osobą. Szłam przed siebie nie oglądając się nigdzie: chłodna, opanowana, budząca strach. Rolly spojrzał na mnie, po czym na Thorne’a, podszedł do Colin’a, który nadal nie mógł chyba oswoić się z moją przemianą.
- Colin…
Ten ocknął się mimo woli:
- Nadajnik działa?
- Tak.
- Informuj mnie na bieżąco.
Colin skinął głową a Rolly poszedł do siebie.
Późnym popołudniem Daniels zwołał kolejne zebranie, tym razem on sam zdawał się być przejęty tą całą sytuacją.
- W tej chwili skupiamy się na akcji we Francji, musimy mieć na miejscu w pogotowiu najlepszych ludzi, dlatego część z was wyruszy jeszcze dzisiaj, reszta zajmie się pozostałymi misjami, wy macie być okrągłą dobę w pogotowiu. Colin…
Teraz Colin wyświetlił obraz na monitorze, wszyscy słuchali w skupieniu:
- Kylie zajęła posiadłość przylegającą do posiadłości Lavier’a, udaje importera kryształów, ma tylko dwa dni na nawiązanie kontaktu z nim.
- Co jeśli się nie uda?
Zapytał Rolly. George uśmiechnął się.
- Bez obaw, mamy wszystko pod kontrolą, zadbaliśmy o to by przyciągnęła swoim urokiem Lavier’a i była przekonująca. Na razie wszystko idzie zgodnie z planem, Lavier jeszcze dzisiaj dostanie jej namiary, bez wątpienia w krótkim czasie sprawdzi jej firmę i kontakty, wtedy się nią zainteresuje. To wszystko.
Wszyscy zaczęli się rozchodzić a Rolly  spojrzał na Colin’a:
- Masz wydostać raport techników co jej podali, nie ufam już Daniels’owi, mam wrażenie, że za naszymi plecami wstrzyknął jej coś jeszcze, pytanie tylko jak to na nią podziała z tym nowoczesnym świństwem.
- Jasne.
Po kilku minutach Colin przyszedł do gabinetu Thorne’a, czekał tam już za nim Rolly, Thorne siedział w swoim fotelu, Rolly spojrzał na niego:
- Masz?
- Tak.
- Jak się domyślam nie chodziło o zneutralizowanie szkodliwego działania nadajnika?
- Nie, to jeden z wielu narkotyków halucynogennych działających silnie na siatkówkę oka, sprawia, że świat staje się lepszy, do tego dołożono jej wzmocnioną dawkę Vereny, która dodatkowo ma wpłynąć u niej na jakikolwiek brak zahamowań. Na chwilę obecną jej umysłem rządzi narkotyk. Podano jej tą mieszankę w stanie hipnozy.
- Dlaczego?
- Ponieważ wtedy mózg rejestruje obrazy, które widzi oko człowieka, w tym wypadku był to Lavier.
- Wiedziałeś o tym?
- Nie ,ale widać, że szefowi bardzo na tym zależy.
- Czy to proces odwracalny?
- Tak, jak już mówiłem trwa od tygodnia do dziesięciu dni, organizm pod kontrolą lekarską oczyszcza się  toksyn, ale nie wiem jak to będzie kiedy został wymieszany z Vereną.
- Co się stanie jeśli nie weźmie drugiej dawki.
Colin ciężko westchnął, po czym spojrzał na obydwóch.
- Ten narkotyk uzależnia biorcę już po pierwszej dawce, po tygodniu przestaje działać i pojawiają się syndromy uzależnienia, bez pomocy lekarskiej nie poradzi sobie, musiałaby mieć podawane specjalne leki i kroplówki, które oszukały by narkotyczny głód. Jeśli nie weźmie drugiej dawki, następuje automatycznie zgon.
Wszyscy popatrzyli po sobie. Następnego dnia, Colin przyszedł do Rolly’ego z tabletem i pokazał mu go:
- Mamy ich, ustalili miejsce wymiany i czas.
- Co z Kal?
- Zaraz sprawdzę bo byłem w technicznym, szef kazał opracować szczegółowy plan, chce go mieć wieczorem na biurku.
- Zajmę się tym.
Dwa dni później Rolly i Colin szli długim korytarzem w przyspieszonym tempie, Rolly był zdenerwowany:
- Co się dzieje?
- Nie przyjęła drugiej dawki leku, jej organizm wariuje a parametry życiowe gwałtownie zaczęły spadać.
- Masz z nią kontakt?
- Mam ale nie reaguje, może jak usłyszy twój głos.
Rolly spojrzał w monitory, nałożył na ucho słuchawkę a ja w tym samym czasie  dosłownie czołgałam się po podłodze jak nie żywa, byłam w poranniku i miałam mokre włosy, bo dopiero co zdążyłam wyjść spod prysznica. Kompletnie straciłam poczucie czasu i zapomniałam o zastrzyku.
- Kylie słyszysz mnie? To ja Rolly.
- Rolly? Jezu to niemożliwe, przecież ciebie tu nie ma.
Przez moment wydawało mi się nawet, że widzę Rolly’ego. To jednak było złudzenie.
- Kylie, musisz zrobić zastrzyk , słyszysz? Jeśli go nie zrobisz, umrzesz.
- Ja już nie żyję.
Wymamrotałam, bo tak właśnie się czułam.
- Kylie zrób sobie ten pieprzony zastrzyk, proszę.
- Nie dam rady.
- Dasz, poprowadzę cię, widzisz swoje buty?
Rolly patrzył cały czas w monitor, teraz nawet Daniels się zaniepokoił, a widząc zbiegowisko przy monitorach zszedł na dół ciekawy co się dzieje.
- Widzę.
- Spróbuj się do nich dostać.
Resztką sił doczołgałam się do swoich butów stojących na podłodze, miały gruby koturn. Colin spojrzał w drugi monitor.
- Rolly, Lavier kieruje się do posiadłości Kal.
- Ile czasu?
- Jakieś sześć minut.
- Kylie znalazłaś?
- Tak.
- Otwórz podeszwę.
- Nie mam siły!
- Dasz radę.
W końcu jednak udało mi się otworzyć podeszwę.
- Mam.
- W środku jest pen, wyjmij go.
Wyjęłam pen a Colin powiedział:
- Trzy minuty.
- Naciągnij pięć milimetrów.
- Ja nic nie widzę.
-  Spokojnie, tam jest kółko, czujesz?
- Tak.
- Musi się obrócić dziesięć razy, dziesięć kliknięć, licz ze mną i obracaj.
- Raz, dwa, trzy, delikatnie.
- Półtorej minuty.
- Cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć…
- Nie dam rady.
- Kylie proszę, ostatni obrót.
- Mam.
- A teraz musisz trafić w żyłę.
- Nie widzę jej.
- Pół minuty.
- Naciągnij rękę, widzisz błękitne linie?
- Chyba tak.
- Teraz wbij.
Wbiłam igłę pena.
- Masz?
- Tak.
- Teraz naciskaj go od góry tak długo aż poczujesz opór.
W końcu poczułam opór w penie. Wyjęłam igłę i oparłam głowę o podłogę.
- Jest pod drzwiami, dzwoni.
Jak przez mgłę usłyszałam dzwonek do drzwi.
- Kiedy zacznie działać?
- Po piętnastu sekundach jeśli trafiła w żyłę.
Odpowiedział Colin a Rolly spojrzał ponownie w monitor.
- Parametry życiowe?
Zapytał, Colin spojrzał na wykres:
- Jest dobrze, podnoszą się.
Tymczasem ja dostałam jakby jakiegoś uderzenia po którym się podniosłam, odzyskałam świadomość i usłyszałam ponownie dzwonek do drzwi, włożyłam pen do podeszwy buta i otworzyłam drzwi, Lavier spojrzał na mnie i wszedł od razu.
- Shon, długo dzwoniłeś?
Zapytałam po francusku, gdyż tylko tego języka używaliśmy w rozmowie.
- Nie, tylko moment.
- To dobrze, brałam prysznic i nie słyszałam.
- Chyba będę musiał dorobić sobie klucze.
Uśmiechnęłam się.
- Doskonały pomysł, rozgość się proszę a ja tylko się ubiorę.
Poszłam do góry ciężko oddychając.
Tymczasem Rolly spojrzał na Colin’a:
- Będę u siebie, informuj mnie gdyby coś się działo.
Colin skinął głową a Rolly poszedł.
Następnego dnia rano Joe zaspany wszedł do kuchni akurat kiedy Chelsea parzyła kawę.
- Która godzina?
- Szósta, myślałam, że jeszcze śpisz.
- Obudził mnie zapach kawy, gdzie Jake?
Chelsea urodziła Jake nie całe dwa tygodnie wcześniej i w Joe chyba coś drgnęło, bo mimo olbrzymiej niechęci do Chelsea, w domu przebywał coraz częściej.
- Śpi, wczoraj późno zasnął.
Joe usiadł przy stole, zapalił papierosa i zauważył, że w popielniczce dymi się inny papieros, spojrzał na Chelsea:
- Kiedy zaczęłaś palić?
- Wczoraj.
Joe kiwnął głową.
- Po co?
- A po co ty palisz?
- Chcesz się pokłócić?
- Chyba nie przeszkadza ci dym z papierosa?
- Nie, ty mi się nie podobasz z papierosem.
- Kylie wygląda z papierosem atrakcyjniej?
- To o to ci chodzi, co? Ty już zmysły postradałaś do reszty?
Podszedł do niej bliżej:
- Posłuchaj, kiedy poznałem Kylie – paliła, ty nie, więc zdania nie zmienię, pozbądź się lepiej tego peta i umyj zęby.
Joe chwycił swój kubek z kawą i wylał ją do zlewu, już miał wychodzić kiedy Chelsea powiedziała głośniej:
- Chcę zrobić remont kuchni.
- A co z tą jest nie tak?
- Chcę wnieść w nią nieco życia.
- W niej jest życie.
- Ty tak uważasz.
Joe spojrzał na nią, teraz to już resztką sił powstrzymywał się przed wybuchem złości.
- Tak uważam, bo sam ją urządziłem, co się z tobą dzisiaj dzieje do cholery?
- To samo co zwykle, tylko dzisiaj raczyłeś to zauważyć.
Joe wściekł się i wyszedł z domu. Udał się prosto do klubu. Za barem stał Brad i szperał coś w komputerze, Brad uśmiechnął się:
- Co tak wcześnie? Poparzyło cię coś domu?
- Tak jakby, Tony! Przynieś mi kawę, bo domową musiałem wylać.
- Aż tak źle?
- Gorzej.
po chwili kelner Tony przyniósł Joe’mu kawę i odszedł.
- Chelsea odwaliło, wchodzę rano do kuchni, a ona z ćwikiem.
- Nie wiedziałem, że pali.
- Bo nie pali, chciała mi ewidentnie ciśnienie podnieść, potem ubzdurała sobie, że Kylie też pali i mi to nie przeszkadza.
- Nie przesadzasz trochę?
- Poczekaj, to nie wszystko, już miałem wychodzić, kiedy wymyśliła sobie remont kuchni.
- Posłuchaj, jak kobieta zaczyna remontować dom, to znaczy, że ją coś gryzie i lepiej szybko się dowiedz co, zanim zacznie przerabiać ci sypialnię.
Zaczął się śmiać i po chwili zniknął za narożnikiem zaplecza.
Późnym wieczorem Joe wszedł do klubu w szampańskim humorze, Brad aż się zatrwożył:
- Skąd ta zmiana?
Zapytał podejrzliwie;
- Nigdy nie zrozumiem tych bab wiesz? Wziąłem ją do łóżka i po sprawie.
- Jak? To tylko o to jej chodziło?
- Najwyraźniej.
- Nie rozumiem.
- Nie sypiałem z nią odkąd oświadczyła, że jest w ciąży.
- Dlaczego?
- Bo ani bym się obejrzał i miałbym w domu przedszkole. Wznoszę toast za pokręcone kobiece umysły.
Wznieśli toast i wypili do dna po kieliszku.
- A co na oddziale? Wymiana już jutro.
- Rolly skompletował sześć oddziałów a dwa rezerwowe mają być w pogotowiu.
- Brzmi poważnie.
- I tak jest, nie zapominaj, że oprócz przechwycenia toksyny i rozbicia Zielonej Komórki, mamy odbić Kal, a jej minuty są rzekomo policzone.
- Mi to mówisz? Od dwóch tygodni o niczym innym nie myślę.

Obydwoje zamyślili się, zresztą nie tylko oni. Wszyscy, którzy choć odrobinę mieli pojęcia o tym, że następny dzień będzie dla mnie dniem sądnym byli jakoś dziwnie podenerwowani. Tymczasem ja, nieświadoma niczego, leżałam w swojej francuskiej rezydencji, śpiąc w ramionach Lavier’a.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz