XXXIV
Niestety to co między
nami zaszło, nadal nie rozwiązywało mojego problemu. Nie wiem dlaczego, ale
odnosiłam wrażenie, że teraz dopiero zacznie się wszystko komplikować.
Całe szczęście, że
zawsze telepatycznie porozumiewałam się z Vicky, która zadzwoniła i
powiedziała, że robimy babski wieczór w domku jej rodziców. Tego właśnie
potrzebowałam – oderwać się od tego całego bałaganu, spojrzeń panów z mojego
szacownego oddziału, ale przede wszystkim od natrętnego Danielsa. Musiałam
wyrzucić to wszystko z siebie i znieczulić się.
Do domku rodziców
Vicky zawiózł mnie Ray, dziewczyny już były.
- Mam po ciebie
przyjechać?
Zapytał z troską w
głosie.
- Nie, poradzę sobie,
pa.
Powiedziałam i
pocałowałam go w policzek.
- Kylie…
Już miałam wysiadać
,ale obróciłam się i prześwietliłam go oczami.
- Wszystko w porządku?
Uśmiechnęłam się, ale
nie byłam zła, że pyta, zawsze się o mnie martwił.
- Tak, mój ty rycerzu,
ale jak coś się zmieni, to dam ci znać.
Wysiadłam z samochodu
i poczekałam aż odjedzie. Z oddali słyszałam już śmiechy dobiegające z ogrodu,
zamyśliłam się. Nic nie było w porządku, uwikłałam się w chory układ, do tego
czułam jakiś niewyjaśniony pociąg do Cole’a, a co gorsza, pod ręką zawsze
jeszcze miałam Thorne’a, który w końcu jakiś czas temu prosił mnie o rękę.
Podlej chyba już się czuć nie mogłam, nie ogarniałam swojego życia i chyba
potrzebowałam kogoś, kto ogarnie je za mnie.
Byłam w błędzie
myśląc, że wieczór w towarzystwie przyjaciółek poprawi mój nastrój. Było miło i
wygadałam się, ale niestety żadna nie potrafiła mi doradzić co powinnam zrobić.
Dochodziła dwudziesta trzecia kiedy wreszcie Jess postanowiła, że powinnyśmy
zmienić lokal. Wszystkie było zgodne co do tego, że tylko K&J&B nie ma
sobie równych. Ojciec Vicky zawiózł nas do Malibu, tylko ja jeszcze wcześniej
postanowiłam wejść do domu by się przebrać. Umówiłyśmy się na miejscu, ja
dojechałam taksówką. Klub był przepełniony jak co piątek. Gdy weszłam akurat
puszczono piosenkę Michael’a Jackson’a „Dirty Diana”. Dziewczyny siedziały już
przy stoliku oddziału, tego dnia zebrali się chyba wszyscy agenci, Brad tańczył
na środku parkietu, był w tym naprawdę dobry a do tego uwielbiał Jackson’a. Gdy
próbowałam tanecznym krokiem przejść przez parkiet, pociągnął mnie do siebie i
chyba właśnie wtedy odżyłam. Rytm muzyki sprawił, że moje ciało stało się takie
lekkie… Nie miałam ochoty w ogóle schodzić z parkietu, wyczuł to i pokazał
D.J.’owi, że ma puścić kolejne nagranie, tym razem Marguess. Wreszcie
zrozumiałam po co żyję, w tej jednej chwili miałam wrażenie jakby wszystkie moje
problemy zniknęły. Po chwili dołączyła do nas Vicky i Jess, bo Kim była tak
zajęta naszym snajperem – Sam’em, że nie miała głowy do tak przyziemnych rzeczy
jak taniec.
Nagle odczułam coś
dziwnego- tęsknotę, tęsknotę za czymś co gdzieś uleciało. Zabrakło mi dawnego
życia, wieczorów w klubie, prostych policyjnych akcji, rozmów do późna z
przyjaciółmi. Żeby choć tak przez chwilę poczuć znowu wiatr we włosach, nie
mieć poczucia, że coś bezpowrotnie tracę, nie myśleć, że życie przemyka mi
przez palce a ja jestem tak naprawdę w sytuacji bez wyjścia.
Gdzie popełniłam błąd?
Czy mogłam nie dopuścić do tego, by praca dyktowała mi warunki życia? Czy
mogłam zakochać się w kimś, kto po prostu mógłby ze mną być?
Moje życie było teraz
na takim etapie, że choćbym chciała, to nie mogłam wykonać najmniejszego
manewru, nie mogłam dokonywać wyborów zgodnie z tym co dyktowało mi serce, z
drugiej jednak strony wiedziałam, że jeśli teraz nie zaprotestuje, to nigdy już
nic się nie zmieni.
Gdy nazajutrz weszłam
na oddział i wezwano mnie na odprawę, miałam odczucie, że coś jednak się
zmieni, nie potrafię tego wyjaśnić, ale jakiś wewnętrzny głos tak mi
podpowiadał. Źle radziłam sobie do tej pory z ignorancją jaką serwował mi Rolly
w pracy, ale tego dnia był jakiś inny. Nie miałam pewności czym to jest
podyktowane i czy to nie jakiś kolejny podstęp szyty poniekąd spiskiem całego
oddziału a co najmniej mojego szefa – Danielsa.
Colin pokazywał
zdjęcie na monitorze i mówił, wszyscy uważnie słuchali:
- Shon Lavier jest
czołowym członkiem Zielonej Komórki, wiemy, że mają umówione spotkanie i
dokonają wymiany. Przesyłka zawierać będzie toksynę. Jedna kropla tej
substancji mogłaby zmieść z powierzchni ziemi nasz budynek. Ilość jaką Zielona
Komórka zamierza zakupić, jest wystarczająca do zrobienia olbrzymiej dziury w
ziemi, myślą, że w ten sposób zyskają kontrolę nad światem. Z danych wywiadu
udało nam się ustalić, że toksyna będzie przewożona w kryształach, wtopiona w
szkło jako substancja stała, w tej postaci nie jest niebezpieczna, ale w postaci
płynnej stanowi olbrzymie zagrożenie. Poddana reakcjom chemicznym w
laboratoriach Zielonej Komórki, może doprowadzić do tego, że ludność przestanie
istnieć. Na razie nie wiemy gdzie będzie dokonywana wymiana, wiemy jedynie, że
Lavier ma się spotkać z członkiem irackiej grupy wyzwolenia Osamem na bankiecie
organizowanym w jego domu.
W tym momencie Daniels
spojrzał na mnie i już czułam co się święci, na swoje nieszczęście znałam
francuski a to czyniło mnie potencjalnym kandydatem na to miejsce. Daniels zaczął
mówić:
- Lavier to
perfekcjonista, ale jak każdy człowiek ma również swoje słabości, uwielbia
dobre wino i piękne kobiety, Kylie za dwa dni ruszasz do Francji na rozpoznanie
terenu.
Spojrzałam na niego i
uśmiechnęłam się złośliwie:
- A gdzie proszę?
- Szczegóły omówisz z
Colin’em.
- Na jak długo mam
wyjechać?
- A co? Planowałaś
urlop? To lepiej zmień sobie termin, bo zostaniesz tam tak długo jak to będzie
konieczne. Musimy działać szybko, dopóki Zielona Komórka jest osłabiona, jeśli
coś schrzanicie, znowu urośnie w siłę. To wszystko.
Wszyscy zaczęli się
rozchodzić a Kim podeszła do Daniels’a:
- Szefie.
- O co chodzi?
- Nie mogłabym jechać
zamiast Kal?
- Doceniam twoje
poświęcenie wobec przyjaciółki, ale zbyt krótko się tym zajmujesz a to jest
sprawa rangi państwowej, w grę wchodzą najlepsi agenci.
- Ale…
- Żadnych ale,
wykonać.
- Tak jest.
Daniels poszedł a Kim
skrzywiła się.
Tymczasem ja i Colin
siedzieliśmy w dziale operacyjnym i omawialiśmy akcję, która nie pasowała mi na
kilometr. Colin siedział przy komputerze a ja z boku we fotelu:
- Masz jakieś
uszczerbki w zębach?
Roześmiałam się na to
pytanie:
- Żartujesz prawda?
- Nie, pytam poważnie.
- Dentysta pewnie coś
by znalazł.
- To dobrze, nasz
dentysta założy ci plombę niczym nie różniącą się od zwykłej, tyle, że w tej
będzie nadajnik wielkości łebka od szpilki, będziemy słyszeć każdy twój szept i
oddech, jest bardzo czuła i ma doskonały zasięg. To jak dotąd najlepsza
technologia nieznana gdzie indziej, opracowali ją nasi naukowcy, tuż przed
twoim wyjazdem przeprowadzimy próbę. Podobne stosowane były już w czasie
drugiej wojny światowej, ale ta ma doskonalszą technologię, po dwóch tygodniach
sama rozkłada się bez usuwania.
- A jeśli wykryją ją
jakimś urządzeniem?
- Jest nie do wykrycia
z płynami ,śliną wodą, czymkolwiek.
- Jeśli jest taka
doskonała, to znaczy, że ma jakieś działanie ujemne.
Colin spojrzał na mnie
poważnie.
- No powiedz czego mam
się spodziewać.
- Nadajnik wydziela
bardzo toksyczne fale, które niekorzystnie wpływają na ośrodkowy układ nerwowy
,działanie to musimy jakoś zneutralizować, z tego też względu opracowaliśmy
antidotum, wstrzykniemy ci lek o przedłużonym działaniu, drugą dawkę zabierzesz
ze sobą.
- Narkotyki?
Colin kiwnął głową
- George twierdzi, że
to pomoże akcji.
- Jasne, naćpa mnie
żebym nie wiedziała co robię i tym sposobem uzyska nade mną tak długo
wyczekiwaną kontrolę. Stosowano już tą metodę?
- Nie.
- Zatem jestem
królikiem doświadczalnym tak?
- Po tygodniu musisz
sobie wstrzyknąć drugą dawkę.
- A jeśli z jakiegoś
powodu tego nie zrobię? Czego mogę się spodziewać?
- Bóle głowy,
nadpobudliwość, w końcu śmierć. Technicy przez cały ten czas będą monitorować
wpływ nadajnika na ciało człowieka, wtedy będą mogli opatentować tą metodę.
- To jakiś obłęd, jak
długo będę dochodzić do siebie?
- Po odstawieniu leków
i wyjęciu przed czasem plomby, organizm będzie oczyszczał się z toksyn przez
jakiś tydzień, przez ten czas będziesz pod stałym nadzorem lekarskim, potem
przez jakieś dwa tygodnie do trzech, w zależności od kondycji fizycznej, będziesz
nabierać sił żeby powróciła dawna sprawność.
Nagle za sobą
usłyszałam głos George’a:
- Jeśli akcja się
powiedzie, nasza sekcja zostanie hojnie dofinansowana, tu chodzi o los tysięcy
ludzi.
- Dlaczego stosować
tak drastyczną i niepewną metodę?
- To jedyne jak do tej
pory nie wykrywalne urządzenie a nie możemy sobie pozwolić na to żeby cię
złapano.
- A co jeśli Lavier mi
nie zaufa? Jeśli jakimś cudem mnie
złapią i nie będę mogła wstrzyknąć drugiej porcji leku?
- Takiej opcji w ogóle
nie bierzemy pod uwagę, to nie ma prawa się stać, właśnie dlatego wysyłam
ciebie, chyba warto poświęcić miesiąc swojego życia w zamian za ratowanie
ludzkości co?
- Musi ci na tym
cholernie zależeć skoro jesteś taki miły, jak już będzie po wszystkim
dostaniesz medal od prezydenta czy co?
- Masz dwa dni na
oswojenie się z akcją, przeznacz je na wypoczynek.
Daniels uśmiechnął się
i odszedł a ja spojrzałam na Rolly’ego, którego zauważyłam w oddali. Po chwili
ruszył za Daniels’em i idąc przez korytarz rozmawiali:
- Dlaczego Kylie?
- Myślę, że znasz
odpowiedź na to pytanie, to jedyna agentka takiej rangi, żadna inna temu nie
sprosta, silna psychicznie, odporna na ból, mam dalej wymieniać?
- Nie trzeba, decyzja
jest ostateczna?
- Tak.
Rolly kiwnął głową i
odszedł a George skręcił do swojego gabinetu.
Wieczorem Rolly zabrał
mnie do siebie na kolację, ale nie byłam głodna. Siedząc mieszałam bezsensownie
widelcem w talerzu, spojrzał na mnie:
- Nie jesteś głodna?
- Nie specjalnie.
- Rozmawiałem z
Daniels’em.
- Więc już wiesz?
- Thorne mi powiedział.
Kiwnęłam głową nie
patrząc na niego, ale jego obojętność wobec tej sytuacji zaczęła mnie iście
denerwować.
- Poradzę sobie.
- Wiem.
Westchnęłam i
zapaliłam papierosa, oparłam się o krzesło plecami i w końcu spojrzałam na
niego:
- Będę pod wpływem
niesprawdzonych narkotyków prawda?
- Tak.
- No właśnie, George
oczekuje, że zbliżę się do Lavier’a.
- To nasza praca.
Kiwnęłam głową, to
nasza praca więc dajmy się pożreć hienom, tak po krótce zinterpretowałam
podejście Rolly’ego.
- Tylko tyle masz mi do
powiedzenia?
- Co mam ci
powiedzieć?
- Nie wiem, ale może
chociaż udawałbyś, że obchodzi cię fakt, że twoja nieoficjalna dziewczyna ma
się pieprzyć z jakimś francuskim dupkiem?!
- Uwierz mi, że
obchodzi mnie to.
- Jakoś twój spokój
mówi co innego!
- To pozory.
- To może byś je do
cholery zostawił za drzwiami co?!
Wstałam od stołu, bo
normalnie czułam jak wszystko się we mnie gotuje.
- Kylie zaczekaj!
- Zostaw mnie! Udawaj
dalej!
Wyszłam i skierowałam
się prosto na plażę. Zaangażowanie Rolly’ego w naszą pracę zaczynało być dla
mnie żenujące. Nie potrafiłam tak jak on przejść do wszystkiego na porządku
dziennym.
Czy właśnie dlatego, że tak bardzo się
uzupełnialiśmy i tak różni od siebie byliśmy, nie wyobrażaliśmy sobie na
dłuższą metę życia bez siebie?
Szłam po plaży zadając
sobie te i inne pytania, ale jak już nie raz bywało, nie znalazłam na nie
odpowiedzi, miałam jedynie nadzieję, że moje poświęcenie rzeczywiście przyczyni
się do ocalenia ludzkości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz