czwartek, 13 lutego 2014

Rozdział XXXIV

XXXIV

Niestety to co między nami zaszło, nadal nie rozwiązywało mojego problemu. Nie wiem dlaczego, ale odnosiłam wrażenie, że teraz dopiero zacznie się wszystko komplikować.
Całe szczęście, że zawsze telepatycznie porozumiewałam się z Vicky, która zadzwoniła i powiedziała, że robimy babski wieczór w domku jej rodziców. Tego właśnie potrzebowałam – oderwać się od tego całego bałaganu, spojrzeń panów z mojego szacownego oddziału, ale przede wszystkim od natrętnego Danielsa. Musiałam wyrzucić to wszystko z siebie i znieczulić się.
Do domku rodziców Vicky zawiózł mnie Ray, dziewczyny już były.
- Mam po ciebie przyjechać?
Zapytał z troską w głosie.
- Nie, poradzę sobie, pa.
Powiedziałam i pocałowałam go w policzek.
- Kylie…
Już miałam wysiadać ,ale obróciłam się i prześwietliłam go oczami.
- Wszystko w porządku?
Uśmiechnęłam się, ale nie byłam zła, że pyta, zawsze się o mnie martwił.
- Tak, mój ty rycerzu, ale jak coś się zmieni, to dam ci znać.
Wysiadłam z samochodu i poczekałam aż odjedzie. Z oddali słyszałam już śmiechy dobiegające z ogrodu, zamyśliłam się. Nic nie było w porządku, uwikłałam się w chory układ, do tego czułam jakiś niewyjaśniony pociąg do Cole’a, a co gorsza, pod ręką zawsze jeszcze miałam Thorne’a, który w końcu jakiś czas temu prosił mnie o rękę. Podlej chyba już się czuć nie mogłam, nie ogarniałam swojego życia i chyba potrzebowałam kogoś, kto ogarnie je za mnie.
Byłam w błędzie myśląc, że wieczór w towarzystwie przyjaciółek poprawi mój nastrój. Było miło i wygadałam się, ale niestety żadna nie potrafiła mi doradzić co powinnam zrobić. Dochodziła dwudziesta trzecia kiedy wreszcie Jess postanowiła, że powinnyśmy zmienić lokal. Wszystkie było zgodne co do tego, że tylko K&J&B nie ma sobie równych. Ojciec Vicky zawiózł nas do Malibu, tylko ja jeszcze wcześniej postanowiłam wejść do domu by się przebrać. Umówiłyśmy się na miejscu, ja dojechałam taksówką. Klub był przepełniony jak co piątek. Gdy weszłam akurat puszczono piosenkę Michael’a Jackson’a „Dirty Diana”. Dziewczyny siedziały już przy stoliku oddziału, tego dnia zebrali się chyba wszyscy agenci, Brad tańczył na środku parkietu, był w tym naprawdę dobry a do tego uwielbiał Jackson’a. Gdy próbowałam tanecznym krokiem przejść przez parkiet, pociągnął mnie do siebie i chyba właśnie wtedy odżyłam. Rytm muzyki sprawił, że moje ciało stało się takie lekkie… Nie miałam ochoty w ogóle schodzić z parkietu, wyczuł to i pokazał D.J.’owi, że ma puścić kolejne nagranie, tym razem Marguess. Wreszcie zrozumiałam po co żyję, w tej jednej chwili miałam wrażenie jakby wszystkie moje problemy zniknęły. Po chwili dołączyła do nas Vicky i Jess, bo Kim była tak zajęta naszym snajperem – Sam’em, że nie miała głowy do tak przyziemnych rzeczy jak taniec.
Nagle odczułam coś dziwnego- tęsknotę, tęsknotę za czymś co gdzieś uleciało. Zabrakło mi dawnego życia, wieczorów w klubie, prostych policyjnych akcji, rozmów do późna z przyjaciółmi. Żeby choć tak przez chwilę poczuć znowu wiatr we włosach, nie mieć poczucia, że coś bezpowrotnie tracę, nie myśleć, że życie przemyka mi przez palce a ja jestem tak naprawdę w sytuacji bez wyjścia.
Gdzie popełniłam błąd? Czy mogłam nie dopuścić do tego, by praca dyktowała mi warunki życia? Czy mogłam zakochać się w kimś, kto po prostu mógłby ze mną być?
Moje życie było teraz na takim etapie, że choćbym chciała, to nie mogłam wykonać najmniejszego manewru, nie mogłam dokonywać wyborów zgodnie z tym co dyktowało mi serce, z drugiej jednak strony wiedziałam, że jeśli teraz nie zaprotestuje, to nigdy już nic się nie zmieni.
Gdy nazajutrz weszłam na oddział i wezwano mnie na odprawę, miałam odczucie, że coś jednak się zmieni, nie potrafię tego wyjaśnić, ale jakiś wewnętrzny głos tak mi podpowiadał. Źle radziłam sobie do tej pory z ignorancją jaką serwował mi Rolly w pracy, ale tego dnia był jakiś inny. Nie miałam pewności czym to jest podyktowane i czy to nie jakiś kolejny podstęp szyty poniekąd spiskiem całego oddziału a co najmniej mojego szefa – Danielsa.
Colin pokazywał zdjęcie na monitorze i mówił, wszyscy uważnie słuchali:
- Shon Lavier jest czołowym członkiem Zielonej Komórki, wiemy, że mają umówione spotkanie i dokonają wymiany. Przesyłka zawierać będzie toksynę. Jedna kropla tej substancji mogłaby zmieść z powierzchni ziemi nasz budynek. Ilość jaką Zielona Komórka zamierza zakupić, jest wystarczająca do zrobienia olbrzymiej dziury w ziemi, myślą, że w ten sposób zyskają kontrolę nad światem. Z danych wywiadu udało nam się ustalić, że toksyna będzie przewożona w kryształach, wtopiona w szkło jako substancja stała, w tej postaci nie jest niebezpieczna, ale w postaci płynnej stanowi olbrzymie zagrożenie. Poddana reakcjom chemicznym w laboratoriach Zielonej Komórki, może doprowadzić do tego, że ludność przestanie istnieć. Na razie nie wiemy gdzie będzie dokonywana wymiana, wiemy jedynie, że Lavier ma się spotkać z członkiem irackiej grupy wyzwolenia Osamem na bankiecie organizowanym w jego domu.
W tym momencie Daniels spojrzał na mnie i już czułam co się święci, na swoje nieszczęście znałam francuski a to czyniło mnie potencjalnym kandydatem na to miejsce. Daniels zaczął mówić:
- Lavier to perfekcjonista, ale jak każdy człowiek ma również swoje słabości, uwielbia dobre wino i piękne kobiety, Kylie za dwa dni ruszasz do Francji na rozpoznanie terenu.
Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się złośliwie:
- A gdzie proszę?
- Szczegóły omówisz z Colin’em.
- Na jak długo mam wyjechać?
- A co? Planowałaś urlop? To lepiej zmień sobie termin, bo zostaniesz tam tak długo jak to będzie konieczne. Musimy działać szybko, dopóki Zielona Komórka jest osłabiona, jeśli coś schrzanicie, znowu urośnie w siłę. To wszystko.
Wszyscy zaczęli się rozchodzić a Kim podeszła do Daniels’a:
- Szefie.
- O co chodzi?
- Nie mogłabym jechać zamiast Kal?
- Doceniam twoje poświęcenie wobec przyjaciółki, ale zbyt krótko się tym zajmujesz a to jest sprawa rangi państwowej, w grę wchodzą najlepsi agenci.
- Ale…
- Żadnych ale, wykonać.
- Tak jest.
Daniels poszedł a Kim skrzywiła się.
Tymczasem ja i Colin siedzieliśmy w dziale operacyjnym i omawialiśmy akcję, która nie pasowała mi na kilometr. Colin siedział przy komputerze a ja z boku we fotelu:
- Masz jakieś uszczerbki w zębach?
Roześmiałam się na to pytanie:
- Żartujesz prawda?
- Nie, pytam poważnie.
- Dentysta pewnie coś by znalazł.
- To dobrze, nasz dentysta założy ci plombę niczym nie różniącą się od zwykłej, tyle, że w tej będzie nadajnik wielkości łebka od szpilki, będziemy słyszeć każdy twój szept i oddech, jest bardzo czuła i ma doskonały zasięg. To jak dotąd najlepsza technologia nieznana gdzie indziej, opracowali ją nasi naukowcy, tuż przed twoim wyjazdem przeprowadzimy próbę. Podobne stosowane były już w czasie drugiej wojny światowej, ale ta ma doskonalszą technologię, po dwóch tygodniach sama rozkłada się bez usuwania.
- A jeśli wykryją ją jakimś urządzeniem?
- Jest nie do wykrycia z płynami ,śliną wodą, czymkolwiek.
- Jeśli jest taka doskonała, to znaczy, że ma jakieś działanie ujemne.
Colin spojrzał na mnie poważnie.
- No powiedz czego mam się spodziewać.
- Nadajnik wydziela bardzo toksyczne fale, które niekorzystnie wpływają na ośrodkowy układ nerwowy ,działanie to musimy jakoś zneutralizować, z tego też względu opracowaliśmy antidotum, wstrzykniemy ci lek o przedłużonym działaniu, drugą dawkę zabierzesz ze sobą.
- Narkotyki?
Colin kiwnął głową
- George twierdzi, że to pomoże akcji.
- Jasne, naćpa mnie żebym nie wiedziała co robię i tym sposobem uzyska nade mną tak długo wyczekiwaną kontrolę. Stosowano już tą metodę?
- Nie.
- Zatem jestem królikiem doświadczalnym tak?
- Po tygodniu musisz sobie wstrzyknąć drugą dawkę.
- A jeśli z jakiegoś powodu tego nie zrobię? Czego mogę się spodziewać?
- Bóle głowy, nadpobudliwość, w końcu śmierć. Technicy przez cały ten czas będą monitorować wpływ nadajnika na ciało człowieka, wtedy będą mogli opatentować tą metodę.
- To jakiś obłęd, jak długo będę dochodzić do siebie?
- Po odstawieniu leków i wyjęciu przed czasem plomby, organizm będzie oczyszczał się z toksyn przez jakiś tydzień, przez ten czas będziesz pod stałym nadzorem lekarskim, potem przez jakieś dwa tygodnie do trzech, w zależności od kondycji fizycznej, będziesz nabierać sił żeby powróciła dawna sprawność.
Nagle za sobą usłyszałam głos George’a:
- Jeśli akcja się powiedzie, nasza sekcja zostanie hojnie dofinansowana, tu chodzi o los tysięcy ludzi.
- Dlaczego stosować tak drastyczną i niepewną metodę?
- To jedyne jak do tej pory nie wykrywalne urządzenie a nie możemy sobie pozwolić na to żeby cię złapano.
- A co jeśli Lavier mi nie zaufa?  Jeśli jakimś cudem mnie złapią i nie będę mogła wstrzyknąć drugiej porcji leku?
- Takiej opcji w ogóle nie bierzemy pod uwagę, to nie ma prawa się stać, właśnie dlatego wysyłam ciebie, chyba warto poświęcić miesiąc swojego życia w zamian za ratowanie ludzkości co?
- Musi ci na tym cholernie zależeć skoro jesteś taki miły, jak już będzie po wszystkim dostaniesz medal od prezydenta czy co?
- Masz dwa dni na oswojenie się z akcją, przeznacz je na wypoczynek.
Daniels uśmiechnął się i odszedł a ja spojrzałam na Rolly’ego, którego zauważyłam w oddali. Po chwili ruszył za Daniels’em i idąc przez korytarz rozmawiali:
- Dlaczego Kylie?
- Myślę, że znasz odpowiedź na to pytanie, to jedyna agentka takiej rangi, żadna inna temu nie sprosta, silna psychicznie, odporna na ból, mam dalej wymieniać?
- Nie trzeba, decyzja jest ostateczna?
- Tak.
Rolly kiwnął głową i odszedł a George skręcił do swojego gabinetu.
Wieczorem Rolly zabrał mnie do siebie na kolację, ale nie byłam głodna. Siedząc mieszałam bezsensownie widelcem w talerzu, spojrzał na mnie:
- Nie jesteś głodna?
- Nie specjalnie.
- Rozmawiałem z Daniels’em.
- Więc już wiesz?
- Thorne mi powiedział.
Kiwnęłam głową nie patrząc na niego, ale jego obojętność wobec tej sytuacji zaczęła mnie iście denerwować.
- Poradzę sobie.
- Wiem.
Westchnęłam i zapaliłam papierosa, oparłam się o krzesło plecami i w końcu spojrzałam na niego:
- Będę pod wpływem niesprawdzonych narkotyków prawda?
- Tak.
- No właśnie, George oczekuje, że zbliżę się do Lavier’a.
- To nasza praca.
Kiwnęłam głową, to nasza praca więc dajmy się pożreć hienom, tak po krótce zinterpretowałam podejście Rolly’ego.
- Tylko tyle masz mi do powiedzenia?
- Co mam ci powiedzieć?
- Nie wiem, ale może chociaż udawałbyś, że obchodzi cię fakt, że twoja nieoficjalna dziewczyna ma się pieprzyć z jakimś francuskim dupkiem?!
- Uwierz mi, że obchodzi mnie to.
- Jakoś twój spokój mówi co innego!
- To pozory.
- To może byś je do cholery zostawił za drzwiami co?!
Wstałam od stołu, bo normalnie czułam jak wszystko się we mnie gotuje.
- Kylie zaczekaj!
- Zostaw mnie! Udawaj dalej!
Wyszłam i skierowałam się prosto na plażę. Zaangażowanie Rolly’ego w naszą pracę zaczynało być dla mnie żenujące. Nie potrafiłam tak jak on przejść do wszystkiego na porządku dziennym.
 Czy właśnie dlatego, że tak bardzo się uzupełnialiśmy i tak różni od siebie byliśmy, nie wyobrażaliśmy sobie na dłuższą metę życia bez siebie?

Szłam po plaży zadając sobie te i inne pytania, ale jak już nie raz bywało, nie znalazłam na nie odpowiedzi, miałam jedynie nadzieję, że moje poświęcenie rzeczywiście przyczyni się do ocalenia ludzkości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz