czwartek, 13 lutego 2014

Rozdział XXXI

XXXI

Gdy następnego dnia przyjechałam na oddział, z samego rana Thorne zaplanował treningi. Choć nie byłam w szczytowej formie po ostatniej akcji, rozpierała mnie adrenalina zupełnie tak jakbym tego bólu w ogóle nie odczuwała.
Nie przemyślanym gestem ze strony Thorne’a było bez wątpienia poproszenie mnie o przećwiczenie kilku osób, w tym również i Will’a.
Gdy rozpoczęła się nasza walka, po prostu rzucałam nim o matę jak workiem z piaskiem. Dosyć mocno go poturbowałam, mimo to znosił to dzielnie. Podczas walki Thorne obserwował to z góry wraz z Rolly’m i gdy zobaczył jak fatalnie ma się Will, spojrzał na Rolly’ego:
- Przerwij to zanim go zatłucze na śmierć, on ledwo dyszy.
Rolly uśmiechnął się i zszedł powoli po schodach w dół na salę treningową w momencie, kiedy akurat ja usiadłam okrakiem na Will’u przygniatając mu szyję.
- Kylie mam dość, daj spokój, ja naprawdę nie chciałem.
- Trzeba było pomyśleć wcześniej.
Przygniotłam go jeszcze mocniej i właśnie wtedy podszedł Rolly i ruchem ręki pokazał, że mam go puścić i podejść do niego. Nie byłam zadowolona, ale Will rzeczywiście nie wyglądał ciekawie, ledwo z niego zeszłam zaczął mocno kaszleć. Kim zaczęła się śmiać a Ray podszedł do niego by pomóc mu wstać.
Rolly spojrzał na mnie:
- Widzę, że energia cię rozpiera.
- Żebyś wiedział.
- To dobrze, będziesz mogła się wykazać, wysyłam cię na akcję, odprawa za piętnaście minut.
- Będę gotowa.
Popatrzył na mnie a ja poszłam pod prysznic, w tym czasie Will rozmawiał z Ray’em, który nie krył swojego rozbawienia, również Kim.
- No stary, nie źle zalazłeś jej za skórę.
- Zastanawiam się czy w końcu jej to przejdzie.
- Kiedyś na pewno, ale nie liczyłbym na szybkie rozgrzeszenie, nie urodziłeś się w końcu Joe Hopper’em co?
- Tak, ciągle się zastanawiam jak on to robi.
- To go zapytaj.
Poklepał go po ramieniu i poszedł a Will spojrzał na Kim, która wycierając się ręcznikiem miała wrogą minę:
- Co? Tobie też podpadłem?
- No wiesz, raczej krąg przyjaciół ci się nie powiększył. Sue musi być z ciebie dumna, że cię tak urobiła co?
- To była moja decyzja.
- Twoja? Ja myślę, że sam byś w życiu na to nie wpadł, bo biegałeś za Kal niczym piesek, za to Sue całe życie modliła się, żeby Kylie powinęła się noga.
Kim również skierowała się do szatni a Will spojrzał na Thorne’a dalej stojącego do góry.
Na odprawie Daniels wygłaszał swój interesujący referat, ale jakoś nie specjalnie interesowały mnie jego wywody i czekałam aż zacznie konkretnie mówić o akcji.
- Naszym celem jest Frank Methau i to zadanie dla Kylie. Pojedziesz do Gloucester na góra dwa dni, przechwycisz właściciela księgarni i wrócisz tutaj.
- Księgarni?
Byłam tym rozbawiona.
- A co? Sprzedają za dużo książek?
Jesse i Thorne pochylili głowy, by Daniels nie widział ich uśmiechów, za to on mało nie eksplodował ze złości.
- Bardzo śmieszne, to przykrywka Zielonej Komórki, grupy terrorystycznej numer jeden wśród najbardziej niebezpiecznych. Colin prześle ci jego zdjęcie, to wszystko, ruszasz za dziesięć minut.
Poszłam się przebrać i pobrać sprzęt od J.T:
- Cześć słonko.
Uśmiechnęłam się.
- Cześć wielkoludzie, co tam?
- W porządku, jak zawsze. Colin przeładował twój palntop, masz się meldować co godzinę.
- Czyj to rozkaz?
- Odgórny słonko, taki przepis dla dowódców.
- To znaczy, że Rolly nie dowodzi?
- Z tego co wiem, to jedziesz sama z czterema ludźmi, przydzielił ci Red’a, Gina, Dawson’a i Marty’ego.
- No proszę, cała śmietanka, pewnie powinnam to docenić co?
- A jakże.
- Musi mi strasznie ufać skoro obstawił mnie swoimi najlepszymi agentami.
- Czy coś między wami jest nie halo?
- A jak sądzisz? Okłamał mnie.
- Dla dobra sprawy?
- Tak twierdzi, szkoda o tym mówić, ruszam, dzięki.
Wzięłam walizkę, założyłam okulary słoneczne i ruszyłam prosto do korytarza prowadzącego na nasze lądowisko, tuż za mną ruszyła czwórka moich agentów.
Dochodził wieczór, kiedy Rolly podszedł do Colin’a siedzącego przy komputerze.
- Kylie się odezwała?
- Nie, ostatni raz meldowała się o szesnastej.
- To było pięć godzin temu, spróbuj ją wywołać.
- Cały czas próbuję, ale nie odpowiada.
- Szef wie?
- Tak, kazał czekać do rana.
Rolly spojrzał w monitor:
- Prześlij mi jej ostatnie współrzędne i meldunek.
- Dobrze.
Rolly odszedł i skierował się do swojego gabinetu. Do samego rana analizował mój meldunek ,ale kiedy zrobiła się dziewiąta następnego dnia, podszedł do Colin’a, który stał razem z Daniels’em pokazując mu coś na monitorze:
- I co?
Zapytał Rolly a Colin zajął swoje miejsce:
- Nadal cisza.
Daniels spojrzał na Rolly’ego:
- Miałeś rację, możesz szykować grupę wsparcia.
Rolly skinął głową, ale w tym momencie odezwał się Colin:
- Szefie…
- Tak?
- Wylądował helikopter z drugim oddziałem i więźniem.
Otworzyły się rozsuwane drzwi, weszłam do środka a zaraz za mną „moi” ludzie prowadzący właściciela księgarni. Oni od razu zaprowadzili go do Sali przesłuchań a ja podeszłam do J.T i położyłam dużą walizkę z bronią. J.T uśmiechnął się i pogroził mi palcem, to, że nie szło mnie wywołać chyba go zaniepokoiło, spojrzałam z uśmiechem:
- Już się nie obrażaj, była kolejka za książkami.
J.T pokiwał rozbawiony głową, Rolly zmierzył mnie tym swoim lodowatym spojrzeniem a Daniels podszedł bliżej i oznajmił:
- Wejdź do mnie.
Poszedł a ja zrobiłam kwaśną minę, po czym poszłam zaraz za nim. Daniels usiadł we fotelu a ja stałam i patrzyłam na niego:
- Brawo, załatwiłaś to szybko i fachowo, nie mniej chciałbym ci przypomnieć, że regulamin oddziału jasno mówi, że dowódcy oddziałów meldują się co  godzinę.
- Mam gdzieś ciebie i twój regulamin, przywiozłam ci to co chciałeś więc jeśli chcesz to mnie zlikwiduj a jeśli nie, to daj mi spokój, jestem zmęczona i chcę wrócić do domu.
- To było bardzo odważne, ale igrasz z ogniem, jesteś cenna, tak przynajmniej twierdzi centrum, ale zapamiętaj sobie, że nie ma ludzi niezastąpionych.
Spojrzałam na niego z uśmiechem:
- Tak ci się tylko wydaje.
Obróciłam się na pięcie i wyszłam z jego gabinetu, za to on chwycił za słuchawkę i powiedział do Colin’a:
- Przyślij do mnie Rolly’ego.
Kiedy dotarłam do domu, było jeszcze stosunkowo wcześnie. Ledwo zdążyłam usiąść przy stole w kuchni gdy zadzwoniła moja komórka. To był Rolly i zaproponował mi kolację u siebie. Właściwie nie wiem dlaczego się zgodziłam, coś jednak mimo wszystko bardzo pchało mnie w jego kierunku i sądzę ,że on też o tym wiedział.
Przyjechał po mnie o dziewiętnastej, postanowiłam zaszaleć i znaleźć coś, co zrobi na nim jakiekolwiek wrażenie, w końcu wygrzebałam z szafy ostro granatową sukienkę z głębokim dekoltem o bardzo niecenzuralnej długości, gdy włożyłam rękę z powrotem, znalazłam i buty z granatowego weluru na wysokim obcasie. Kochana Vicky ze swoją duszą nieustającej romantyczki pomyślała o wszystkim namawiając mnie kiedyś na kupno jej. Do tej jednak pory nie miałam okazji by ją na siebie włożyć. Tego wieczoru jednak wydawała się być idealna. W istocie tak właśnie było a Rolly chyba jednak nie był  z kamienia, na mój widok gdy wychodziłam z domu chyba coś wreszcie w nim drgnęło, taką przynajmniej miałam nadzieję, stanęłam przy nim w całej okazałości, zupełnie tak jakbym chciała samą siebie dowartościować, w obawie, że on tego nie zrobi. Pokiwał sam do siebie głową uśmiechając się, zupełnie tak jakby chciał zapytać czy nigdy nie daję za wygraną. W istocie jednak znał odpowiedź. Otworzył mi drzwi od samochodu, po czym odjechaliśmy do jego domu.
- Kiedy tak na ciebie patrzę…
Teraz to do mnie dotarło, to był powód dla którego tak bardzo zabiegali o mój powrót, potrafiłam doskonale wtopić się w tłum, niezależnie od tego czy było to towarzystwo z wyższych sfer, czy takie ze slumsów, sztukę kamuflażu miałam opanowaną do perfekcji.
- To dlatego byłam dla was taka cenna?
Nie spodziewał się chyba tak konkretnego pytania, bo zbył je milczeniem, które było wymowniejsze od słów.
W czasie kolacji Rolly był dziwnie spięty a ponieważ niewiele mówił wywnioskowałam, że po prostu nasz bajeczny pobyt w jego domu dobiega końca. Gdy zjadłam pomyślałam, że najlepiej będzie jeśli zaniecham już moich starań w obawie, że rola robienia z siebie idiotki przywrze do mnie na dobre. Miałam dosyć zabiegania o jego względy, byłam tym zmęczona i coś mi mówiło, że już najwyższa pora na powrót do rzeczywistości, gdyż im dłużej przebywałam od niej z dala, tym trudniej było mi później wracać.
Kalanie się przed mężczyzną jakoś nie leżało w mojej naturze, myślę, że każdy człowiek powinien znać swoją wartość, bo jeśli sam siebie nie będzie szanował, to lepiej nie liczyć na szacunek otoczenia. Z tym właśnie postanowieniem po kolacji wstałam od stołu, chwycił mnie za rękę nie wstając.
- Dziękuję za kolację.
- Dokąd idziesz?
Zapytał, zaczęły mi drgać usta a gałki oczne zalane było nadmierną ilością płynów i tylko czekałam kiedy wypłyną na zewnątrz.
- Po prostu muszę stąd wyjść, rozumiesz? Dłużej tak nie dam rady, nie potrafię.
A jednak łzy wyciekły na policzki, teraz już nie było odwrotu, uzewnętrzniłam swoje emocje choć tak bardzo się przed tym wzbraniałam. Próbowałam zabrać swoją rękę, ale nie mogłam jej wyzwolić z jego uścisku.
- Nie wiem w co ty ze mną grasz, nie potrafię tego ogarnąć, może wykonujesz jakieś kolejne rozkazy Danielsa, albo…
Ścisnął mi rękę jeszcze mocniej i stanął naprzeciwko mnie.
- Myślisz, że chcę się tobą zabawić?
- Nie wiem już co myśleć, co ty byś myślał na moim miejscu.
- Dlaczego nie potrafisz mi zaufać?
- Bo już jednemu zaufałam, a wy wszyscy gracie w tej samej lidze. Wieczna konspiracja, która tak naprawdę to nie wiem do czego ma nas doprowadzić. Nie mamy normalnej pracy więc chciałabym uzyskać chociaż namiastkę normalności w życiu prywatnym, a ty nie ułatwiasz mi tego. Zbliżasz się, po czym oddalasz i tak w kółko, mam dosyć tej gry.
- Wiesz, że nie możemy tak po prostu wkroczyć na oddział i oświadczyć ,że jesteśmy razem, nie na tym etapie i nie teraz, musisz uzbroić się w cierpliwość i poczekać.
Utkwiłam mój wzrok w jego oczach, nie wiem co poczuł, ale ja wiem, że nigdy w ten sposób na niego jeszcze nie patrzyłam. Czekać? Jak długo? I za czym? Wszystko we mnie krzyczało, uznałam, że najlepiej będzie zaryzykować:
- To daj mi powód, dla którego warto będzie mi poczekać.
Myślę, że decyzje podejmowane przeze mnie pod wpływem impulsu, były dla niego najbardziej wymowne i takich nigdy nie lekceważył. Spędził ze mną wystarczająco dużo czasu by wiedzieć, że to co mam w sercu, mam również na języku. Tak było i tym razem.
Potraktował bardzo poważnie to co usłyszał, jeszcze przez chwilę walczył chyba ze swoim morale, ale w końcu dał się ponieść. Chyba zorientował się, że jeśli teraz tego nie zrobi, straci mnie bezpowrotnie, choć byłam w stanie poświęcić dla niego absolutnie wszystko.
Ujął moją twarz i bez opamiętania zaczął mnie całować, tym razem w taki sposób jakby nie myślał kompletnie o niczym poza mną. Postawione ultimatum wyzwoliło w nim instynkty dotąd mi nieznane. Dzikość jego ruchów doprowadzała moje zmysły do obłędu. Zupełnie jakby czytał w moich pragnieniach, doskonale wiedział kiedy miał nade mną dominować i przejmować kontrolę a kiedy dać upust moim żądzom. Każdy ruch jego ciała był tak precyzyjny jak on sam na co dzień. Nie musiałam nim kierować, nawet nie próbowałam. Niczego tak nie pragnęłam jak wyzbycia się wszelkich zahamowań i spełnienia najskrytszych pragnień, które dotąd nie miały szansy dojść do głosu. Kochanie się z nim wyzwoliło we mnie rzeczy, o którym wcześniej nawet nie śniłam. Wprowadził mnie w świat, którego nigdy nie odkryłam, ale chłonęłam go całą sobą, tak intensywnie jak nigdy.

Gdyby ktoś zapytał jakie to uczucie oderwać się na moment od ziemi i unieść wysoko jakby się miało skrzydła, to odpowiedziałabym krótko: takie jak tej jedynej i wyjątkowej nocy, w której nic nie było dla nas ważne a liczyłam się tylko ja i on.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz