XXVIII
Chyba za dużo sobie
obiecywałam po spędzonym wieczorze w towarzystwie Rolly’ego. Na oddziale
zachowywał się jak zwykle. Może za dużo sobie wyobraziłam, jak mogłam
zapomnieć, że na każdej płaszczyźnie
jest tak perfekcyjny. Po kolejnych kilku dniach zaczęło mnie to razić. Nie
planowałam powiedzieć nikomu co się wydarzyło i chyba poczułam się dotknięta
takim traktowaniem. Wyglądało to tak jakby bał się ataku z mojej strony.
Najzwyczajniej w
świecie było mi przykro, ale skoro poza poleceniami służbowymi nie stać go było
na zamienienie ze mną choćby jednego słowa, mogłam to tylko uszanować. W
zasadzie to mijaliśmy się. Czułam, że atmosfera robi się coraz gęstsza,
zaczynało dochodzić nawet do sprzeczek, które wiem, że nie leżały w jego
naturze.
Kilka dni po dosyć
ostrej wymianie zdań, a może raczej po przeprowadzonym monologu, gdyż Rolly nie
miał w zwyczaju podnosić głosu, zostałam wezwana do Daniels’a. Jak zwykle
towarzyszyła mu wierna asysta w postaci Thorne’a, Rolly’ego, informatyka i trzech innych agentów. Usiadłam przy stole
i słuchałam wytycznych. Nawet dobrze się chyba złożyło, że planowano mnie
wysłać na akcję bo nieustanne bicie się z myślami w stylu co zrobiłam nie tak,
że Rolly tak zmienił front, zaczynało mnie mocno męczyć.
- Przydzielam ci czterech agentów, masz się
meldować co godzinę, nie zapominaj, że odpowiadasz za swój zespół.
Zmierzyłam go
wzrokiem, tłumaczył mi to tak jakbym nie znała procedur, ale w końcu miałam na
sumieniu swój oddział z Libanu i on dobrze o tym wiedział. Nie mogłam tylko
zrozumieć od kiedy to ja mam dowodzić akcją, gdzie miał być w tym czasie Rolly?
Przecież twierdzili, że mam braki więc skąd ta zmiana? Od kiedy to nadaję się
na dowódcę? Nie chciałam nawet tego, ale nikt najwyraźniej nie zamierzał pytać
mnie o zdanie.
Gdy wszyscy zaczęli
się rozchodzić, podeszłam do Daniels’a z niewyraźną miną, Rolly i Thorne
przysłuchiwali się temu z boku.
- Czegoś nie
zrozumiałaś?
Zapytał jak zwykle
złośliwie.
- Dlaczego wysyłasz
mnie na główny front?
Dotąd z moich ust
nigdy nie usłyszał takiego pytania więc nie krył zdziwienia.
- Twierdziłaś, że nie
potrzebujesz niańki, więc masz okazję by się wykazać.
- Nie wiem czy jestem
gotowa.
- Nie mnie to oceniać,
to decyzja Rolly’ego, z którą możesz się zdziwić ale też miałem opory się
zgodzić, twierdzi, że sobie poradzisz a ja mu ufam.
- W przeciwieństwie do
mnie?
- Z ust mi to wyjęłaś,
szykuj się bo ruszacie za godzinę a od tej decyzji nie ma odwołania.
Zabrał papiery ze
stołu i poszedł zadowolony z siebie, że utarł mi nosa. Założę się, że nie
miałby nic przeciwko gdybym z tej akcji nie wróciła, dlatego gotów był
zaryzykować. Stałam tam jeszcze przez moment, po czym mój wzrok skierował się
na mojego „trenera”. Nie wiem czy tak do końca wierzył w słuszność swojej
decyzji bo minę miał niewyraźną. Myślę, że po prostu chciał dać mi lekcję
pokory, żebym w przyszłości nie zapomniała gdzie jest moje miejsce.
W zasadzie nie była to
trudna akcja, mieliśmy wydostać aktówkę z budynku starej ambasady i wrócić z
nią z powrotem. Cały jednak czas kiedy dolatywaliśmy na miejsce, miałam jakieś
mieszane uczucia, że coś może pójść nie tak. Załączyły mi się wszystkie możliwe
czujki alarmowe w organizmie. Ludzie Thorne’a nie wiedząc czego mogą się po
mnie spodziewać, czuli się chyba poniekąd za mnie odpowiedzialni i patrzyli na
mnie z nieufnością.
Gdy helikopter
wylądował, rozejrzałam się dookoła, wszystko wyglądało w porządku. Udaliśmy się
truchtem do budynku utrzymując cały czas łączność radiową. Informatyk Colin
cały czas monitorował budynek przez satelitę:
- Korytarz!
Krzyknęłam do
słuchawki, Colin zeskanował obraz.
- Czysto, do końca
korytarzem, potem schodami na drugie piętro, ostatnie drzwi po lewej stronie. W
pokoju są cztery osoby.
- Zrozumiałam.
Biegliśmy korytarzem
do końca a następnie schodami tak jak nakazał nam Colin. Bez trudu weszliśmy na
drugie piętro i weszliśmy do pokoju. Gino, Red i Bobbie zaczęli strzelać z
karabinków maszynowych, ja podbiegłam do mężczyzny, który siedział przy biurku,
przyłożyłam mu pistolet z tłumikiem do skroni:
- Szyfr do sejfu.
- Nie znam! Tylko
ambasador go zna!
Red spojrzał na mnie,
ręka zadrżała mi na broni, ale powtórzyłam pytanie:
- Szyfr!
- Mam cię gdzieś!
- Zła odpowiedź.
Powiedziałam, tym
razem chłodnym tonem i wystrzeliłam, przyłożyłam urządzenie dekodujące do
sejfu:
- Colin szyfr.
Słyszałam jak wstukuje
coś w komputer:
- 1608000072
Wstukałam kod, wyjęłam
metalową walizkę i pokazałam chłopakom, że wracamy.
- Mamy przesyłkę,
wracamy.
- Przyjąłem,
pospieszcie się, dziesięć minut do detonacji.
Wybiegaliśmy z
budynku, gdy nagle usłyszeliśmy strzały, poczułam jak robi mi się gorąco,
biegnąc krzyknęłam do nadajnika:
- Colin do diabła co
się dzieje?!
- Macie towarzystwo,
ochrona się pospieszyła, dwóch na godzinie szóstej, czterech na drugiej!
Cholera! Spod ziemi wyrastają, wysyłam oddział wsparcia!
Zobaczyłam jak Red
upada tuż przede mną od strzału. Zamarłam i powiedziałam do słuchawki:
- Za późno.
Wtedy odezwał się
Rolly w słuchawce, wyraźnie zaniepokojony.
- Co się tam dzieje?!
Nie odpowiedziałam,
nie miałam czasu, nie mogłam dopuścić do podobnej sytuacji jak kiedyś.
Gino i Bobbie dalej
strzelali, Red wił się z bólu, udo mocno
krwawiło, musiałam nas stamtąd wyciągnąć, pomyślałam, że jeśli przeżyjemy, to
będzie oznaczało, że to co robimy ma jeszcze jakiś sens. Musiałam działać
szybko:
- Gino! Wyrzutnia!
Bobbie granaty! I do cholery wyprowadź nas stąd!!
- Tak jest.
Odpowiedział jakby
ożywiony tym, że się nie poddałam, podbiegłam szybko do Red’a, przykucnęłam,
rozerwałam swoją czarną koszulkę i zrobiłam ucisk powyżej rany, pomogłam mu
wstać, w Bobbie’go i Gina wstąpiła jakby nowa energia.
- Red nie dam rady z
walizką, tobą i strzelając, ręce masz sprawne, więc strzelaj do nich i to
celnie, to nasza jedyna szansa, gotowi?
Kiwnęli głowami.
- Wychodzimy i pędem
do śmigłowca. Teraz!!
Biegliśmy przez ogień
strzałów, po drodze Gino dostał w rękę, ale nie zatrzymywał się, wzmogła się w
nim jeszcze większa agresja, po chwili dotarliśmy do śmigłowca, resztkąP sił
udało mi się wciągnąć Red’a na pokład, był naprawdę postawnym facetem. Bobbie i
Gino weszli tuż za nim i pomogli mu. Już miałam
wchodzić i uniosłam jedną nogę do góry, ale wtedy i mnie trafiła kula
tuż pod ramieniem, kiedy zobaczył to Gino, wystrzelił z karabinku chyba cały
magazynek w żołnierza, który był za mną, Bobbie wciągnął mnie a śmigłowiec
zaczął się unosić. Oparłam głowę o ścianę helikoptera, po czym powiedziałam do
słuchawki:
- Oddział pierwszy
wraca z przesyłką.
Cała trójka patrzyła
na mnie z minami jakby chcieli mi podziękować, ale ja nawet sama cieszyłam się,
że udało nam się wyrwać z tego piekła. Gino, który miał przeszkolenie medyczne,
wziął torbę apteczną do ręki i odsunął mi już i tak ledwo trzymający się czarny
podkoszulek. Pomógł mi zdjąć skórzaną kurtkę i dotknął mi ranę sterylnym
gazikiem. Syknęłam cicho i choć bolało niemiłosiernie, starałam się jednak w
tym gronie nie pokazywać bólu, spojrzał jakby onieśmielony widokiem mojego
nagiego ciała, no, może niezupełnie nagiego, ale chyba do takiego widoku nie
przywykli w czasie prac w terenie.
- Kula utkwiła, mogę
ci ją wyjąć, ale nie wiem czy wytrzymasz, całą morfinę podałem Red’owi.
Przełknęłam ślinę, ale
wiedziałam doskonale , że mamy przed sobą dwie godziny lotu, nie miałam wyboru
jeśli chciałam by ból choć trochę osłabł.
- Dam radę.
- Na pewno?
Kiwnęłam głową na tak,
z torby wyjął szczypce i kiedy je zobaczyłam pomyślałam ,że to ostatnie minuty
mojego życia. Jak być twardą, kiedy trzech facetów wglapia się w ciebie bez
opamiętania, Red był ledwo przytomny, ale Bobbie zorientował się chyba, że
jednak poczułam strach, bo szybko wyciągnął do mnie rękę, usiadł koło mnie,
ujął moją głowę, położył ją sobie na swoje kolana i ścisnął obie ręce. Mrugnął
do Gina, że ma zaczynać. Chciałam
wrzeszczeć na całe gardło kiedy zaczął świdrować moją ranę szczypcami,
zacisnęłam zęby i chciałam unieść głowę, ale Bobbie docisnął mi ją z powrotem
na swoje nogi. Po chwili było już po wszystkim. Nie krzyknęłam, ale łzy leciały
mi dużym strumieniem. Nikogo to jednak nie dziwiło. Gino zabandażował mi ranę, Bobbie
widząc, że to koniec pogłaskał mnie czule po głowie i dał tym samym znak, że
mogę się podnieść. Czułam się strasznie obolała, ale prawdopodobnie nie była to
moja ostatnia rana w życiu, więc należało godnie wszystko znieść. Gino wyjął
paczkę papierosów i jakby czytając mi w myślach poczęstował mnie.
Zapaliłam i ciężko
wypuściłam powietrze, miałam nadzieję, że „moi ludzie” byli ze mnie równie
dumni co ja z nich.
Gdy wylądowaliśmy
zespół medyczny już czekał na lądowisku, od razu zabrali Red’a. Był stabilny
ale oszołomiony po dużej ilości morfiny. Ja szłam o własnych siłach, gdy
podbiegł do mnie lekarz, gestykulacją rąk pokazałam, że nie potrzebuję pomocy.
W ręku trzymałam walizkę, gdy cała nasza trójka weszła na oddział, Rolly
spojrzał jakby odczuł ulgę na mój widok, niestety w tej jednej chwili nie
mogłam powiedzieć tego samego. Miałam do niego olbrzymi żal, większy niż dziura
ozonowa. Nie panowałabym pewnie nad sobą, gdyby nie bolesne kłucie w boku.
Chłopacy poszli oddać sprzęt i broń a ja podeszłam do niego i zamaszystym
ruchem położyłam aktówkę na biurku przy którym stał.
Nie powiedział nawet słowa, nie musiał, tym
razem jego oczy zdradzały wszystko. Żałował, że wysłał mnie na tą akcję i
naraził moje życie. Nie mógł tego cofnąć a ja wreszcie domyśliłam się po co
mnie szkolił. Miałam dorównać mu umiejętnościami, bym kiedyś w odpowiednim
czasie była w stanie go godnie zastąpić. Ale czy było to możliwe? Dla mnie nikt
nie był w stanie zająć jego miejsca. Nie potrafiłam myśleć w inny sposób, nie
chciałam. Gdy tak na mnie patrzył, zrozumiałam wszystko, jakbyśmy telepatycznie
przekazywali sobie informacje.
Należeliśmy do siebie,
ale nasze drogi nie miały prawa zejść się w jedną. Potrzebowaliśmy oboje nowej
nadziei na lepsze jutro i niedaleką przyszłość, w której ramie w ramie mieliśmy
kroczyć jak równi sobie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz