środa, 12 lutego 2014

Rozdział XXVIII

XXVIII


Chyba za dużo sobie obiecywałam po spędzonym wieczorze w towarzystwie Rolly’ego. Na oddziale zachowywał się jak zwykle. Może za dużo sobie wyobraziłam, jak mogłam zapomnieć, że  na każdej płaszczyźnie jest tak perfekcyjny. Po kolejnych kilku dniach zaczęło mnie to razić. Nie planowałam powiedzieć nikomu co się wydarzyło i chyba poczułam się dotknięta takim traktowaniem. Wyglądało to tak jakby bał się ataku z mojej strony.
Najzwyczajniej w świecie było mi przykro, ale skoro poza poleceniami służbowymi nie stać go było na zamienienie ze mną choćby jednego słowa, mogłam to tylko uszanować. W zasadzie to mijaliśmy się. Czułam, że atmosfera robi się coraz gęstsza, zaczynało dochodzić nawet do sprzeczek, które wiem, że nie leżały w jego naturze.
Kilka dni po dosyć ostrej wymianie zdań, a może raczej po przeprowadzonym monologu, gdyż Rolly nie miał w zwyczaju podnosić głosu, zostałam wezwana do Daniels’a. Jak zwykle towarzyszyła mu wierna asysta w postaci Thorne’a, Rolly’ego, informatyka  i trzech innych agentów. Usiadłam przy stole i słuchałam wytycznych. Nawet dobrze się chyba złożyło, że planowano mnie wysłać na akcję bo nieustanne bicie się z myślami w stylu co zrobiłam nie tak, że Rolly tak zmienił front, zaczynało mnie mocno męczyć.
 - Przydzielam ci czterech agentów, masz się meldować co godzinę, nie zapominaj, że odpowiadasz za swój zespół.
Zmierzyłam go wzrokiem, tłumaczył mi to tak jakbym nie znała procedur, ale w końcu miałam na sumieniu swój oddział z Libanu i on dobrze o tym wiedział. Nie mogłam tylko zrozumieć od kiedy to ja mam dowodzić akcją, gdzie miał być w tym czasie Rolly? Przecież twierdzili, że mam braki więc skąd ta zmiana? Od kiedy to nadaję się na dowódcę? Nie chciałam nawet tego, ale nikt najwyraźniej nie zamierzał pytać mnie o zdanie.
Gdy wszyscy zaczęli się rozchodzić, podeszłam do Daniels’a z niewyraźną miną, Rolly i Thorne przysłuchiwali się temu z boku.
- Czegoś nie zrozumiałaś?
Zapytał jak zwykle złośliwie.
- Dlaczego wysyłasz mnie na główny front?
Dotąd z moich ust nigdy nie usłyszał takiego pytania więc nie krył zdziwienia.
- Twierdziłaś, że nie potrzebujesz niańki, więc masz okazję by się wykazać.
- Nie wiem czy jestem gotowa.
- Nie mnie to oceniać, to decyzja Rolly’ego, z którą możesz się zdziwić ale też miałem opory się zgodzić, twierdzi, że sobie poradzisz a ja mu ufam.
- W przeciwieństwie do mnie?
- Z ust mi to wyjęłaś, szykuj się bo ruszacie za godzinę a od tej decyzji nie ma odwołania.
Zabrał papiery ze stołu i poszedł zadowolony z siebie, że utarł mi nosa. Założę się, że nie miałby nic przeciwko gdybym z tej akcji nie wróciła, dlatego gotów był zaryzykować. Stałam tam jeszcze przez moment, po czym mój wzrok skierował się na mojego „trenera”. Nie wiem czy tak do końca wierzył w słuszność swojej decyzji bo minę miał niewyraźną. Myślę, że po prostu chciał dać mi lekcję pokory, żebym w przyszłości nie zapomniała gdzie jest moje miejsce.
W zasadzie nie była to trudna akcja, mieliśmy wydostać aktówkę z budynku starej ambasady i wrócić z nią z powrotem. Cały jednak czas kiedy dolatywaliśmy na miejsce, miałam jakieś mieszane uczucia, że coś może pójść nie tak. Załączyły mi się wszystkie możliwe czujki alarmowe w organizmie. Ludzie Thorne’a nie wiedząc czego mogą się po mnie spodziewać, czuli się chyba poniekąd za mnie odpowiedzialni i patrzyli na mnie z nieufnością.

Gdy helikopter wylądował, rozejrzałam się dookoła, wszystko wyglądało w porządku. Udaliśmy się truchtem do budynku utrzymując cały czas łączność radiową. Informatyk Colin cały czas monitorował budynek przez satelitę:
- Korytarz!
Krzyknęłam do słuchawki, Colin zeskanował obraz.
- Czysto, do końca korytarzem, potem schodami na drugie piętro, ostatnie drzwi po lewej stronie. W pokoju są cztery osoby.
 - Zrozumiałam.
Biegliśmy korytarzem do końca a następnie schodami tak jak nakazał nam Colin. Bez trudu weszliśmy na drugie piętro i weszliśmy do pokoju. Gino, Red i Bobbie zaczęli strzelać z karabinków maszynowych, ja podbiegłam do mężczyzny, który siedział przy biurku, przyłożyłam mu pistolet z tłumikiem do skroni:
- Szyfr do sejfu.
- Nie znam! Tylko ambasador go zna!
Red spojrzał na mnie, ręka zadrżała mi na broni, ale powtórzyłam pytanie:
- Szyfr!
- Mam cię gdzieś!
- Zła odpowiedź.
Powiedziałam, tym razem chłodnym tonem i wystrzeliłam, przyłożyłam urządzenie dekodujące do sejfu:
- Colin szyfr.
Słyszałam jak wstukuje coś w komputer:
- 1608000072
Wstukałam kod, wyjęłam metalową walizkę i pokazałam chłopakom, że wracamy.
- Mamy przesyłkę, wracamy.
- Przyjąłem, pospieszcie się, dziesięć minut do detonacji.
Wybiegaliśmy z budynku, gdy nagle usłyszeliśmy strzały, poczułam jak robi mi się gorąco, biegnąc krzyknęłam do nadajnika:
- Colin do diabła co się dzieje?!
- Macie towarzystwo, ochrona się pospieszyła, dwóch na godzinie szóstej, czterech na drugiej! Cholera! Spod ziemi wyrastają, wysyłam oddział wsparcia!
Zobaczyłam jak Red upada tuż przede mną od strzału. Zamarłam i powiedziałam do słuchawki:
- Za późno.
Wtedy odezwał się Rolly w słuchawce, wyraźnie zaniepokojony.
- Co się tam dzieje?!
Nie odpowiedziałam, nie miałam czasu, nie mogłam dopuścić do podobnej sytuacji jak kiedyś.
Gino i Bobbie dalej strzelali, Red wił się  z bólu, udo mocno krwawiło, musiałam nas stamtąd wyciągnąć, pomyślałam, że jeśli przeżyjemy, to będzie oznaczało, że to co robimy ma jeszcze jakiś sens. Musiałam działać szybko:
- Gino! Wyrzutnia! Bobbie granaty! I do cholery wyprowadź nas stąd!!
- Tak jest.
Odpowiedział jakby ożywiony tym, że się nie poddałam, podbiegłam szybko do Red’a, przykucnęłam, rozerwałam swoją czarną koszulkę i zrobiłam ucisk powyżej rany, pomogłam mu wstać, w Bobbie’go i Gina wstąpiła jakby nowa energia.
- Red nie dam rady z walizką, tobą i strzelając, ręce masz sprawne, więc strzelaj do nich i to celnie, to nasza jedyna szansa, gotowi?
Kiwnęli głowami.
- Wychodzimy i pędem do śmigłowca. Teraz!!
Biegliśmy przez ogień strzałów, po drodze Gino dostał w rękę, ale nie zatrzymywał się, wzmogła się w nim jeszcze większa agresja, po chwili dotarliśmy do śmigłowca, resztkąP sił udało mi się wciągnąć Red’a na pokład, był naprawdę postawnym facetem. Bobbie i Gino weszli tuż za nim i pomogli mu. Już miałam  wchodzić i uniosłam jedną nogę do góry, ale wtedy i mnie trafiła kula tuż pod ramieniem, kiedy zobaczył to Gino, wystrzelił z karabinku chyba cały magazynek w żołnierza, który był za mną, Bobbie wciągnął mnie a śmigłowiec zaczął się unosić. Oparłam głowę o ścianę helikoptera, po czym powiedziałam do słuchawki:
- Oddział pierwszy wraca z przesyłką.
Cała trójka patrzyła na mnie z minami jakby chcieli mi podziękować, ale ja nawet sama cieszyłam się, że udało nam się wyrwać z tego piekła. Gino, który miał przeszkolenie medyczne, wziął torbę apteczną do ręki i odsunął mi już i tak ledwo trzymający się czarny podkoszulek. Pomógł mi zdjąć skórzaną kurtkę i dotknął mi ranę sterylnym gazikiem. Syknęłam cicho i choć bolało niemiłosiernie, starałam się jednak w tym gronie nie pokazywać bólu, spojrzał jakby onieśmielony widokiem mojego nagiego ciała, no, może niezupełnie nagiego, ale chyba do takiego widoku nie przywykli w czasie prac w terenie.
- Kula utkwiła, mogę ci ją wyjąć, ale nie wiem czy wytrzymasz, całą morfinę podałem Red’owi.
Przełknęłam ślinę, ale wiedziałam doskonale , że mamy przed sobą dwie godziny lotu, nie miałam wyboru jeśli chciałam by ból choć trochę osłabł.
- Dam radę.
- Na pewno?
Kiwnęłam głową na tak, z torby wyjął szczypce i kiedy je zobaczyłam pomyślałam ,że to ostatnie minuty mojego życia. Jak być twardą, kiedy trzech facetów wglapia się w ciebie bez opamiętania, Red był ledwo przytomny, ale Bobbie zorientował się chyba, że jednak poczułam strach, bo szybko wyciągnął do mnie rękę, usiadł koło mnie, ujął moją głowę, położył ją sobie na swoje kolana i ścisnął obie ręce. Mrugnął do Gina, że ma zaczynać.  Chciałam wrzeszczeć na całe gardło kiedy zaczął świdrować moją ranę szczypcami, zacisnęłam zęby i chciałam unieść głowę, ale Bobbie docisnął mi ją z powrotem na swoje nogi. Po chwili było już po wszystkim. Nie krzyknęłam, ale łzy leciały mi dużym strumieniem. Nikogo to jednak nie dziwiło. Gino zabandażował mi ranę, Bobbie widząc, że to koniec pogłaskał mnie czule po głowie i dał tym samym znak, że mogę się podnieść. Czułam się strasznie obolała, ale prawdopodobnie nie była to moja ostatnia rana w życiu, więc należało godnie wszystko znieść. Gino wyjął paczkę papierosów i jakby czytając mi w myślach poczęstował mnie.
Zapaliłam i ciężko wypuściłam powietrze, miałam nadzieję, że „moi ludzie” byli ze mnie równie dumni co ja z nich.
Gdy wylądowaliśmy zespół medyczny już czekał na lądowisku, od razu zabrali Red’a. Był stabilny ale oszołomiony po dużej ilości morfiny. Ja szłam o własnych siłach, gdy podbiegł do mnie lekarz, gestykulacją rąk pokazałam, że nie potrzebuję pomocy. W ręku trzymałam walizkę, gdy cała nasza trójka weszła na oddział, Rolly spojrzał jakby odczuł ulgę na mój widok, niestety w tej jednej chwili nie mogłam powiedzieć tego samego. Miałam do niego olbrzymi żal, większy niż dziura ozonowa. Nie panowałabym pewnie nad sobą, gdyby nie bolesne kłucie w boku. Chłopacy poszli oddać sprzęt i broń a ja podeszłam do niego i zamaszystym ruchem położyłam aktówkę na biurku przy którym stał.
 Nie powiedział nawet słowa, nie musiał, tym razem jego oczy zdradzały wszystko. Żałował, że wysłał mnie na tą akcję i naraził moje życie. Nie mógł tego cofnąć a ja wreszcie domyśliłam się po co mnie szkolił. Miałam dorównać mu umiejętnościami, bym kiedyś w odpowiednim czasie była w stanie go godnie zastąpić. Ale czy było to możliwe? Dla mnie nikt nie był w stanie zająć jego miejsca. Nie potrafiłam myśleć w inny sposób, nie chciałam. Gdy tak na mnie patrzył, zrozumiałam wszystko, jakbyśmy telepatycznie przekazywali sobie informacje.

Należeliśmy do siebie, ale nasze drogi nie miały prawa zejść się w jedną. Potrzebowaliśmy oboje nowej nadziei na lepsze jutro i niedaleką przyszłość, w której ramie w ramie mieliśmy kroczyć jak równi sobie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz