XXV
Czyż nie jest prawdą
to, że tak naprawdę, każdy z nas ma coś zapisane w gwiazdach? Ja myślę, że
jest. Każdy z nas ma jakieś swoje miejsce w świecie, jeden robi to, drugi co
innego. Są też ludzie ,którzy robią dokładnie to samo, a jednak inaczej.
Agentów takich jak ja
było setki. Kiedy wysłano mnie do Libanu, dzisiaj uważam, że zgubiła mnie
brawura, pewność siebie. Ani nawet przez moment nie pomyślałam, że może coś iść
nie tak. Być może ktoś, kto znalazłby się na moim miejscu, postąpił by inaczej,
może nawet w ogóle by nie wylądował? Tego nie wiem. Wiem za to, że jak już
kiedyś wspomniałam, jeden popełniony błąd lub źle oceniona sytuacja, może nas
kosztować życie. Ja przeżyłam, czterech moich ludzi nie. To jedno traumatyczne
przeżycie zaważyło praktycznie o całej mojej przyszłości. Lęki i niepokój
towarzyszyły mi jeszcze przez długie lata. Zapychanie sobie na siłę życie
mężczyzną w obawie, że po tym co mi zrobiono nigdy już sobie życie nie ułożę.
Ratowanie za wszelką cenę mojego małżeństwa miało mnie utwierdzić w tym, że
może to z mojej winy się rozpada. Każdy związek, każda decyzja, choć
nieświadomie, to jednak myślę teraz z perspektywy czasu, że podyktowana była
moją tragedią. Chciałam być kochana przez mężczyznę, chciałam być adorowana,
szanowana i wszystko to chyba tylko po to aby w jakiś sposób się
dowartościować. Udowodnić samej sobie, że to co mnie spotkało, było tylko
nieszczęśliwym przypadkiem a nie karą od Boga. W którymś nawet momencie
pomyślałam ,że ja już nigdy nie ułożę sobie z nikim życia, bo tak naprawdę
gonię za niewiadomo czym.
Zraniono mnie,
poniżono, sponiewierano… Kto byłby w stanie wreszcie zagłuszyć po latach ten
mój ból? Może ten, który się jeszcze nie urodził? A może po prostu ja miałam
być sama?
Po wyjściu z kościoła
wsiadłam do samochodu i odjechałam. Jakieś dziesięć kilometrów od miejsca, w
którym mieszkam zaparkowałam samochód. Był to mały przydrożny lasek niedaleko
rzeki. Tam jednak czułam się pewniej, było wiele zakamarków, w których można
się było ukryć. Tak jak się spodziewałam, po krótkim czasie, kawałek za mną
zaparkowały dwa samochody. Słyszałam jak wysiadają z nich ludzie, sądząc po
odgłosach, było ich co najmniej sześciu, może nawet siedmiu. Ukryłam się za drzewem na pagórku. W młodych
latach często przyjeżdżałam tu ze swoją paczką na weekendy. Nie było lepszego
miejsca w okolicy na rozbicie namiotu. Odczekałam chwilę, ale zrobiło się
cicho. Prawdopodobnie próbowali mnie zlokalizować. Zajrzałam do magazynku, był
pełen, ale dopiero teraz w tych nerwach przypomniało mi się, że drugi pistolet
zostawiłam w schowku. Świetnie – pomyślałam. Zaledwie kilka naboi na kilku
facetów z karabinkami ręcznymi. Przecież to dopiero zakrawało na dramat.
Głupia, o czym ja myślałam, jeszcze ściągnęłam ich w takie odludzie, gdzie
nawet ja miałabym problem się wydostać, z trzech stron rzeka a z czwartej
weszłabym prosto na nich. W głowie cofnęłam się do dnia, w którym leżałam w
szpitalu po odbiciu, przypomniały mi się słowa dowódcy, że jeszcze się kiedyś o
mnie upomną. Czy to kiedyś, właśnie nastąpiło? Bo jeśli nie? To kim u licha
byli Ci ludzie? Sporo miałam na sumieniu, więc myśleć mogłam różne rzeczy,
równie dobrze mógł to być ktoś ze środowiska mojej zmarłej siostry, może
wynajął kogoś żeby się zemścić. I tak właśnie bijąc się z myślami znienacka
usłyszałam trzask drzewa. Potężna gałąź od strzału upadała wprost na mnie. Aż
podskoczyłam, w ostatniej chwili udało mi się uskoczyć na bok. Znaleźli mnie. W
kolejnych minutach strzały rozgorzały na dobre. Strzelali na oślep nie wiedząc
chyba do końca, za którym drzewem się chowam. Wszystko zaczęło dziać się tak
szybko. Odczekałam chwilę aż wytracą odpowiednią ilość naboi i będą musieli
przeładować magazynek, wtedy dopiero wybiegłam. Jedno jest pewne, przyciągałam
kule jak magnes, ale nagle…, gdy po raz kolejny kula świsnęła koło mojego ucha,
wbiegłam na sam środek i zaczęłam strzelać z jakąś taką agresją, jakbym co
najmniej była na wojnie. W tej jednej chwili jakbym zapomniała, że w końcu ktoś
może mnie trafić. Udało mi się zabrać karabinek od jednego z nieżyjących
agentów i kiedy rozpoznałam w nim twarz człowieka, który parę lat temu
zwerbował mnie do tajnych jednostek, po prostu ogarnął mnie dziki szał. Nigdy
wcześniej nie czułam czegoś podobnego. Oto mężczyzna, którego miałam za wzór
męstwa i wszystkich dobrych życiowych cnót – po prostu do mnie strzelał. Teraz
już byłam pewna z kim mam do czynienia, tak samo jak byłam pewna tego, że albo
oni mnie zabiją, albo ja ich. Tym razem to ja wzięłam karabinek i pałająca
żądzą zemsty i nienawiści zaczęła strzelać na wszystkie strony. Kiedy naboje
się skończyły, rozejrzałam się naokoło. Wszyscy leżeli jak jeden mąż. Przeraził
mnie ten widok. Czym w tej jednej chwili różniłam się od Cynthii, która
uważałam, że nie żyje zgodnie z prawem. Na co zasługiwało to co ja zrobiłam?
Krwawa jatka, a przecież byli to ludzie tacy sami jak ja, działający na czyjś
rozkaz, nie mający wpływu na to co robią. Może źle, że ich tłumaczyłam,
przecież każdy z nas wstępujący do jednostki, doskonale wiedział do czego
jesteśmy szkoleni. Robiliśmy to, czego inni nie byli w stanie wykonać. Byliśmy
rządowymi agentami, byliśmy…stworzeni do zabijania…
Po chwili zadumy,
kiedy chciałam zrobić krok do przodu, zrozumiałam ,że nie jestem sama. Ktoś
naciągnął spust, czułam, że to mój koniec, że za łatwo poszło. Chciałam obrócić
się i chociaż móc spojrzeć w oczy temu kto właśnie do mnie mierzył. Bałam się,
strasznie, nie wiem czy kiedyś równie mocno byłam spanikowana. Karabinek był
pusty, moja broń również. Pomyślałam o mamie, o tym, że jeśli teraz to widzi,
wie jak czuła się Sue, kiedy Cynthia celowała jej w skroń, kiedy ja
zdecydowałam się pociągnąć za spust, bo naprawdę nie miałam wyboru. Wiedziałam,
że jeśli tego nie zrobię – Cynthia wystrzeli. Byłam tego pewna, tak samo jak
tego, że kiedy tylko się obrócę, stracę życie. Profesjonalny agent, wyszkolony
tam gdzie ja, zawsze patrzy w oczy swojej ofierze, nigdy nie celuje w plecy
drugiego agenta. Nie przy takim spotkaniu sam na sam, co innego, kiedy trwa
akcja. Ale tu się skończyła. Tylko jeden z nas mógł wyjść z tego cało i
bynajmniej nie byłam to ja. Odrzuciłam pusty karabinek na bok, po czym zrobiłam
znak krzyża świętego. Nigdy wcześniej tego nie robiłam. Nie byłam praktykująca,
nie byłam taka jak mama. A może powinnam? Teraz to już i tak niczego by nie
zmieniło. Obróciłam się i spojrzałam, stał przede mną mężczyzna w średnim
wieku, wyglądał na dość dobrze wyszkolonego, na twarzy miał dwie podłużne
blizny, kiedy się obróciłam, uśmiechnął się bardzo z siebie zadowolony. Uniósł
broń ciut wyżej, tak jakby chciał mieć pewność, że trafi w samo serce.
Początkowo chciałam zamknąć oczy, ale po chwili zmieniłam zdanie. Miałam
satysfakcję, że i tak udało mi się dojść tak daleko, że jeśli nawet teraz umrę,
może uznają mnie za godnego przeciwnika. Utkwiłam swój wzrok w moim przeciwniku
,i kiedy już myślałam, że za dosłownie
parę sekund upadnę martwa w bezruchu…ktoś upadł… ale to nie byłam ja.
Mężczyzna, który do mnie mierzył przewrócił się na ziemię, z jego głowy leciała
krew. Zmarł od razu. Ale kto oddał strzał? Czy był tam ktoś jeszcze? Teraz
dopiero zaczęłam się bać. Obróciłam się powoli i bardzo niepewnie. I wtedy go
zobaczyłam. Mój wybawiciel stał obok drzewa, opanowany…, męski…
Nie byłam w stanie
powiedzieć słowa, zamurowało mnie. Nigdy, przenigdy nie wierzyłam, że
kiedykolwiek go jeszcze zobaczę. Zobaczyłam. Zrobił krok w moim kierunku i
podał mi broń z tłumikiem, to była moja broń ze schowka samochodowego. Wzięłam
ją bez słowa. Spojrzeliśmy na siebie.
- Wiesz co masz mówić?
Kiwnęłam głową na tak.
- A ja to potwierdzę.
Ciągnął dalej.
Milczałam. To było dla mnie objawienie po sześciu latach. Chciałam mu tyle
powiedzieć, podziękować za to, że odważył się mnie wydostać z Libanu,
podziękować, że teraz mnie uratował, choć nie wiedziałam dlaczego. Ale nie miał
na to czasu. Zniknął w leśnych kniejach i tyle go widziałam. Kiedy po chwili
zaczęły się zjeżdżać samochody, nie miałam ochoty na rozmowę z nikim. Zresztą
chyba to zauważyli, rozejrzeli się tylko dookoła i pokiwali z aprobatą głowami.
Stałam tam tak, nawet
nie wiem jak długo jeszcze. Błądziłam wzrokiem po miejscu, w którym zniknął ON.
Teraz bardziej niż kiedykolwiek odczułam chęć życia, ale to życie chciałam
podzielić z NIM.
Podobno aby czuć
nostalgię trzeba być daleko od domu, ale ja właśnie w nim byłam. Więc dlaczego
mnie to uczucie ogarniało?
To był dla mnie ciężki
dzień, a noc? Była jeszcze gorsza. Cały czas odtwarzałam w myślach wydarzenia
minionego dnia. Uparcie wracałam do chwili, w której pojawił się ON, było to równie
zaskakujące co kilka lat temu. Dlaczego zawsze pojawiał się w najtrudniejszych
dla mnie momentach? To znaczy cieszyłam się, że się pojawiał, ale dlaczego
zawsze odchodził?
Kręciłam się całą noc
po wielkim łóżku, w końcu wstałam i poszłam na taras. Księżyc świecił tak
jasnym blaskiem, że aż oślepiał. Zapaliłam papierosa i położyłam się na leżaku.
Naciągnęłam na siebie koc i wpadłam w zadumę. Żebym tak chociaż wiedziała kim
jest, jak się nazywa. Dlaczego nasze drogi złączyły się ponownie? Dwa razy omal
nie pożegnałam się z życiem i za każdym razem ta sama osoba mnie uratowała.
Był niczym duch. Pojawiał się bezszelestnie i
znikał w ten sam sposób. Teraz, w którą stronę nie patrzyłam, zdawało mi się ,
że go widzę. Tak naprawdę to po prostu chciałam go zobaczyć. Móc zamienić choć
słowo… Poczuć, choć przez moment tą cudowną siłę, którą czułam gdy wynosił mnie
z piwnicy w Libanie. Ale czy w ogóle pamiętał mnie sprzed lat?
Nie chciałam dłużej
umierać z tęsknoty, lecz chyba właśnie to było mi dane.
Nad ranem musiałam
przysnąć, przebudził mnie dotyk czyjejś dłoni na moim policzku. Otworzyłam
spokojnie oczy. Tym razem już się nie bałam, zupełnie tak jakbym sądziła, że
nie można mnie zabić. To był Brad, w oddali stała też Kim ze spuszczoną głową
paląc papierosa.
Zdrajcy – pomyślałam.
Wstałam bez słowa, chciałam iść po kawę, ale wówczas zauważyłam, że na stoliku
został mi ustawiony cały dzbanek. Rzuciłam Brada’owi wrogie spojrzenie. Kim
chyba bała się nawet zbliżyć.
- Przepraszam.
Ciężko wypuściłam
powietrze, Brad nigdy mnie nie przepraszał, zresztą nawet nie miałby za co.
Wiedziałam, że ja też byłam trochę nie w porządku wobec nich, nie mówiąc co
zdarzyło mi się robić. Ale nie mogłam, pewnie tak samo jak im teraz nie wolno
było nic powiedzieć, a jednak Brad
próbował przecież mnie ostrzec. Musiałam się uspokoić. Pozwoliłam by emocje
opadły. Nalałam sobie kubek kawy i dopiero się odezwałam, widząc, że Brad
usiadł po przeciwnej stronie czekając na moją reakcję.
- Przyszliście po rozgrzeszenie?
Spojrzeli oboje, jakby
błagając o litość.
Chciałam im tyle powiedzieć,
wyjaśnić, co stało się wczorajszego po południa, ale nie mogłam. Ta myśl
dobijała mnie. Oczekiwałam od swoich przyjaciół lojalności aż po grób, a
tymczasem sama ich cały czas oszukiwałam. To okropne.
- W porządku.
Powiedziałam, ale
chyba nie tego się spodziewali, ich zdziwienie można było dostrzec gołym okiem.
- Tak po prostu?
Pytanie Kim nie
zdziwiło mnie ani trochę. Nie odpowiedziałam, tylko zapaliłam papierosa i
wydmuchując dym, kiwnęłam potakująco głową.
- Dlaczego?
Po jej kolejnym
pytaniu , uśmiechnęłam się.
- Z prostej przyczyny, nie macie tak naprawdę
pojęcia w co się wpakowaliście, ale jeśli tak wam pasują rządowe posady…
- A ty?
Tym razem stanęłam na
przeciwko swojej przyjaciółki i spojrzałam jej głęboko w oczy.
- Jak się chyba
zorientowałaś, ja w przeciwieństwie do was, nie miałam wyboru.
- No właśnie tego nie rozumiem.
Pokiwałam głową, wtedy
wstał Brad i spojrzał na Kim, szybko połapał się w sytuacji.
- Myślę, że najlepiej będzie jeśli nie
będziemy o nic pytać – powiedział a Kim skinęła głową. Stałam przy słupie
tarasowym i wpatrywałam się w mój ukochany las. Może tam udało by mi się
znaleźć odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła
szósta trzydzieści. Musiałam się wreszcie zmierzyć z moją przeszłością i
dowiedzieć się, jak dalej ma wyglądać moje życie.
Spotkanie wyznaczone
miałam na godzinę ósmą rano w sztabie.
Sztab jak się okazało
znajdował się nie gdzie indziej tylko na trzecim piętrze naszego budynku
policyjnego. Nigdy tam nie byłam, nawet nie specjalnie interesowało mnie to co
tam jest.
Kiedy weszłam na swój
oddział i skierowałam się do windy, czułam, że setki oczu wpatrzone są we mnie.
Ale znieczuliłam się na to. Z obojętnym wyrazem twarzy weszłam do windy, drzwi
zamknęły się za mną. Winda wjechała na trzecie piętro. Otworzyła się. Od razu można było wyczuć
tajniacki klimat. Wszędzie aż roiło się od ludzi w czarnych garniturach.
Siedząca przy biurku w narożniku kobieta, na mój widok wstała i podeszła szybkim krokiem:
- Pan Daniels już na
panią czeka.
Daniels’a poznałam
kiedy mnie zwerbowano siedem lat temu. Nienawidziłam go z całego serca. To
właśnie on wysłał mnie na akcję w Libanie, która jego zdaniem miała być
spacerkiem po lesie. Jego rozkaz kosztował mnie ponad rok wyjęty z życiorysu.
Kobieta otworzyła
wielkie drzwi od sali konferencyjnej i wskazała ręką, że mogę wejść dalej.
Zrobiłam dwa kroki,
drzwi się zamknęły i wtedy…
Myślałam, że za chwilę
zemdleję. Przy wielkim stole konferencyjnym siedzieli w rzędzie: informatyk – Colin, nasz komputerowy hakerski
geniusz, jakiś agent, którego nie znałam, obok Thorne pochylający głowę nad
aktami, Daniels obstawiony dwoma innymi
starszymi dowódcami i … nie kto inny jak mój wybawiciel!
Nie mogłam uwierzyć,
że spotykamy się w takim miejscu. I jaką rolę odgrywał on w tym wszystkim? Na
pewno nie małą skoro siedział w tak doborowym towarzystwie.
Nie wiem tak do końca,
czy chciał sprawdzić mój profesjonalizm i ocenić jak zdam raport z wczorajszej
zasadzki, czy po prostu zżerała go ludzka ciekawość jak się zachowam.
Jedno jest pewne,
studiował bardzo dokładnie każdy mój ruch i gest.
A może tym właśnie się
zajmował – ocenianiem ludzi? Nie wiedziałam, za to byłam pewna, że chcę dobrze
wypaść i dowiedzieć się w końcu, kim jest.
Spotkanie było
stosunkowo treściwe, moje odpowiedzi jednak na zadawane pytania brzmiały tak
lub nie. Jakoś nie potrafiłam wykrzesać z siebie więcej. Tak naprawdę cała moja
uwaga skupiona była na tajemniczym agencie, który miał piękny zwyczaj
wyciągania mnie z opresji.
Siedział tak bacznie
mnie obserwując, był chłodny i opanowany a jego twarz nie zdradzała
najmniejszych emocji. Nawet się nie poruszył.
Gdy wreszcie wyrok zapadł i oznajmiono mi, że
dobrze się spisałam i mile widzieliby mnie z powrotem w swoich jednostkach, nie
pytałam czy mogę się temu sprzeciwić. Znałam dobrze odpowiedź. Przystałam zatem
na ich warunki, bo dobrze wiedziałam, że od nich nie można tak po prostu
odejść. Miałam dalej nadzorować pracę mojego oddziału, z tą różnicą, że w razie
potrzeby będą mnie wzywać na akcje. Do tego miałam brać też czynny udział w
przeszkoleniu moich pracowników jako agentów rezerwowych. Tak jak kiedyś mnie
szkolono.
Gdy wreszcie wstaliśmy
i prawie wszyscy zaczęli się rozchodzić, a na sali pozostał Thorne, Daniels, no
i ON, Daniels spojrzał na mnie z tym swoim złośliwym uśmieszkiem i oświadczył:
- To jest Rolly Assante, od dzisiaj będzie
nadzorował twoją pracę i przećwiczy z tobą parę rzeczy, miałaś sporą przerwę.
Teraz już mi się
przestało podobać, ogarniała mnie wściekłość, ostatnią rzeczą, której
potrzebowałam to bodyguard.
- Ma mnie niańczyć?
Teraz to ja miałam
złośliwy uśmiech. Widziałam jak Thorne się podśmiechuje udając, że przegląda
akta.
- Nazywaj to jak
chcesz, oboje wiemy, że jesteś nieobliczalna, nie znam nikogo, kto lepiej niż
Rolly będzie w stanie nad tobą zapanować.
Byłam tak zła, że
odechciało mi się dziękować Rolly’emu za uratowanie życia i w ogóle za
cokolwiek. Wychodząc usłyszałam tylko jak Daniels powiedział do niego:
- Miej się na baczności, łatwiej ujarzmić
dzikiego konia niż panią Hopper.
Sama do siebie
pokręciłam głową a w myślach tylko jedno słowo cisnęło się by powiedzieć głośno
– dupek. Może to nie było zbyt kulturalne z mojej strony, ale po co byłam im
potrzebna, skoro trzeba było pilnować mnie dwadzieścia cztery godziny na dobę?
Przeszłam przez dolne
piętro oddziału niczym przeciąg. Opuściłam budynek i odjechałam stamtąd w
zawrotnym tempie.
Sama nie wiem po co,
ale mimo woli obrałam kierunek jazdy w stronę miejsca zdarzenia z ostatniego
dnia. Podjechałam i zostawiłam samochód na skraju lasu, dokładnie tam gdzie
dzień wcześniej. Poszłam w głąb lasu i skierowałam się w kierunku rzeki.
Potrzebowałam spokoju a jednak w myślach odtwarzałam wczorajsze popołudnie.
Usiadłam na brzegu rzeki. Widok był piękny. Blask słońca odbijał się w tafli
wody. Wiatr tylko niekiedy poruszał delikatnie liśćmi na drzewach. Kiedy tak
położyłam się na trawie poczułam jakieś ukojenie. Zupełnie tak jakbym oderwała
się od swojego ciała i znalazła się ponad nim. Cisza tak pięknie kołysała moje
serce. Nie chciałam przerywać tego błogiego stanu. Leżałam jeszcze kilka minut,
lecz kiedy w końcu otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą Rolly’ego, aż
podskoczyłam, tym samym tracąc równowagę. Noga osunęła się po mieliźnie i
wylądowałam prosto w rzece. Nawet nie próbowałam sobie wyobrazić jak wyglądałam
siedząc tam tak, mokra po czubek głowy od plusku wody. W życiu mi się nie
zdarzyła taka niezdarność, setki razy siedziałam w tym samym miejscu i jakoś
wstając nie zachowałam się jak ostatnia ofiara losu. No ale…, zawsze musi być
ten pierwszy raz. Agent ze mnie pierwsza liga. Może jednak potrzebowałam tej
niańki? Na to przynajmniej wyglądało.
Rolly stał nad
brzegiem. Milczał jak zwykle. Zresztą to chyba najlepiej potrafił, patrzył na
mnie tak jakby nigdy nie widział kobiety w rzece. Dałam popis. Spojrzałam na
niego, wyciągnął do mnie rękę. W pierwszej chwili miałam ochotę pociągnąć go do
wody może wtedy coś by powiedział, ale później pomyślałam, że facet taki jak on
najprawdopodobniej nie ma poczucia
humoru i lepiej nie ryzykować.
Chwyciłam jego rękę i
podniosłam się. Już gorzej po prostu być nie mogło, sięgnęłam do kieszeni i
wyjęłam z niej mokrą paczkę papierosów. Nawet nie przyszło mi przez myśl, żeby
zapytać Rolly’ego o papierosa, bo przecież ten perfekcjonista w każdym calu,
bez wątpienia stronił od nałogów. Tak przynajmniej nakazywało sądzić po jego
muskularnej strukturze ciała. Ale…, tym razem mile mnie zaskoczył. Wyciągnął z
kieszeni paczkę papierosów, poczęstował mnie, po czym zapalił zapalniczkę, bym
mogła odpalić papierosa. Nie wiem czy był takim dżentelmenem, czy po prostu bał
się, że zrobię sobie tą zapalniczką krzywdę. Ja w ogóle nie wiem co on myślał,
bo nic nie mówił. Ale nagle stało się coś dla mnie niespotykanego. Zerknęłam na
jego twarz i zobaczyłam, że wargi wygięły się w delikatnym uśmiechu. Jakże
pięknym, myślałam, że zaraz zemdleję.
- Pięknie to zrobiłaś.
Teraz uśmiechnął się
jeszcze szerzej. Nie wierzyłam w to co zobaczyłam. Czy ten człowiek jednak
potrafił coś czuć? Patrzyłam na jego uśmiechniętą twarz, w końcu sama
roześmiałam się, bo chyba już nic innego mi nie zostało. Musiałam żałośnie
wyglądać, a do tego nie będąc przygotowaną na kąpiel, nie pozostawało mi nic
innego, jak liczyć na to, że słońce osuszy moje ubranie jeśli jeszcze trochę
tam zostanę.
- To może się
przejdziemy?
Zapytał. Spacer z
nim?- pomyślałam, że choćby i na koniec świata. Ruszyliśmy w stronę pomostu a
ja nie mogłam posiąść się z radości. Może byłam głupia, że mnie to cieszyło,
ale choć pewnie nikt mi by nie uwierzył, nie zamieniliśmy nawet słowa
związanego z pracą. Nie wspomniałam o Libanie, ani wczorajszym dniu.
Interesowało go
dokładnie wszystko na mój temat. To mnie zdziwiło. Przystanęliśmy na moment.
- Wiesz, macie tak
doskonały wywiad, że naprawdę nie wiem skąd te wszystkie pytania.
Czekałam co odpowie.
- Przeczytać o kimś w
aktach, to nie to samo, co ocenić jaki jest naprawdę.
- Tym się zajmujesz? Ocenianiem?
- Nie, tak naprawdę, to tym zajmował się
zawsze Thorne, chyba połapałaś się, że jest naszym człowiekiem.
Kiwnęłam potakująco
głową. Trudno byłoby się nie połapać, ale postanowiłam, że z Thorne’m rozmówię
się innym razem.
- I jak mnie ocenił?
Uśmiechnął się. Tym
razem jeszcze piękniej.
- Powiedział, że
jesteś niezwykłą kobietą, w pełni się z nim zgadzam.
Zawstydził mnie. Nie
spodziewałam się z jego ust usłyszeć takiego komplementu. W tej jednej chwili
poczułam się tak kobieca, że nie byłam w stanie nawet tego opisać.
Minuta po minucie ogarniała mnie coraz większa
chęć by „ uczyć się” go od nowa.
Tego dnia, gdy poszliśmy
na pierwszy nasz wspólny spacer i zaczęliśmy rozmawiać, jednego byłam pewna,
chciałam z nim tak przejść przez resztę mojego życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz