XXIV
Kiedy Thorne wszedł do
głównej kwatery tajnej jednostki CIA, czekał za nim już George Daniels. Z boku
stał dowódca grup operacyjnych Rolly Assante, ale ten z reguły był mało
wylewny. Thorne usiadł i spojrzał na Daniels’a, był podenerwowany i co chwilę
zerkał na Rolly’ego, który w istocie był jego najlepszym przyjacielem.
- I jak?
Zapytał Daniels.
- Uważam, że nie jest
gotowa.
Daniels uśmiechnął
się.
- Czy ty przypadkiem
nie próbujesz jej uchronić przed czymś?
- Mówię tak jak
uważam.
- Myślę, że wiesz iż
emocje nie są dobrym doradcą. Gdyby nie była gotowa, to chyba nie zrobiła by
takiego spustoszenia w porcie, co? Wiem, że bardzo się zaangażowałeś w ten
układ, ale od teraz sprawą pani Kylie S.Hopper zajmie się Rolly.
- Rolly dowodzi
akcjami wysokiego ryzyka.
- O tuż to.
- Wiem, że posiada
umiejętności, ale od policjanta do agenta, to daleka droga.
- Pani Hopper tak
naprawdę nigdy nie była policjantem.
Przesunął po biurku
teczkę w kierunku Thorne’a, ten otworzył ją:
- Pracowała dla nas?
- Tak, była najlepszą
agentką jaką mieliśmy siedem lat temu. Po akcji w Libanie musiała wtopić się w
otoczenie.
Thorne spojrzał na
niego:
- Jest uśpionym
agentem?
Daniels kiwnął głową.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? Po co ta cała konspiracja?
- Ponieważ jest jeden
mały kłopot – ona nie chce do nas wrócić. Stworzyła sobie namiastkę normalności
wychodząc za mąż za Joe Hopper’a, trafiła jednak niefortunnie.
- Dlaczego pozwalała
mu się tak traktować nie wiem do dzisiaj.
- Gdyby ustawiła go w
pionie straciłaby przykrywkę.
- To jest chore.
- To jest nasza praca,
wiem, że jesteś osobą oficjalną i nie zawsze się z tym zgadzasz, ale agenci
operacyjni mają wpisane to w zawód i dobrze o tym wiesz.
Thorne pokręcił głową.
- Rolly zajmie się
Kylie, ja wrócę do oficjalnej pozycji a pan?
- Wolałbym widzieć się
z nią jak najrzadziej – nienawidzi mnie, jeszcze jedno, kiedy już zrekrutujesz
jej oddział, możesz ze szkoleń wykluczyć Brad’a, pracował kiedyś dla CIA,
wczoraj dostałem jego akta.
Thorne kiwnął głową,
po czym razem z Rolly’m wyszli. Idąc korytarzem rozmawiali:
- To standardowa
procedura.
- Wezmą ją z zaskoczenia.
- Zostaw to, ona jest
naprawdę dobra.
- Skąd możesz
wiedzieć? Nie znasz jej.
-Wyciągnąłem ją z
Libanu, każda inna na jej miejscu już by umarła, była torturowana, głodzona i
gwałcona przez bite pół roku, nigdy nie zdradziła dla kogo pracuje chociaż
została tam wysłana już po ośmiu miesiącach szkolenia.
- Obiecaj mi, że nie
dasz jej skrzywdzić, jestem jej to winien.
Rolly kiwnął głową:
- Obiecuję.
Poszedł a Thorne
zamyślił się.
Nie wiem co tak
naprawdę nim kierowało – troska? A może wyrzuty sumienia?
Całe życie mogę
powiedzieć – byłam kochana. To dawało mi nieprzejednaną moc. Pomagało mi to iść
do przodu w najtrudniejszych wydawałoby się momentach. Jedni mnie podziwiali,
inni nienawidzili. Właśnie dlatego zawsze wolałam swoje stare utarte ścieżki.
Nawiązywanie nowych znajomości,
pociągało w moim mniemaniu za sobą pewne ryzyko.
Odkąd dowiedziałam
się, że jestem zdrowa, cały czas nie mogłam wyrzucić ze swojej głowy myśli, że
wydarzy się wkrótce w moim życiu coś dobrego, coś co mnie odmieni.
Kontynuowałam moje
poranne biegi, udało mi się też nieco ograniczyć kawę i papierosy, zatem
wszystko chyba zmierzało ku lepszemu, a już na pewno moje samopoczucie.
Ostatnimi czasy znowu
powróciło do mnie to dziwne odczucie, że wszyscy coś przede mną ukrywają. Ale
tym razem było ono zdecydowanie silniejsze. Thorne jak tylko mógł odwracał
wzrok na mój widok, nawet Kim jakoś dziwnie nabrała dystansu. Od kiedy
przenieśliśmy się do nowego budynku, bo stary poszedł pod rozbiórkę, miałam
wrażenie, że moi współpracownicy też gdzieś się zawieruszyli. Co za tajemnicę
przede mną chowali? Wkrótce miałam się dowiedzieć. Tego dnia Brad jakoś dziwnie się zachowywał,
coś wyraźnie go męczyło, długo wpatrywał się we mnie w milczeniu, nie reagowałam,
ale w końcu do mnie podszedł:
- Będziesz pod wieczór w domu?
Spojrzałam badawczo.
- Skąd to pytanie?
Patrzył na mnie tak
nerwowo, że gdyby mógł, to chyba od razu by uciekł.
- A nic, tak z
ciekawości pytam.
Z ciekawości powiadał,
to bardzo dziwne, bo nigdy nie był ciekawski, ale właśnie to mnie zastanowiło.
Było dla mnie jasne, że przed czymś mnie ostrzega, ale przed czym? Czego miałam
się bać? Co miało się wydarzyć tego wieczora? Bo coś na pewno. Z błędnymi
oczami poszedł z powrotem do swojego biurka, zamyśliłam się i odprowadziłam go
wzrokiem kiedy wychodził z oddziału. Moje oczy spotkały się z Thorne’a, który
ukradkiem na mnie spoglądał. Nikt nie był rozmowny. Dlaczego? Nie zastanawiając
się dłużej nad odpowiedzią, trzasnęłam szufladą od biurka , nabiłam pistolet i
schowałam za pasek. Wstałam i skierowałam się do wyjścia. Wyszłam z budynku
oddziału, ale gdzie miałam pójść, gdzie uciec, czy w ogóle miałam powody, żeby
uciekać? Na parkingu oprócz naszych samochodów
zauważyłam jakieś nieznane czarne limuzyny z kuloodpornymi szybami.
Chwyciłam za klamkę swojego samochodu. Długo zastanawiałam się czy ja nacisnąć,
ale w końcu doszłam do wniosku, że gdyby chcieli tak po prostu mnie zabić, to
chyba prędzej zrobiliby to w środku. Mogłam się mylić, już w końcu raz źle
oceniłam sytuację, kosztowało mnie to wiele. Ale teraz czułam się nad wyraz
silna, wiedziałam, że ktoś mnie obserwuje, nie jedna osoba, lecz wiele. Ubrałam
okulary słoneczne i zamaszystym ruchem otworzyłam drzwi zaciskając zęby.
Samochód nie wyleciał w powietrze, to chyba był dobry znak. Wsiadłam do środka,
rozejrzałam się, ale nie wyglądał jakby ktoś przy nim majstrował. Najgorsze
zadanie jednak dopiero było przede mną. Należało odpalić silnik. Dawno tego nie
robiłam, ale przeżegnałam się, a następnie odpaliłam silnik. Czułam, że ten
dzień będzie długi. Coś w środku nakazywało mi pogodzić się ze sobą i tą
częścią mnie, która stworzona była do czegoś innego niż tylko do kochania i
czucia. To była ta gorsza część mnie: chłodna i wyrachowana, która długo nie
dochodziła do głosu, bardzo długo, aż do dzisiaj. Potrzebowałam pojednania.
Odjechałam z parkingu i podjechałam pod wielki kościół do którego co niedzielę
chodziła moja matka. Ktoś mnie śledził, byłam tego pewna.
Kościół o tej godzinie
był pusty. Usiadłam w ławce, w której często siadałyśmy z mamą. Była bardzo
wierząca. Ale nie potępiałam jej za to, trzeba wierzyć. Nawet jeśli nie każdy
odnajduje to ukojenie w rozmowie z Bogiem, to wierzyć w cokolwiek, co sprawi,
że poczujemy się silni wobec życia. Chciałam spróbować, w tej jednej chwili
miałam wrażenie, że tego właśnie potrzebuje moja dusza, bez względu na to, co
miało nastąpić, po moim wyjściu stamtąd.
Spędziłam dwie godziny
w kościelnej ławce, ta cisza dała mi poczucie wewnętrznego spokoju, było mi tak
dobrze. Prosiłam Boga o to by nic nie zmąciło spokoju. W końcu jednak
zainteresował się mną ksiądz. Pewnie siedząc tak bez ruchu wyglądałam dziwnie,
ale on usiadł i od razu zapytał;
- Czy chcesz się
wyspowiadać moje dziecko?
Ocknęłam się jakby ze
snu, uśmiechnęłam się szyderczo, ale nie do niego, do samej siebie.
- Po co spowiedź
proszę księdza, skoro i tak nie będzie skruchy?
Teraz to on uśmiechnął
się do mnie.
- Ludzie przychodzą tu
do pustego kościoła tylko wówczas gdy pobłądzą, albo nie wiedzą co dalej ze
swoim życiem zrobić.
Czułam, że mój spokój
się skończył. Nie chciałam być nie miła, Ksiądz miał pewnie i dobre intencje,
ale skąd mógł wiedzieć cokolwiek o mnie i moim życiu?
- Czy ksiądz w ogóle
wie kim ja jestem?
Spojrzałam mu gniewnie
w oczy.
- Wiem.
Tego się nie
spodziewałam, czy ten ksiądz też był w jakiejś zmowie z moimi wrogami?
- Dobrze, że chociaż
ksiądz wie, bo już nie.
Westchnęłam, po czym
wstałam.
- Dziękuję, że ksiądz
poświęcił mi swój czas.
Już miałam odejść gdy
kiwnął głową.
- Kylie, zawsze mnie
tu znajdziesz moje dziecko.
Uśmiechnęłam się do
siebie i do niego, tym razem szczerze. Nie kłamał, naprawdę wiedział kim byłam,
skinęłam głową, po czym wyszłam z Kościoła. Tym razem gotowa byłam zmierzyć się
ze wszystkim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz