XXIII
Nigdy tak bardzo nie
zagłębiałam się w świadomość mojego umysłu. Po prostu żyłam z dnia na dzień.
Może był to błąd? Być może łatwiej byłoby mi podejmować życiowe decyzje, gdybym
nie działała pod wpływem impulsów. Dzisiaj to już nie ma znaczenia.
Najważniejsze by wyciągnąć wnioski. Ilekroć spojrzę teraz w przyszłość, nie
dopada mnie ten podły stan zwany depresją. Człowiekowi pogodzonemu ze swoim
losem, dużo łatwiej jest mówić o problemach. Bardziej też staramy się aby to co
robimy, robić dobrze, bo jest to poniekąd tego warte.
Gdy wybrałam się na
mój poranny bieg, miałam wrażenie, że jestem w stanie teraz przenosić góry. Nie
mam pojęcia jak w istocie czuje się człowiek, którego od środka pożera rak. Ale
jeśli czuje się tak, jak się czułam, to nie było to najgorsze.
Gdy pojawiłam się w
pracy, setki oczu wpatrywały się we mnie. Nie wiedziałam dlaczego, ale podobno
bił ode mnie jakiś specyficzny blask. Ta odnowa chyba dobrze mi zrobiła. Wcześnie rano zdążyłam jeszcze zahaczyć o
fryzjera i zmienić kolor na blond. No i chyba pozytywnie zostało to odebrane. W
każdym razie ja czułam się znakomicie, bo jeśli odejść z tego świata, to wyłącznie
z klasą. Efekt musiał być piorunujący, bo wreszcie wszyscy przestali pytać co
tam u mnie i czy wszystko ok.? Być może ich skupienie na moim wyglądzie było
tylko chwilowe, ale i tak warte zachodu.
W tej całej mojej
euforii nie zauważyłam, że na oddziale mimo wszystko panuje jakaś napięta
atmosfera. Nie wiedziałam jedynie czym podyktowana.
Po godzinie nie
wytrzymałam i w końcu ruszyłam z miejsca w stronę gabinetu Thorne’a. Poczułam,
że należą mi się jakieś wyjaśnienia, w końcu nie było mnie zaledwie dwa dni!
Przebojowym krokiem
weszłam do środka, Thorne i Gino pochylali się nad jakimiś planami. Mieli
bardzo niewyraźne miny. Zmierzyłam ich obu wzrokiem, po czym przemówiłam.
- No…
Spojrzałam na
obydwóch.
- Dowiem się w końcu o co chodzi?
Gino spuścił głowę i nabrał wody w ustach, Thorne spojrzał na
mnie, ale jakoś tak niepewnie.
- Zajęto firmę
ubezpieczeniową, mają szesnastu zakładników w tym właściciela, jest nim Karen
Frankley, budynek ma dwa piętra, oni są na ostatnim, trudno jest powiedzieć ilu
jest ich dokładnie. Wiecie co macie robić.
Spojrzałam na Thorne’a
a on na mnie, wyszliśmy z gabinetu gdzie czekała już reszta:
- Oddział pierwszy
Gino i Kylie, Kim i Joe wchodzą d tyłu, Kim masz być na pozycji w pełnej
gotowości, ruszamy za piętnaście minut, do roboty.
Wszyscy zaczęli się
krzątać po oddziale a ja ruszyłam za Thorne’m do jego gabinetu, gdy Gino to
zauważył wszedł za mną:
-Thorne…
Spojrzał na mnie ale
tak jakby czuł się winny.
- Stało się coś?
- O to właśnie chciałam
cię zapytać, chcesz od razu rzucić mnie na głęboką wodę?
- To zawodowcy a ja
muszę wysłać najlepszych ludzi, nikt inny sobie nie poradzi.
- Mam iść na pierwszy
ogień.
- Gdybym nie był
pewien, że sobie poradzisz próbowałbym jeszcze interweniować, ale to odgórne
zarządzenie.
- Nie rozumiem.
- Właścicielką tej
ubezpieczalni jest siostra senatora Frankley’a i musi wyjść z tego cało.
- Nawet gdyby mieli
zginąć niewinni ludzie, o co tu chodzi?
Chyba ciężko mu się
rozmawiało ze mną tak oficjalnym tonem, ale jednak nie zmieniał go ani przez
chwilę.
- Wiem, że znasz
Frankley’a, a on poprosił o ciebie, zresztą chciałaś wrócić.
- Rozumiem.
Wyszłam bez słowa a
Thorne’owi o dziwo zaszkliły się oczy. Czy wysłał mnie dlatego, że nie miałam
już nic do stracenia bo i tak umierałam?
Po drodze minęłam się
z Kim, spojrzała na niego:
- Jesteśmy gotowi.
- Ruszajcie i
meldujcie na bieżąco, będę w samochodzie ze sprzętem.
Po kilku minutach
wszyscy dotarli na miejsce, Thorne wszedł do samochodu, w którym siedział Brad,
Seth i Colin.
- Jak sytuacja?
- Weszli do środka,
drugi zespół w gotowości.
Thorne kiwnął głową.
- W razie czego mnie
zawołaj.
Brad kiwnął głową a
Thorne wyszedł przed samochód, naokoło roiło się od wozów policyjnych ,śmigłowiec
oblatywał budynek, Thorne oparł się o samochód i zapalił papierosa. Po chwili
usłyszeli wybuch części budynku, Brad wypadł z samochodu jak oparzony a
Thorne’owi wypadł papieros.
- Na pierwszym piętrze
był wybuch!
Krzyknął, Thorne chyba
się wystraszył, bo od razu zapytał o mnie:
- Co z Kylie?
- Nie wiem, łączność
jest zerwana, ani Kylie ani Gino nie odpowiadają.
- Niech Colin ich
wywołuje i wyśle drugi i trzeci oddział
Brad chwycił radio i
zaczął w nie krzyczeć, jakbyśmy my mieli to usłyszeć będąc w środku:
- Kylie!! Gino!!
Gdy jednak nie
usłyszał odpowiedzi, rzucił ze złością radiem i spojrzał na Thorne’a:
- Szlak! Mówiłem ci
żebyś jej nie wysyłał.
- Dobrze wiesz, że nie
mieliśmy na to wpływu!
- Mogłeś się postawić!
Słuchają cię!
- Próbowałem!
- Widocznie nie dość
mocno skoro musiała tam wejść.
W tym samym momencie
ludzie zaczęli wybiegać z budynku, Kim prowadziła Karen Frankley, którą od razu
zabrał samochód, poza tym, że nieco pokaszliwała od dymu, nic jej nie było. W
końcu wyszłam ja i Gino, oddział drugi szedł z więźniami, zaczęli ich pakować
do samochodu, kiedy zauważyłam, że jeden z nich chwycił za pasek Joe’go i
wyszarpnął mu broń, zdążyłam pociągnąć Joe’go na bok. Pistolet wystrzelił tylko
w moje ramię jak sądziłam, ale jakoś nie przejmowałam się tym.
Jeśli poświęca się
własne życie dla kogoś, to chyba dobry znak prawda?
W oddali usłyszałam
już karetkę i zauważyłam zbliżające się oddziałowe samochody GMC. Straciłam
czujność na dosłownie dwie sekundy, ale to wystarczyło. Czułam, że mimo woli
tracę równowagę, ale nie wiedziałam dlaczego. Spojrzałam na swojego oprawcę,
który upadł na ziemię, to Kim mając czystą pozycję strzelecką trafiła go w sam
środek czoła. To była szybka śmierć. Ale ja…? Co się do diabła ze mną działo?
Samochód zahamował błyskawicznie. Jedna karetka zajęła się przerażonymi
zakładnikami.
Thorne podbiegł do mnie
i zaczął mnie oglądać.
- Jesteś ranna.
Patrzyłam na niego
zdziwiona, mimo, że odczuwałam jakiś dziwny ból w moim ciele, tyle, że nie
potrafiłam w tym szoku go zlokalizować. Spojrzałam na moje przestrzelone ramie,
ale to było ledwo draśnięcie.
- Nie to nic takiego.
Chciałam zrobić krok i
wtedy osunęłam się na ziemię. Thorne w ostatniej chwili podchwycił mi głowę.
- Jezu.
A jednak, krew lała
się na wszystkie strony z mojej jamy brzusznej. Kiedy tak ten maniak celował do
nadjeżdżających samochodów, jeden z pocisków odbił się rykoszetem i trafił mnie
w brzuch.
- Lekarza!!
Nie wiem jak długo
byłam nieprzytomna. Obudziłam się w szpitalu, ale przez chwilę miałam
wątpliwości czy oby na pewno nie jestem gdzie indziej. Spojrzałam na kogoś,
kogo tak bardzo dobrze znałam, miał szklane oczy, ale uśmiechał się.
Pomyślałam, że to niemożliwe. Zmrużyłam oczy i otworzyłam je ponownie. Nie
śniłam, co więcej, nie umarłam. Na fotelu obok mojego łóżka siedział nie kto
inny jak Ray. Obok stał Mark, skupiony na wypełnianiu mojej karty.
- Mówiłem, że wrócę.
No fakt, mówił, ale
tak naprawdę chyba w to nie wierzyłam. A jednak siedział tam i ściskał moją
rękę tak mocno.
Będzie dobrze, Mark
mówi, że to tylko tak groźnie wyglądało.
Zacisnęłam zęby i
pomyślałam, że tak naprawdę nie miał pojęcia o czym mówił. Myliłam się. W
jednej chwili Mark znalazł się przy mnie ze strzykawką, zdążyłam jedynie
zauważyć, że naciąga sporą ilość relanium. Boże, chcieli mnie uśpić? Pytałam
sama siebie, ale po co? Chwilę później miałam doznać zdaniem Mark’a szoku, no i
chyba dobrze znał mój organizm, lepiej niż ja sama.
- Posłuchaj.
Powiedział Ray.
- W czasie wymiany
miałaś wyłączony telefon, w weekend również, dlatego Twoja lekarka zadzwoniła
do twojego jak sądziła męża, żeby ci przekazał, że będziesz żyła.
Czułam, że ogarnia
mnie coś bliskiego przerażeniu.
- Laborantka pomyliła
wyniki badań, rozumiesz?
Mark widząc co się
święci, że ręce zaczynają mi się trząść a w klatce dostaję jakiegoś dziwnego
ataku paniki objawiającego się dusznościami, otworzył wenflon i wstrzyknął mi
odpowiednią dawkę relanium. Ray mówił dalej a Mark obserwował monitor.
- To nie twoje wyniki,
jesteś całkowicie zdrowa.
Ścisnęłam mu dłoń, z
oczu popłynęły łzy. Po chwili jednak zwolniłam uścisk i poczułam, że odlatuję.
To efekt relanium.
Nie wiedziałam czy to
co usłyszałam było prawdą? Przez ostatni miesiąc, nie robiłam nic innego jak
próbowałam oswoić się z myślą ,że umieram. Jak to możliwe, że jeden człowiek
tak po prostu odczytuje nie ten wynik i zamienia twoje życie w koszmar?
Ale to już mnie nie
obchodziło. Dostałam drugą szansę. Będę żyła, czy to ważne co się stało? Dla
mnie nie było, pragnęłam jedynie jak najszybciej wyjść ze szpitala i wciągnąć
do płuc tyle powietrza ile będę w stanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz